Dzieci z ulicy
Cześć to ja, Pan Tata. Chciałbym Ci opowiedzieć pewną historię, która mocno mnie poruszyła.
Jak pewnie wiesz w wpisów mojej żony, codziennie pokonuję do pracy niemałą odległość, ponad 50 km. Od miasta do miasta. Po drodze mijam pola, lasy i kilka wioseczek, ot taki podlaski wiejski, sielski klimat. Od jakiegoś czasu coś przykuło moją uwagę. Trochę zmroziło krew, sparaliżowało. Skłoniło do refleksji i głębokich rozmyślań.
Na jednym z przestanków autobusowych, codziennie od września do czerwca, mijam grupkę dzieciaków w wieku 7-8 lat. Przystanek w szczerym polu, tuż przy ruchliwej drodze, z dala od domów i …dorosłych. Ba, nie ma nawet daszku, tylko słup ze starodawnym oznaczeniem przystanku (żółte kółeczko z czarnym krzyżykiem). Dzieciaki czekają zapewne na autobus, który ma zawieść je do szkoły. Dzieciaki jak to dzieciaki, nie stoją grzecznie na baczność w oczekiwaniu na podwózkę. Bawią się, ganiają, popychają, okładają patykami, a to wszytko jakieś 50 cm od ruchliwej ulicy, po której samochody mkną średnio 100 km /h. Oczywiście nie ma tam pani w kamizelce z wielkim znakiem STOP, która czuwałaby na ich bezpieczeństwem, nie ma stadka zatroskanych rodziców, poprawiających im szaliczki pod szyją i zaganiających na pobocze. Brak babć, niań czy innych opiekunów. Pełen luz i samowolka.
Automatycznie nauczyłem się w tym miejscu zwalniać, ale nie wiem czy wszyscy tak robią.
Codziennie patrzę na nich i się zastanawiam – gdzie są ich rodzice? Dlaczego nie są z nimi, żeby troszczyć się o ich bezpieczeństwo? Jak mogli ich samych puścić? Jak można narażać tak swoje dziecko? Po tej serii oburzenia przychodzi refleksja. Być może ich rodzice z jakiegoś ważnego powodu nie mogą tego zrobić, albo po prostu taka sytuacja nie robi na nich tak wielkiego wrażenia, jak na nas, mieszczuchach. Być może jako sami wychowani poza miastem ganiali od małego z dala od domu i potrafią unikać niebezpieczeństw. Nie wiem. Nasi rodzicie pewnie lepiej znają te klimaty… i przeżyli dzieciństwo. Jakoś.
Teoretycznie te rozważania powinny sprawić, że następnym razem nie będę trzymał usilnie dziecka za rękę, jeśli tylko w pobliżu pojawi się coś po czym potencjalnie może się poruszać jakiś pojazd. Może powinienem bardziej zaufać dziecku (6+) jego instynktom i świadomości niebezpieczeństwa. Przecież tamte dzieci z drogi dalej zyją, mijam je codziennie? Póki co czuję się nieprzekonany. Dalej trzymam dziecko za rękę idąc obok ulicy i nie pozwalam mu jej puścić. Dalej przeprowadzam dzieci przez uliczkę (taką osiedlową która ma ze 4 m szerokości) do sąsiadów. Pewnie kiedyś będę musiał odpuścić, poluzować. Tylko jak poluzować kiedy może 99 samochodów przejedzie przez tą uliczkę 20 km/h, a trafi się jeden wariat który pomknie 100 km/h, zostawiając za sobą łoskot i drgania naszych okien.
Pamiętam doskonale mój pierwszy samodzielny raz “przez ulicę”. Poszedłem z mamą do pracy, która była w linii prostej od szkoły jakieś 500 m. Oba budynki dzieliły dwie ulice. Mama postanowiła puścić mnie samego. Uradowany rzuciłem się do przodu, bez oglądania i już na pierwszej ulicy samochód musiał gwałtownie hamować. Mama to wszystko widziała, nie spanikowała i pozwolił mi iść dalej, choć tylko ona wie, jak długo serce miała w gardle.
Wracając do tamtych dzieciaków przy ulicy. Pewnie nic im nie będzie. Chyba.
Zatrzymuję się jednak na chwilę nad analizą, w poszukiwaniu tego złotego środka. Bo jednak wypadki się zdarzają, a po nich nie ma już odwrotu ani czasu na refleksję. Kiedyś pisała o tym Marlenka —> w poście ‘To Twój obowiązek‘. Nie wiem co może być ważniejszego od bezpieczeństwa własnego dziecka, poświęcenia mu tej chwili na troskę o bezpieczeństwo. Ale może się nie znam. Jestem tylko zwykłym ojcem – mieszczuchem.
PT
W porze wychodzenia dzieci do szkoły rodzice na wsi mają tzw. obrządek. Trzeba zdążyć wydoić krowy przed przyjazdem samochodu z mleczarni.
Dziś odprowadzając do szkoły swoją Córkę za rękę przez dwie osiedlowe ulice też zastanawiam się, jak przeżyliśmy wszyscy dzieciństwo na wsi. Kilometr marszu do miejsca, skąd zabierała nas “buda” (dla niewtajemniczonych taki przerobiony Star, który na pace miał ławeczki). Tam, tak jak piszesz, szaleństwa i swawole. Trzy km jazdy po cztery osoby na podwójnym siedzeniu lub na stojąco. No i droga powrotna – cztery km pieszo, bo komu się chciało czekać do piętnastej na “budę”, kiedy kończył lekcje przed dwunastą! Zimą było najciekawiej. Kiedy “buda” utknęła w zaspie, wszyscy wysiadaliśmy, aby ją wypchnąć. Problem w tym, że kiedy kierowca krzyczał do przodu, ciągnęliśmy za zderzaki w tył. Byle tylko spóźnić się do szkoły, hihi. To były piękne czasy :)
Tu ja, MM :)
Hahahha mega opowieść!
Ma tylko małe ale.. Jakiś % jednak ucierpiał na tym wychowaniu i został okaleczony albo nie przeżył. Jestem także z małej miejscowości mazurskiej i wiem ile ludzi co roku się topiło, ile dzieci na żniwach życie kończyło. Każda opowieść ma dwie strony.
Nie ma co porównywać lat powiedzmy 20 wstecz i tego co jest teraz. Nie było takiej ilości samochodów, nie było tylu gnających w pośpiechu prawie na oślep ludzi. No i…jednak ileś tych dzieci ginie w wypadkach samochodowych, ileś jest potrąconych. Mimo wszystko większe prawdopodobieństwo, że coś złego przytrafi się dziecku przepychającemu się z innymi tuż przy jezdni niż pilnowanemu przez kogoś dorosłego. Ile codziennego farta te dzieciaki mają tego tez nie wiemy.
Ja jeszcze niedawno byłam jednym z tych dzieci czekających na innym wiejskim przystanku, czekającym na inny autobus. I nie wyobrażam sobie inaczej. Aktualnie mieszkam w Krakowie i dziwi mnie coś innego, że dzieci lat 7+ nie chodzą nigdzie same. Zawsze z kimś dorosłym.. Dla mnie to niepojęte jak 7- czy 9-letnie dziecko nie jest w stanie pójść samo do szkoły oddalonej o 300m, czy pójść do osiedlowego sklepu.. Może zmienię zdanie, gdy będę mieć swoje dzieci..
Ogólnie ma to swoje obostrzenia prawne. I na 100% po części zmienisz zdanie.
Choć 300 metrów do sklepu chodził i mój syn mając już 6l.
Synek /dziecko spokojne i zrównoważone/ juz w wieku lat 6,5 , w połowie pierwszej klasy sam chodził do szkoły, jakieś 200-300m, z jednokierunkową ulicą do przejścia. Teraz w drugiej klasie nadal chodzi sam, i nadal jest jedynym dzieckiem w klasie – pozostałe są odprowadzane, nawet chłopczyk mieszkający tuż obok szkoły….
Może trochę więcej zaufania do dziecka Panie Tato?
Biorąc pod uwagę w jakich czasach żyjemy… I jakie rzeczy dzieją sie dookoła… Podziwiam ale nie zazdroszczę.
To ja dodam za Moniką że nie podziwiam i tym bardziej nie zazdroszczę ale DZIWIĘ SIĘ. A potem płacz i zgrzytanie…
Drodzy rodzice i szanowny Panie Tato!
Jestem mamą trójki dzieci- najstarsza ma 18 lat, najmłodszy 2- ich problem omawiany w poście już albo jeszcze nie dotyczy:-) ale mam też córkę w trzeciej klasie szkoły podstawowej i o niej chciałam kilka słów napisać. Otóż Hania sama codziennie wraca ze szkoły- przejeżdża dwa przystanki tramwajem i przechodzi przez przejście dla pieszych ze światłami. Prosiła, abyśmy się na to zgodzili i od września Hanka wraca ze szkoły sama. Jestem z niej bardzo dumna a ona czuje się przez nas doceniona i traktowana poważnie. Oczywiście nauczyliśmy ją , do którego tramwaju powinna wsiąść a zasady zachowania na drodze poznawała od czasów przedszkolnych. W domu czeka na nią opiekunka, która zajmuje się jej młodszym bratem. Dzieci, które podobnie jak Hania mogą same wychodzić ze szkoły jest w klasie może 5-6. Pozostałe potulnie idą na świetlicę i czekają na rodziców. Później za rękę , obowiązkowo bez tornistrów- te oczywiście niosą za nich rodzice, wracają do domu. Oczywiście nie można generalizować, z pewnością niektóre dzieci mają daleko do domu, rodzice pracują do późna, może mają jakieś traumatyczne doświadczenia. Ale w większości przypadków jest to zwykła nadgorliwość i nadopiekuńczość rodziców, którzy w ten sposób ograniczają swoje dzieci i nie pozwalają im dorosnąć. Zapanowała dziwna moda wśród nas dorosłych. Staramy się ingerować w każdy aspekt życia naszych dzieci. Zatrudniamy nianie do opieki nad dziećmi w wieku szkolnym. Krytykujemy ciągle nauczycieli, szkołę, inne dzieci. Najchętniej trzymalibyśmy dzieci za rękę do uzyskania przez nie dyplomu na studiach a nasze dzieci stają się coraz bardziej niezaradne życiowo i uzależnione od nas. A życie drodzy Państwo przyspieszyło i szybciej niż kiedyś będzie wymagało od naszych dzieci samodzielności i większej pewności siebie.
Czy to jest w ogóle legalne wg. prawa? Tak serio pytam…
Mój syn chodzi od 2-3 lat sam do sklepu, przez ulicę. O szkole nie ma mowy bo do nas nie ma dojazdu i musiałby iść przez nasze domkowe osiedle (jak mała wioska), a tam psów… jak psów ;)
Kiedyś Pani Dyrektor przedszkola zwróciła uwage,że prawnie dziecko 6 letnie nie może sobie ot tak chadzać bez rodziców.Nie pamietam od jakiego wieku może,ale 6 latek nie.Mój syn też chodził sam do sklepu czy przebywał na placu zabaw co jakis czas/miał zegarek/musiał się meldować w domu.W zasadzie nigdzie dziecko nie jest bezpieczne samo,z drugiej str.musi sie nauczyć samodzielnie radzić choćby w swoim otoczeniu.
Serio pytasz czy samodzielne wychodzenie dziesięcioletniego dziecka ze szkoły jest legalne czy to jakaś prowakacja intelektualna:-)
Oczywiście nie ” prowakacja” tylko prowokacja- przepraszam za literówkę:-)
Legalne wg prawa – od 7 roku życia.
To, że Pani puszcza dziecko to nie znaczy, że każdy musi. Każdy z nas mieszka w różnych częściach kraju. I to rodzic jest od analizowania zagrożenia. Nie jestem nadopiekuńczym rodzicem. Fakt szkoły nie mamy 300 metrów od domu niby daleko nie jest jednak to ja i mąż decydujemy o swoim dziecku. Z drugiej patrzenie bo dziecko sąsiadów chodzi jest bezcelowe pamiętajmy, że każde dziecko jest inne.
zawalczyc mozesz o ograniczenie predkosci w danym rejonie.
I musisz wiedziec, ze nadopiekunczosc tez jest szkodliwa. Poprawiane szaliczki, nanie dla szkolnych dzieci i kurczowe trzymanie za reke??
To była hiperbola. Maks od kilku lat chodzi sam do sklepu na zakupy (przez ulicę).
Rozumiem. Zgadzam sie- należy dzieci chronić. Mamy 4,5 latka-mam wrażenie ze nigdy nie przestane prowadzić go na plac zabaw 100m od domu… Wypatrywać każdej kropki, kreski , siniaka jakby stała sie jakaś straszna sprawa… Kiedyś myślałam ze powinnam sie leczyć ale nie… Widząc rownież – bardzo blisko nas- jak dzieci, celowo, mogą byc, sa, zaniedbywane,nie wożone do zerówki, odbierane zawsze na końcu bo ojciec czy matka maja inne priorytety … Mogłabym tak długo.
Kochajmy i chrońmy. Dzieci nigdy nie bedą na to za duże.
To nie jest nadopiekuńczość . Moim zdaniem to bliskość, której niektórzy byc moze nigdy nie zrozumieją.
W ‘internetach’ są niejako dwie skrajności- albo kurczowo za rękę, albo hulaj dusza. A rozwiązaniem jest znalezienie złotego środka. Ale konsekwencje tych wyborów i tak poniesiemy tylko my (i nasze dzieci).
Zgadzam się i w zasadzie w większości spraw wyznaję t zasadę złotego środka. Uczmy dzieci samodzielności, ale z głową. Chrońmy, ale pozwalajmy na małe kroki. Mnie jako rodzica przeraża fakt, że na dziecko czyha tyle zagrożeń… normalnie mam gęsią skórkę, jak o nich wszystkich myślę, ale mam tez nadzieję, że mój 4 latek nie jest i nie będzie chowany pod kloszem. Szklarniowe warunki nigdy nie pozwolą roślince dojrzeć tak, jak świeże powietrze i gorące promienie słońca. Tylko ta roślinka na wietrze i słońcu, może ulec zniszczeniu. No niestety tak to już jest.
My rodzice musimy być mądrzy, to my odpowiadamy za bezpieczeństwo dzieci!
Zgadzam się z komentarzami powyżej. Pracuję w szkole, sama mam dziecko i nie mogę się nadziwić nadopiekuńczości rodziców. Dzieci z 4 klasy, żeby nie wracały same do domu ze szkoły osiedlowej? Tylko po kilka godzin czekają w świetlicy na rodzica i jego auto..Pieleszenie dzieci nie pomaga im w osiągnięciu odpowiedzialności za siebie, a przecież powinniśmy do tego dążyć. Dziecko samo do sklepu nie wyjdzie, pobawić się przed blok też nie, żadnych obowiązków i rosną takie infantylne istotki
W pełni popieram Twój komentarz. Klosze i nadopiekuńczość tylko dzieciom szkodzą, a nieszczęścia i tak się zdarzają. Syn naszych znajomych jechał rowerem i zginął potrącony przez samochód. Miał 19 lat. Niestety nie jesteśmy w stanie uchronić naszych dzieci przed wszystkim. Obecnie obserwuję ogromny rozwój nadopiekuńczości i chyba to zaowocuje w przyszłości pokoleniem ludzi mało zaradnych.
Ilona, zdefiniuj proszę nadopiekuńczość i udowodnij naukowo jej wpływ na przyszłość dziecka :)
No nieeeeeeeeeee. Nie trafia do mnie przykład, że skoro nasze dziecko może zginąć w każdej chwili, nawet pod naszą opieką, to może nie ma sensu się nim zbytnio opiekować. To tak jak byś powiedziała, że skoro na raka umierają też osoby niepalące, to nie ma sensu rzucać palenia.
Moi rodzice stracili 7 letnią córkę (mnie jeszcze nie było na świecie), szła z klasą, pod opieka nauczycieli i rozjechał ją pijany motocyklista. Doskonale wiem, że tragedia może wydarzyć się zawsze i wszędzie, na pewne rzeczy nie mamy wpływu, ale… odpowiadamy za to, na co mamy wpływ!
Joanno chyba pomyliłaś użycie słów bo infantylizm nie ma żadnego związku z samodzielnością. To po pierwsze. Po drugie nie masz pojęcia jakie rodziny mają warunki rodzinne czy lokalowe, więc nie ma czego oceniać. Po III, mowa tu była o dzieciach 6-10.
Po czwarte to, że dziecko jest wożone i odbierane ze szkoły, nijak nie wpływa na jego inne umiejętności wiążące się z samodzielnością. To tylko i wyłącznie siedzi w Twojej głowie i jest owocem nadinterpretacji.
Tylko, że tu nie chodzi jedynie o samodzielne chodzenie do szkoły… Jak to jest, że w internecie jest cała masa wpisów na temat tego, że życie naszych dzieci wyglada zupełnie inaczej niż to w latach 90 i początku lat 20, kiedy na podwórkach była cała masa rozwrzeszczanych i bawiących się dzieciaków… I pośród nich (w tych samych miejscach) wpisy totalnie temu przeczące, jak ten Twój. Samodzielność, to pójście do pobliskiego sklepu po 4 jajka i ulubioną gumę, to też zabawa pod oknem na kocu na który rodzic może spojrzeć w każdej sytuacji i poczuć spokój. Nikt tu nie pisze, że małe dziecko należy puszczać do wielkiego hipermarketu lub do koleżanki na drugi koniec miasta. Chodzi o budowanie samodzielności malutkimi kroczkami. Moi rodzice pracowali, kiedy ja zaczynałam podstawówkę. Pewnie też niejednokrotnie bili się z myślami, co mają zrobić – puścić dziecko z kluczem na szyi, czy nie mieć co włożyć do gara. Twoja sytuacja jest zgoła inna. Szkoła daleko, a i Ty masz czas i możliwość na prowadzenie i odbieranie dzieci ze szkoły. Moi nie mieli. Pamietam jak dzisiaj jak Mama mi opowiadała jak zachowywać się na drodze. Że w prawo w lewo i jeszcze raz w prawo i dopiero mozna iść. I pamietam jak przez tydzień mnie śledziła zeby upewnić się, że jej słucham i nie zbaczam z drogi. Budowanie samodzielności. W czasie wakacji w Warszawie zginęła mała dziewczynka. Była z Tatą. Ulica, czerwone światło, piłka w ręce… I dziecko, które bezmyślnie po tą piłkę wbiega na jezdnie nie bacząc na niebezpieczeństwo. Była pod najlepszą opieką, ale chyba zabrakło tu rozsądku i wielogodzinnych tłumaczeń. Oswajania z tym co nieznane. Nie ochronisz dziecka przed tym co niebezpieczne – często gęsto stojąc obok i mając najlepsze intencje.
A może czekają na rodziców w świetlicy bo inaczej siedziałyby kilka godzin same w domu czekając na rodzica, który o 16-17 kończy pracę?
Mnie dziwi jak mogą rodzice idąc z dzieckiem przez miasto przechodzić z nim na czerwonym świetle! Taki dają im przykład? Dla mnie to niepojęte
Może są zza granicy. Tam wszyscy tak chodzą.
Nie wszyscy:)))
gdzie tak chodza???
Paryż, Rzym? Światła są chyba tylko dla turystów :)
W NY na przyklad.
Doskonała odpowiedz mamo Makowa. Bo przecież jak się jest z zagranicy, to światła nie obowiązują… Dawanie przykładu zaczyna się od prostych rzeczy. Jak ja stoję na światłach, a obok dziecko lub matka z dzieckiem, to nie przechodzę na czerwonym, choćby mnie ściskało – bo pewne postawy budują przyszłe zachowania. A ja dodatkowo nie chce psuć autorytetu rozsądnego rodzica. Jak prowadzę samochód, to wpienia mnie człowiek przechodzący po pasach na czerwonym, tak jak wtedy, gdy sama tym przechodniem jestem i czekam aż na oznakowanym przejściu ktoś mnie puści.
Właściwie nie wiadomo jak wniosek wysunąć z tego postu.
Moim zdanie przesada w jednym kierunku (zaniedbywanie ) jak i w drugim (nadopiekuńczość ) nie jest dobra.
Ciebie szokuje i skłoniło do refleksji zachowanie tamtych rodziców.
Mnie szokuje wasza nadopiekuńczość.
Niania dla dziecka szkolnego?
Aplikacje żeby ogarnąć pakowanie do szkoły?
Prowadzanie za rękę 8-latka?
W pewnym momencie trzeba pozwolić dziecku na samodzielność.
Mam w domu 10-latkę (4klasa) i 7,5-latka (2 klasa)
Pamiętam jak 1,5-roku temu po raz pierwszy puściłam ich samych do sklepu (ok 350m chodnikiem bez przejścia przez ulicę). Miałam “duszę na ramieniu” i co jakiś czas zaglądałam za ogrodzenie i patrzyłam jak idą.
Pamiętam jak w ubiegłym roku pozwoliłam córce samej wracać ze szkoły.
Też pełna leku i obaw czekałam aż wróci.
Od tego roku pozwoliłam dzieciom samym chodzić i wracać ze szkoły (ok 800m po chodniku bez przechodzenia przez ulicę ale chodnik przy głównej , ruchliwej ulicy)
Córka odbiera syna ze świetlicy i sami wracają – dumni z siebie i zadowoleni.
Od około 2 lat zostają sami w domu (pod telefonem i babcia mieszka na tej samej posesji co my tylko w domu obok)
Gdy syn skończył 4 lata zaczęłam (sama) jeździć z nimi na wycieczki rowerowe po normalnych, asfaltowych drogach.
Czy nie dbam o ich bezpieczeństwo?
Dbam!
Mówię o zagrożeniach .
Mówię o niebezpieczeństwach i ich konsekwencjach.
Omawiamy potencjalne sytuacje i jak postąpić gdy się w niej znajdziemy.
Codziennie rano przypominam pewne zasady.
Jak zostają sami też ustalamy co im wolno a co nie (np latem bezwzględny zakaz pływania w basenie ) , sprawdzamy czy córki telefon jest naładowany, przypominam co mają zrobić gdyby coś się wydarzyło a ja nie odbierałabym telefonu.
Przed wycieczką rowerową – j/w.
Bo dbaniem o bezpieczeństwo nie jest trzymanie pod kloszem.
To jest właśnie nauka unikania niebezpieczeństw.
Nauka przewidywania i radzenia sobie w sytuacjach potencjalnie groźnych.
Trochę piszesz od rzeczy i nie jestem pewna czy chce mi się odpisywać, ale w sumie mam z 10 min.
Niania do syna była po to, żeby nie przeszkadzał mi, kiedy pracuję. Nic mu się w domu nie działo poza tym, że kiedy pojawiał się w domu o 11 to o 12-13 umierał z nudów i mi przeszkadzał, a ja pracować muszę. Stąd pomysł na kompana do zabaw, wycieczek i wspólnych gier planszowych. Oczywiście mogłam mu dać bajki i konsolę, ale to trochę nie mój styl.
Nie mamy apki do pakowania dziecka. To była hiperbola :D
Chodzimy za rękę z synem, ale nie “prowadzamy go”. Prowadza to się psy na smyczy ;)
Maks od 3 lat chodzi sam po zakupy do sklepu (dwa sklepy wiążą się z przejściem przez ulicę). Jeździ na rowerze również sam po całej naszej wiosce (jedyne czego się realnie obawiam to nasze osiedlowe psy).
Ale mama Makowa się tłumaczy , że syn od dawna sam chodzi do sklepu.A nadopiekuńczość oczywiście , że jest szkodliwa dla dziecka i chyba tego nie trzeba udowadniać :)
Trochę to dziwne, co piszesz. O tej niani. Nie wiem, może się mylę, ale wydaje mi się, że najlepszym kompanem dla ośmiolatka do zabaw, wycieczek i gier planszowych będzie… inny ośmiolatek. Albo kilku. U mnie na osiedlu chłopcy w tym wieku całymi dniami grają w piłkę, siedzą na drzewach lub bawią się w swoje chłopięce zabawy. Poza tym nie trzeba dziecku zaraz dawać konsoli i bajek. Można dać klocki lego, farby, książkę, puzzle, model do sklejania… i milion innych rzeczy. A właściwie można i nic nie dawać, bo dziecko w tym wieku zazwyczaj doskonale potrafi się zająć samo sobą.
Matko dziewczyny, serio? Będziemy teraz gadać o każdym potencjalnym pomyśle a ja będę tłumaczyć? Więc jak pisałam, chodziło o sytuację w której Maks kończył lekcje o 11-12 i do 16 nie byłam dostępna ani ja, ani siostra ani koledzy z podwórka. Teraz ok? :D
Ale nie musisz nic tłumaczyć. Każdy robi, jak mu pasuje. Po prostu Was dziwi ośmiolatek czekający z kolegami na autobus, a kogoś (np. mnie) dziwi niania dla ośmiolatka.
A świetlica szkolna? Moja uwielbia, nabywa przy okazji społeczne umiejętności ☺. Marlena, nie bierz wszystkiego tak na serio. Luuzzz.
Chodzi do świetlicy. Nie mam niani.. Dlatego chcę uciąć rozmowę, bo nie czytacie 100% komentarzy a ja w kółko gadam to samo marnując swój cenny czas.
Dziwnym dla mnie jest, ze przecież inteligentnym jak wielokrotnie piszesz siedmio czy ośmiolatek nie jest w stanie dłużej niż przez godzinę sam sie zająć czymś sensownym tylko potrzebuje niani do gier planszowych. Nie przypominam sobie, zeby w moim pokoleniu (mam 30 lat) ktoś tak organizował czas ośmiolatków, dziecko musiało umieć sie samo sobą zająć, a nie było konsoli, komputerów czy tylu bajek w tv. Jakoś kiedyś dzieci musialy umieć zrozumieć, ze rodzice maja w domu prace do zrobienia i nikt im nieustannie za animatora robić nie musiał, zwłaszcza w przypadku dzieci szkolnych.
Matko, serio nie chce mi się gadać już.. :Przez godzinę” no kto tak napisał? Od 11 do 16 to godzina? Niech 3 się pobawi sam, to wciąż 2 mi przeszkadza. Tak jak pisałam, nieważne czy pracuję w domu czy w biurze, JA chcę mieć święty spokój. Dziecko bawiące się 5h. w domu mi go nie da. I nie jest to gadka o samodzielności mojego syna, tlyko o tym, że JA muszę mieć ciszę i spokój.
Wy tak na serio? Jak ja próbowałam się uczyć do egzaminów i mimo, że pierwsze 40 minut moje dziewczyny mi dały to później mamo ona mi zabrała, a zobacz jak to zrobiłam , a boli mnie paluszek, a czemu z nami się nie bawisz?A kiedy wróci tata ?. I tak bez przerwy i jak w tych warunkach się uczyć/ czy pracować? Po za tym też jestem w Pani wieku i gdy mój ojciec miał egzaminy w pracy bez przerwy miał jakieś nowe remonty instalacji. To zawsze nam kogoś załatwij abyśmy mu nie przeszkadzali. ;-)
Nie każdego stać na nianie żeby dziecko sie “nienudzilo” Mnie nie ! A ze jestem samotna mama mój syn czasem gapi sie w konsole czy bajkę żebym mogła po pracy ugotować obiad itp
Wg mnie w pewnym wieku taka nadopiekuńczośc jest bez sensu. Zamiast za rękę, lepiej iść z dzieckiem i nie komentować, patrzeć, jak samo sobie poradzi, ale być na tyle blisko, aby w razie czego zareagować. Jesli zawsze będzie prowadzone za rękę, nigdy nie nauczy się samodzielnie przechodzic przez ulicę.
Tak samo z resztą rzeczy-wg mnie dzieci powinny wiedzieć, że gorąca kawa parzy, ogień może spalić mieszkanie, a jak się wychyli przez okno, to wypadnie. I bez sensu jest zabezpieczac okno, jeśli dziecko jest juz na tyle kumate, że potrafi ocenić konsekwencje. I nie napiszę, ile takie dziecko ma lat, bo dla jednego będzie to 5, a dla drugiego 8.
Jeśli dziecko wychowuję w domu, gdzie wszystko jest mega zabezpieczone, sterylne, etc, to nawet nie mam kiedy wytłumaczyć mu, ze coś może się stać. Wtedy zwykła wizyta u znajomych staje się niebezpieczna, bo nie możemy wymagac, aby każdy zabezpieczał schody, okna, gniazdka, etc, bo przychodzimy np z pięciolatkiem.
We wszystkim trzeba znać umiar.
Pozdrawiam
No jasne! Nasze dzieci akurat są bardzo samodzielne, ale nie uczyłam ich zachowań wkładając rękę w ogień czy oblewając gorącą kawą. Tak samo nienormalne jest puszczanie dzieci na ulicę obok niebezpiecznej drogi. Faktem jest, że trzeba zachować umiar i zdrowy rozsądek.
Aż muszę skomentować.. Kamila, mam 2 i 4,5 letnie dzieci, mieszkamy na 4 pietrze i nie wyobrażam sobie nie mieć zabezpieczonego okna, pod którym stoi kanapa i drugiego, do którego dochodzi blat wyspy w kuchni, na który dzieci maja łatwą możliwość wchodzenia.. Uwielbiaja tam przesiadywać patrzec jak na pobliskim boisku inne dzieci grają w piłkę.. A ja lubie mieć komfort nie zerkania na nich co chwile.. Wejść do łazienki i nie brać ich ze sobą.. Itp.. Dzieci sa ciekawe, mozesz im wciaz powtarzać ze w kubku jest gorąca kawa a one któregoś dnia ciekawe jak ona smakuje wezmą ten kubek i sie oparzą.. Albo beda chciały zrobic Ci przyjemność i wezmą ten kubek by podać Ci kawę.. I jeszcze jedno.. Czy przesadzam, kiedy odstawiam kubek z kawa wysoko, za każdym razem, kiedy wychodze z pokoju by dzieci do niego nie dosięgły? Nie. Minimalizuje potencjalne zagrożenia. Czytajmy, zastanówmy sie jak jest u nas.. Moze nie zmienimy nic, moze poluzujemy troche, a moze troche bardziej zaczniemy uważać w pewnych sprawach.. Nie oceniajmy.. Rozmawiajmy..
wariaci są i będą niezależenie od tego czy dziecko ma 8,13 czy 20 lat. Myślę, że warto nauczyć dziecko zasad bezpieczeństwa. Dzieci nie są głupie i myślę, że trzymanie ich pod kloszem po prostu je krzywdzi. W mojej okolicy 8 latki same chodzą do szkoły i przechodzą przez ulicę. Mieszkam tu przeszło 20 lat i jeszcze nie było ani jednego wypadku z dzieckiem, więc chyba warto jednak trochę zaufać swoim dzieciom, nieprawdaż?
Nasz syn także chodzi sam do sklepu, jeździ rowerem po wiosce, odwiedza sąsiadów itp.
Natomiast zabawa przy drodze jest żadną nauką zasad bezpieczeństwa, jeśli to kierowca musi zwalniać i myśleć o tym co się stanie z szalejącymi przy drodze dziećmi.
A to, że u Ciebie nie było wypadków to nie zmienia statystyk ogólnopolskich. Wypadki są i wiele z nich wynika z głupoty dzieci. Widziałaś to —> http://trojmiasto.tv/Dziewczynka-wbiegla-za-deskorolka-wprost-pod-autobus-17109.html
Takich wypadków każdego dnia na świecie są tysiące.
Miałam kilkanaście sytuacji z mężem jak właśnie odpowiedzialne dzieci prawie wpadły by nam pod auto. Do dzieci moim zdaniem także trzeba mieć ograniczone zaufanie w sytuacji których naraża je na niebezpieczeństwo. Po za tym mam ciotkę, która mieszka na wsi ma dwoje dzieci. Sama Kiedyś chodziła 3 km do szkoły. Tylko jeden fakt sama powiedziała że było bardzo mało aut. Przyjeżdżali głównie mieszkańcy wsi to brali pod uwagę prędkość jaką powinni jeździć. Dziś jest na tej wsi asfal. Auta jeżdżą bardzo szybko po prostej tylko korci przyspieszyć ,liczba aut się zwiększyła to i ruch jest większy i sama też by już nie dała dziecku tej trasy pokonać jak sama ją pokonywała jako dziecko. Dlatego to, że ktoś odprowadza dziecko do szkoły nie oznacza, że trzyma pod kloszem. Zresztą znam dzieci, które same chodzą do szkoły a mimo wszystko są trzymane pod kloszem. Najlepiej będzie nie wtrącać się w czyjeś wychowanie.
(… cenzura…)
Maks nie ma opiekunki. W tym roku ma szkołę z masą ciekawych zajęć i nie chce wracać do domu przed 15.
Polemika na inne tematy nic nie wnosi do rozmowy więc proszę, rozejdźmy się grzecznie :)
Zupełnie nie rozumiem jak 8 latek może się nudzić. (… cenzura…)
Cóż. To masz problem.
Ja też :) kiedyś gdzieś słyszałam że nudzą się tylko ludzie nudni :)
Idąc tym tokiem myślenia można by powiedzieć, że głupoty piszą tylko ludzie głupi. Nie żebym chciała Cię obrazić :)
Rany ludzie, czy wy nie wiecie, co to jest blog? Tutaj autor ma prawo prezentować swój punkt widzenia, swoje poglądy, swój ogląd rzeczywistości, świata itd.
ania Twój komentarz to czysta złośliwość, nic więcej. Dziecko może się nudzić w każdym wieku, kilkulatek potrzebuje urozmaiconego czasu i przede wszystkim towarzysza, nic dobrego nie widzę w tym, by dziecko siedziało samo ze sobą w pokoju pół dnia. Rodzic, który pracuje w domu PRACUJE TAK SAMO jak ten, który wychodzi do biura, trudniej mu z tego względu, że nadal jest w domu. Czy taki rodzic ma zamknąć dziecko w piwnicy, bo musi pracować?
Nikt nie potępia pracujących poza domem matek, które maja nianie, to czemu fakt, że ktoś ma nianię, pracując w domu, jest taki kontrowersyjny?
Aaaaa po co ja się w ogóle wkurzam, szkoda czasu.
nie rozumiem tego oburzenia… 8latek to nie maluch wymagajacy wiecznej uwagi. Do poludnia jest w szkole, po szkole spokojnie zajmie sie sam jak mu sie wytlumaczy kwestie pracy i skupienia. Ja tez sobie nie moge wyobrazic, zeby dziecko w tym wieku nie znalazlo sobie samo sensownego zajecia w domu, bez komputera, konsoli itp. To nie dwulatek,ktorego nie mozna z oka spuscic i ktory domaga sie uwagi tu i teraz. Tyle tu czytamy jaki to Mak ogarniety, czytajacy itp. wiec tym bardzej.
I tak, ja tez pracuje w domu i mam dziecko i obserwuje jak sie to zmienia przez lata.
Taaa, za szybko mi czyta. Dla niego książka 50 stron to kilkanaście/dziesiąt minut. A nie chce czytać czegokolwiek tylko swoją serię. Jak robi eksperymenty to przychodzi do mnie podpytać o odczynniki. Poza tym najważniejsze- lubi mnie i lubi ze mną gadać. A gadać nie może jak ja np. piszę albo gadam przez telefon. Jakbym np. była pracownikiem fizycznym to nie byłoby problemu. Jak gotuję obiad to nie dumam czym on się zajmuje i czy do mnie mówi, albo podpytaje. W pracy muszę być skupiona. W ogóle nawet dziwi mnie rozmowa o tym. A jakbym wynajmowała biuro i pracowała poza domem to od 11 do 16 miałby siedzieć sam. Tak, tak wiem miałby. Jestem nadopiekuńcza :D
Ewelina nie “pisze od rzeczy” , bardzo wyważony i mądry komentarz.
Chyba się tak obruszyłaś, bo był właśnie wyjątkowo celny.
Niania do dziecka w wieku szkolnym, które podobno uwielbia czytać w wolnym czasie – szok.
Aktualnie mieszkam w Monachium i jestem pełna podziwu dla tego jak niemieckie matki uczą dzieci samodzielności. Po pierwsze nie ma czegoś takiego tutaj, żeby jednym dzieckiem zajmowała się jedna opiekunka. Proces socjalizacji zaczyna się bardzo wcześnie. Dzieci około roczne idą do żłobka, bądź są pod opieką tzw. tagesmutter tzn. że ok. sześciorgiem dzieci zajmuje się jedna opiekunka u siebie w domu (oczywiście wychodzi z nimi na spilplatz).
Tagesmutter mają specjalne wózki wieloosobowe, w których wożą dzieci.
Pamiętam moje wyjścia z dzieckiem w Polsce na plac zabaw i te nadopiekuńcze mamuśki sadzające 2 letnie dzieci na bujaki, huśtające, podsuwające zabawki pod nos. Tu w Niemczech, widziałam ostatnio sytuację, która też mi dała dużo do myślenia. Matka posadziła ok.10 miesięczne dziecko na dosyć wysokim bujaku i zajęła się rozmową z koleżanką, dziecko zaczęło płakać wyciągać rączki i sygnalizować , że chce zejść. Matka zerkała co chwilę na dziecko, ale nie przerwała rozmowy, dziecko tak zaczęło wierzgać nogami i rękami, że w końcu spadło.
I co zrobiło? Uśmiechnęło się szeroko, że wreszcie jest na ziemi i poraczkowało do piaskownicy. A matka uśmiechnęła się i je pochwaliła, że sobie poradziło.
Ja będąc tu w Monachium dopiero widzę, w jakie skrajności popadają matki, zwłaszcza te miastowe w Polsce. Tutaj siedmiolatki jeżdżą samodzielnie metrem i sbahnami nie sądzę, że to jest karalne.
bujajace i podsuwajace nie tylko zabawki pod nos ale i przerozne buleczki, chrupeczki itp. zapychacze. Mnie to to najbardziej zaskakuje na placach zabaw w Polsce. Dziecko na hustawce, w piaskownicy a mamusia czy babcia wpychaja do dzioba po kawaleczku wykorzystujac chwilowa nieuwage dziecka.
Według mnie nie po to sprowadza się dzieci na świat żeby od małego pchać je w grupę dzieci, najlepiej jeszcze do obcych dziecku osób. Przy czym tak małe dziecko ani nie potrzebuje rówieśników ani nie jest specjalne chętne aby przebywać z obcymi mu Paniami. W Niemczech niedługo noworodki będą miały obowiązek uczęszczać do specjalnie dla nich przygotowanych ośrodków. Jestem pedagogiem, wiele widziałam dzieci zbyt wcześnie wrzuconych w grupę dzieci i oddanych pod opiekę obcym osobom. Owszem prędzej czy później każde dziecko się przyzwyczai. Tylko jakim kosztem??? Dlaczego tyle dzieci płacze w żłobkach przez długie miesiące a nie raz całe lata? Małe dziecko potrzebuje mamy, taty, rodziny i najbliższych mu osób. To jest na początek jego grupa społeczna, w której świetnie się socjalizuje. Dziecko przecież z rodzicami odwiedza rodzinę, znajomych, bywa na placach zabaw itd. Ma wiele okazji by spotykać się z rówieśnikami i nie tylko. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy rodzice nie mają wyboru, bo pracować trzeba i nie twierdzę, że wszystkie dzieci ucierpią na tym, ale proszę mi wierzyć, że nie każde roczne dziecko chce spędzać pół dnia albo i więcej z grupą dzieci i jedną opiekunką, która nie jest w stanie poświęcić tak małym dzieciom tyle czasu ile one potrzebują. To, że przyszła moda na jak najwcześniejsze “wyprowadzanie” dziecka z domu, to nie oznacza, że jest to dobre.
Ja rozumiem, że 8-latek może się nudzić i nie potrafi zając się sam sobą przez parę godzin. Nie wiem po co takie złośliwości. Zresztą naturalne jest to, że dziecko po kilku godzinach spędzonych w szkole chce porozmawiać z mamą, opowiedzieć jej coś, zwyczajnie z nią pobyć.
Nie wyobrażam sobie zostawic swoje płaczące i bojące sie dziecko na huśtawce bo “musi sie nauczyć”.. Rodzic ma wspierać, pomagać, pokazywać, byc obok, dziecko ma wiedzieć ze moze na rodzicu polegac i ma sie czuć bezpiecznie. Owszem, mie wszystko co polskie jest dobre i tak samo nie wszystko, co zaobserwowane za granica jest właściwe.. Nie wyobrażam sobie zostawic moja płacząca corke np na dużej dmuchanej zjeżdżalni, bo przecież chciała tam wejść to teraz niech zjedzie.. I obrócić sie do niej plecami..
Ja nie widzę nic złego w tym, że 7-letnie i starsze dzieci są zaprowadzane przez rodziców do szkoły, że poprawi się dziecku szaliczek czy potrzyma się je za rękę. Dla mnie jest to przejaw troski i miłości, zainteresowania dzieckiem i poświęcenia mu swojego czasu. Mądry rodzic tak kieruje wychowaniem dziecka, że pomimo tego, że jest opiekuńczy, ostrożny, to i tak nauczy dziecko samodzielności. Moja starsza córeczka często nawet w 4 klasie chciała żebym poszła z nią do szkoły albo odebrała ją po lekcjach. Nawet teraz w 6 pewnie byłoby jej bardzo miło kiedy od czasu do czasu czekałabym na nią pod szkoła. Do ukończenia 2 klasy zaprowadzałam ją i odbierałam każdego dnia, bo taką miała potrzebę, a ja lubię reagować na potrzeby moich dzieci. Dodam (bo wiem, że zaraz zostanę skrytykowana), że moja córka jest samodzielna, zaradna, ma wielu przyjaciół i doskonale radzi sobie we wszystkim sama. Od dawna zostaje sama w domu, chodzi do sklepu, jeździ z koleżankami na miasto. Ja jako dziecko również byłam długo zaprowadzana i odbierana przez mamę i jakoś nie widzę żeby było ze mną coś nie tak. Uważam, że dzieci są różne i jedno będzie od pierwszej klasy biegało wszędzie samo, a drugie będzie potrzebowało jeszcze rodziców przy sobie. Co nie znaczy, że kiedyś to drugie nie będzie bardziej dojrzalsze i samodzielne od tego pierwszego.
Myślę, że punkt widzenia na tę sprawę zależny jest od tego jak sami byliśmy wychowywani i jaki model wychowania panował w naszej rodzinie. Mnie akurat podoba się Wasze podejście do dzieci :) Każdy ma prawo wychowywać swoje dzieci jak chce, każdy ma również prawo napisać jak to wygląda u niego, ale nie ma prawa chamsko krytykować i oceniać życia innych, bo to już jest brak wychowania.
Myślę, że te dzieci z przystanku od małego berbecia były uczone samodzielności i dobrze wiedzą co może się wydarzyć jeżeli wybiegnie sie na tą ruchliwa ulice, co nie znaczy, że nie trzeba zachować ostrożności jadąc tamtędy albo wywalczyć oznaczenie, progi zwalniające itp.
Ogólnie jestem zdania, że warto dać dziecku trochę wolności i kredytu zaufania, ale zdaje sobie sprawę, że są różne dzieci i w różnym wieku można tą rękę puścić. Moja starsza córka ma 5 lat (skończyła w połowie lipca) i od sierpnia sama chodzi do dzieci na plac zabaw pod blok i do kolegi 2 bloki dalej. Sama też pójdzie do sklepu – idąc do jednego musi przejść przez uliczkę osiedlowa, a do drugiego przez niewielki parking. Pierwsze dwa tyg wychodzenia samodzielnego była przeze mnie “odpytywana” z tego czego nie może robić na placu zabaw kiedy mnie nie ma, jak powinna przechodzić przez ulicę. Przestałam to robić, kiedy okazało się, że do wszystkiego się stosuje (wiem od rodziców znajomych dzieci). A dlaczego tak wcześnie sama biega? Bo po pierwsze pracuje w domu, po drugie mam jeszcze druga córkę, która ma kilka miesięcy, nie stać mnie na opiekunkę, a starsza chciałaby siedzieć na podwórku non stop. Już mnie nawet pytała czy może się sama do przedszkola odprowadzać ;). Reasumując, czasem nie ma wyjścia i dziec musi się trochę usamodzielnic, żeby dom mógł jakoś w miarę sensownie funkcjonować.
Nie ma to jak dawać rady li i jedynie słuszne bazując na własnych doświadczeniach. Ktoś akurat ma dziecko, które potrafi 3 godziny rysować nawet bez przerwy na siku :-) i już pisze w komentarzu, że dzieci się nie nudzą i jak są inteligentne, to sobie same zorganizują rozrywkę. Drugi ktoś zamieszkał na nowym osiedlu, które szczęśliwie zamieszkują młode rodziny z dziećmi – rówieśnikami jego dzieci i od razu ma pogląd, że wszystkie inne dzieci mają możliwość bawić się na podwórku z kolegami. Pechowo mam dom w starej dzielnicy, zero małych dzieci. Dzieci mam troje, jeden klasa 2, dwoje w przedszkolu. Jedno dziecko nigdy się nie nudzi, umie się bawić przysłowiowym patykiem, drugie nienawidzi rysować, lepić, najlepiej bawić się non stop w wojnę i to mieczem (i co chwila ryk: mama, a on mnie uderzył Specjalnie), trzecie jeszcze inne. I w związku z tym, że widzę na ich przykładzie, jak dzieci jednych rodziców wychowywane w tym samym domu potrafią być różne, nie ośmielę się dawać innym rodzicom prztyczków w nos: “moje dziecko robi to i to, dziwię się, że twoje w tym wieku nie”.
Jeden pan ze względu na koszty przeniósł biuro do domu. Szybko miał dosyć. A skoro był w domu, to oczywiste było to, że wyprowadzi psa, wyskoczy na zakupy i ogarnie wiele innych rzeczy, które się akurat napatoczą, a których nikt by nawet nie śmiał wymagać, gdyby był “w normalnym biurze” od 9 do 17.
Tyle krzyku.Niepotrzebnego.Z agresją,krytyką…Wyrzutami sumienia?
I tylko kilka ciepłych,matczynych komentarzy w stylu ‘matka wie najlepiej’.
A która z was zapytała dziecko,czy chce spędzać 10 godzin w przedszkolu/
szkole?Która czasem nie zazdrościła rodzicom,którzy mają nianię?
Która nie martwiła się o dziecko pozostawione w niepewnej sytuacji?
To,że dzisiaj w naszym kraju tak zorganizowany jest świat jeszcze niczego
nie dowodzi.
Nie zawsze tak było i nie w każdym kraju tak jest dzisiaj.
Może warto rozszerzyć horyzonty i współczuć rodzicom,którzy nie mają
wielkiego wyboru w sposobie opieki nad dzieckiem w miejscu swego zamieszkania.
Sądzę, że wszyscy rodzice zasługują na duuuuużo empati.
Serio kobiety? Serio? Naprawdę nie jest to dla Was niepokojące, że grupa małych dzieci jest bez opieki przy ruchliwej drodze? Naprawdę dziwcie się, że 8 latek nie potrafi się zająć sam sobą przez 5 godzin bez odzywania się do pracującej mamy? Że niby Wasze dzieci by czytały przez 5 godzin bez gadania. No już to widzę. Wogole to Maks mógłby poczytać tom Vogla i porobić reakcje syntezy, a tak to musi z opiekunką przebywać, toż to wstyd straszny. Taki mądry i opiekunka. Pierwszy raz odkąd czytam Twojego bloga Marlena, zrobiło mi się Ciebie żal. Dlatego, że czytają bloga durne kobiety. Ba durne matki nawet. Oczywiście nie wszystkie i niewiele, ale jednak… Masakra, jaciez pierdziele jakie durne. Głowa do góry Marlena, rób swoje, bo robisz to znakomicie :-)
brawo!!! w końcu ktoś mądrze napisał. nie wiem skąd to się bierze ale matki mają w sobie jakąś dziką chęć rywalizacji. “mój syn gdy miał 7 miesięcy juz raczkowal, twój nie? moje dziecko umie juz liczyć do 10, umie czytać, robi kupę do nocnika…” i tak w nieskończoność. Z wiekiem zmienia się tylko zakres umiejętności pociechy. A gdyby tak całkiem przypadkiem napisac/powiedzieć coś co nie jest zgodne z przekonaniami takich mądrych mamusiek od razu wywoływana jest burza. zaczynają się dyskusje które mają na celu wytknać błędy drugiej matce i wskazanie właściwej ścieżki postępowania z dzieckiem według reguł jak postępują te najmadrzejsze i nieomylne.
każda mama chce jak najlepiej dla swojej pociechy i każdy rodzic zajmuje się wychowywaniem swoich dzieci. jeśli nikt nie pyta was o radę nie wtracajcie sie!.
zastanawia mnie czemu sensowne komentarze, ale niezgodne z wymowa postu, nie sa publikowane a te zgodne ale napisane obrazliwie sa publikowane. Az sie odechciewa brac udzial w dyskusjach.
Poprosiłam, żebyśmy skończyli gadać bo nie chce mi się omawiać każdego aspektu życia mojego syna. Nie ma na to we mnie przestrzeni. I co chwilę tłumaczyć, że nie ma już niani, chodzi do fajnej szkoły a tam do świetlicy i serio, serio jest samodzielny. To bicie piany i chcę je zakończyć.
szkoda, ze na arogancje jest przestrzen :(
i to chyba normalne, ze posty wywoluja dyskusje i sa jakies kontrowersje, szczegolnie posty mocno stronnicze i oceniajace.
Ależ ja nie chcę ani przepychanek, ani arogancji (z żadnej strony!) właśnie. Dlatego próbuję od 3 dni tę dyskusję zakończyć.
Rozmawiać można jak najbardziej ale o SYTUACJI ogólnej a nie tej w moim domu, której obecnie nawet nie znacie :). Zwykłe, marnujące czas bicie piany.
znamy na tyle na ile te sytuacje opiszesz. Zdaje sobie sprawe, ze to niepelny obraz sytuacji ale ludzie buduja sobie ten obraz wlasnie na podstawie tych wyrywek, ktore opisujesz. Kreujesz tak jak chcesz ale bywa, ze jest to inaczej odebrane niz zamierzalas.
To niedługo napiszę jak jest teraz to wiele się rozjaśni :)
I buziak na zgodę :*
buziak, tez wyciagam lapke :)
posty piszesz zazwyczaj fajne, wizualnie ciesza oko, dopracowane ale w komentarzach sodoma i gomora po obu stronach frontu. Bardzo psuje to imidz. I nie pasi do reszty.
Czekam na aktualne posty. I tez jestem ciekawa tematu szkolnego. Ale szykuj sie na burze ;)
Ale zawrzało. Ja tylko dodam, że w świetle prawa dziecko, które ukończyło 7 lat może samodzielnie pokonywać drogę do szkoły i ze szkoły. A co do dzieci na przystanku i ich rodziców. Może pojechali na godz. 6.00 do pracy, żeby zarobić 1400 zł i móc kupić dzieciom buty i kurtkę? A może mają tylko jednego rodzica, który sam zmaga się z życiem? A może mają w domu niepełnosprawnego brata, którego trzeba odessać i oklepać? Różnie życie się układa. Najlepiej nie oceniać, nie znając czyjejś historii.
A co powiecie na wymogi prawne ?
Nie wiem jak jest w Polsce ale w UK małe dzieci (do 11 roku zycia )nie mogą same chodzić /wracać ze szkoły ,nie mogą też przebywać poza domem bez opieki ,nie mogą być w domu same pozostawiane(tutaj granica wieku jest nawet wyższa bodajże 13 lat ) – jeśli sąsiad doniesie będziemy mieli na glowie social service I można nawet stracić dzieci za niedopilnowanie obowiązków rodzicielskich.Wiem ze podobne równie ostre prawo jest w Niemczech, Norwegii -pewnie nie tylko .Moja córka ma 8 lat do szkoły 5min drogi – jednakze odprowadzam ja i będę to robić nadal .Nie chce się o Nią martwić ani mieć potencjalnych problemów z opieka społeczna – kolejna kwestia ,nie wiem być może w Pl to nie ma miejsca ale w UK niestety tak a mianowicie ..porwania .Mojej koleżance próbowano dziecko porwać w Aldim – dorwala syna na parkingu juz zapakowanego w fotelik w aucie obcej kobiety !I to nie jest historia miejska “gdzie znaleźli go z ogólną głową przygotowanego do przeszczepu ” ;) zgłosiła sprawę na policje a tam poinformowano ja ze codziennie znikają dzieci i aby bardziej syna pilnowała bo ktoś może go mieć “na oku “.Głośna byla sprawa dziewczynki q wieku 6/7 lat ktorej zwloki znalezniono u lokalnego faceta na posesji -bawiła sie sama po szkole na placu po czym koledzy widzieli jak wsiada do auta – nie odnaleziono jej zywej .Umarlabym gdyby jedno z moich dzieci zginęło- samodzielność owszem ,moje dzieci w wieku 8&5,5 potrafią same sobie zrobić kanapki/proste danie ,pościelic łóżka ,wykąpać się ..nie uważam aby były nianczone i mało samodzielne .Ale na samodzielne chodzenie po dworze bez nadzoru opiekuna przyjdzie jeszcze czas .Dla mnje priorytetem jest bezpieczeństwo .Mój brat do końca podstawówki jeździł i wracal do szkoły z mama (oddalone od naszego miasta a mama nauczycielka jako ze tam pracowała to go zabierała )obecnie jest na 3 roku prawa ,mieszka w dużym mieście oddalonym od domu rodzinnego o 300km przyjeżdża raz w mcu – i co ?wyrosl na mamisynka który nie umie sobie skarpetek uprac? absolutnie nie .Także te argumenty o krzywdzeniu dzieci są absurdalne ,mam dowód w najbliższej rodzinie ze żadnej szkody to nie wyrządziło.
Dobra. Przebrnęłam przez tysiąc dziwnych komentarzy, coś sobie wtrąciłam, teraz chciałabym odpowiedzieć na pytanie PT (choć pewnie było retoryczne):
“Codziennie patrzę na nich i się zastanawiam – gdzie są ich rodzice? Dlaczego nie są z nimi, żeby troszczyć się o ich bezpieczeństwo? Jak mogli ich samych puścić? Jak można narażać tak swoje dziecko? Po tej serii oburzenia przychodzi refleksja. Być może ich rodzice z jakiegoś ważnego powodu nie mogą tego zrobić, albo po prostu taka sytuacja nie robi na nich tak wielkiego wrażenia, jak na nas, mieszczuchach”
Panie Tato, tak – z jakiegoś ważnego rodzice pewnie nie mogą. Może pracują też 50 km od domu? Może są w takiej sytuacji, która sprawia, że obydwoje pracują poza domem i muszą do pracy dojechać? Nie. Nie ma rodziców, na których sytuacja nie robi wrażenia. Robi. Sikają ze strachu, bo doskonale wiedzą, jak zachowują się dzieci, ale… nie mogą pozwolić sobie na to, by dzieci do szkoły odprowadzić. Nie ma to nic wspólnego z brakiem troski.
Cała ta dyskusja toczy się dookoła nadopiekuńczości lub zaniedbywania, a mnie zabrakło zwykłego, ludzkiego spojrzenia na sprawę. W tym kraju naprawdę wiele rodzin utrzymuje się za mniej niż średnia krajowa z uwzględnieniem faktu, że pracujący są obydwoje rodzice. Praca w domu, mimo że ma swoje niewątpliwe wady, jest luksusem pozwalającym na odprowadzanie i przyprowadzanie. I dotyczy niewielu. Większość do pracy musi po prostu chodzić – a jeżeli pracuje 20, 30, 50 km od domu – nie ma szans na synchronizację godzin rozpoczęcia lekcji i tejże pracy w pracy.
Nie ukrywam, że trochę mnie wzburzył ten wpis. Zastanowiłam się nawet czy moi rodzice w moim dzieciństwie się o mnie nie troszczyli, czy mieli ważniejsze sprawy czy raczej moje dojazdy nie robiły na nich wrażenia, bo wiejski spryt mam w genach. Nie. Panie Tato – oni jeździli do pracy na 6 rano i nie mieli innego wyjścia – musieli pogodzić się z tym, że do szkoły dotrę sama i sama z niej wrócę. I proszę mi wierzyć – taka sytuacja to nie jest w Polsce coś dziwnego, śmiem sądzić, że dotyczy większości. A za dwie minimalne krajowe to już trudno wygospodarować środki na kogoś, kto zaopiekuje się dzieckiem od 5.30 i na 8 odprowadzi do szkoły. I to dochodzę do kolejnego Pańskiego zdania “Nie wiem co może być ważniejszego od bezpieczeństwa własnego dziecka, poświęcenia mu tej chwili na troskę o bezpieczeństwo” – może nakarmienie go? Ubranie? Może wartościowanie w kategoriach ‘ważniejsze od bezpieczeństwa’ jest zwyczajnie, po ludzku niesprawiedliwe i krzywdzące?
Ja nie wiem kim jesteście, kim są te wszystkie mamy odprowadzające dzieci do szkoły, ale wiem, że bardzo zazdroszczę Wam i Waszym dzieciom – bo chyba nie jesteście szwaczkami, jak moja mama, która za dużo do gadania nie miała i choćby umierała ze strachu o mnie – z pracy zrezygnować nie mogła.
bardzo mądrze napisane :)
Niech każdy opiekuje się dziećmi jak chce, ale naprawdę nie ma co popadać ze skrajności w skrajność. Tak jak już ktoś wspomniał trzeba znaleźć złoty środek. Są sytuacje, kiedy trzeba dziecko prowadzić za rączkę, ale trzeba też pozwolić mu czasem, by uczyło się samodzielności.