Lifestyle

“Co zrobiłaś, że ostatnio tak dobrze wyglądasz?”

los angeles 34


Top 1 pytanie ostatnich miesięcy. I znam na nie odpowiedź… Jakkolwiek oczywista ona była, to wpadłam na nią na wyjeździe do USA, gdzie po raz kolejny ktoś zadał mi je po raz kolejny. Odpowiedziałam z marszu –  jestem zdrowa. I jak powiedziałam to głośno, tak pobeczałam się jak dzieciak.

Ostatnie 2 lata nie były dla mnie łaskawe. Kto czytał i śledził bloga regularnie ten wie, że miałam najprawdopodobniej wznowę boreliozy i spiętrzenie przeróżnych objawów. Diagnoz było tysiące! I tyle też złotych wydanych na poprawę mojego samopoczucia. Jeśli nie pamiętacie o co chodzi to zapraszam Was TU, potem TU i TU.  Przeczytałam kawałek ostatniego podlinkowanego postu i śmiać mi się chce, bo mój ‘zespół jelita drażliwego’ i candida i bóg wie co jeszcze mi tam diagnozowali przez 2 lata, to był… kręgosłup. Na co wpadł Adaś.. ten od kroplówek z glutationu —>TU. Za fraki wysłał mnie na USG i rezonans. Już na USG wyszło, ze mam mega napięty mięsień o nazwie iliopsoas. Może dawać efekty bólowe od żeber po pachwinę i plecy. Tam gdzie skarżyłam się na ból, a zwalano na wątrobę, nerki i .. matko na wszystko. Mięsień napięty od problemów z kręgosłupem. Tysiąc x wcześniej miałam USG i nikt tego nie widział? Brak słów. Potem ortopeda potwierdził Adamowe przypuszczenia i zrobił mi przeciwbólową blokadę przy kręgosłupie (kiedy cierpiałam przed wyjazdem do USA). Ból ‘brzucha’ ustąpił.

W międzyczasie zaszyłam sobie mięśnie brzucha zw. na rozejście kresy i przepulinę –> TU, co także zmniejszyło dolegliwości bólowe brzucha.  Inne objawy, te powiedzmy ‘boreliozowe’ w międzyczasie ustąpiły i choć wciąż walczę z kręgosłupem to jestem całkiem zdrowa. Naprawdę świetnie się czuję. Jednak kiedy wspomnę kilka wydarzeń z przeszłych dwóch lat…

Np. włączam filmik z Teneryfy –> TU. Odrost, włosy w kucyk, bez życia. To był jeden z moich słabszych okresów. Wymiotowałam cały lot, miałam straszne bóle głowy, szumy uszne, oczywiście bóle brzucha… obraz nędzy i rozpaczy. Czułam się fatalnie przez większość wyjazdu.. i tak też mniej więcej wyglądam. Pamiętam sesję dla Apart –> TU, którą robiła mi Angelika (mamagerka.pl), a przed którą płakałam 10 godzin i kiedy w końcu się uczesałam i namalowałam i ruszyliśmy do Kiermus… znowu zaczęłam lawinę łez i było trzeba mnie suszyć i poprawiać przed zdjęciami. Angelika z resztą była u mnie nieskończoność razy, także na SORach, kiedy beczałam z bezsilności nad brakiem diagnozy i  bólu. Wiem, nie było tego aż tak widać na blogu. Starałam się, żeby było widać jak najmniej…

Lub wyjazd na warsztaty z Angeliką, gdzie ratowały mnie leki przeciwbólowe (wpis TU): “Szczególnie ostatnio, kiedy przez głupie choroby byłam tak bardzo nie sobą. Łatwiej jest kochać i lubić niepoprawną optymistkę, wiecznie uśmiechniętą z toną pomysłów i masą energii. Trudniej zdołowaną, często zaryczaną i wiecznie obolałą wersję mnie. Taką której sama nie znam, więc nie umiem podpowiedzieć jak się nią zaopiekować. Ale ona dała radę. Więc teraz może być tylko lepiej..”

No więc..! Niepoprawna optymistka is beeeck! :D

Dużo się nauczyłam o sobie w czasie (nie)choroby. Bardzo zdystansowałam do swojej pracy. Powiedzmy sobie wprost, wcześniej byłam pracoholiczką. Praca, stresy, TOP wszystkiego. Teraz mam bardzo spokojny stosunek do kariery. Ma mi zapewnić środki na życie… a nie wejść w miejsce życia. Dlatego odpuściłam wyścig, o czym zresztą pisałam Wam w najlepiej przyjętym poście ever– TU. Koniecznie do niego wróćcie. Chyba ten post i ten moment życia to był największy reset. Głęboko wierzę w to, że ciało i psychika wiedzą co robią. Ta choroba po prostu była mi potrzebna, jakkolwiek mi było ciężko. Dała mi więcej na lata, nie tylko na chwilę.

“Mam tendencję do poświęcania dużej ilości czasu rodzinie, pracy, światu, a niewielkiej sobie. Pół roku uczyłam się balansu. Bo wiecie, trzeba na przykład odpoczywać. Odpoczywanie naturalnie budziło we mnie stres, że nic – nie – robię. To problem mojej rodziny (nie obecnej a tej z której się wywodzę:).  Nawet jak nie pracowałam, to nagle gotowałam po 5 dań, aktywnie spędzałam czas z dziećmi, czytałam… zawsze coś robiłam. Produktywnego, kreatywnego. Aby nie nazwać tego ‚zmarnowanym czasem’. I można tak ciągnąć naprawdę długo. Aż pewnego dnia organizm mówi, dość.” – to część wpisu wyżej podlinkowanego. I wiecie co? Już tak nie mam… [ok, uśmiech, duma, gula w gardle :)].

Wy widzicie opakowanie. Fakt, wygląda lepiej. Ale jest ono wisienką na torcie 2-letniej pracy. Z sobą, z ciałem, z duszą. Dietą, medytacją, psychoanalizą. Człowiek szczęśliwy, wygląda lepiej. Ma czas dla siebie, na siebie i swoje potrzeby. Więc jeśli szukacie cud rady na zgrabny tyłeczek… to nie tu i nie teraz. Z resztą myślę, że świetnie sobie poradzicie i bez moich tip-ów w tym temacie. Jak zwolnicie i  zadbacie o siebie. To przyniesie efekty na wiele, wiele lat, nie tylko na summer 2018.