“Matki – jak krowy na zielonej łące”
To że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, wiadomo
To że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, wiadomo. I pupę każdy z tyłu ma… własną. Głodny sytego nie pojmie, bogaty – biednego, biały – kolorowego… i niedzieciaty – dzieciatego.
Nie pojmą, nie ogarną. Bo w skórę czyjąś wejść się nie da. A rozmyślać za bardzo o bliźnim to takie mało hipsterskie. Lepiej ulać sobie na blogu porcję żółci i jak ręką odjął.
Nie wiem od kiedy jestem tak empatyczna. Kłamałabym, gdybym rzekła, że od pierwszego dnia kiedy stałam się matką. Bo pisałam Wam kiedyś, że byłam “wszechwiedząca”, na forach mądrzyłam się jak pawik z piórkiem w odwłoku. Ale potem mi przeszło. Bo zaczęłam widzieć świat. Nie patrzeć sobie przez różowe okularki własnej próżności i świata zawężonego do M2. Tylko pod różnym kątem. Jako kobieta, żona, matka dziecka zdrowego, ale także chorego. Jako córka walcząca o życie matki. Jako pracownik, pracodawca, uczestnik życia społecznego.
I nic od tego czasu nie jest dla mnie czarno – białe. Nic. Jeśli mi się wydaje, że coś jest czarne i i powinno się do tego strzelać, policzkuję się w myślach i uparcie staram się spojrzeć na sytuację inaczej, głębiej. Bo każdy (kierowca) wie, że kiedy jedzie autem to piesi jak durni rzucają się pod koła. Ci beznadziejni piesi, święte krowy, małpy i szlag by ich! Jednak w momencie kiedy parkuje auto i staje na przejściu, nagle okazuje się że samochody pędzą.. jako one pędzą i jeżdżą jak idioci, nie przepuszczą nikogo, nawet na pasach…
Pewnego dnia natrafiłam a artykuł. Kolegi. Blogera. Zanim go zjecie i wychłostacie to powiem wam, że to fajny chłopak. Choć za dobrze się nie znamy ale po kilku słowach i jednym spojrzeniu w oczy widać było że to chłop do kochania (zdaje się wciąż wolny, kochane, ‘niemężate’ czytelniczki). I wiem, że może nie napisał złośliwie, jednak nie sprawia, to że artykuł jest mniej przerażający. Już sam tytuł “Matki z dziećmi jak krowy na zielonej łące” sprawia, że mam ochotę mu strzelić z bańki. Potem jest tylko gorzej. Bo jak my paskudne, wredne i znudzone matrony możemy zajmować niewłaściwe pozycje czy miejsca w tramwaju/autobusie. Jak dzieci nasze niewychowane biegać mogą po rowerówce. I w ogóle co my sobie myślimy..
Sytuacje obydwie akurat mnie dotyczą (/dotyczyły). I tak jak pierwsza z nich przytrafiła mi się dawno temu tak drugą od jakiegoś czasu chcę opisać. Wstrzymywałam się jednak, a może po prostu zapomniałam. Dziś to ja pozwolę sobie na ulanie jadu i matczynej rozpaczy.
Rok 2009. Bezrobotna od kilku dni wybrałam się z malutkim Maksiem podpisać papiery w Urzędzie Pracy. Auta nie posiadałam, więc wybrałam się na wycieczkę autobusem. Bagatela, ze 30 minut jazdy, więc spakowałam się jak normalny człowiek na tygodniową wycieczkę. Mleko, przekąski do rączki, pieluszki, woda, ubranko na zmianę, smoczek, kocyk. Wózek miałam z tych typu “czołg”, 20 kilo lekką ręką. Ale jak daj Boże nie było schodów to wjeżdżał do autobusu całkiem dziarsko. Zaparkowałam na miejscu dla matek/inwalidów (przecież to prawie to samo). Wcisnęłam hamulec i zanurkowałam w poszukiwaniu biletu. Nagle na następnym przystanku (a wyruszałam z końcowego) wsiadło milion ludzi. Kasownika obok nigdzie. Opcje były dwie – poprosić kogoś o skasowanie, albo porzucić małoletniego. Wybrałam opcję pierwszą. Potem już z górki. Tylko trochę płaczu, noszenia na rękach, ze 3 prawie – wywrotki na zakrętach/hamowaniu. I byliśmy na miejscu. Nasz przystanek. Stanęłam w gotowości do wysiadania. Zanim drzwi się otworzyły już zaczęłam “przepraszać, przepraszać, przepraszać, bo wysiadamyyyy”. Wszyscy się cofnęli. Ustąpili miejsca mi i mojemu gigantowi- wózkowi. Na centymetr. Na 1/10 kroku w tył. Na delikatne muśnięcie wiatru, odgięcie rzęsy. A ja jak stałam, jak ten debil, tak zostałam. Mimo głośniejszych “przepraszań” i “halo, muszę wyjechać”. Zostałam. Drzwi się zamknęły. Ktoś tam coś krzyknął, że halo, ktoś nie wysiadł, ale kto by się tym przejmował. A ja przecież nie porzucę dziecka i nie pobiegnę prosić o podwiezienie w tył. Więc pojechałam piękny przystaneczek z dwoma ‘ślimakami’ i brakiem możliwości dojścia pieszo. W następnym autobusie ustawiłam się już przy wyjściu i kasowniku. Pewnie wtedy zobaczył mnie jakiś “Kamil z socialtalk.pl” i napisał o mnie na swoim blogu.. jaka to krowa jestem i jak życie ludziom utrudniam.
[Drugi raz do UP pojechałam z Makim w chuście co było jeszcze głupszym posunięciem, ale o tym innym razem.]
Droga rowerowa. Pod moim balkonem. Nówka sztuka, unijna, szeroka, nowoczesna. Widzieliście ją pewnie miliard razy na blogu, ale powiedzmy, że ładnie prezentuje się TU.
Jest z nami od nie dawna. Chyba od roku. Wcześniej był tylko chodnik. Chodnik po którym moje dzieci chodziły codziennie do babci, do przedszkola i do sklepu. W sumie to chodziły (i chodzą) nim wszędzie, bo to jest jedyna droga od nas do “ludzkości”. I nagle chodnik zmieniono na drogę rowerową, czerwony pas (który nie do końca wiadomo do czego służy) oraz kilka płytek. Dzieciaki ciekawe nowej ‘autostrady’ zaczęły wypytywać, oswajać się z faktem, że “tu jeżdżą rowery, tu idą ludzie”.
TYLE, ŻE.. wybaczcie mi bardzo pędzący na zabój rowerzyści. Wy którym ta droga się należy jak psu kość. Wy którzy patrzycie na moje dzieci jak na diabły i wyrzutki, a na mnie jak na patologię. Ale dla moich dzieci to jest ICH DROGA POD DOMEM. Spacerują tu codziennie z wózkiem, z hulajnogą, na biegówce. I nie zawsze pojmują że nie powinny na drogę rowerową wchodzić (“mamooo, ale psecies ja jadę lowelkiem”), że jedziemy prawą a nie lewą stroną drogi. Że stać i dłubać w nosie to nie wolno, bo pan kolarzówką pędzi akurat. I ja to wiem drogi rowerzysto, że ty jedziesz i patrzysz na nas jako na zło najgorsze. Ale wiesz co czuję ja. Ja jestem CODZIENNIE, pod własnym blokiem PRZERAŻONA! Ja dostaję świra oglądając się w dwie strony czy ty nie nadjeżdżasz. I czy moje dziecko akurat nie zrobi kroczku w prawo, a ty nie wpadniesz na nie z impetem. Ty w kasku i ochraniaczach i wielki.. Na moje roczne, czy dwuletnie dziecko, które w starciu z Tobą jest bez szans. Więc idę jak nienormalna lub osobnik z zespołem tureta, i rozglądam się to za Tobą, to za starszakiem który w miarę, w miarę pewnie jedzie i ogarnia świata strony, to za maluchem który mimo, że wie, mimo że tłumacze to w każdej sekundzie może sobaczyć kurde motyla.. Rozumiesz?! Motyla, który w danej chwili przesłoni mu świat. I pobiegnie za nim, głuchy na matczyne ostrzeżenia.
Więc proszę Cię. Następnym razem, kiedy będziesz pędził jak szaleniec, patrząc na mnie jak na zło najgorsze, pomyśl, że za rok, dwa to ty możesz być tym rodzicem. Ojcem zapatrzonym w swojego malucha. Będziesz go prowadził chodnikiem obok rowerowej drogi, cały dumny, że już idzie, że pcha samochodzik, albo drepce na rowerku. I wtedy Twoje dziecko wykona 1 krok za daleko, minuta nieuwagi… A jakiś pseudo kolaż daj Boże wyhamuje i nazwie Cię krową.. na zielonej łące.
Gdzie w tym wszystkim jest miejsce na kulturę osobistą i ludzką życzliwość? Rośnie nam pokolenie ‘dżentelmenów’, jak nic… :/
No tak, trafiłem za Łukaszem :P Jego wina!
Drogie Panie, współczuję.
Nie jest wesoło z naszą kulturą, ale dbajmy o nią skoro jej wymagamy od innych.
Pilnujmy siebie, pociech, przeprośmy za “motyla” i wymagajmy tego również od rowerzystów/kierowców. Nie warczmy na siebie nawzajem. Niech to działa w obydwie strony.
Od razu byłoby milej, czyż nie? :)
Ależ to wredne….to postępowanie tych niedzieciatych…Ja dziś w laboratorium z chorą Mają…ale co z tego że panu [ pewnie ma jakieś wnuczęta] spieszyło się do pracy. Poczekałyśmy …
eh
To nic ja z mała jakies pól roku temu po bilansie 2latka siedzie przed laboratorium w stresie bo pierwszy raz na krew dziecko sie niecierpliwi i zaczyna bac a tam 2górnikow emerytów zaden nie przepuscil chyba sie na ryby spieszyli
Ciężko wymagać od kogoś, żeby spóźniał się do pracy, za co pewnie poniósłby konsekwencje dlatego, że widzi, że ktoś z dzieckiem czeka na wyniki.
Bardzo się cieszę, że mieszkam w bardzo spokojnym miejscu, mam nawet dość spory plac (po zajezdni autobusowej), na którym mogłabym Młodego puścić samopas. :)
Wracając do tematu – też kiedyś byłam mniej wyrozumiała, jak było czarne, to czarne, jak białe to białe. I dzięki za dziecko, które empatię mi zwiększyło. I barw więcej poznałam na świecie. :)
Może nie miałam jeszcze sytuacji takiej, jak Ty, ale autobusami nie jeżdżę, bo za daleko mam przystanek :D ale znam z opowieści mrożące krew w żyłach opowieści z trasy autobusowej…
Ludzie po prostu nie patrzą dalej, niż na koniec własnego nosa.
O perypetiach wózkowych i ciążowych w pojazdach komunikacji miejskiej mogłabym napisać chyba niejedną notkę. Nie wiem gdzie ludzie mają oczy. Bo to, że głusi, to już dawno wiadomo.
Szkoda. Ale niestety musi mieć najtwardszy tyłek pod słońcem.
Czytając ten tekst i komentarze pod nim, uzmysłowiłam sobie jak tu gdzie teraz mieszkam, czyli w średniej wielkości angielskim mieście jest inaczej. Na prawdę nie lubię porównań Polska-UK i daleka jestem od stwierdzeń, że tu jest raj na ziemi, ale…poruszam się komunikacją miejską bardzo często, zawsze z wózkiem i takie doswiadczenia jak te opisane przez Was są mi opce. Spotykam się za to z empatią, życzliwością, a wręcz pewnego rodzaju uprzywilejowaniem! W PL nigdy nie jechałam z wózkiem autobusem, ale sama, lub z wielką walizką za czasów studiów już tak I dobrze tego nie wspominam. Ludzie czasmi na mine krzyczeli, ze jak mogę z taka waliza, na ktorą wykupilam zreszta bilet ladowac sie do srodka. Dramat! I skąd to się bierze…?
Ojjj tak póki ktoś nie zostanie rodzicom to NIGDY nie zrozumie pewnych rzeczy .
Tak jak my ostatnio będą na szybkich zakupach spozywczych musielismy skrocic jei tak o polowe bo Marcinek sie zle poczul ( potem sie okazalo,ze to przeziebienie) płakał w niebogłosy,ludzie przy kasie PIERWSZENSTWA buczeli pod nosem,ze dziecko pewnie zabawki nie dostalo,ze po co malucha do sklepow ciagamy,moglismy w domu siedzieć.
No jasna cholera myslalam,ze szlag mnie na miejscu trafi. NIKT nie pomogl,nie przepuscil,nie spojrzal zyczliwie tylko zgorszenie pełne,że dlaczego dziecko im przeszkadza w zakupach i do tego ma czelnosc płakać?
Jak już MUSIELIŚCIE koniecznie robić zakupy z dzieckiem, to w takiej sytuacji JEDNA osoba (ty, tata dziecka) powinna opuścić kolejkę razem z dzieckiem. I dla was by było mniej stresu, i dla współkolejkowiczów. Nie wspominając już o DZIECKU!
“musieli koniecznie robić zakupy z dzieckiem”?? Nie no, trudno, żeby dziecko samo w domu zostawili…
Że tak się wyrażę, albo nie, szkoda języka :( Czyli jak ma się dziecko to albo już tylko w pojedynkę wszędzie albo w ogóle z domu nie wychodzić?
Rowerzyści… wywołują u mnie podobne reakcje. U nas piratują po deptaku. De-pta-ku! http://parentingowy.com/baby-on-board/niebezpieczenstwo-dziecka-miescie/
A ja się pytam dlaczego te ścieżki robią właśnie połączone z chodnikiem? Też mam dzieci i ten sam problem,głowa po latach ćwiczeń obraca się o 360′ a i tak nie jestem w stanie opanować 3- tki. Skoro rower to pojazd jednośladowy,poruszający się ze znaczną prędkością, to niech te ścieżki rowerowe powstają przy ulicach/drogach i problem zniknie
nie bardzo rozumiem jak to sobie wyobrazasz, ze niby gdzie te sciezki rowerowe maja byc? sciezki rowerowe w NIemczech sa polaczone z chodnikiem, sciezka ma kostke czerwona i zaden przechodzien po niej nie chodzi, no chyba ze jakis nieobeznany cudzoziemiec. i to jest najbezpieczniejsze rozwiazanie, bo nie wyobrazam sobie sciezki rowerowej polaczonej z ruchliwa droga, katastrofa!
W Szwajcarii ścieżki są wydzielone na ulicach. Nie rozumiem dlaczego miałoby być inaczej skoro rower to pojazd. Nawet sterowane wózki inwalidzkie jeżdżą po takich ścieżkach. :)
naprodukowałam się z komentarzem i go nie ma ;*
mam Cię! :)
Zdarzyło mi się wybrać ostatnio “czołgiem” może nie 20kilowym, ale dość pokaźnych rozmiarów, dla zapewnienia komfortu kilku godzin jazdy Melki do Piaseczna (dopiero samotna jazda z wózkiem uświadomiła mi jaka kultura w komunikacji pkp/mzk panuje, jaka wyobraźnia nieskończona drogowców oraz projektantów dróg jawi się,gdy matka z dzieckiem wybierze się w kilkugodzinny spacer/podróż). Popełniłam wpis o mieście Piasecznie przyjaznym matkom-polecam każdemu komu przyjdzie do głowy wybrać się samemu z dzieckiem.
Gdy wyjechałam z całą trójką, starsza dwójka “broniła” małej przed zagnieceniem w autobusie (dzięki bogu za 190 syna i jego naćwiekowaną kamizelkę, jak ryknął: WYSIADAMY, jakby morze się rozstąpiło i powstałą droga do drzwi :D).
Na ścieżkach rowerowych (tu również gratulacje za pomysły labiryntów/przejść przez te ścieżki z chodnika dla pieszych-znający Puławską od Okulickiego do auchan zgodzą się ze mną)-to taka małą droga przez mękę, co ciekawe w połowie chodnika droga rowerowa kończy się na trawniku-dalej rowerzysto teleportuj się.
Matka z dzieckiem to w ogóle zło konieczne na drodze, jak an idiotkę patrzą na mnie ci, którym karzę zjechać autem z chodnika, bo chcę z wózkiem przejść (we wsi u nas moda na stawianie auta w poprzek chodnika, mimo całego pobocza parkingowego.
Sławna jest również moja wojna z rowerzystami. Znów u nas we wsi. Podjazd do ośrodka zdrowia, na podjeździe barierka, a do nie… poprzypinane rowery! Nie ważne, że jest miejsce do ustawiania rowerów, że może człowiek na wózku inwalidzkim do lekarza się nie dostanie. Tu akurat poparły mnie już kilkakrotnie pielęgniarki i również wyraziły swoje zdanie. Obecnie podjazd jest zazwyczaj przejezdny :).
Do Piaseczna wybieram się tylko autem, więcej nie ryzykuję.
Mam nadzieję, że ten autor będzie kiedyś ojcem! I coś czuję, że pierwszy napisze wpis o tym jak ciężko jest być ojcem w autobusie, na ścieżce rowerowej itp :)
Mnie jako matki już chyba zachowanie bezdzietnych baa nawet i dzietnych ludzi nie zdziwi, niestety.
Aleee jestem też kierowcą:) I szlag mnie trafia!
W moim mieście Lublinie, mamy teraz ścieżek a ścieżek rowerowych, i to się chwali bo sama lubię jeździć rowerem, ale taka sytuacja:
jadę swoim golfikiem, po lewej jak i po prawej stronie, piękna, nowa ścieżka rowerowa. A przede mną 2 rowerzystów. Jadą obok siebie, jak na wycieczce szkolnej, środkiem ulicy. Więc dawaj kierunkowskaz i wyprzedzam, ale nie da się bo w drugą stronę jedzie sznur aut i również rowerzyści jadący ulicą!!! No i ja się pytam, po co te ścieżki jak i tak jadę ulicą i utrudniają ruch?! wrrr a żeby to było tylko raz a to z nadejściem wiosny jest notorycznie. A ścieżka rowerowa pusta.
Różnie już o mnie mówiono, “krowa” też ale na zielonej łące hmmmm nowość.
No to dla szanownego Pana i wielu innych ludzi mogę być czym tam sobie tylko chcą , życie ich jeszcze zdąży naprostować (albo nie) ale daj Boże żeby choć raz musieli opanować dwójkę małych dzieci przy ruchliwej drodze, wtedy odkryją że głowa potrafi się obracać o 360 stopni a ta krowa potrafi się przemieszczać z prędkością światła, byle tylko zdążyć złapać dziecko.
W sumie to mi się nawet gadać nie chce… bo co głupiemu powiesz jak za głupi jest żeby zrozumieć…
To jest bardzo przykre, że są ludzie w ten sposób odbierający takie sytuacje. I myślę, że przede wszystkim empatia jest tu kluczową sprawą. I w jedną i w druga stronę. Ale tak jak i Ty sądzę, że punkt widzenia tych osób zmieni się gdy na przykład w końcu dzieci i w ich życiu się pojawią.
Najfajniej jest wtedy kiedy wchodzę do autobusu- a tam miejsce dla wózków zajęte przez stojących (bezdzietnych, bez wózkowych!) i żadne mi tu ‘przepraszam, mógłby się Pan/Pani przesunąć nie działa’- to wjeżdżam takiemu/takiej wózkiem w tyłek :)
Ostatnio tez miałam, jak dla mnie przerażającą sytuację, wysiadając z autobusu kierowca nie śmiał przycisnąć jednego maleńkiego guziczka obniżającego i ułatwiającego wyjście- i szamotaj się tu matko z tymi bagażami zakupami i wózkiem. O dziwo jakaś kobieta zaproponowała pomoc, ja szczęśliwa, że ktoś okazał odrobinę serca, a tu trach Pan kierowca zamyka drzwi- które ściskają WÓZEK- Z MOIM DZIECKIEM- kobieta pomagająca wrzeszczy na gościa, ja zaglądam do wózka bo mały lubi sobie wyciągać łapki na zewnątrz(na szczęście spał), kierowca otworzył i jeszcze raz TRACH w mój wózek ! Wtedy moja cierpliwość sięgnęła zenitu, wygarnęłam mu- miałam mu ochotę przywalić, pytam z wściekłością czy to taki dla niego problem wcisnąć guzik i ułatwić wyjście, Szanowny Pan kierowaca “kiedyś baby nie miały takich dogodności i jakoś sobie radziły” :/
No jak Boga kocham chyba bym mu w mordę dała…
Co do miejsc – ja (bezdzietna) też tam staję, bo najwygodniej, ale jak wchodzi matka z wózkiem czy rowerzysta to ustępuję miejsca, ale zdarzało się, że pozostałe osoby nawet dupy nie ruszyły o centymetr,..
odkąd w upalny lipcowy dzień będąc w 9 miesiącu ciąży ( z wielkim brzuchem) stałam rano w kolejce do laboratorium na badania krwi i z całego ogonka (składającego się z ok.10 osób) tylko jeden chłopak (nastolatek) postanowił, że mnie przepuści wiem, że nie ma co liczyć na względy…jakiekolwiek….
Umiesz liczyć, licz na siebie jak to mówią. Ja w ostatnich tygodniach ciąży korzystałam z przywileju pierwszeństwa i w laboratorium i przy kasach, wszędzie gdzie była potrzeba pójścia samotnego. Nikt mnie nie przepuszczał samowolnie, ale jak z ogromnym brzuchem wtryniałam się na początek kolejek oznajmiając pierwszej osobie że będę przed nią, nikt również tego nie komentował negatywnie.
Rozumiem, że jesteś PRZERAŻONA, ja w takich sytuacjach też, ale weź też pod uwagę, że po ścieżkach rowerowych jeżdzą też ludzie z dziećmi w fotelikach a z takim ‘bagażem’ dość trudno się wymija. Mi zdażyło się raz zaliczyć glebę z dzieckiem w foteliku, wymijając właśnie inną matkę spacerującą sobie po ścieżce ze swoim dzidziolem. Dla mnie rower jest środkiem transportu takim jak dla ciebie auto, a ścieżka rowerowa drogą do żłobka i pracy… na której chciałabym widzieć tylko rowery. Samo mówienie o tolerancji dla dzidziola na ścieżce nic nie da, dałoby tylko odgrodzenie całkowicie ścieżek od chodnika aby nikt nie miał wątpliwości, że ŚCIEŻKA TO NIE CHODNIK.
Ilona- Przyznaję Ci w 100% rację, ja mam bliźniaki już sześciolatki ,które to zabieramy ze sobą na długie wycieczki rowerowe,one oczywiście jeżdżą na swoich dwukołowych “dużych” jak na Ich wiek rowerach,ostatnio Zosia zaliczyła glebę ….bo próbowała ominąć spacerującą mamuśkę z dzieckiem! ,na szczęście nic się nie stało,ale wyobraź sobie Marlena że Twój Maksio jest na rowerach z Wami i napotyka na ścieżce rowerowej dwulatka ,który to nie wiadomo co może zrobić w danej chwili,jak piszesz np.zobaczyć motylka…dołącz reflex sześciolatka ?! i nieszczęście murowane! bo dla takiego maluszka jadący rowerzysta nie musi być dorosły,wystarczy zderzenie rozpędzonego ,ubranego po uszy w ochraniacze i z kaskiem na głowie sześcioletnim dzieckiem,także moim zdaniem uczyć jeździć dziecko można na boisku,bo po ścieżce rowerowej jeźdżą nie tylko zawodowcy ……..pozdrawiam
Zdarzyło mi się kilka razy jechać z wózkiem autobusem. Wózek o podobnych gabarytach. Tak traumatycznych przeżyć jak Ty nie miałam. Ale jedynymi osobami, które mi pomogły, był tzw. “kark” oraz pan w wieku wybitnie podeszłym. Inni z wdziękiem odwracali głowę na widok mojej szamotaniny… Zresztą, jak chodziłam na spacery z wózkiem, na przejściach zatrzymywali się tylko mężczyźni. I to najczęściej w BMW :D Żadna kobieta nie zatrzymała się nigdy…
A ścieżki rowerowe to oddzielny temat. U nas są ze wszystkich stron, a rowerzyści testują na nich rekordy prędkości. Więc staramy się omijać je szerokim łukiem.
U nas jest najmilej jak krzyczę czy ktoś mi pomoże wnieść wózek.. :)
No to nie krzycz, tylko ładnie poproś :D. Zaręczam, że w takiej sytuacji z przyjemnością Ci pomogę ;).
Mam gdzieś spojrzenia i narzekania innych. Najważniejsze, żeby moje dziecko było bezpieczne :) Świetny tekst!
równie dobrze rowerzysta na ścieżce może powiedzieć, że ma gdzieś rozmarzone/zagapione dziecko czy dorosłego pieszego – najważniejsze, żeby on mógł szybko przejechać po ŚCIEŻCE ROWEROWEJ.
Yendza, ja akurat pisałam o autobusie :D Nie chcę, żeby ktoś mi staranował Malucha, kiedy zbliżamy się do wysiadania.
a jeśli chodzi o autobus to tak. po to są wyznaczone miejsca na wózki dziecięce i inwalidzkie, żeby one mogły tam stanąć. też egzekwuję swoje prawo, jeśli znajdzie się ktoś bardzo krótkowzroczny, kto widzi jedynie czubek własnego nosa.
ja jestem po obu stronach barykady – jeździmy z dziećmi ścieżkami na długie przejażdżki – 5latek sam na rowerku, a mała córka w foteliku- parę razy już o mało nie dostałam zawału jak mu jakieś dziecko wybiegło przed rower, a i rzucanie piłką się zdarzyło – i jak tu już ktoś napisał- jaki refleks ma 5latek??? czego można od niego oczekiwać ??? ..
ja się staram nie spacerować z dziećmi po ścieżkach – omijam szerokim łukiem, wyjątkiem jest droga na cmentarz, gdzie chodzimy do dziadka – nie za bardzo mam wtedy wyjście, a wtedy staram się syna na rower sadzać, córkę do wózka , ale jedziemy rowerami.. po ścieżce.
Nie jestem pewna czy ojcom empatia tak łatwo przychodzi jak matkom :D
Ale do rzeczy. Sytuacja z niedzieli. Bardzo podobna do Twojej Marlenko. Spacerujemy sobie pięknym, nowym deptakiem w Szczyrku. Deptak podzielony na dwie części, dla pieszych i dla rowerzystów. Wyglądałam dokładnie tak jak Ty, biegałam za Mają modląc się, żeby żaden rowerzysta w nas nie wjechał. No bo jak ja jej wytłumaczę, że nie wolno, jak ona chce po tamtej stronie dmuchawców szukać? No jej nie przetłumaczysz. Więc biegnę za nią, uśmiecham się pięknie do rowerzystów od których słyszę jaka to jestem nieodpowiedzialna (i że noszę okulary a znaku ‘śnieżka rowerowa’ nie widzę :D), licząc na ich dobre serce i na to, że postanowią nas ominąć.
A jako codzienna użytkowniczka komunikacji miejskiej, mogłabym o swoich przygodach w autobusach i tramwajach napisać książkę!
Moja 2,5latka, odkąd tylko zaczęła spacerować na nóżkach ma powtarzane, że na ścieżkę rowerową wchodzić NIE WOLNO. Tak samo, jak nie wolno jej samej wejść na ulicę. Dla mnie nie ma różnicy ścieżka rowerowa czy ulica, tu i tu jedzie pojazd. Gdy idziecie z dzieckiem przy ulicy, za nic nie pozwolicie mu na nią wejść. Więc dlaczego pozwalać wchodzić na ścieżkę rowerową? Dmuchawce czy kwiatki można zrywać na innym trawniku, ALBO – przejść na trawnik przez ścieżkę z mamą za rękę, rozglądając się czy nic nie jedzie. Moja 2,5latka kiedy chce przejść przez ścieżkę – zatrzymuje się, czeka na mnie i informuje że chciała na drugą stronę. Nauczona jest też, że tak samo jak na ulicy musi patrzeć czy nie jedzie samochód, tak na ścieżce trzeba się rozejrzeć za rowerami.
Również zgadzam się z tym komentarzem. Mam 2 dzieci i ściężka rowerowa to jak ulica na którą nie wchodzimy – no chybA ŻE JEDZIEMY ROWERAMI :) I rozumiem zirytowanych rowerzystów- dla mnie to jak auta na ulicy!!!!!!!
Nie wyobrażam sobie żeby traktować ścieżkę rowerową jak przedłużenie placu zabaw gdzie moje dzieci maja sie jak VIPy na czerwonym dywanie :))
Też kiedyś byłam mniej wyrozumiała, krzywo patrzyłam na dzieci biegające w restauracji, czy siedzące w autobusie, wszystko się zmieniło kiedy…sama urodziłam dzieci. Teraz rozumiem, ze takie dziecko nie usiedzi spokojnie w miejscu, nie będzie cicho, nie będzie stało jak kołęk w kościele, nie będzie cierpliwie czekało w kolejce, nie ustoi samo w autobusie!!!
Przepuszczam matki, ustępuję im miejsca i patrzę ze współczuciem, kiedy otoczenie gromi je spojrzeniem, ze “pcha się z tym wózkiem w autobusie” . Sporadycznie ktoś mnie przepuści w kolejce, czy ustąpi miejsca
Przerażające jest jak my jako społeczeństwo jesteśmy sfrustrowani, jak bardzo potrzebujemy komuś dokopać, wyzwać, zbluzgać, byleby sobie ulżyć. Mam wrażenie, że życzliwość to coś co bardzo szybko zanika. Przykre to bardzo
Hehe ja tak samo :).Teraz jak widzę spoconą mamę biegającą po sklepie za wrzeszczącym 2 letnim buntownikiem mam ochotę ją poklepać po plecach i powiedzieć “witaj w klubie”,za rok będzie lepiej:)
Ja usłyszałam o sobie, córce i wóżku w sklepie ” po co ta pcha się z bachorem do sklepu” jak poprosiłam Panią o przestawienie jej zakupowego wózeczka na kółkach. Tiaaa jej wózek nie przeszkadza a mój już tak. Dodam tylko, że byłam w jedynym sklepie w okolicy z wąskimi przejściamy, tylko na 1 minutkę po jogurt a dziecko nie marudziło. Pani była osobą starszą która od kwadransa masło wybierała :)
Aha i jak tylko chcę do wsklepu wjechać wózkiem muszę prosić obsługę o szersze otwieranie drzwi bo Panie mają ustawione na minimum i się z furą nie mieszczę.
Generalnie staram się zakupy robić wieczorem jak mąż wróci i zostanie z córką.
ja mieszkam w NIemczech, podrozowalam autobusami i tramwajami przez 1.5 roku z dwojka malutkich dzieci. Czas ten wspominam jako jeden z najbardziej stresujacych w moim zyciu. Pod tym wzgledem NIemcy nie roznia sie wiele od Polakow, glusi, slepi, chamscy kierowcy. Mozna by ksiazke napisac.
brawo !!! dla Ciebie ,za świetny tekst, DZIĘKUJE że to napisałaś :)
A ja wierzę, że jest coś takiego jak KARMA, oczywiście źle temu panu nie życzę, bo posiadanie dziecka jest zdecydowanie darem ale myślę, że ten post odbije mu się jeszcze WIELKĄ CZKAWKĄ :)
Ja też dorzucę parę zabawnych (z perspektywy czasu) perełek z czasów podróżowania środkami komunikacji miejskiej. Kiedyś wsiadając z wózkiem do autobusu usłyszałam oburzonego 70-letniego staruszka – “że jak to ludzie z pracy wracają a ja się pcham z tym wózkiem do autobusu”. Szkoda mi było słów, że właśnie wracam z moim niepełnosprawnym dzieckiem z rehabilitacji. Zresztą matki niepełnosprawnych dzieci to dopiero “święte krowy” , które jeszcze śmią korzystać z tych niewielu praw im przysługujących. Ciekawe co by kolega bloger na nasz temat napisał :)
Na koniec moja najlepsza perełka!!! Przyszedł mi kiedyś dosyć głupi pomysł żeby moją kilkuletnią wtedy córkę zabrać na rehabilitację na sankach. Mieliśmy wracać tramwajem. Podjechał tramwaj – podchodzę do drzwi – wyciągam córkę ze sanek – biorę na ręce – w jednej ręce dziecko w drugiej sanki – I NAGLE MOTORNICZY ZAMYKA DRZWI. Tramwaj odjeżdża, a ja zostaję stać na środku ulicy (przed samochodami) trzymając w rękach dziecko i sanki. Oczywiście klaksony pojawiły się w pierwszej sekundzie po odjeździe tramwaju. Pozdrawiam wszystkie mamy :)
A ja myślę, szanowne Mamy, odsądzające Kamila od czci i wiary, że prawda jak zwykle leży gdzieś po środku. W pewien sposób i Wy i Kamil macie rację. Zawsze bowiem znajdzie się patologiczny rowerzysta, który pędzi jak idiota i nie patrzy, bo przecież on ma prawo oraz patologiczna mama, która ma w nosie cały świat dookoła, bo przecież ona ma dziecko. I zapewne okrutna statystyka pokazałaby, że takich patologii jest podobny procent po obu stronach. Po prostu wszyscy musimy pamiętać o tym, że druga strona istnieje i też chce żyć. Dziękuję za uwagę :)
Polać temu panu :)
Jestem i rowerzystą i przechodniem.
Jako piesi nie wchodzimy na ścieżkę. Na rowerku różnie. Ważne żeby zajmować tylko jeden pas, gdzie rower może nas wyminąć (i nie oczekujmy że rowerzysta będzie nas wymijał drogą dla samochodów).
Jako rowerzysta – rozumiem że dzieci w każdej chwili mogą wskoczyć na drugi pas, więc jadę wolniej. Niestety nawet jak jadę bardzo wolno, ciężko w ostatniej chwili jest wyhamować rowerem ważącym swoje+ja+fotelik+moje dziecko a rodzice często zajmują chodnik i ścieżkę. Dziecko śmiga ścieżką, rodzic chodnikiem – tego nie czaję.
Czego nie rozumiem – to piesi zajmujący 2 pasy (bo akurat spotkały się 2 psiapsióły i na wąskim odcinku prowadzą wózki obok siebie), wkurzający się że śmiałam zadzwonić na nich dzwonkiem, czy wyżywających się na mnie bo ktoś śmiał tu zrobić ścieżkę rowerową więc temu komuś kij w oko, bo oni i tak będą tu chodzić. Ot, tyle.
O to ja dla dzwoniących dziękuję z łzą wdzięczności w oku :). Przerażają mi ci zgięci wpół w okularkach na oczach, pędzący setką.
w NIemczech naturalne jest to, ze dzwoni sie na rowerzyste, ktorego chce sie ominac, tudziez na wchodzacych na sciezke rowerowa pieszych, bo i tacy sie zdarzaja. Jest to forma ostrzezenia, np nie zrob czasem niespodziewanego ruchu w lewo, bo wlasnie che cie wyprzedzic. NIkt gromami z oczu o to nie sypie! ale rozumiem, ze w Polsce wrecz przeciwnie, spoleczenstwo reaguje agresja na takie ostrzezenie.
W Szwecji kilka lat temu (nie wiem jak teraz bo dawno nie byłem) dostawało się mandat za wejście na ścieżkę rowerową czy wjazd rowerem na chodnik.
I nikt nie reagował agresywnie.
Wręcz odwrotnie, nie raz zostałem “nawrócony” na prawidłową drogę (wtedy chodnik) :)
Dałem radę, mandatu nie wlepili.
U nas, temat rzeka…
Bo to jest tak że u mnie bynajmniej nagle przestało istnieć słowo NIGDY i ZAWSZE. Odkąd sama zostałam rodzicem to co było kiedyś, to że mówiłam ja ZAWSZE będę, moje dziecko NIGDY nagle to przestalo istnieć.
Serio. Tak jest, nie? Mam 100% to samo. Choć czasami coś by się chciał człowiek pomądrzyć.. ;)
Generalnie to jest masakra, a jak idę na zakupy do marketu, to nikt mnie nigdy nie przepusci mimo krzyków 2-latka. Jedynie chyba w IKEA jest kasa dla matek z dziećmi. A tak powinno być wszedzie. Kiedyś z parą jeansów stałam w HM i 7 osób przede mną, nikt mnie nie wpuścił, 1 pani, setki krzywych spojrzeń bo dziecie drze sie w głos. Ale szkoda mi było odpuścić spodnie za 20% ceny dla starszej córy. poprosiłam, by ktoś jeszcze przyszedł na kase. Po chwili przyszła pani i … pani przede mną poszła do nowej kasy, o której otwarcie prosiłam z dzieckiem płaczącym w ręku. Powiedziałam jej co myślę, ale dziwię się, że obsługa taka nieczuła, wszak bezdzietne małolaty…masakra i tak zawsze…
Studiowałem z Kamilem i całkiem inaczej go odebrałam niż Ty Marlena ;) dużo mniej pozytywnie ;)
Jak dobrze, że bycie beznadziejnym studentem nie przeszkadza mi w byciu dobrym, rozpoznawalnym i odnoszącym sukcesy blogerem :)
Pozdrawiam koleżankę ze studiów! :) Powodzenia! :)
Rozwiń temat :) :D …
W takich momentach przypominam sobie dlaczego przenieśliśmy się na wieś ;).
A ja dla równowagi taką sytuację podrzucę: odkąd małe nasze chodzi, tłuczemy do głowki, że tu jest droga dla rowerów i po niej się nie chodzi, więc oczywista, że jak tylko pojawił się rowerek, to trzeba tylko po tej drodze jeździć. ;o) Także drepcze sobie Madame na biegówce po ścieżce rowerowej, a matka skanuje okolicę, coby dziecko się z jakimś rowerzystą nie zderzyło. I jadą dwa rowery, więc zatrzymuje córcię, żeby na panów nie wpadła, bo ona jak pijany zając jeździ. ;o) “Uważaj na duże rowery, kochanie” – mówię, a panowie z uśmiechem odpowiadają:” To my uważamy, krzywdy przyszłości polskiego kolarstwa nie zrobimy!”.
Można?
Można.
No właśnie logika dzieci jest prosta i sensowna. Droga rowerowa = rower (biegowy także). A teraz tłumacz, że jednak nie, jednak za 10 lat dopiero.. bo tu pędzą ludzie w siną dal ;))
To teraz odwróćmy sytuację. Stoję na przystanku, czekam na i tak już spóźniony autobus. W końcu przyjeżdża, zadowolona wchodzę, a w zasadzie probuję wejść, bo matki ze swoimi pojazdami uprzywilejowanymi (było ich z 5) skutecznie tarasują wejście. 1/3 autobusu to ludzie którzy stoją sobie na głowach, żeby się zmieścić, a 2/3 to matki, którym zwrócenie uwagi okazuje się nietolerancją i chamstwem z mojej strony…
5 matek z wózkami 1 jednym autobusie? To naprawdę pechowo Ci się trafiło ;)
5 dosłownie… A stały w poprzek, na ukos, bokiem, przodem, do góry nogami… I wszystkie były zajęte rozmową. No, ale taki mamy klimat (z całym szacunkiem dla wszystkich wózkowych matek) :).
Komunikacją miejską jeżdżę minimum 3 razy w tygodniu, takie nasze podróże trwają godzinę lub więcej i nigdy mi się nie zdarzyło, żeby ktoś miał do mnie jakieś pretensje lub się krzywo spojrzał. Gdy ludzie stoją na miejscu dla wózków a jest jeszcze troszkę miejsca w autobusie to po prostu odchodzą na bok, bez żadnego proszenia się itp. gdy widzę, że jest tłok to po prostu nie wsiadam. W większości mamy autobusy niskopodłogowe a ludzie i tak oferują pomoc przy wniesieniu wózka :) Jedyne pretensje mogę mieć do kierowców, którzy czasem jeżdżą jak idioci. I nigdy nie zrozumiem matek, które biorą swoje małe dzieci na ręce w autobusie, zahamuje raz a konkretnie i leci się razem z dzieciakiem.
Mnie “autobusowy” problem już nie dotyczy bo a) nie jeżdżę nimi b) nawet jak bym jeździła to dzieci już duże.
Ale kiedyś przemieszczałam się tak na co dzień i wszystko mi się przydarzyło, dosłownie. Od najmilszych, najlepszych sytuacji bo te rodem z horroru.
Niestety – dla mnie rowerzyści to zło najgorsze. Nie wchodzę im na ścieżki, nie muszę, żeby zostać stratowana. Na chodniku w środku miasta, w alejce w parku. Dzisiaj chodzę w 6 miesiącu ciąży, z 2 psami i też jak głupia z zespołem toureta rozglądam się w kółko i w kółko, czy jakiś zapancerzony zakuty w kaski, jak na wyprawę w góry wysokie, bicyklista nie będzie udowadniał światu swojego prawa do prędkości zawsze i wszędzie. Niestety, tak to wygląda.
W parku to już kosmos. W weekend morze ludzi i pędzące rowery pomiędzy staruszkami, dziećmi, rodzinami.. Koszmar :|
chociaż jestem matką, staję po stronie rowerzystów. gdyby pod Twoim domem zbudowali ruchliwą ulicę, to byś pozwalała dzieciom po niej biegać, bo kiedyś był tam chodnik? po to jest ścieżka rowerowa, żeby rowerzysta nie jeździł po chodniku (bo wtedy bym mu wsadziłą kija w szprychy po prostu). ścieżki rowerowe nie są dla biegówek i innych odpychaczy.
wychodząc z domu też mamy ścieżki rowerowe po drodze. po drodze do sklepu, na plac zabaw, do przedszkola i co? i pilnuję przy nich moich dzieci tak samo, jak przy ulicy. nie wchodzą , wiedzą, że trzeba przechodzić na pasach.
w autobusie po prostu się pchałam. miejsce dla wózka jest wyznaczone więc jeśli było zajęte, to po prostu się wpychałam. jeśli były zablokowane drzwi, to analogicznie. po prostu wyjeżdżałam (często po nogach).
Mam wrażenie, że niektóre kobiety rzeczywiście zmieniły się w święte krowy, jak im się dzieci urodziły. zapominają chyba, że są przykładem dla swoich dzieci…
Rower na tej drodze pojawia się raz na godzinę w dzień. Wieczorem częściej (4 na godzinę?).
Więc w większości wypadków problemu nie ma jakkolwiek dzieciaki się poruszają.
Baaa, czasami jak dwójka jedzie CHODNIKIEM a nie drogą rowerową, ludzie zwracają mi uwagę, że wyminąć ich trzeba a przecież rowerem to obok :D .. I krąg się zamyka.
i jeszcze chciałam dodać, że nie do pomyślenia jest dla mnie, że ktoś z wózkiem wchodzi do autobusu i staje w przejściu. mieszkam w Gdyni i tu kierowca pilnuje porządku – miejsce dla wózków jest zajęte wózkami – kierowca nie pozwala wejść następnym wózkom, co jest dla mnie zrozumiałe. wózek może wjechać tylko jednymi drzwiami (nawet jeśli autobus jest przegubowy).
U nas nie ma jeszcze chyba przyzwyczajenia do ścieżek. No przecież był chodnik. Spróbujcie w Niemczech wejść na pas dla rowerów, mandat spory za to. Tam nikt, choćby tylko raz dziennie przejedzie rower, nie przekroczy wyznaczonej linii. porządek musi być.
MM, fajny tekst i bardzo na czasie. Popraw proszę błąd ortograficzny w ostatnim zdaniu (kolarz). Kolaż – to na ścianie ;)
Pozwoliłem sobie napisać kilka słów z perspektywy rowerzysty, odnośnie tej dyskusji:
http://www.rowerowe-porady.pl/matki-na-drogach-rowerowych/
Wydaje mi się, że Marlena po prostu trochę za bardzo się przejęła słowami Kamila, które zdecydowanie dotyczyły spacerowiczów, łażących po rowerówkach.
Ja gdy widzę dziecko na swojej drodze, zawsze instynktownie zwalniam, czasem nawet do zera jeśli trzeba. Ba, zdarza mi się kątem oka zobaczyć przypadkowo kopniętą piłkę w moją stronę. To się zdarza, Boże, to przecież dzieciaki.
Ale czym innym są niedzielne wycieczki po kościele, całą rodziną, by zobaczyć czy asfalt na drodze rowerowej jest na pewno tak równy jak na chodniku. Pieszo oczywiście :)
Jestem matką, jestem rowerzystką. Moje dzieci są nauczone że na drogę dla rowerów nie wolno wchodzić, są nauczone chodzić od strony np płotu czy budynku a nie drogi rowerowej czy ulicy i nie była to ciężka nauka, dzieci to istoty rozumne i nauczyć je można :) Rowerzyści nie są nigdzie lubiani, nie lubią ich kierowcy i nie lubią ich przechodnie. Ja sama jak widzę dziecko obok ścieżki, zawsze zwalniam. Ostatnio dziecko się potknęło i wpadło na ścieżkę prosto pod moje koła (wina nie dziecka, tylko rodziców, którzy pozwolili iść przy ścieżce, gdzie ciągle ktoś jedzie), na szczęście udało mi się je wyminąć, co o mało co nie skończyło się moim upadkiem, ale dziecka nie musnęłam. I co usłyszałam od matki dziecka? “IDIOTKA!!!!!!!” Rowerzysta zawsze zły, niezależnie od okoliczności. Jakby ktoś nie wiedział, to dziecko do 10 roku życia na jakimkolwiek rowerku nie jest rowerzystą tylko pieszym i musi się poruszać chodnikiem a nie drogą dla rowerów, za poruszanie się drogą rowerową rodzic przyłapany na gorącym uczynku otrzymuje mandat. Rozumiem, że ludzie mogą mieć pretensje jak rowerzysta jedzie chodnikiem (ja jeżdżę jeśli nie ma ścieżki rowerowej, bo życie mi miłe ale zawsze ustępuję pieszym, co nie raz się wiąże z zejściem z roweru i nigdy nie dzwonię tylko mówię “przepraszam” i “dziękuję”) ale zupełnie nie rozumiem jak można mieć pretensje że ścieżką rowerową jedzie… rower. Ścieżka rowerowa to nie miejsce to zabawy dla dzieci, tak ciężko to zrozumieć? U mnie DROGA POD DOMEM to ruchliwa ulica i co mam dzieci wypuścić na środek ulicy i mieć pretensje że samochody tamtędy pędzą?
Ale kto ma jakiekolwiek pretensje? :)
Autor tekstu – tak to odebrałam :P
Uwagi, żale – jak zwał tak zwał.
Droga makowa mama, czytam bloga już od pół roku, ale właśnie dzisiaj postanowiłam Ci wyznać miłość:)))) Jestem mamą 4-latka, który na każdym spacerze ” zobaczy jakiegoś motylka” dlatego dziękuję Ci za ten post!
Co do chamstwa w autobusach się zgodzę, ale po to właśnie są ścieżko rowerowe żeby rowerzyści nie potrącali dzieci, ludzi z psami itd. Mnie się to rozwiązanie podoba, moje dziecko wie, że na pas czerwony nie wchodzimy. Największą zagadką jest dla mnie obecność mam z wózkami na pasie rowerowym.. co one tam robią skoro co parę metrów na trasie jest ewidentnie namalowany rower.
Przeczytałam komentarze pod artykułem Łukasza i szczerze nie mogę Cię zrozumieć ;) Dlaczego tak trudno zaakceptować że pod blokiem wybudowano ścieżkę, rzeczywiście jak piszesz Ty jej nie chciałaś- spoko ja też nie jeżdżę na rowerze i generalnie jej nie potrzebuję, ale niektórzy już tak. Obok przecież jest też chodnik dla pieszych. Mieszkam w De i lubię zasady, jest ścieżka dla rowerów, część dla spacerowiczów, wydzielona plaża dla psów. Nikt się nie obraża i nie robi fochów. Łatwiej będzie Ci zaakceptować tę ścieżkę i wytłumaczyć dzieciom, że zasadą jest chodzenie po części przeznaczonej dla pieszych. Nie masz przecież 90 lat, przyzwyczaisz się ;) Pozdrawiam
Nie mam wyboru chyba ;)
Może myślą, że wózek to to samo co 2 rowery – ilość kół by się zgadzała :P
Ja juz w ciazy zaczelam obserwowac, jaki ten kraj przyjazny matkom, jaka ma wspaniala polityke prorodzinna i glosne kampanie spoleczne, tylko na billboardach… na poczcie, w sklepie, w tramwaju…. masakra byla i teraz sie odgrywam. mam milion odzywek przygotowych, gdy ktos mnie zaczepi, taka jestem krowa. “polecam” takze inny przekolorowany artykul: http://www.rzepkanapulsie.pl/mam-dziecko-wolno-mi-wiecej/
CIEKAWE CZY CI WSZYSCY BRONIACY ŚCIEŻEK ROWEROWYCH WIEDZA ILE RAZY TO JA MUSZE NA ZWYKLYM CHODNIKU PRZYSTNAC ZATRZYMAC DZIECKO BO JEDZIE ROWER I TRZEBA MU ZROBIC MIEJSCE
Jako rowerzystka jeszcze nie mama, wielokrotnie tłumaczyłam mamą chodzącym z rowerkami po ścieżkach rowerowych jakie to niebezpieczne. Jako mama pamiętam swoje zniecierpliwienie, kiedy to na jedynym odcinku drogi rowerowej na mojej trasie regularnie omijałam mamy z wózkami i maluchy na trójkołowych rowerkach (ścieżka miała lepszą nawierzchnię niż chodnik).
Jeśli ta ścieżka koło domu jest nieużywana przez rowerzystów, to dzieci mogą na niej być, podobnie, jak i na nie używanej przez samochody jezdni. Ale na własną odpowiedzialność. I trzeba brać pod uwagę, ze wtedy trudniej bąblowi będzie wpoić przepisy ruchu drogowego.
Dobrze, że jednak przeczytałam. Jak ja Cię wielbie kobieto! Bez fałszywej kokieteri, serio powiem: MAM TO SAMO! Akurat pod knajpą mojego męża, gdzie często łazimy z dzieciakami, ja na kawkę, oni pobazgrać kredą na asfalcie, ktoś wymalował białą farbą cienka linią granicę, która ma dzielic chodnik tych chodzących od tych jeżdzących kolarzy od siedmiu boleści. I masz rację, jadą jak szaleni, jakby się paliło, w centrum miasta, obok tłumu przechodniów i tam gdzies z boku moje dzieci przyklejone do chodnika, czasami lezace, rysujace swoje małe arcydziełka. Ja tego nie pojmuję po co taki cholerny pęd tym rowerem, akurat w miejscu gdzie tyle ludu i małe dzieci! I ite sekundy nieuwagi o których piszesz, ten zryw dziecka taki spontaniczny do motyla, ptaszka czy czego tam jeszcze. Jak my matki znamy to doskonale. A kysz Ty pseudo kolażu z tym swoim pędem szalonym, takie sprinty to proszę poza miastem, lub proszę chociaż baczyć na DZIECKO!!!!
dziecku możesz mówić i ono wie i rozumie tyle, że za minutę o tym zapomina. Mnie wkurza jak jestem z dziećmi w parku, bawią się biegają, zatrzymują i w sekundzie zmieniają kierunek a ja kręcę głową patrząc czy nie pędzi jakiś rowerzysta (park jest nieduży i zakaz jazdy rowerem, można go bez problemu objechać bokiem, co zajmuje pewnie pół minuty dłużej) i jedzie taki rowerem (wyciąga ile fabryka dała) bo mu się śpieszy bardzo, kilka razy o mało na zawał nie zeszłam.
Miałam ostatnio coś podobnego, jak córka w sklepie mi się popłakała…. Wstęp wpisu załatwia cała ideologię tego zjawiska, i nic i nikt tego nie zmieni
Niestety, żyjemy w strasznych czasach, pod względem uprzejmości, a jazda autobusem dla kobiety w ciąży lub z wózkiem to dla mnie koszmar, na szczeście już mnie nie dotyczy. Pamiętam jak byłam dwa tygodnie przed porodem, musiałam jechać na badania autobusem, ledwo weszłam (a miałam iść do kierowcy kupić bilet), kierowca zamknął drzwi i gwałtownie ruszył, Siadłam na pierwszym lepszym siedzeniu, kierowca wariat, no sory, nie chciałam ryzykować zdrowiem dziecka obijając się o barierki w autobusie, na moje nieszczęście w tym samym czasie i tym samym miejscu – KANARY…;/ Dostałam mandat za brak biletu, a do kierowcy nie zdążyłam dotrzeć, i co z tego, pana kanara nic to nie odchodziło,, miał w nosie, że zaraz rodzę, albo z nerwów urodzę za chwilę, że mogłam poobijać moje maleństwo, upaść lub nie wiem co jeszcze, nie interesowało go, że ze względów bezpieczeństwa wolałam poczekać na następny przystanek i dopiero kupić bilet, nie interesowało go to. Ważne, że mnie “złapał” i jego chora satysfakcja… Żal. Dodam, że wszystcy w autobusie się za mną wstawili, ale nic. Mandacik na prawie 300 zł się należy. … Taka bezsilność i poczucie, że wszyscy mają wszystko gdzieś… I moje dziecko, i Twoje dziecko. Masz je, chciałaś, to teraz sobie radź. Takie realia…. Mam nadziję, że to się kiedyś zmieni.
Ja właśnie chciałam udowodnić,że taką świętą krową nie jestem i na początku ciąży stałam twardo w kolejce do lekarza medycyny pracy, chciałam udowodnić sobie i innym ,że ciąża to nie choroba. Po 12 minutach stania nagle zrobiło mi się słabo i zjechałam po ścianie, mężczyzna stojący za mną mnie uratował przed upadkiem i pocałowaniem podłogi. Dopiero wtedy wszyscy zobaczyli,że jestem w ciąży i nagle każdy mnie przepuszczał. Panie pielęgniarki nakrzyczały na mnie,że ja się tłumaczyć nie muszę Panu stojącemu w kolejce godzinę przed otwarciem przychodni ,że mam pierszeństwo i wejdę pierwsza . Ale przecież każda z nas wie,że zlinczowana mogłaby zostać za takie posunięcie. To był mój pierwszy i ostatni raz kiedy naraziłam swoje dziecko na niebezpieczeństwo.Tak teraz uważam się za świętą krowę a moje dziecko za małego bożka. Osobniki frustrujące niestety można spotkać wszędzie. Czy to park ,czy plac zabaw , czy zwykły chodnik koło domu.
I OK droga dla rowerzystów jest specjalnie przygotowana dla nich,ale ograniczenie prędkości na trasach w pobliżu blokowisk,placów zabaw i innych terenów uczęszczanych przez dzieci ich obowiązuje tak samo jak kierujących samochodami i innymi pojazdami. U nas rowerzystów jest mnóstwo jeżdżą po parkach, skrwerkach czyli tam gdzie normalny rodzic nie mający ogrodu spędza czas ze swoim dzieckiem/dziećmi , więc teraz my im poradzimy: jeździj po swoich zajeb… trasach rowerowych ,a nie skracasz sobie dystans narażając nasze dziecko na niebezpieczeństwo. Wymagają od nas a sami naginają zasady.
Jestem osoba wierząca i praktykująca. W sierpniu 2011 roku w pierwszej ciazy juz mocno zaawansowanej, tak wiec mojego wielkiego brzucha trudno było nie zauwazyc wybrałam sie na niedzielna msze. Miejsc siedzących oczywiście jak na lekarstwo. Oparłam sie o kolumnę przestepujac z nogi na nogę. Wokół siedzące rozmodlone starsze panie, panie i panowie w średnim wieku gromkim głosem modlących sie oraz mamy i tatusiowie otoczeni wianuszkiem dzieci. NIKT mnie nie zauważył, nikt nie wziął dziecka na kolana żeby zrobić mi miejsce. Znieczulica drodzy Państwo dotyczy nas wszystkich. Nie tylko tych niedzieciatych.
Przeczytałam z uśmiechem bo właśnie dzisiaj ten temat podjęliśmy w domu. A jest o czym gadać.
Mieszkam w mieście gdzie chodniki wykorzystuje się jak ścieżki rowerowe z powodu braku tych drugich
Rozumiem, że dzieciaki jeżdżą po chodnikach bo tu jest(powinno być) bezpieczniej
ale jeżdżą też osoby starsze, nastolatkowie. Młodzi ludzie choć świetnie radzą sobie z jazdą na rowerze wybierają chodnik i mam wrażenie, że traktują pieszych jak pachołki do ominięcia …. jeżdżą brawurowo i tu już jest problem…
Problem kultury, wzajemnego szacunku, bo te matki “krowy” czasami nie spały w nocy i ich refleks i czujność nie jest taka jak tego co nas slalomem wymijał.
Połączenie drogi rowerowej z chodnikiem jest o.k. i ma sens jeżeli dopuścimy do świadomości drugiego człowieka, tego co ma kilka latek też…
Za jakiś czas nasze dzieciaki będą młodzieżą i być może to oni będą pędzić ścieżką rowerową nie bacząc na maluszki. Rozmawiajmy o tym w domach, tłumaczmy, uczmy kultury na drodze .
Albo tak jak kiedyś “straszyły “atrapy policjantów w rowie … to może teraz święte krowy poustawiajmy:)
Pozdrawiam ciepło
Mnie zdenerwował dawno Mikołajek jak napisał o wózkowych.
No, ale punkt patrzenia, zależy od punktu siedzenia.
Gdyby wszyscy ludzie mieli podobny poziom kultury (mam na myśli wysoki), nie byłoby takich sytuacji, ale ludzie są różni i dlatego jest jak jest. Czy to z wózkiem, czy z rowerem, czy też stosunek do kobiet w ciąży albo inwalidów – jedni będą mili i kulturalni a inni nie. Jedno jest pewn. Świat nie jest czarno-biały, a każdy przypadek powinno się oceniać oddzielnie a nie uogólniać.
MM nie lepiej pisac o modzie, o waszych podrozach ??- przy okazji gdzie jedziecie w tym roku na wakacje?
szkoda, że ten milusi pan nie zdaje sobie sprawy, że kiedyś te dzieci tych świętych krów będą robić i płacić zus, żeby on miał emeryturę.
p.s. jak to mówi mój ojciec – szkoda, że nie ma już ,,bykowego” ;)
pozdrawiam
a ja jestem i rowerzystka i mama i nie uwazam sie za krowe na zielonej lace, zyje w przyjaznym mi otoczeniu, niewazne czy wystepuje w roli rowerzysty (do niedawna z fotelikiem) czy mamy z wozkiem czy mamy z malym rowerzysta obok mojego rowera.
Nie wiem co sie w tej pl dzieje, ze ludzie zywia taka nie nawisc do siebie wzajemnie i obrzcaja blotem nawzajem – mamy rowerzystow, kierowcow i odwrotnie. Z czego to wynika? Nie latwiej jest jak kazdy ma odrobine empatii, sympatii do innych na drodze?
Jadac rowerem jak widze maluchy na drodze to zwalniam, wymijam ostroznie, wystarczy sie usmiechnac a mamy ogarna rozbiegane maluchy, wystarczy delikatnie zadzwonic, zeby spacerowic zszedl ze sciezki, czesto z usmiechem, wowczas dziekuje za przepuszczenie mnie-rowerzysty.
Nie zieje nienawiscia do napotkanych mi osob i na mnie tez sie nikt nie wyzywa. No dobra, nie na co dzien, nie bede sie upierac, ze nie spotkalam nigdy w zyciu sfrustrowanego swira ;)
Ale jakos w mojej okolicy ludzie sobie nawzajem nie uprzykrzaja zycia bez powodu. A dodam, ze sciezki rowerowe pokrywaja sie z chodnikami bardzo czesto.
niedobrze mi się zrobiło od czytania wypocin tego “fajnego” chłopaka.
autobusem jeżdżę rzadko. jakoś mam szczęście, na ogół udaje mi się zaparkować wózek w miejscu do tego przeznaczonym i bezpiecznie wysiąść. ale zdarza się też, że ludzie zwyczajnie “nie słyszą” słowa przepraszam. ba, słyszałam raz uwagę ( nie do mnie) skierowaną do wózkowiczki, typu: po co pcha się do autobusu w godzinach szczytu??? i ludziom po nogach jeżdzi???
przecież może się teleportować….
ścieżki rowerowe… regularnie chadzamy z dzieckiem po takiej jednej. ruchliwa ulica, chodniczek przy ulicy, ścieżka rowerowa obok chodniczka. otóż, kochani rowerzyści : moje dziecko jest dla mnie ważniejsze. spaceruje po wewnętrznej stronie wózka ( czyll: jezdnia – chodnik – wózek – ścieżka rowerowa z moim dzieckiem. bo tak jest bezpieczniej. a jak chcecie tak bardzo mieć ścieżki tylko dla siebie, to wara od chodników. spaceruję dużo, codziennie kilka godzin i codziennie min. kilku rowerzystów pedałuje chodnikiem. mniejszy ból, jak zwalniają widząc pieszych. ale rzadko zwalniają. panowie dróg.
ps. złośliwie dodam: mam swoje lata, na rowerze kiedyś jeździłam bardzo dużo. ścieżek nie było, a dawaliśmy doskonale radę współistnieć z autami na jezdniach. a teraźniejsi rowerzyści? ścieżki tylko dla nich, jezdnia dla nich, chodniki dla nich. w dooopach się poprzewracało.
Ja nerwicę przeżywam jak w niedzielę( jak na prawdziwych białostoczan przystało) wyjdziemy na Planty na hulajnogi nie daj Boże o rolkach już niewspomnę. Palpitacja serca gwarantowana. Cała radość ze spaceru u mnie kończy się dosłownie po 10 m , bo rowerzyści jak jadą to nawet im do głowy nie przyjdzie, żeby przez alejki przejechać w ludzkim tempie. Gnają jak na Tour de Pologne, a jak zdążysz zwrócić im uwagę to jeszcze tak po uszach dostaniesz, że już sama nie wiesz czyja wina. Ja wracam najczęściej z nerwicą i ogólnym stanem załamania nerwowego… no ale cóż dzieci tak przecież ładnie prosiły…..Więc moim zdaniem na takich alejkach policja z radarami stać powinna co wy na to ?? :)
No w naszym parku to jest DRAMAT z rowerzystami.. Kosmos jakiś. Lena to już nauczona i przerażona obok nas większość czasu. Jak się zapomni to zaraz ktoś śmignie i zabawa zaczyna się od nowa :/
Wczoraj przypadkiem Makóweczki spędzały czas w Fikolandzie, gdzie moja starsza gościła na urodzinach, no i ja matka, która co ma w sercu to i na języku, patrzę a tu znajoma dwójeczka, więc zaczepiłam PT (chyba trochę zmieszanego moim podejściem :) ) i po krótkich uprzejmościach ( w końcu bardzo lubię Waszego bloga ) zapytałam czy słyszał o akcji Mama Idzie Na Kawę, odesłał mnie do Mamy :), A więc osobiście uważam, że to bardzo fajna akcja, (na FB można się wszystkiego dowiedzieć, więc się nie będę rozpisywać) tylko oczywiście w Warszawie i w kilku miastach poza, ale Białystok jak to często bywa chyba o tym nie słyszał, otórz może Makóweczki jako prężnie działający blog by to trochę nagłośniły myślę, że białostockie matki będą z to wdzięczne :) . Co Wy na to ? Z góry sorki za moją nadgorliwość :).
Hej.. Napisz mi coś więcej.. może na mail blog@makoweczki.pl. Mama na kawie- brzmi dobrze :)
Pan autor tego posta też kiedyś będzie miał dziecko to zrozumie nas matki. Ja też kiedyś psioczyłam na drące się dzieci w samolotach, biegające po sklepach i zastanawiałam się dlaczego nie sa bardziej zdyscyplionwane, teraz już wiem. Mam syna 2 latka i wiem, że darcie się w sklepie i leżenie na podłodze to nie brak dyscypliny, a bunt dwulatka :D
pozdrawiam :)
Marlenko a powiedz nam jakie kaski mają Makóweczki??
Co najzabawniejsze, napisałaś dokładnie to samo, co chłopak z socialtalk. Oboje trafnie zauważacie, że trochę empatii i wyobraźni ułatwiłoby życie wszystkim – ja w tym jadu nie widzę. Pozdrawiam.
Moje dziecko zostało kiedyś nieomal staranowane na deptaku, gdzie nie wolno jeździć rowerem. Jako jebnięta według niektórych matka, ja nawet takim miejscu mam oczy dookoła głowy i na szczęście udało mi się w porę chwycić córkę za kaptur. Przy tej prędkości by ją chyba rozjechał jak glistę. Byłam w takim szoku, że poleciały same k..rwy i ch..e, ludzie w pobliżu patrzyli na mnie jak na wariatkę. Bo przecież nic się nie stało. Przecież to deptak. A rowerzysta z słuchawkami na łbie nawet tej mojej wiązanki nie usłyszał.
A ja matką nie jestem, za to rowerzystą, osobą biegającą, jeżdżącą na rolkach tak. I zupełnie nie widzę problemu jakim są dzieci na ścieżkach. To są TYLKO i AŻ dzieci, tak samo mają do tego prawo. Więc nie rozumiem tego całego wzbudzenia tematem. Można zwolnić i przejechać obok, a jak się nie umie korzystać, to może lepiej zostać w domu?
Pozdrawiam
Ja kiedyś z siostrą i 2 wózkami próbowałyśmy wejść do pociągu… Wszystko było by super ale dziura pomiędzy pociągiem a chodnikiem była ogromna. Więc powiedziałam siostrze, że najpierw ja pomogę wnieść jej wózek z dzieckiem a później ona mi. To nic, że ludzi stało multum obok My siłujemy się z tymi wielkimi wózkami i JEST ! jeden już na miejscu teraz czas na moją córkę siostra weszła z przodem wózka pierwsza i tu nagle drzwi się zamykają !! Ja w krzyk i przed oczami już miałam obraz jak moje dziecko zostaje zgniecione przez te wielkie drzwi i dopiero wtedy podlatuje jakiś facet i jak ten superman podtrzymuje drzwi. No ale ktoś może powiedzieć “Chciała dziecko to niech sobie radzi” :P (swoją drogą nie raz to słyszałam) Chciałaś to masz…
Pozdrawiam Was Makóweczki gorąco ;*
Powinnaś ten wpis skierować również do kierowców zmotoryzowanych bo pewnie też masz ulice obok domu
A jak artykuł tego Pana poparłam za bardzo ludzie są przewrażliwieni na swoim punkcie. My komuś uwagę możemy zwrócić a jak już ktoś na to nie milionów powodów na usprawiedliwienie i jak ktoś śmiał.