Lifestyle, Parenting

Dlaczego popieram wczesne macierzyństwo?

Dlaczego popieram wczesne macierzyństwo? 01

 

Zawsze chciałam być młodą mamą. Odkąd pamiętam, a mogłam mieć wtedy ze 12 lat, mówiłam o posiadaniu dzieci dość wcześnie. W moich wizjach nigdy nie było Królewicza z Bajki, białej sukni, welonu i hucznego wesela. Ale dzieci były :)

Tak jak już wielokrotnie Wam wspominałam byłam przedwczesnym pokoleniem 2.0. Kiedy większość Waszych rodziców pobrała się tuż po 20-tce i spłodziła liczne stadko, moi rodzice mieli na młodość zupełnie inne plany, a do ślubnego kobierca wcale się im nie spieszyło. Ostatecznie :D zdecydowali się na ślub po 30-tce i dziecko w wieku 33 lat.

Normalny schemat obecnie, nieprawdaż? Wtedy był wyjątkiem. I mogę Wam napisać z perspektywy czasu o minusach tej sytuacji, która obecnie uważana jest za normę wśród wykształconych ludzi.

Pierwszy z moich argumentów dla dzieciaków urodzonych obecnie totalnie odpadnie. Ale 20 lat temu miałam najstarszych rodziców w szkole. Mieszkaliśmy w małym miasteczku i tam wiele matek było napraaaawdę młodych. Patologicznie młodych. Więc moi 40-letni rodzice, w szkole byli prawie jak dziadziowie ;). Choć młodzi duchem i zadbani, ale wciąż… często o 15 lat starsi.

To jednak pikuś.

Rodzicom decydującym się na dziecko dość późno, często nie chce się już robić kolejnego. Zegar tyka, pierworodny zaburza stabilizację budowaną przez lata. Bo tak… to ważny aspekt. Kiedy dziecko przytrafia się wcześnie, wszystko co budujemy w życiu budujemy z berbeciem na ręku, pod nogami a w nocy w łóżku. 30/40-kilkulatkowie mają już własną wizję świata, nawyki, poukładane otoczenie. Dziecko stanowczo mocniej zburzy codzienność 30/40-latka niż osoby młodszej. Więc kiedy jakoś dojdą do siebie, często nie chcą decydować się na rodzeństwo dla jedynaka.

Dalej. Nie ma co ukrywać, że z każdym rokiem mamy więcej sił. Nie mamy. Pamiętam jak koleżanka, która wpadła po 40-tce, a która miała już 17-letnią córkę powiedziała mi. “Marlena.. to nie jest czas na dzieci. Ja nie mam nawet połowy tych sił co miałam przy Xxx (pierwszym dziecku)”. Nowa średnia europejska decyzji o pierwszym dziecko to okolice 30 r.ż. Wśród kobiet wykształconych wiek zbliża się bardziej do 40 r.z. Taka jest po prostu moda. Bo przecież nie natura, która wyraźnie mówi, że najwyższą płodność i szansę na urodzenie zdrowego, silnego dziecka mamy w wieku lat około 20-25. Wiem, słyszę zza ekranu salwy śmiechu. W takim wieku to tylko patologia. Ale serio.. od jakiego czasu? Od jakiego okresu, biorąc pod uwagę tysiące lat wstecz, wstydem jest wcześniejsze posiadanie dzieci?

Moi rodzice choć skoczni i naprawdę troskliwi nie mieli już tyle sił, co ich o 15 lat młodsi koledzy. Było to widać szczególnie kiedy ja stawałam się nastolatką a oni rozmieniali 50-tkę. Szczególnie, że ich dzieciństwo w stosunku do mojego, było jak z innej planety. Gadali mi o pasaniu krów i zbieraniu ziół, kiedy ja wiązałam moje markowe superstary. Przepaść pokoleniowa. [Tu zdaję sobie sprawę, że i młodsi rodzice mogli tę przepaść posiadać, zw na zmiany gospodarcze kraju i świata.]

Aspekt ekonomiczny. Wiem zostanie rzucony mi w oczy. Wykształcenie, studia, podyplomówka/doktorat, pierwsza praca.. Nie ma czasu na dzieci. No ok. Ale to jest XX wieczny twór i wybór. I w sumie tu nawet nie będę się sprzeczać, bo wiem, że ciężko wybrnąć z tej pętli. Chcąc dać dziecko dobrą przyszłość musimy zdobyć zawód, który pomoże nam utrzymać rodzinę. Łączy się to z długoletnią edukacją. A potem się orientujemy, że jajeczka przestały produkcję.

No i co najważniejsze, trzeba by znaleźć jurnego, chętnego reproduktora ;).

Czy ten wpis to część kampanii “róbmy to jak króliki” :D? Skądże. To moje przemyślenia z – jak pisałam – dość wczesnego okresu mego życia. Zawsze chciałam mieć stadko dzieci, gwar, hałas, prostą radość. Chciałam mieć siły smarować pół bochenka masłem i szorować  ubłocone buty. Coś słabo mi poszło, bo stawiałam na osiemcioro dzieci, a zakończyłam po Lence, która sama w sobie jest jak 5-tka.

Teraz trochę faktów osobistych, którymi nie dzieliłam się z Wami nigdy. Kiedy zaszłam w pierwszą ciążę, byłam na studiach, a mąż je właśnie ukończył. On zarabiał około obecnej średniej krajowej, ja zaś najniższą stawkę, w galerii po 12 godzin. Mieliśmy kredyt na małe mieszkanko z jedną sypialnią. Nikt nam nic nie dawał (choć tu zaraz działko wytoczą na mnie rodzice i teściowie, którzy zawsze z chęcią nam pomagali. Chodzi bardziej o to, że nie dostaliśmy domówi i samochodów w spadku ;)).
Ja skończyłam studia, potem, tak jak mąż podyplomówkę. Mieszkanie zmieniliśmy 4 razy aż kupiliśmy dom. Obecnie wiedzie się nam naprawdę dobrze. I dokonaliśmy tego z dzieciakami na rękach. Nie były żadną przeszkodą! Żadną! I gdybyśmy mieli kolejne, także w niczym by nam nie przeszkodziły (może jedynie w uzyskaniu 7 godzin snu ciągiem… czego do tej pory nie zaznajemy ;)).

A co otrzymaliśmy dzięki dzieciakom… wiemy tu wszyscy. Coś czego nie da się kupić za żadne pieniądze.