Lifestyle, Moda i uroda

Dres (copy – paste)

Dres (copy - paste) 08

Rok temu kiedy na rynku pojawił się Risk i nasz ukochany Flawless, zaczął się szał na dresówki.

Lana Nguyen, Bulula
bulula, mayoral, gap
bulula, mayoral, gap

Kilka dni temu Dorota Wróblewska na swoim oficjalnym blogu wyraziła rozczarowanie poziomem tworów projektantów na Fashion Week. Swojemu felietonowi nadała tytuł “Zrobieni na szaro”. Tyczy on pogłębiania się nurtu “szary dres na każdą okazję dobry jest”- dres sukienki, spodnie, płaszcze, po bieliznę i dodatki.
I tak jak całym sercem kocham dzianinę bawełnianą, tak muszę się z panią Dorotą zgodzić. Bo także w świecie firm dziecięcych ‘robi się nas na szaro’.

Dres, dres spoko jest.
Rok temu kiedy na rynku pojawił się Risk i nasz ukochany Flawless, zaczął się szał na dresówki. Była to nowość, świeża odmiana dla zalewu kolorków, printów i infantylizmu sieciówek. Do tego jakość naprawdę niezła (jesienna kolekcja Flawless z grubszej dresówki była nie do zdarcia). Dres (nie tylko szary) był wygodny, ciepły i łatwo go było zestawić z czymkolwiek. Nadawał się do przedszkola, a w opcji nonszalanckiej w zestawieniu z muchą, także ‘do cioci na imieniny’. Pokochaliśmy te szarości, materiały… a potem zaczęło się copy- paste.

Czy ktoś z was umie oszacować ile dzianinowych firemek szyjących ubranka dla dzieci powstało w przeciągu roku? Kilkadziesiąt, kilkaset? Codziennie powstaje kilka nowych, które piszą do mnie i zapraszają do ‘testów’. Ja odbierając maila z telefonu naiwnie zawsze liczę na… coś nowego, inspirującego. Niestety w 80% przypadków jest to dzianina dresowa, haremki i dziecko w szpagacie.

Z jednej strony rozumiem. Materiał jest tani (jak pisze pani Dorota od 6 do 30zł za metr), ‘kolekcje’ na tyle proste w uszyciu, że chyba ja bym podołała, zaś ceny od kosmicznie wysokich do ‘znośnych’ (wciąż wyższe niż sieciówkowe). Łatwy zarobek. I moda… Biję się w pierś, bo czuję, że to po części nasza (blogerska) wina. To my wypromowaliśmy kult dresu, za którym poszło tak wiele osób.

Copy – paste.
To chyba jest najbardziej załamujące. Odtwórczość nowych firemek. Różnice w naszywce, sznurku w spodniach czy znaczku… czyli żadne.

Ostatnio napisała do mnie jedna z blogerskich koleżanek “M., ale jak tak można? Przecież te projekty są identyczne!! Dla marki *** ktoś je robił, albo robili sami. I tak perfidnie ukraść?” Kliknęłam w podany przez nią link i naprawdę oniemiałam. Nie chcę firmy piętnować i wytykać palcami, ale o tyle jak dres ciężko nazwać kopią (bo został wymyślony dość dawno ;)), tak sukienki z tiulem, identyczne spodenki czy marynarki z guzikami na plecach ciężko ‘pomylić’. Tak jak szanując projektanów, nie noszę podróbek Dior czy LV, tak nie nałożę dziecku kradzionego projektu hand made.

Z drugiej zaś strony faktem jest, że popularne hand made-y ceny mają jak z horroru. A małe firmy kopiujące, ośmieszają je robiąc produkt taki sam w cenie czasem nawet 60-70% niższej. I robi się cyrk i błędne koło.

Pomysł
Widzieliście jak wszedł na rynek nosweet? Z własnym printem, pomysłem, marketingiem.. Popatrzcie na najlepszych – Pola&Frank,  Miszkomaszko, Effva, Zezuzule, KOTOM … Niby wciąż proste formy, ale ktoś pokusił się o … pomysł.

Napisałam ostatnio, że odkryciem jest Bulula. Bo jest. Bo z dresu zrobiła strój wyjściowy. A spódniczka z tiulem nie jest kopią… wiadomej. Ojtyty szare haremki zamieniło w pepitkowe spodnie z lekko obniżonym krokiem, które wyglądają rewelacyjnie w różnych odsłonach. Nie są to ogromne zmiany bo wciąż mówimy tu o dzianinie dresowej, i o (wygodnych) ubrankach dla dzieci, ale są to te powiewy świeżości.
I mam nadzieję, że będzie ich więcej.