Kim dla mnie jesteś nauczycielko wychowania przedszkolnego? Odpowiedź na ‘wyznanie przedszkolanki’.

Jakiś czas temu przeczytałam artykuł o, najpewniej celowo brutalnym tytule “Wyznanie przedszkolanki: Rodzice są jak rozpieszczone bachory i zrzucają wychowanie dzieci na nas”. Żeby było lepiej link do wpisu nazywa się “bo-dziecko-zgubilo-spinke-bo-corka-miala-mokre-majtki-wspolczesni-rodzice-do-reszty-zwariowali”. Wiedziałam, że muszę to przeczytać, więc cel autora został osiągnięty. Miałam jednak nadzieję na debilny tytuł, lead i miałką treść. Co mnie tam zastało?
Dwa miesiące czekałam z odpowiedzią na ten tekst. W mojej głowie zrobił ślad, wyrwę. Ku memu przerażeniu udostępniła go masa mam!
Zanim zaczniemy analizę, zapoznajcie się proszę z tekstem —> >KLIK<
Opowieść zaczyna się od wyliczenia przez panią przedszkolankę swoich ‘skillów’:
“Potrafię pracować z każdym z nich, bo wbrew pozorom jedyne czego im trzeba to poświecić trochę czasu, uwagi i być wrażliwym na indywidualne potrzeby. Z czasem można wypracować wiele rzeczy i osiągnąć prawdziwe porozumienie i współpracę.”
Nie może być, chce się krzyknąć! Umie pani wykonywać swoją pracę. No ekstra! Bardzo się cieszymy. Niestety zdanie później, ta pewność znika.
“Niestety, o rodzicach przedszkolaków nie da się powiedzieć tego samego, są jak rozpieszczone bachory.”
Tekst jest pisany przez nauczycielkę? Taką, która realnie zajmuje się dziećmi? Pracuje z rodzicami? Ale co tam jedno zdanie. Pani zabawiła się w surfera i popłynęła na fali gniewu i fejmu w Mamadu.
“Stwierdziłyśmy ostatnio na spotkaniu koleżanek po fachu. Niektórzy rodzice uważają nas za niekompetentne, przypadkiem znalezione panie, pijące kawę przy biurku, które od czasu do czasu podetrą dzieciakom tyłek i zaproszą do zabawy w “Starego niedźwiedzia”. Inni patrzą ze zdziwieniem i zagubieniem w oczach, bo dla nich ogarnięcie jedynaka jest kosmosem, a co dopiero codzienna praca z kilkudziesięcioosobową grupą kilkulatków. Jeszcze inni mają wszystko w nosie, bo zwyczajnie brak im czasu na tak prozaiczne sprawy jak wychowanie dziecka i poświęcenie mu czasu. Jednak bez względu na to, do której grupy zaliczymy przedszkolnych rodziców, ich cechą wspólną są wielkie wymagania i moc pretensji.”
Teraz wstańmy, weźmy się za ręce, i zapłaczmy śpiewając “dziś prawdziwych rodziców już nie ma…”
No przynajmniej w opisie pani nauczycielki. Są albo infantylni, zapracowani, olewający lub nieumiejętni. Smutek, wielki smutek. Od razu chce mi się odpowiedzieć, kim dla mnie jest nauczyciel wychowania przedszkolnego, ale zostawmy to na koniec.
Teraz moja “ulubiona” część – wyliczanka:
1."Bo dziecko znowu zgubiło spinkę (co za niedobra pani, która pozwoliła dziecku na swobodną zabawę bez dopilnowania misternej fryzury ułożonej przez mamę w domu)."
Zrobiłam wywiad wśród mam, czy choć jedna awanturowała się o spinkę. Chętnych brak. Przyznały się zaś, że niosą więcej, jakiś takich hm-oskich, żeby był zapas. Co więcej, razem odkryłyśmy tajemną prawdę ta da da dam… spinki się gubią! Wszędzie. Notorycznie. Żyją w jakimś spinkowym raju (pewnie pod łóżkiem) i uparcie znikają. Nie sądzę, żeby jakakolwiek mama wojowała o spinkę, a jeśli tak to na pewno należy do mniejszości. Inna rzecz, to włosy w jedzeniu, włosy posklejane, włosy wszędzie… Ale to raczej kwestia wypracowania schematu.
2. "Bo na majtkach córka miała dwie mokre kropki nie dopilnowano jej w toalecie (cóż z tego, że zauważono je dwie godziny po wyjściu z przedszkola, na pewno stało się to w przedszkolu i to wina wychowawczyni)"
Ta część jest raczej w ogóle nieśmieszna dla większość mam córeczek. Nie wgłębiając się zanadto, każda mama powie, jak wrażliwe są intymne strefy małych dziewczynek. Czasami te “dwie kropelki” to odparzenie na tydzień lub inne stany zapalne, grzybice czy cuda na kiju.
W naszym p-kolu była dziewczynka, która miała problem z nerkami. Dla niej ‘siusiu’ musiało odbyć się w danej sekundzie, a po każdej kropelce mateczki musiały być zmienione.
To nie “przewrażliwienie”! To łzy dziecka, które potem cierpi przez Twoje olewanie obowiązków, pani nauczycielko. Nie dość, że powinnaś pomóc maluchowi (szczególnie w grupie 3-latków) w obsłudze toaletowej, to również uczyć i edukować, szczególnie małe dziewczynki, jak właściwie się podcierać, jak zadbać, żeby tej ‘kropelki’ nie było. Sama jesteś kobietą, więc powinnaś wiedzieć!
3. "Synek zaczął mówić brzydkie słowa - gdzie on się tego nauczył, u nas w domu się tak nie mówi (wiadomo - w przedszkolu od pani wychowawczyni).”
Gdybym była niemiła, to śmiało bym orzekła, że to Twoje zaniedbanie wychowawcze. Mój syn lat 7 nie przyniósł z przedszkola żadnego brzydkiego słowa. Córka również. Panie umiały tak rozmawiać i prowadzić swoje zajęcia, że dzieci nie przeżyły fascynacji z wulgaryzmów. Albo jeśli ją mały, to najgorszym słowem, jakie słyszałam były “pierdy i dupy” ;).
Jakkolwiek by nie było, zastanawiam mnie mocniej Twoja interpretacja. Kiedy rodzic Ci mówi, że jego dziecko nauczyło się w przedszkolu brzydkich słów, Ty myślisz, że oni komunikują Ci, że nauczyło się ich od Ciebie? Tak wynika z Twojego opisu… Bo mi się wydaje, że oni starają się Ci nakreślić problem, żebyś – jako nauczyciel – mogła tę sprawę w grupie przepracować. Proponując np. przeczytanie książki Michała Rusinka “Jak przeklinać? Poradnik dla dzieci“. Nie dość, że mielibyście niezły ubaw, to z ‘kur’ dzieci przełączyłyby złość na kreatywność (do książkowych propozycji- „O, oskoma!” albo „Pucho marna!”, czy „Wydzimdzirymdzi”? dołączyłyby szybko wasze własne ‘przekleństwa).
4. "Miał być angielski, a syn nie zna jeszcze ani jednego słowa po angielsku (jest 3 września!!!!!!!!). Pani nie powiedziała nam o festynie/ Dniu Matki/ Jasełkach (A plakat w korytarzu? Ogłoszenie na tablicy dla rodziców? Informacja na zebraniu? Strona internetowa? Facebook? Pozostaje chyba tylko zainstalować neony i wysyłać polecone)."
Gdyby jedynym punktem życia rodzica było zaprowadzenie jednego dziecka do przedszkola, ten rodzic uczyłby się tablicy i jadłospisu na pamięć. Jako że większość rodziców pracuje, ma więcej niż jedną pociechę i wszystko robi w pędzie, nie zaszkodzi jak z życzliwości przypomni się mu o wyjątkowych okazjach.
Można też poddać rodzicom pomysł, który ‘wymyślił’ mój mąż – wpada, rozbiera dziecko i… robi zdjęcie telefonem dla tablicy. Potem wysyła mi i tak oto dwoje rodziców ma miesięczny plan zajęć dziecka.
5. “Zostawiam na półce ubrania na zmianę, jak będzie powyżej 15 stopni to proszę założyć różowe spodnie i do tego bluzkę, jak powyżej 20 to niebieskie legginsy, a jak będzie padać, to córka ma tam takie granatowe i do tego zielony sweterek. I zostawiam kremik z filtrem i kapelusik, gdyby wyszło słoneczko (jasne, będę biegać z termometrem po dworze i zajmować się przebieraniem dziecka, co tam reszta grupy, zajęcia i obowiązki).”
Droga pani wychowania przedszkolnego, to jest słaby punkt systemu. Z jednej strony rozumiem Was – macie stado dzieci i wyjście z nimi to zapewne niemała ‘atrakcja’. Z drugiej strony dzieci mają przeróżne potrzeby i umiejętności. Atopicy mogą potrzebować kremu na mróz. Koniec kropka, trzeba zapamiętać. Większość dzieci lat 3, nie ma jeszcze ogarniętego poczucia komfortu termicznego i nie powie, że jak zapomni pani mu zdjąć 3 par rajstop i spodenek, to ono się gotuje i to dlatego jest takie marudne.
I tak, to jest Twój obowiązek, żeby ubrać dziecko na podwórko w sposób, przynajmniej w miarę adekwatny do warunków pogodowych. Rano, kiedy rodzic prowadzi dziecko, może być obecnie -2C, zaś w południe 10. Logiczne, że rodzic chciałby, żebyś nie ubierała dziecka jak na -2. Wiem, że to trudne, ale tu również są sposoby na rozwiązanie konfliktu, a nie wyśmianie rodzica. Można rozmawiać z dziećmi o ich komforcie cieplnym – na przykład poprzez zabawę w ubieranie ciepłych kurtek wewnątrz budynku z pytaniem – czujesz jak teraz jest Ci gorąco? Co powinieneś zrobić? A potem rozbieranie do majteczek z pytaniem – czujesz zimno? Co robimy kiedy jest zimno? Spokojnie dzieci załapią.
Rodzicom zaś warto wyjaśnić na początku, jak będzie wyglądała sprawa ubierania dzieci na podwórko, a potem wystarczy przypominać. Wiem, że niektóre mamy zabierają dzieciom kurtki/kombinezony, w których dzieci szły rano, i zostawiają taki strój, który będzie stosowniejszy w południe. Są przedszkola i rodzice, umówieni na schemat kombinezonów na plac zabaw. Ta opcja świetnie rozwiązuje dylematy, bo dzieci ubrane są tak samo – legginsy/rajty, bluza/bluza i na to kombinezon przeciwdeszczowy (czy ocieplany). Tak czy siak, choć sprawa jest trudna, zalecam dialog, a nie prześmiewanie.
6. "Syn nie może jeść nabiału, glutenu, orzechów, czekolady, pomidorów i jajek. Nie, nie robiliśmy testów, ale to na pewno alergia (nie lepiej najpierw zrobić testy i skonsultować się z lekarzem?)."
Smutek. Po prostu smutek.
Tak, to ja, rodzic decyduję o tym co je moje dziecko. Tak, to ja obcuję z nim na co dzień i znam jego reakcje na pewne produkty. Uwierz mi, nie potrzebuję pytać lekarza o alergię, jeśli widzę po którym produkcie ma wysypany tyłek albo mierzę się z bólami brzucha mego płaczącego dziecka.
A nawet jeśli mam takie widzimisię czy światopogląd, to Ty nie jesteś od tego, żeby mnie oceniać. Ty jesteś od tego, żeby ewentualnie zaproponować mojemu dziecku alternatywny posiłek lub orzec, że mam przynosić jedzenie sama. Ale nie jesteś tu od oceniania moich pobudek.
7. “Na urodzinach u jednej dziewczynki z grupy córka została źle potraktowana, na pewno pani w przedszkolu nastawia dzieci przeciwko niej (no comments).”
Znowu wychodzi Twój problem pani przedszkolanko. Czy rodzic Ci powiedział, że to Ty nastawiasz dzieci, czy dopisałaś to sobie sama?
I owszem, relacje między dziećmi są dla nich poważną sprawą. Powinnaś to wiedzieć jako nauczyciel! Są także ważne dla zaangażowanych rodziców, którzy chcą od Ciebie zaczerpnąć informacji o procesie socjalizowania ich dziecka. Ty także powinnaś być zaangażowania w te ‘mini tragedie’, dając wsparcie każdej ze stron. Bo jeśli ta dziewczynka poskarżyła się rodzicom, to znaczy że coś ją zabolało. Że było jej przykro. Być może poczuła się odrzucona. To Twój obowiązek, wyjaśnić jej tę sytuację. Porozmawiać o emocjach, relacjach. Być może w jej domu nie ma nikogo, kto w tej sytuacji może jej pomóc. Jesteś nauczycielem, przewodnikiem. Choć chyba zapomniałaś o tym jakiś czas temu…
8. “Bo pani nie zapytała o imię przytulanki, nie przykucnęła przy synku w szatni i dlatego był niegrzeczny (serio??!!??!!).”
Serio. Co w tym dziwnego? Uczą Was tam w tych szkołach choć podstaw psychologii? Tak, olałaś go, zlekceważyłaś, co ma Ci do powiedzenia, przekazania, więc był zły, smutny, porzucony. Tak, to mogło wpłynąć na jego zachowanie. Serio tego nie wiesz? To raczej załamujące jest…
Podsumowanie artykułu skupia się na roszczeniowej postawie rodziców, którzy (jakoś musi bardzo to boleć nasza panią przedszkolankę) “wymagają od nauczycieli bardzo dużo, w zamian nie dając nic, nie pamiętając o wydarzeniach przedszkolnych, nie zapamiętując nawet imienia wychowawczyni dziecka”.
Ktoś pani w dzieciństwie nie dał zbyt dużo uwagi i obrywa się “paskudnym rodzicom”.
Pani podsumowuje: Nie wiem, czy nadal chcę być nauczycielem. Nie dlatego, że dzieciaki są złe, ale dlatego, że nie mam już siły “walczyć” z ich rodzicami.
I serio myślę, że dla dobra dzieciaków, nie rodziców, byłoby lepiej, żeby poważnie pani przemyślała tę kwestię. A wraz za naszą “przykładową” panią wszystkie inne osoby o podobnym myśleniu. Naprawdę nie musicie być nauczycielami wychowania przedszkolnego. Śmiało, można się przebranżowić, to żaden dramat. Pomyślcie o fotografii, kursie gotowania czy innej pasji. Bo jeśli macie “walczyć” z rodzicami to na starcie jesteście na przegranej. Z nami nie trzeba walczyć, serio.
Dlaczego z rodzicem nie warto walczyć?
Teraz zdradzę Wam, moje czytelniczki prawdziwy cel tego wpisu. Zagląda tu wiele nauczycielek wychowania przedszkolnego, które czasami mogą mieć nastawienie jak autorka wpisu o “roszczeniowych rodzicach” i chciałabym w imieniu naszym, rodziców podać im przekaz, ten prawdziwy, płynący z serca rodzica.
Drogi nauczycielu,
Kiedy prowadzę do Ciebie swoje dziecko po raz pierwszy, jestem przerażona. Nie znam Cię ani trochę, a za chwilę powierzę w Twoje ręce mój największy skarb. Nieporównywalny do żadnego porsche czy diamentów. Oddaję w swoje ręce część swojego życia, duszy i serca. Przez te 3-4 lata opiekowałam się tym maleństwem jak maleńką rośliną. Nosiłam, tuliłam, gładziłam. Wstawałam w nocy, gdy tylko zakwiliło. Znałam każdy pryszczyk i włosek na jego ciele. Przez długi czas był centrum mojego wszechświata. Kiedy upadał, robiąc pierwsze kroki, byłam w pobliżu. Gdy wymiotował całą noc, zmieniałam pościel i piżamki po sto razy. Jak się przewrócił i poobijał, dmuchałam, całowałam i naklejałam sto plasterków. Tysiące słów, rozmów o emocjach, marzeniach, jak i większych problemach. Budowania pomostu między dzieckiem a światem. Troski, opieki, wsparcia.
Wszystko to robiłam starając się wychować go na wspaniałego człowieka.
A teraz oddaję go Tobie. I nie wiem nawet, kim Ty jesteś? Czy postawisz go na karę za to że się pobrudził przy jedzeniu, a on nie zrozumie, bo za to kar nie było? Czy podmuchasz paluszek, jak pojawi się kuka? Przytulisz, kiedy będzie płakał, tęsknił, lub się zezłości? Czy dasz mu komunikat, że miejsce w którym się znajduje, jest choć w połowie tak bezpieczne jak dom?
A może właśnie zbagatelizujesz jego problemy, dylematy i marzenia? Może nauczysz, że obcym dorosłym nie można ufać i nie ma czego oczekiwać od nich przychylności, bo to nie ich chęć czy pasja, a praca, której może nawet nie lubią.
Czy rozumiesz, drogi nauczycielu, że często spędzasz z moim dzieckiem więcej czasu niż ja? 8 godzin pracy + dojazdy. Zostaje około 2-3 godziny, w których przydałoby się, żebym coś robiła w domu, ale często olewam te prace, przesuwając je na godziny nocne, żeby pobyć choć trochę z moim dzieckiem.
Jednak większość należy do Ciebie. I to jest chyba najbardziej przerażające! Masz ogromny wpływ na rozwój mojego dziecka, a potencjalnie, nawet go nie lubisz! Mnie uważasz za wariata, bo przyniosłam dziecku kremik, dodatkowe gacie i zapytałam o spinkę. A ja nie zrobiłam tego, żeby uprzykrzyć Ci życia. Nie dlatego, że jestem roszczeniowym bucem. Zrobiłam to dlatego, bo – jak mogę – chcę upewnić się czy należycie dbasz o moje dziecko. I kiedy mówię Ci, żebyś zwrócił uwagę na “2 kropelki” na majtkach mojego dziecka, to nie dlatego, że Cię sprawdzam lub nie lubię. To dlatego, że wieczorem przy myciu słyszałam krzyk mojego dziecka. A potem więcej łez i płaczu, kiedy smarowałam delikatne okolice kremem. Więc następnego dnia mówię Ci, żebyś uważał. A Ty spotykasz się na kawce z koleżankami i omawiasz jakim jestem dziwakiem. I to mnie przeraża.
Pomyśl czasem. Zastanów się, spójrz mi w oczy. Masz w rękach mój największy skarb. Twoim zadaniem jest się o niego troszczyć możliwie najlepiej. Więc nie patrz na mnie proszę jak na wroga, czy osobę z którą trzeba walczyć, a na partnera. Ufam Ci. Codziennie zostawiam z Tobą swoje dziecko, wierząc, że Twoje intencje są dobre. Chcę współpracować i ułatwić Ci Twoje zadanie. Jestem wdzięczna za to, co robisz. Więc nauczmy się rozmawiać jak partnerzy.
____________________________________________
Cieszę się, że natrafiłam na ten wpis niedawno. Bo kiedy przeczytałabym go, zanim posłałam dzieci do szkoły, byłabym przerażona. Szczęśliwie los był dla nas łaskawy i zarówno Maksymilian jak i Lenka miał/ma cudowne, troskliwe panie. Maks uwielbia i odwiedza swoją ukochaną panią P. nadal i zawsze kończy się to wzruszeniem i wyznaniami, że on już do szkoły nie chce chodzić i wraca do przedszkola. Planuje także spędzić tam ferie (nie wiem co na to panie ;)). Lenka również ma przekochane wychowawczynie, który nie wyśmiałyby mnie za spinkę i majteczki. Przez rok prowadzałam moje dziecko rozczochrane, bo jedna z pań czesała maluchom takie fryzury, że rozważałam powierzenie jej oprócz dziecka, swoich włosów ;). Lenka tak uwielbia swoje przedszkole, że problem mamy odwrotny – codziennie nie chce wracać do domu. Wtedy czuję się pewnie jako rodzic. Widzę także rozwój swojego dziecka, tematy podejmowane przez panie (szczególnie w starszakach u Maksa, doceniałam wszystkie mądrości i nauki, które przekazywała im pani z życia w społeczeństwie, geografii, biologi czy historii).
Więc rodzice maluszków, nie podłamujcie się takimi ‘listami przedszkolanki’. Są pedagodzy, którzy lubią i szanują swoją pracę, Wasze dzieci i także Was. I można śmiało powierzyć im nasze perełki :).
The End
Udostępnij
⇓
⇓
⇓
Baaardzo mądry tekst i odzew….to prawda nasze dzieci zostały “porwane” przez system edukacji naszego kraju, od teraz coraz mniejszy wpływ mamy my a znacznie większy niż dotychczas społeczeństwo. I właśnie dlatego trzeba się angażować jeszcze mocniej aby to społeczeństwo uwzględniało nasze zdanie. Nas Rodziców.
Pracując jako nauczyciel w przedszkolu miałam świetne kontakty zarówno z dziećmi jaki rodzicami. Myślałam że jak córka pójdzie do przedszkola będzie podobnie, trafi na cudowne troskliwie panie i pokocha to miejsce. Bardzo się zawiodłam bo niestety trafiła na pania myśląca jak autorka artykułu :(
Zgadzam się z Tobą w 100%. Jestem mamą 3 latka, który poszedł we wrześniu pierwszy raz do przedszkola. Byłam przerażona! Pani Przedszkolanka wydawała się wiedźmą na początku :P wręcz jej nie lubiłam. Gdybym przeczytala ten tekst na poczatku września to juz calkiem bym oszalala. Jednak synek idzie do przedszkola bardzo chętnie. Wraz z jego zadowoleniem rośnie moje zaufanie.:) teraz to bardzo miła i sympatyczna Babka z bardzo fajnym podejściem do dzieciaków.
I nie robie afer. Nie słyszałam, żeby ktokolwiek robił. Wiec skąd te pretensje?
Pozdrawiam :)
Smutne, że tacy ludzie zabierają się za wychowanie naszych dzieci. Pani najwidoczniej ma jakiś kompleks, albo uważa swoją pracę za przykrą karę. Bo niestety wszystko co jej nie odpowiada to jej obowiązki. Czyżby myślała, że zawód wychowawcy przedszkolnego polega na piciu kawki, machaniu nogą i patrzeniu od czasu do czasu czy dzieci się nie zabijają? Gratulacje. Na szczęście są jeszcze na tym świecie wychowawcy z powołania, którym obcowanie z dziećmi (i ich rodzicami) sprawia przyjemność, a obserwowanie rozwoju podopiecznych, w którym widzą swój wkład napawa tylko dumą. Życzę swojej córce i wszystkim innym dzieciom, aby trafiły do prawdziwych przedszkoli, a nie do przechowalni dla dzieci.
Test bardzo fajny, aczkolwiek uwazam, ze pani przedszkolance chodzilo tez o cos innego. Tak samo jak mamy do czynienia z super paniami w przedszkolu, z ktorych nasze dzieci sa zadowolone a my mamy usatysfakcjonowane , tak sama sa panie, ktore minely sie troche z powolaniem bo brak cierpliwosci czy brak jakiejkolwiek umiejetnosci zainteresowania dzieci zabawa czy gra. Ale niestety ja zauwazam coraz czesciej i taka rozbieznosc w rodzicach. Mieszkam za granica i posylajac dwuletnia corke do przedszkola jestem szczesliwa jak nie chce wracac do domu bo to znaczy ze jest jej tam dobrze. Corka spedza 10h dziennie tam ale ja tez wkladam duzo pracy w to by korygowac jej zle zachowania uczyc kultury czy chociazby poprawiac bledy jezykowe w szczegolnoscijak zaczyna mowic w dwoch jezykach. No i niestety sa mamy(polki) ktore posylaja dziecko tylko na 4h do przedszkola, w domu “nie pracuja” z tymi z dziecmi tylko sadzaja przed telewizorem a pozniej slysze ze jej syn ciagle bije(pewnie wyniosl z przedszkola)albo ze nie umie slowa po angielsku(pewnie pani go nie lubi i mu nie poswieca czasu) . Moja corka chodzi do tej samej grupy ale jakos nie bije-owszem byl czas kiedy probowala chyba normalne dla jej wieku ale moje tlumaczenia+czytania o tym roznych bajek pomogly. Panie tez zawsze reagowaly bo zawsze prosilam je o to by mi mowily ile razy corka sprobowala zbic kogos i przede wszystkim co to byla za sytuacja ze sie zdenerwowala. Ale ja rano i wieczorem spedzam 15min na samym dialogu z paniami co sie dzialo w domu i jak moga reagowac w przrdszkolu a co sie dzialo w przedszkolu i co ja powinnam robic. Mysle ze jest duzo rodzicow olewajacych swoje zadanie jakim jest macierzynstwo- a nie latwa to charowka by na koncu dnia byc dumnym z siebie rodzica ile pracy i cierpliwosci sie wlozylo w dzien spwdzony z dzieckiem – i panie przedszkolanki to widza. I chyba dlatgo tez sie frustruja.
Tak wogole przepraszam za brak polskich znakow. Wiem ze ciezko sie tak czyta tekst.
Masz rację. Ja od bierna ten tekst jako tekst o nie zainteresowanych dziećmi rodzicach którzy oczekują, ze wszystko zrobi za nich przedszkole.
Sami mamy fantastyczne przedszkole, z troskliwymi paniami i fajnymi rodzicami. Mimo, ze wybraliśmy miejsce oddalone od domu i dojazdy nam dają w kość, nie żałujemy. Tylko najpierw zrobiłam porządne rozeznanie w przedszkolach w gminie.
Boli mnie serce, kiedy czytam takie artykuły/wypowiedzi. Sama pracuję na co dzień z dziećmi (jestem psychoterapeutą dziecięcym). Kiedy pracuję z dzieckiem, pracuję również (lub czasem przede wszystkim) z rodzicem. Po pierwsze, aby być w tej pracy dobrym i rzeczywiście nieść pomoc, trzeba ją kochać. Po drugie nie da się pracować z człowiekiem, tym małym i tym dużym, jeśli nie ma się w sobie ogromnych pokładów pokory, szacunku i otwartości. Autorce tego artykułu radziłabym udać się gdzieś po pomoc, albo znaleźć inną pracę. Nikt nie jest skazany wyrokiem na wykonywanie pracy, której nie lubi. I to trzeba mieć na uwadze przede wszystkim wtedy, kiedy pracuje się z drugim człowiekiem, bo można komuś wyrządzić wielką krzywdę…
O rany! Dobrze, że nie trafiłam na ten tekst przedszkolanki wcześniej, bo bym się zagotowała ;) Dzięki za odzew w tej sprawie :) Tak jak napisałaś, uważam, że obie strony powinny się traktować po partnersku, co oznacza, że obie strony mają prawo czegoś od siebie nazwajem wymagać, ale również wziąć sobie do serca uwagi drugiej strony. Ale nie wszyscy (zawrówno rodzice, jak i nauczycielki) mają takie szczęście…
świetny tekst!!! w mim wypadku 1 PRZEDSZKOLE z Wi było masakra… pani dbała o to by tapeta z twarzy jej nie zjechała a cała prace wykonywaly pomoce kuchenne… szybko Wika odpadła z tego przedszkola, strach panika, siusianie,wymioty… trwało 6 miesięcy az jej przeszło i znowu zaczeła mowic o przedszkolu. Do dzis jest lekko zamknięta w sobie. Marudzi w nowym miejscu ale tu panie wychodza na przeciw głaszczą,całują,tulą kilka razy przyłapalam je na takiej trosce względem Wi czy innego dziecka. Zawsze do mnie podchodza opowiadaja co robila i ze bylo lepiej. Nie balam sie zapisac Adasia 2,5 tez tam panie ucza go samodzielnosci a On piszczy ze szczęścia na ich widok.
Czasami zastanawia mnie po co osoby, które nie rozumieją trosk rodzica pchają się do roli przedszkolanki czy nauczyciela klas 1-3… Z góry zaznaczam, że jeśli ktoś pracuje jak za karę to nie ma mojego uznania. Sam sobie człowieku wybrałeś ten zawód.
I tak… wiem, że w Polsce przez jakieś profilowane licea wybieramy drogę w dorosłość już w wieku lat 16. Tak, też podejmowałam takie wybory. Ale idąc na studia inżynierskie nie byłam umysłem artystycznym, lubiłam przedmioty humanistyczne, interesowałam się wszystkim co nas otacza ale dobra byłam w matematyce, fizyce czy innych biotechnologiach. Kocham dzieci, uwielbiam zajmować się dziećmi przyjaciół, rodziny. Przez ponad rok zajmowałam się synkiem kuzyna i oddałam mu całe swoje serduszko i wiedzę. Zaraz (mam nadzieję) sama będę mamą, bo marzę o tym od dawna. Chociaż wiele osób mówiło Olu powinnaś pracować z dziećmi, wspaniale z nimi rozmawiasz, umiesz słuchać, jesteś cierpliwa – nigdy nie pomyślałam o sobie jako o przedszkolance czy nauczycielu. To ogromna odpowiedzialność, tak jak Marleno wyżej napisałaś. Dziwi mnie więc fakt,że 80% moich koleżanek z czasów liceum obrało studia pedagogiczne, o specjalizacji wczesnoszkolnej itp…Wielokrotnie studia zaoczne, które w moim mniemaniu jeśli chodzi o późniejsze przekazanie wiedzy czy rozwój wychowawczy malucha,odpowiedzialność za jego przyszłość nie są najlepszym wyjściem. Nie ujmując nikomu, sama studiuję zaocznie ale nie zamierzam mojej wiedzy nikomu przekazywać, również w pracy zajmuję się czysto technicznymi analizami. Wybrałam takie studia żeby pogodzić je z pracą, w której zdobywam doświadczenie by móc jak najwcześniej poświęcić czas rodzinie.
Po rozmowie z koleżankami przedszkolankami zauważam, że nieliczne lubią swoją pracę i jest ona ich pasją, większość twierdzi że nie będzie pracowała w zawodzie (chwała za to) a inne robią to za karę podkreślając jak nieudolni wychowawczo są rodzice, jakie rozkapryszone są dzieci i jak to głowa im pęka po całym dniu pracy za marne grosze i że one nie chcą mieć dzieci …
Tak więc tekst Twój jak najbardziej potrzebny i jak najbardziej na czasie !
Jest mi przykro, że Wy mamy ale i ja jako przyszły rodzic muszę uważać z rozdawaniem kart zaufania. W większych miastach rodzice mają wybór, rekomendację przedszkoli i placówek szkolnych. Na wsiach o ile już takie przedszkole jest to niestety spotykam się z zaniżonymi wymaganiami rodziców, “bo nie ma innej placówki”.
Miejcie oczy szeroko otwarte drodzy rodzice.
Super,że Marlena porusza trudne sprawy.
Nie ma czegoś takie jak “przedszkolanka”. Jest nauczyciel wychowania przedszkolnego/edukacji przedszkolnej. To taki sam nauczyciel jak klas I-III. Z takim samym wykształceniem. ;-)
Przeczytałam z zaciekawieniem, bo temat dotyczy mnie bezpośrednio (obecnie na zwolnieniu).
Apeluję nie po raz pierwszy: jestem NAUCZYCIELEM, nie Przedszkolanką! Przedszkolanka to dziewczynka chodząca do przedszkola. Za to słowo jedna nasza pani prof wystawiała natychmiast ocenę negatywną.
Sytuacje wszystkie z przytoczonych znam… Potrafiliśmy mieć w przedszkolu awanturę o zgubioną opaskę do włosów, za to nawet groźby. Tacy są niektórzy rodzice. Gorsi niż dzieci i tu się zgadzam. Dobry kontakt z rodzicami jednak to podstawa. Mi się udawało to dobrze utrzymywać. Niedługo (choć mam nadzieję długo :)) będę po tej drugiej stronie… wtedy będę mogła ocenić wszystko najlepiej.
Życzę więcej zaufania do nauczycieli i wyrozumiałości! Wychowywanie jednego dziecka w domu, to nie opieka przez cały dzień na wielką gromadką…. Nie da się niestety tego porównać. Pozdrawiam.
Proszę wybaczyć nazywanie przedszkolanką – ale tak się utarło w naszym społeczeństwie, nikt nie chce Pani niczego ujmować. Nie mówi się Basiu,Kasiu idź podziękuj Pani nauczycielce wychowania przedszkolnego za cudownie spędzony czas… Tak jak na pielęgniarki ktoś mówi siostro, do większości nauczycieli kiedyś mówiło się profesorze mimo,że nim nie był…Do mnie nikt nie mówi Pani magister inżynier bla bla bla… Proszę się nie gniewać. I oczywiście rozumiem sens Pani wypowiedzi. Jak najbardziej są dwie strony tej dyskusji. Każda z Pań ma swoje racje. Proszę mi uwierzyć, że niewiele osób w Pani specjalizacji dba o kontakt z rodzicami maluchów, bo twierdzą że wśród rodziców jest zbyt wiele indywidualności,zbyt duże wymagania itp. Wszystko można pogodzić szczerą rozmową o oczekiwaniach i przeanalizować metody kompromisu. Wszystko też zależy od dobrych chęci dwóch stron…Ludzkie zachowania i chęć zrozumienia rodzica i jego obaw o swoje maleństwo nie są niczym trudnym. Nie trzeba działać schematami. Trzeba być człowiekiem…
Życzę wytrwałości w trudnym zawodzie i dziękuję jednocześnie za to co Pani robi dla swoich podopiecznych
Dzień dobry, odnośnie znaczenia słowa “przedszkolanka” to jest Pani w błędzie. Przedszkolanka to właśnie nauczyciel wychowania przedszkolnego, a nie dziewczynka chodząca do przedszkola. Pozdrawiam:)
http://sjp.pwn.pl/szukaj/przedszkolanka.html
Pamietam jak Pan Miodek mówił, ze przedszkolanka to dziewczynka w przedszkolu. Tak jak chłopiec to przedszkolak i ze jest to spory błąd jezykowy nazywanie tak nauczyciela przedszkola. I ze nie bardzo rozumie, czemu sie nie mowi zwyczajnie jak w szkole “nauczyciel”. Nauczycielke w szkole nazwiesz “szkolanką?” To jest zwyczajnie nauczyciel. Ma takie samo wykształcenie.
Marlena mądra z Ciebie kobieta, w co oczywiście nigdy nie wątpiłam :) Wspaniały tekst, który powinien przeczytać każdy student wychowania przedszkolnego. Czuję i myślę dokładnie to co Ty. Pozdrawiam.
chciałabym coś napisać, ale nie na gorąco…muszę sobie ułożyć. Bo ostatnio też w przedszkolu “przeboje” i wychodzi na to, że jestem też rodzicem, który” za mało krytycznie patrzy na swoje dziecko ” i nie umie na dziecku “wymóc posłuszeństwa”, a dziecko “ma być podporządkowane i wykonywać polecenia nauczyciela”…
Dobry tekst! Punkt 6 to jak o nas, tylko lista niestety jeszcze dłuższa :-) Ciekawe, czy tamta pani przedszkolanka wie, że u małych dzieci alergie pokarmowe rzadko dają dodatnie wyniki testów alergicznych i jedynym sposobem stwierdzenia alergii jest właśnie obserwacja objawów przez rodziców. A jeśli jakieś przedszkole wymaga zaświadczenia od lekarza to na pewno nie byłby to problem dla żadnego rodzica alergików. Na szczęście synek trafił do takiego przedszkola, że nie ma z pilnowaniem diety większych problemów.
KOCHAM CIĘ :)
Świetny post, naprawdę jestem pod wrażeniem. Czytam Twojego bloga od poczar
Świetny post, naprawdę jestem pod wrażeniem. Czytam Twojego bloga od początku, bardzo go lubię, ale brakowało mi ostatnio właśnie takiego mądrego tekstu związanego z rodzicielskimi rozterkami. Moja córka uwielbia przedszkole, dwie cioci ma kochane, z sercem do dzieci i do rodziców. Ostatnio do grupy córki trafiła młoda kobieta, która ma z nimi zajęcia dwa razy w tygodniu. Nie potrafi nawet odpowiedzieć dzień dobry, gdy odbieram córkę, nie wspominając już o jakiejkolwiek komunikacji z rodzicem. Na wszystko odpowiada tak albo nie. Przy tej kobiecie autentycznie boje się o wychowanie mojej córeczki.
Uwielbiam czytać Twoje artykuły, ale ten mi się ewidentnie nie podoba!!! Dlaczego?? Bo z góry założyłaś, że nauczycielka napisała o wszystkich rodzicach i wrzuciłaś do szuflady. Są różni ludzie, różni rodzice i różne sytuacje u jeśli dziecko chodzi do 25 osobowej grupy to ta Pani ma do czynienia z co najmniej 50 osobowa grupa rodziców ( zakładając że wszystkie dzieci pochodzą z pełnych rodzin ) do tego dodajemy dziadków jeśli są zaangażowani i sporą grupką się robi. Ale wracając do sedna opisze jedną sytuację z przedszkola niuni z tak zwaną idealną mamusią. Nazwijmy ją K.
K zawsze była aktywna i miła wśród wszystkich mamuś i tatusiow no chodzący ideał matki współpracującej z nauczycielem. Był tylko jeden mały problem mianowicie wśród ludzi była miła a za naszymi plecami rąbała biedna Panią na każdym kroku. Jeśli piszesz rozmawiałam z innymi mamami to weź na nie poprawkę mało która się przyzna że po ciężkim dniu pracy odbierając dziecko ryzyka się na Pani za spinke. Ciekawa jestem ile z Was wytrzymało by miesiąc?? I nie ma co zrzucać całej odpowiedzialności. Jedno dziecko przyniesie z domu słówko i przekaże dalej Pani zareaguje, wyjaśni ale czy to oznacza , że dziecko w domu mimo wszystko nie przetestuje rodzica na reakcję i nie powtórzy?? Zastanówcie się ??
Uwielbiam Twoje teksty od początku,ale ten rozłożył mnie na łopatki….jestem mamą przedszkolaka i na całe szczęście mamy cudowne Panie,które poświęcają się naszym dzieciom zapewniając im poczucie bezpeiczeństwa,świetną zabawę i cudowny czas.Mój syn podobnie jak Twoje dzieciaki nie chce wracać do domu bo w przedszkolu jest poprostu świetnie :) sama studiuję pedagogikę i nie wyobrażam sobie takiej postawy…ręcę mi opadły do ziemi i nie jedna łza spadła po policzkach…wstyd za tą Panią.Eh….szkoda słów.
MM, nie pracowałam w przedszkolu, ani nie mam dzieci, a komentarz napiszę z perspektywy mojej umordowanej mamy – wychowawczyni przedszkolnej grupy 0, w przedszkolu integracyjnym gdzie 5 dzieci w jej grupie jest niepełnosprawnych (2x autyzm, 2x niepełnosprawność ruchowa – jedno dziecko na wózku i dziecko opóźnione w rozwoju z padaczką) plus cała reszta w większości rozwydrzonych dzieci. I wyobraź sobie MM, że dzieci wchodząc do sali nie mówią “dzień dobry” (dwoje na 18 osób w grupie jedynie to robi) – więc mama na zachętę wita dzieci pierwsza, często nie uzyskując odpowiedzi. Ale co się dziwić, kiedy rodzic wchodzi do sali razem z dzieckiem – sam także nie mówi “dzień dobry” przebiera je w sali – stojąc w brudnych butach na dywanie – bo w szatni było ciasno, a na zwrócenie uwagi reaguje złością i podniesionym tonem że pani się czepia, a buty to on wytarł przy wejściu do szkoły (troje rodziców na grupę). Powiedz mi że to wina nauczycielki. Numer dwa: własne zabawki przenosimy tylko w piątki. Rodzice byli uprzedzeni, że w pozostałe dni zabawki będą lądowały w półce i czekały na dziecko po wyjściu z przedszkola. Ale mama przymyka oko, gdy jest czas zabawy a nie zajęć i dziecko przyniosło swoją zabawkę może się nią pobawić – ale nie w trakcie zajęć – wtedy zabawka jest odbierana na co dziecko oczywiście reaguje wrzaskiem i nie pomagają tłumaczenia – potem szybko skarży się mamie, a ta ma pretensje że pani jest niewyrozumiała. Powiedz mi, że to zachowanie jest winą nauczycielki. Sprawa trzecia: dziecko bije inne dziecko, więc siada na karze – matka z rzeką pretensji, bo jak to na karze? Jej dziecko? Na pewno zostało sprowokowane przez tego niegrzecznego X. W takim razie ona sobie nie życzy żeby jej syn bawił się z X i proszę ich od siebie izolować. Serio. Wina leży po stronie wszystkich, a nie jej dziecka. I jeszcze szereg innych pretensji: bo dziura w dresach (co oni robią że ciągle mają dziury w dresach?!), bo zielone kolano, bo oblana zupą bluzka (naprawdę nie może go pani karmić?!), bo … cała masa pierdół. Co do przypominania o płatności za obiady, o jasełkach, przedstawieniach… tak jak rodzic ma masę innych obowiązków tak nauczyciel też – medotą u mamy są karteczki z informacją które mama wkłada dzieciom do plecaków – a dziwnym trafem zawsze z tych plecaków wyparowują. Podsumowując: autorka tekstu oczywiście popadła w skrajności, ale twoja mowa obrończa roszczeniowych rodziców była godna pozazdroszczenia przez najlepszego adwokata. Pamietaj MM że to wszystko działa w dwie strony. Moja mama przytula dzieci, kiedy trzeba to je karci, czasami też pokrzyczy. Ale twoje dziecko nie jest najważniejsze. Jest tak samo ważne jak cała reszta dzieci, które są w grupie i które wymagają opieki, troski i uwagi. Moja mama lubi swój zawód i dzieci które uczy i jak słusznie zauważyłaś wychowuje, ale nie lubi 1/3 rodziców, którzy uważają się za pępek świata (tak, właśnie siebie, nawet nie swoje dzieci). Przepraszam za ten długi, emocjonalny tekst, ale poirytowałam się twoim zbyt luźnym potraktowaniem rodziców. Są różni ludzie, nauczycielki które nigdy nie powinny uczyć i rodzice, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci.
Jako wychowawca klasy pierwszej integracyjnej (4 orzeczenia o niepełnosprawności) zgodze się z Tobą ;) kocham każde “moje” dziecko w klasie, ale przynajmniej 4 rodziców powinnam wysłać z opinią do poradni psychologiczno-pedagogicznej, nie ich pociechy – tylko właśnie tych rodziców. Skoro nie potrafią ogarnąć sześciolatka to dlaczego ja mam to zrobić za nich? Staram się jak potrafię, a słyszę że za dużo wymagam, bo w domu dziecko nie ma żadnych obowiązków. Na nerwowe reakcje dziecka (rzucanie książkami lub innymi przyborami) nie wolno mi reagować złością, mam je głaskac i przytulac. A matka powie, że dziecko tak samo zachowuje się w domu i co ona ma mu zrobić?! Większość rodziców jest wspaniała! Interesują się swoimi dziećmi, ciągle o nie pytają, kontaktują się ze mną w każdej sprawie. Formę zebrań zmienilismy na spotkania towarzyskie z rodzicami. Siadamy przy złączonych ławkach z kawą i ciastem. Ale problem twojego dziecka naprawdę nie jest moim problemem, zwłaszcza gdy wyciągam pomocną dłoń, siedze po nocach i szukam metod wychowawczych, pomysłów na motywowanie moich krasnali, proponuje współpracę, zasady pracy z dzieckiem, a w zamian słyszę że “ona nie ma czasu, jak pani sobie to wyobraża? No ja z niprzytulac w domu! Nie widać? ” ale tekstem roku było” przecież to jedynak, one tak mają”. Łatwo jest wrzucić wszystkich do jednego worka, ale ja, moje koleżanki i wielu innych nauczycieli z powołania to nie wszyscy.
A no właśnie. Niestety w dzisiejszych czasach bardzo często przerzuca się obowiązek wychowania dziecka na przedszkole, a zapomina się, że większość zachowań jednak dziecko wynosi z domu. Skoro rodzice nie szanują nauczyciela, to dzieci też nie będą. Co z tego, że moja mama – czy też inna nauczycielka – poukłada dziecko, pracuje nad jego wychowaniem, kiedy wystarczą 3 dni choroby (czyli pobytu dziecka w domu, często jeszcze z babcią) i dziecko wraca tak samo rozkapryszone i niegrzeczne jak było wcześniej. Z dzieci zazwyczaj można czytać jak z książki – od razu widać co się dzieje w domu.
TAK TAK TAK !!!! dokładnie tak samo myślę. Mam dwie córki. Starsza chodzi do przedszkola, wcześniej przerobiliśmy żłobek, więc mam pojęcie o życiu przedszkolnym ;) i wg mnie wszystko jest kwestią rozmowy, wyrozumiałości i dystansu do siebie … ;) a tego wszystkiego zabrakło niestety…
Moja mama jest nauczycielem w przedszkolu od ponad 30 lat.
Jak bardzo szokuje mnie “pani nauczycielka”, która udostępnia taki tekst publicznie, tak samo szokują mnie rodzice dzieci, bo naprawdę niektórzy z nich awanturują się o zgubioną spinkę czy zepsutą fryzurę…
Oczywiście Twoje zdanie jako zdanie rodzica, który nie miał bezpośredniej styczności w życiu z nauczycielem jest jak najbardziej prawdziwe. Natomiast ja przelałabym to przez filtr rzeczywistości..
Drogie Panie oczekujecie indywidualnej opieki, to zapraszamy do przedszkoli prywatnych, gdzie w grupie jest po kilka osob, nie odpowiadaja panstwowe to macie wybor:)
slowem kluczowym we wszystkich opisanych sytuacjach jest “dialog”. Tylko dzieki gotowosci obu stron do dialogu opisane drobiazgi nie urosna do rangi olbrzymiego problemu. Swoja drioga, to wg mnie wszystko jest jakos wyolbrzymione.
Jak corka zgubila spinke (oczywiscie te ulubiona ukochana i jedyna za ktora trzeba plakac 3 dni) to nie szlam z awantura ale z grzecznym pytaniem/prosba, ze jakby sie przy zamiataniu znalazla to nasza, niech nie wyrzuca.
Jak cora miala majtki o mocnym zapachu moczu to zaczelam dochodzenie jak to jest z tym podcieraniem, ale to byla wtedy dwulatka i nie szlo jej jeszcze zbyt sprawnie.
Z ubraniami na szczescie moglam zaufac i panie myslaly a dziecko uczylam – jak nie wiesz co masz zalozyc, to sie spytaj.
Informacje przerozne dostawalam na karteczce do reki i nie bylo, ze czegos nie wiem. Na moja sugestie, rzeby niektore informacje byly w necie, o dziwo wprowadzono.
Ale ja nie mam problemoz z otwarta komunikacja i tego oczekuje od innych. Bez roszczeniowosci obu stron i dziwnych przepychanek.
Niestety obserwując polskie matki, skłaniam sie za opinia Pani przeczkolanki. Ja jestem wdzięczna tym paniom, ze przez 6-8 godzin zajmują sie moim dzieckiem.
Gdyby każda z krytykujących matek spróbował ktoś skomentować lub nawet zasugerować jej, ze ich opieka nad pociecha jest niewłaściwa, oj biedna ta osoba! Ale do Pani z przeczkola, która ma kilkoro dzieci pod opieka to juz każdy moze wystosowywac swoje pretensje i uwagi.
Więcej samokrytyki mamuśki!:)
brawo :)
Pracuje w przedszkolu jako pomoc nauczyciela i uwierz mi naprawdę znajdują się takie mamy, którym trzeba wszystko milion razy tłumaczyć, nieodpowiedzialne i próbujące wmówić różne kwestie. Uwielbiam dzieci, z którymi pracuję. W tej grupie jest również mój syn. Znam przedszkole od podszewki i uwierz mi czasami nie da się inaczej dotrzeć do dziecka jak krzykiem. Wielokrotnie prosisz dziecko aby przestało biegać bo rozbije sobie głowę, wpadnie na inne dziecko, nastąpi na klocek itp. a ono nie słucha…zwyczaje Cię olewa! musisz krzyknąć bo jak rozbije głowę to rodzic przyjdzie do Pani z pretensją, ze nie dopilnowała. Jest pewna mama, która przyprowadza notorycznie chore dziecko do przedszkola a sama siedzi w domu. Dziecko jest ospałe, zmęczone, marudne i nie umie mówić nawet o swoich potrzebach fizjologicznych.Tak! uważam, że mama jest nieodpowiedzialna i serce mi pęka jak dziecko chce spać jak jest pora wyjścia na podwórko. Nie można wrzucać wszystkich do jednego worka, zarówno rodziców jak i nauczycieli. Kto nigdy nie znalazł się w środowisku nauczycieli przedszkola mówię o pracy tam i nie zobaczył tego “od podszewki” nie zrozumie. Może tutaj być przytaczanych milion przykładów psychologów na ten temat… ja wiem swoje. Są różni rodzice…pisze to jako mama i pracownik przedszkola.
A ja jestem nauczycielką w przedszkolu i zgadzam się po części z jedną wypowiedzią i drugą, jednocześnie wiedząc, że nauczyciel rodzica potrafi zrozumieć, gdyż często sam jest rodzicem, jednakże rodzic nauczyciela nigdy nie zrozumie. Wierzę także, że autorka tego postu nie pisała o wszystkich rodzicach dzieci chodzących do przedszkola, ale uwierzcie mi, jednostkowi rodzice potrafią tak wpłynąć na nauczycieli, że później powstają takie właśnie posty. W moim przedszkolu są fajni, wyrozumiali, mądrzy rodzice, ale są też dokładnie tacy jak z postu tej pani, a nawet gorsi. Są rodzice, którzy przyprowadzają dziecko do przedszkola na 11 godzin i nigdy nie potrafią zrozumieć “dlaczego dziecko płacze przed wejściem do przedszkola, na pewno boi się pani”. Są rodzice, którzy w ogóle nie przyjmują żadnych uwag na temat swoich dzieci, które nauczyciele przekazują nie po to, żeby dziecko dostało lanie od rodzica w domu, ale po to, żeby konstruktywny rodzic porozmawiał z dzieckiem o tym problemie w domu i jakoś próbował go rozwiązać we współpracy z nauczycielem. A w zamian za zwrócenie uwagi, rodzin odpowiada atakiem. Są rodzice tak przewrażliwieni na punkcie swoich dzieci, że pakują się w butach na salę i wprowadzają swoje zmiany “żeby dziecko trafiło do wc, żeby dosięgnęło tę zabawkę, żeby się nie potknęło, itp.”. Mogłabym wymieniać jeszcze dużo takich paradoksalnych przykładów.
Marleno, jesteś mądrym i kochającym rodzicem i takich rodziców nauczycielki doceniają i szanują, bo kiedy dziecko jest szczęśliwe, wiadomo, że wychowuje się w dobrej rodzinie. Musisz jednak wiedzieć, że są rodzice, którzy zaniedbują dzieci, są agresywni, strasznie przewrażliwieni, niektórzy rodzice przegotowują swoje dzieci każąc, aby w przedszkolu miały na sobie 3 bluzki. Uwierz mi, są naprawdę różni rodzice i najczęściej właśnie problemowe dzieci wywodzą się z problemowych rodzin, a takich rodziców poznaje się od razu.
O to, to – zgadzam się, szczególnie z końcówką. Ja zawsze powtarzałam, ze fajne dzieci mają fajnych rodziców. A kiedy pojawia się dziecko “trudne”, jest z nim jakiś problem, to zwykle trudni okazują się rodzice i to w nich w pierwszej kolejności należy szukać problemu…
A jeszcze dodam, że “uwielbiam” rodziców, którzy się obrażają :p Kiedy sygnalizuje się jakiś problem, sugeruje metody pracy z dzieckiem, to oni się zwyczajnie obrażają. Pani jest zła i niedobra. Z autopsji niestety…
W takiej sytuacji ja robię swoje, bo to moja praca. Ale jednak gdyby rodzic z dzieckiem zechciał popracować, to efekty byłyby jeszcze lepsze.
Sprostuje troche. Ja mam trudne dziecko i nie dlatego, ze z mezem jestesmy problemowi. Naprawde nie zalezy mi na plamach, pogubionych spinkach i ciuchach i obdartych kolanach czy nawet podrapanej twarzy, lejacej sie krwi – to jest dla nas norma i akceptujemy to bez mrugniecia okiem. Poprostu ma taki charakter. Jest nader aktywna, bunt dwulatka stopien najwyzszy od kilku miesiecy, silna osobowosc, dyktatorstwo i wiem, ze nauczycielki maja z nia trudny los. Ale przy tym jest fajna, zabawna, wesola i pogodna (poza momentami frustracji) i nauczycielki, ogolnie rzecz biorac, ja lubia.
Byla taka od poczatku ( high need baby). Ma dopiero 2 lata i bardzo nad nia pracujemy (z psychologiem, pedagogiem, lodopeda) … ale nie mozemy (i nie chcemy) w niej zabic siebie. Nie mozemy jej totalnie spacyfikowac niepozostawiajac nic z jej natury. Taki oto przypadek. Wiec prosze o ostroznosc w wyglaszaniu tez typu: problemowe dzieci wywodzą się z problemowych rodzin.
Ja mam nieco inne zdanie na ten temat. Mam troje dzieci i dwoje z nich już jest w przedszkolu. Młodsza córeczka, do przedszkola poszła we wrześniu tego roku. Mam wielu znajomych, którzy mają dzieci w wieku przedszkolnym i mnie osobiście przeraża postawa tych rodziców – taka roszczeniowa postawa wobec przedszkola. Myślę, że aby tak surowo ocenić postawę opisaną w artykule, należałoby się postawić na miejscu tej Pani przedszkolanki (zresztą zapewne fikcyjnej osoby).
Mam znajome, które potrafią zrobić Pani w przedszkolu awanturę o spinki, bo ich córki wracają do domu bez spinek (i dzieje się tak notorycznie). Owe mamy awanturniczki zdają mi później relacje na placu zabaw, jak rozmowa z biedną Panią przedszkolanką, która spinek nie dopilnowała, przebiegała i jak nie mogą wytrzymać z nerwów. Współczuję i tym mamom i Pani przedszkolance, że musi tracić czas na takie rozmowy.
Przykład z przeklinaniem…cóż, do państwowych placówek, zwłaszcza w dużych miastach, uczęszczają dzieci z różnych środowisk, które niestety (nie z własnej winy), przynoszą do przedszkola nie tylko przekleństwa, ale także i agresję. Pani przedszkolanka nie jest w stanie nauczyć, choćby i przez te 8 godzin tego, czego dziecko uczone było od oseska (poniekąd zaprzecza temu poprzedni tekst o wychowaniu dzieci z pełną starannością…). A może by tak przeklinanie ukrócić w domu i wytłumaczyć własnemu dziecku, że tak się po prostu nie mówi, a nie dokładać obowiązków Pani przedszkolance i liczyć, że ona naprawi problem patologii społecznej i naszej niezaradności?
Rodzice chcieliby, aby dzieci pięknie mówiły wierszyki, tańczyły, śpiewały piosenki, malowały i oczywiście notowały progres nieustający w tych wszystkich czynnościach. Wszak takie zadanie ciąży na Pani przedszkolance, nieprawdaż? A gdyby tak uświadomić sobie, że na dwadzieścioro dzieci przyprowadzonych do przedszkola – troje ma zły humor, dwoje jest rozpieszczonych do granic możliwości, dwoje jest z rodzin patologicznych i przejawia w zasadzie nieustającą agresję (mówiąc wprost notorycznie biją inne dzieci, właśnie wtedy kiedy Pani przedszkolanka pomaga w toalecie dwóm albo trzem dziewczynkom naraz, by się nie odparzyły ich kropelki; swoją drogą od tych kropelek to chyba pupcia 3-latka raczej nie ma szans się odparzyć, dziecko musiałoby chodzić chyba pół dnia w mokrych majtkach). Wspomnijmy jeszcze o dzieciach, którym chce się pić, którym zniszczyła się fryzura, które przez przypadek się zderzyły w zabawie i teraz płaczą i tych które płaczą, bo tęsknią za mamą…Każde z tych dwadzieściorga dzieci ma swoje problemy (inne w zależności od wieku), a Pani jest jedna i musi wszystko wykonać w standardzie najwyższym – identycznym z Twoim standardem.
Pozostaje jeszcze aspekt przystosowania do życia w społeczeństwie, gdy dziecko pójdzie do szkoły, nie sądzę by się nad jego problemami i potrzebami jakoś szczególnie pochylano, więc może lepiej, żeby od takiej nadmiernej troskliwości szybko się odzwyczaiło, niż później miało głębokie problemy emocjonalne…
Chciałabym, aby każda z mam, tak krytykujących treść artykułu, zaopiekowała się kiedyś grupom dwadzieściorga trzylatków, choćby przez tydzień. A po tym tygodniu, chciałabym, aby same w swoim sumieniu oceniły, czy wszystkie dzieci były ubrane tak, jak zaleciły ich mamy, czy dzieciaki były “zaopiekowane” w toalecie, czy na pewno mamy-opiekunki poznały imiona wszystkich maskotek, które zawitały do przedszkola przez ten tydzień, czy wszystkie dzieci przypadkiem nie dostały jakieś tajemniczej pokarmowej wysypki skórnej i czy każdy rodzic na pewno został poinformowany o każdym istotnym wydarzeniu z życia przedszkola (życia teraźniejszego i przyszłego). I czy same po powrocie do domu z pracy mają jeszcze na coś siłę i zdrowie psychiczne…
Rozumiem, że większość rodziców troszczy się o własne dzieci, ale nie wymagajcie rzeczy niemożliwych. Panie przedszkolanki, które obecnie zajmują się Waszymi pociechami też popełniają błędy, też piją kawę i też miewają złe dni i czasem nic im się nie chce i na 100% gdybym chciała wytknęłabym im masę zaniedbań. Pasowałoby nabrać dystansu do siebie i swoich dzieci, bo nie jesteśmy pępkami tego świata…
P.S. Nie jestem przedszkolanką, a jedynie mamą trójki dzieci w wieku 2, 3, 4:)
Pozdrawiam autorkę tekstu, Makóweczki to naprawdę bardzo dobry blog.
Lepiej bym tego nie ujęła! Gratuluje mądrości i podejścia do życia :)
Pracuję w przedszkolu na stanowisku pomocy nauczyciela. Gabkke napisała jak jest. Też czasami marzę o tym, aby rodzić chociaż na kilka dni (chociaż prawdopodobnie wystarczyłby jeden) wszedł w rolę wychowawcy w przedszkolu. Jestem pewna Mamo Makowa, że Twój artykuł byłby innej treści, albo w ogóle nie pojawiłby się. Jestem wyrozumiała wobec rodziców, staram się wejść w ich myślenie, dostrzegać obawy, ale czasami sytuacje są tak absurdalne, że ręce opadają.
Rodzic zostawia w przedszkolu jedno dziecko. Nauczyciel zostaje z co najmniej 15nastką różnych dzieci.
Nauczyciel to nie Bóg niestety i wbrew powszechnej opinii nie posiada więcej niż jednej pary oczu (to samo tyczy się rąk i nóg).
Super zgadzam się w 100%
Bardzo mądry komentarz:)ja niezmiennie podziwiam Panie z przedszkola mojej córki.sama pracuje z dziecmi-jednakże starszymi-i wiem dobrze jaką to orka. Ogarnianie przedszkolaków jest naprawdę godne podziwu!
Ta wypowiedź zawiera dokładnie to, co chciałam wyrazić!
Ja dla odmiany prowadzę przedszkole, mam więc, jak na tacy obie strony: i nauczycielki i rodziców.
Pierwsza prawidłowość: większość plag w życiu dziecka pochodzi z przedszkola, katar, rozwolnienie, wysypka, choroba w ogóle itd. powoduje natychmiast telefon do przedszkola, czy przypadkiem nie mamy epidemii tychże, a kiedy mówimy, że nie, następuje niedowierzanie – a może mama była jednak w markecie na zakupach, może w szkole odebrać starsze dziecko, może na urodzinach u cioci? No i “kwiatek”: po rzeczywiście ostrym wirusie (wymioty i biegunka), pytanie od mamy, jak na przyszłość zamierzamy zapobiegać takim zdarzeniom?! Poprosimy wirusy, żeby do nas nie zaglądały…
Druga prawidłowość: rodzice zapominają, że ich dziecko nie jest jedyne w przedszkolu, a przecież przedszkole, to z założenia miejsce do socjalizacji dzieci! Jak pogodzić “wyraźne” żądanie mamy, żeby dziecko nie leżakowało z “wyraźnym” żądaniem innej mamy, że dziecko ma leżakować i żeby nikt mu nie przeszkadzał? Poza tym jak te wszystkie mamy poradzą sobie w starciu ze szkolnictwem publicznym? Jak to jest, że nagle w szkołach te “ostre” i wymagające mamy tracą animusz? Co jest z przedszkolami nie tak?
Trzecia prawidłowość: Alergie – nie chodzi o to, że nie ufamy i nie chcemy się tym przejmować, ale szlag nas trafia, jak stajemy na głowie i zamawiamy specjalne posiłki, lecimy do sklepu po jabłuszko albo oddajemy własne śniadaniowe, jak firma zapomni o alergii na cytrusy jednego dziecka, a dziecko po weekendzie wraca chropowate i wysypane, co jadłeś-pytamy? jogurcik….(a u nas nawet sos przyjeżdża oddzielnie, żeby nie był zabielany)- czujemy się wtedy, jak chomiki w karuzeli…
Podsumowując: albo rodzice nam ufają albo nie i wtedy proszę wybrać inną opiekę dla swojego dziecka. Każdy chce wykonywać swoją pracę w spokoju, ale niehumanitarne jest “rozjeżdżanie” przedszkolanek, kiedy wszystko jest dobrze, dziecko jest zadowolone, a tylko rodzic odreagowuje na nas swoje stresy i kompleksy.
Dzisiaj przez jednego z nich beczałam…
To tak jakbym czytała o przedszkolance, która “zajmowała” się moimi dziećmi. Kiedy poprosiłam panią, żeby zwróciła uwagę maluchom aby więcej piły, ta stwierdziła, że: “przecież do śniadania dostają pół filiżanki herbaty. Poza tym jak będą więcej pić to ona będzie musiała co chwilę biegać z nimi do toalety!!!!” Zgłosiłam to dyrektorce i żałowałam, że nie nagrałam tej rozmowy, bo przedszkolanka wszystkiego się wyparła…Takich sytuacji było wiele, również straszenie dzieci, że jeśli będą niegrzeczne to zadzwoni po pogotowie i pojadą do szpitala…
Brak słów, na szczęście już nie pracuje w przedszkolu.
nasze dziecko jest dla nas najważniejsze na świecie. jest dla nas tym przysłowiowym pępkiem świata. z tym, że nauczycielki w przedszkolu takich “pępków świata” mają pod opieką często trzydzieścioro…
nie podoba mi się pierwsza część tekstu. po co ta agresja, po co te wojny, wzajemne dogryzanie sobie? w słowach przedszkolanki jest na pewno część prawdy – znam osobiście mamusie, które robią awantury właśnie o te spinki czy o to, że pani w szatni najpierw podeszła do innego dziecka a nie do jej. przyglądam się temu z zażenowaniem.
myślę, że tego rodzaju wpisy tylko zaogniają relacje nauczycielka – rodzic, niepotrzebnie generują konflikty. a może przyjmijmy po prostu, że zarówno rodzic, jak i nauczyciel, chcą dla dziecka jak najlepiej? i spotkajmy się w połowie drogi? jak dla mnie odpowiedź w formie odezwy do nauczycielek w zupełności by wystarczyła.
Poczułam się wywołana do tablicy ;) Zaczęłam spisywać moje refleksje, ale uznałam, że wyszłaby mi z tego epopeja :p
Ale w skrócie – jakkolwiek forma wypowiedzi “przedszkolanki” jest żenująca, tak uwierz: istnieją tacy rodzice, dziadkowie, przy których wysiada nawet tak elastyczna i pozytywnie do świata nastawiona osoba jak ja. Nie uwierzyłabym, gdybym nie spotkała. Czyli gdybym nie pracowała z nimi – bo prywatnie nie mam zwyczaju otaczać się takimi ludźmi.
Zdarzyła się i babcia, która przypuściła regularny atak (z wymachiwaniem rękami włącznie) o to, że dziewczynka miała rozpuszczone włosy – bo to niemożliwe, żeby jej córka przyprowadziła do przedszkola takie “nieuczesane” dziecko. A że dziecko w tym dniu miało ochotę być “księżniczką” z rozpuszczonymi włosami, to wiedziałam i ja, i mama. Babcia nie miała najmniejszego zamiaru mnie do głosu dopuścić. Za babcię przepraszała mama.
Zdarzył się tato, wypytujący mnie o moje poglądy religijne i czy aby na pewno jestem praktykującą katoliczką… Zdarzyli się Świadkowie Jehowy, którym nie podobało się kompletnie nic (dla przeciwieństwa – zdarzyli się muzułmanie, którzy byli fantastycznymi, otwartymi, współpracującymi i wspierającymi osobami).
Temat rzeka. Ale są to mega przykre sytuacje, bo ja swoją pracę uwielbiam i staram się dawać z siebie max możliwości. A takie coś podcina skrzydła. Bo niestety – pewnie niepotrzebnie – biorę to do siebie, rozpamiętuję, analizuję…
Na szczęście mam też rodziców (i jest ich zdecydowaaana większość), którzy wspierają mnie każdego dnia, motywują i twierdzą, że “przywracam wiarę w nauczycieli”. Mam takich, którzy potrafią rozmawiać i wspólnie niejeden problem rozpracowaliśmy. Mam też absolwentów przysyłających kartki i maile z fotkami z wakacji, zapraszających na przyjęcia urodzinowe… A przede wszystkim mam dzieci, przytulające się za każdym razem, kiedy wchodzę do sali i mówiące 50 razy na godzinę, że „pani jeś kofana” :)
Ale “aferzyści” też są i pewnie będą, a różne dziwne historie z nimi związane nie są jednak wyssane z palca. Niestety zapamiętuje się ich na długo, bo podobnie jak kiepscy nauczyciele – są bardziej medialni, bardziej widoczni.
Madzieek a ja Ci powiem, że nie doświadczyłam ‘złych nauczycieli’ i znam ich tylko z mediów lub takich wpisów jak tej pani.
Nasze pani w p-kolu są podobne do Ciebie. Pani Maksa w szkole, także. I rozumiem, że są rodzice roszczeniowi i pretensjonalni, ale ‘pani przedszkolanka’ odniosła się do głupot, poniżając rodziców nazywając ich “bachorami”. To niewybaczalne i serio, jak się tak męczy to może warto znaleźć inny zawód. Ja bym się tak nie katowała ;)
Bachory to chyba nie jest niewybaczalna obelga!bez jaj. Takowych rozczeniowych egocentrycznych i infantylnych rodziców można nazwać o wiele gorzej!
Zależy kto reprezentuje jaki poziom i co wyniósł z domu.
Tak jak pisałam, pracuję ze starszymi dziećmi. I naprawdę nazwanie rodziców niektórych tylko “bachorami” to jest komplement dla ich zachowania
Prawda – jak zwykle – leży pośrodku, czyli rodzice są różni, przedszkolanki są różne i nic nie jest czarno-białe.
Mimo wszystko skłaniam się bardziej ku Twojej ocenie, mam podobne odczucia.
Jako zaprawiona w bojach matka dwójki skrajnych wcześniaków z silną astmą i alergią siedzących do 5 roku życia w izolacji od grupy rówieśniczej, musiałam szybko zweryfikować swoje podejście w pierwszym roku zerówki.
W drugim roku zerówki – obecnie – moi chłopcy chodzą do przedszkola, gdzie właśnie są takie “panie” i kombinuję z ubraniami (ja z tych, co zabierają grube kurtki i zamieniają je na lżejsze), walę męża po łbie, jak zapomni zajrzeć na tablicę itd.
I tak, zdarza mi się przeklinać ze łzami w oczach gdy silniejszy alergik przychodzi do domu z ranami na nogach, bo znów zjadł jabłko lub kiwi, dostał sok jabłkowy i alergen wywalił jak szalony. Na nic moje trąbienie, zaświadczenia lekarskie i chęć popełnienia morderstwa, gdy pani zdziwiona tłumaczy “ale on miał nie jeść jabłek a to był sok jabłkowy”. Ok. Ok. Wdech-wydech. Nic nie poradzę.
Z drugiej strony widzę rodziców i mam z nimi do czynienia w swojej pracy, którzy są po prostu niereformowalni i robią z igły widły. Są tacy. Więc wiem, że to wszystko należy wypośrodkować.
Ta wypowiedź o gronie koleżanek była niefortunna. Tak jest w zawodach, że spotykając się ze współpracownikami często “grzeszymy” niezbyt lotnymi żartami, odreagowując w ten sposób – ale takie coś nie powinno mieć miejsca, publiczne wyznanie tego typu to gruba przesada.
Wiem jedno. Trzeba to wszystko przeżyć i przygotować dzieci do jak największej samodzielności – to nasza rola.
“Jak pojawi się kuka” – w języku polskim jest “kuku”, więc powinno być “jak pojawi się kuku”. Pozdrawiam.
Ja uważam, że ta Pani nie do końca jest złą przedszkolanką niestety sama widzę jak rodzice potrafią robić aferę o byle co nie jestem przedszkolanką mam dzieci przedszkolne i widzę nie raz takie zachowanie ze strony rodziców. Np jedna z matek zaczęła się unosić na Panią czemu tak drogo jest teatr nie zapytała tylko zaczęła się unosić. Kolejna czekam na córkę mieli akurat wracać z biblioteki i Pani dziećmi wróciły z 10 minut spóźnione oczywiście jedna z matek musiała zrobić z tego aferę. Mogłabym tak wiele sytuacji opisać. Moja siostra, która pracuje w prywatnym przedszkolu sama tłumaczy, że najtrudniejsze są relacje z rodzicami nie wszystkimi, ale są i bardzo często to rodzice oczekują wychowywania swoich dzieci przez obcych ludzi. Przykład z tymi majteczkami jest śmieszny to tak jak bym miała oczekiwać, że moje dziecko po obiedzie wróci idealnie czyste. Autorka moim zdaniem celowo kontrowersyjnie napisała tak artykuł, żeby rodzice zamiast utrudniać współpracować z nauczycielami.
Czytałam kiedyś wpis u innej blogerki “okiem przedszkolanki” i cieszę się, że dzisiaj trafiłam do Ciebie. Pokazałaś drugą stronę – stronę rodzica. Być może przedszkolanki, które przeczytają te tekst przemyślą pewne zachowania i spróbują zrozumieć rodziców.
Świetny wpis! Brawo! Odnośnie Pani przedszkolanki to szok że ktoś publikuje taki tekst. Córka w przedszkolu nigdy przez 4 lata nie zgubiła spinki nawet kiedyś zastanawiałam się jak to możliwe :) po kilka razy Panie przypominały o imprezach, zebraniach itp. a odnośnie przykucnięcia i rozmowy z dzieckiem to codziennie na powitanie i pożegnanie Panie ściskały, rozmawiały. Codziennie wiedziałam nawet co dokładnie córka zjadła a ile kęsów zostało na talerzu. Nie wiem też co dziwnego w kremie bo u Nas krem na zimę i na słońce to był obowiązek tak jak i ubrania na zmianę. Współczuję dzieciom które mają taką Panią w swojej grupie ale chyba o przedszkolu też to nie świadczy najlepiej.
Nie dziwcie się Panie przedszkolanki że my rodzice jesteśmy przewrażliwieni skoro macie takie do Nas i do naszych Dzieci podejście.
Szok.
Moja córka zgubiła spinkę. I to niejedną. Często wychodzi rozczochrana. Jest też brudna od jedzenia i materiałów plastycznych. Spodnie czy rajstopy są brudne i podarte.
Dla mnie jednak to dobry znak!
Że na dworze tak szaleją, że fryzury i ozdoby do włosów fruwają. Że je samodzielnie, dlatego może się poplamić. Że malują, lepią, kleją, wycinają i ślady tego są na ubraniu. Przy bieganiu i zjeżdżaniu czy zeskakiwaniu ubrania się drą. Dla mnie to znak dobrej zabawy.
Jeśli ktoś ma o to pretensje to naprawdę chyba nie wie, na czym polegać ma rozwój i fajne spędzanie czasu dziecka. I mając o to pretensje rodzice wystawiają sobie po prostu opinie….
To jedna z tych dyskusji, w których każdy podany argument z jednej lub drugiej strony będzie tak samo prawdziwy i będzie miał taką samą moc, ale nie przybliży do rozstrzygnięcia.
Dla mnie jako rodzica i osoby pracującej z zaburzonymi dziećmi dwie prawdy mają moc niemal aksjomatu:
1) bywają beznadziejni nauczyciele i wychowawcy, którzy nigdy nie powinni pracować z dziećmi;
2) bywają tragiczni rodzice, którzy nigdy nie powinni mieć dzieci.
Spotkałam i jednych i drugich. To tyle
I znów z tej całej dyskusji wypływa prawda stara jak świat PUNKT WIDZENIA ZALEŻY OD PUNKTU SIEDZENIA.
To tak jak z likwidacją gimnazjów…. jako rodzic jestem jak najbardziej “za”, jako osoba zatrudniona w gimnazjum, wiadomo… to moje miejsce pracy…
jednak matką jestem przede wszystkim, więc nie będę obłudna, jak niektóre moje koleżanki z “pokoju nauczycielskiego” i ten głos “za” jest mim prawdziwym głosem.
Ten spór rodzic kontra opieka instytucjonalna to chyba jak “taniec latawca wśród huraganu”…cytując jednego z bohaterów ostatniego Bonda ;)
To teraz dziewczyny powiedzcie mi jak odmienić “przedszkolankę” na rodzaj męski:) Bo od września się nad tym głowimy:) Tak, w naszym przedszkolu, wychowacą grupy naszszej 3-letniej Lenki jest.. Pan! Tak: facet, mężczyzna! I wiecie co?? Jestem mega zadowolona! Bo przynajmniej odpada mi problem tej całej babsko-babskiej “wojny”, potyczek słownych, humorów, hormonów, pms’ów, nieporozumień i innych takich.. Jest konkretnie, jasno i klarownie. Pan wychowawca jest genialny w kontaktach z dzieciakami, które z miejsca go pokochały, ma wspaniałe podejście i jest otwarty na współpracę z rodzicami (dodatkowe warsztaty poza godzinami pracy przedszkola, spotkania, inicjatywy).
A odnosząc się do wpisu z posta najwyraźniej mamy duże szczęście bo zarówno ze starsza córką (uczennicą podstawówki) jak i z wspomnianą Lenką trafiliśmy do tej pory na samych wspaniałych pedagogów!
Ja przyczepię się do kwestii “spinki”, bo w moim odczuciu tu nie o “spinkę” chodzi. Raczej o pogubione zabawki i ubrania. W moich oczach, bywa to plagą… W moim odczuciu rodzic domagający się odszukania bluzki, kurtki, czy maskotki przyniesionej “w dniu zabawki”, chce przede wszystkim nauczyć dziecko dbałości o swoje rzeczy, pilnowania ich, prosząc, czy też “domagając” się pomocy od pani. Oczywiście wszystko można zbagatelizować, co niestety panie w p-kolu często, gęsto robią…
Bardzo często też te ‘przedszkolanki’ wyolbrzymiają… W żłobku miałam taką nieprzyjemną sytuację. Do czasu były świetne panie, zadbane dzieci, dopilnowane… po zmianie kadry zaczęły się dziać cuda, więc za każdym razem zwracałam grzecznie uwagę. Któregoś dnia powiedziałam, że chyba mają jakiegoś spinkowo-gumkowego potwora, bo dziecko przychodzi wyczesane rano, pospinane, a po południu na głowie taki rozgardiasz, zero czegokolwiek (bardziej chodziło mi o zwrócenie uwagi, ze mogłyby chociaż związać te włoski w kucyk, niż o te spinki, wiadomo. I powiedziałam to obracając w żart, a nie robiąc awanturę) Na najbliższym zebraniu zostałam ‘wytknięta’ przez dyrekcję, że wymagam od personelu pilnującego dzieci, aby pilnował jeszcze ich spinek do włosów… no cóż, uciekłyśmy stamtąd nie zważając na okres wypowiedzenia ;)
A zauważyłaś takie ciekawe zjawisko: w każdym – dam sobie rękę obciąć – przedszkolu w szatni jest taki kosz, pudło, worek, miejsce na parapecie, gdzie odkłada się pozostawione lub znalezione w przedszkolu rzeczy, spinki, gumki, buty nawet! I wiesz co, te stosy rzeczy nie maleją, tylko rosną! Rodzice kompletnie nie pamiętają, co ich dzieci noszą na sobie! A jeśli sami nie ogarniają rzeczy swojego dziecka, to czemu chcą wymagać tego od nauczycielek?!
bardzo mądry tekst, sama jestem przedszkolanką i uważam, że gorsi są rodzice, których nie interesuje ich dziecko.
Pamiętam zresztą jak sama posłałam swoje pierwsze dziecko 2 miesiące temu do przedszkola jakie to było dla mnie przeżycie, mimo, że wiedziałam czego się spodziewać po któej pani, plan dnia znałam na pamięć, to jednak było dla mnie ogromne przeżycie i myślę, że każdy NORMALNY rodzic reaguje tak samo. A jak ma się jeszcze dziecko z alergiami jak ja to już tymbardziej.. Moje dziecko ma alergie na gluten, kurczaka, jaja i truskawki, nikt nie kazał mi nigdy żadnego zaświadczenia przynosić.. ma? rozumiemy! (mimo, że mam zaświadczenia w domu), zaufanie między rodzicem a nauczycielem jest bardzo ważne, a ta Pani widać minęła się ze swoim powołaniem… Bo praca z dziećmi na pewno nim nie jest. Już na studiach wszyscy powtarzają, pracując w przedszkolu czy szkole nie pracuje się tylko z dziećmi, współpracuje się z rodzicami i na to kładzie się naprawdę ogromny nacisk. Pozdrawiam, super post :)
Nauczyciel=praca, i nie oczekuj nic za co nie jest opłacony, Ty to robisz ?, chyba nie
Prawda jest taka, że są źli i dobrzy nauczyciele oraz rozsądni i trochę mniej rodzice. Widziałam wielu roszczeniowych rodziców którzy mają pretensje o wszystko (nawet o spinki – mimo, że otwarcie się do tego nie przyznają) i jestem w stanie zrozumieć, że wychowawczynią jest ciężko przy takiej ilości dzieci. Więc nie zupełnie zgodzę się z opinią z wpisu. Poza tym nauczyciel może mieć gorszy dzień tak samo jak każda z nas i też nie zawsze jesteśmy dla dzieci aniołami. Myślę, że w tym układzie potrzebna jest obopólna wyrozumiałość. Oraz zwrócenie uwagi czy przedszkolanka rzeczywiście nie wykonuje swoich obowiązków na siłę.
Jestem nauczycielką przedszkola, nie przedszkolanką :) ale nie o tym mowa. Jestem młodym nauczycielem, mam 25 lat, pracuje 4 rok w zawodzie, 11 rok z dziećmi. Wszystkie pytania z listy powyżej miałam możliwość usłyszeć. Afery o spinki przeżyłam conajmniej trzy, przy czym jedna skończyła się interwencją dyrekcji! Po czym sam rodzic się przyznał ze miał zły dzień i się wyładował. Wiedząc że rodzice mają teraz mało czasu, wysyłam im maile, bardzo szczegółowe, co się dzieje, kiedy, co trzeba przynieść, gdzie zapłacić, etc. A potem słyszę, że rodzice nie czytają maila bo w pracy mają za dużo maili. Ok, to wieszak kartkę. Przeczyta troje. Jak jest coś bardzo ważnego, wieszam w szafkach dzieci karteczki kolorowe. Niektórzy po dwóch tygodniach “wiszenia” tej kartki przyjdą się spytać o co chodzi – a o co chodzi wyjaśniłam, na zebraniu, w mailu, w wiadomości. Poświęcam temu swój prywatny czas, ale mało kto to zauważy. Nie mowie, ze czuję się niedoceniana – wystarczy mi opinia dzieci. Ale chciałabym żeby rodzice współpracowali – kurcze, czasem chciałabym żeby mi chociaż dzień dobry i do widzenia powiedzieli. Przedszkole jest czynne do 17. Średnio 3 razy w tygodniu jakiś rodzic spóźnia się po dziecko. Dla mnie to oznacza kolejne 40 minut czekania na autobus. Ale nie o to chodzi – chciałabym żeby powiedział mi ze przeprasza i żeby przeprosił swoje dziecko! Które wie ze jest ostatnie, które czeka w szatni bo trzeba było zdać klucze do portierni. Za to znowu jestem tą okropną panią co się czepia zegarka a przecież takie korki w mieście dziś są. I tak mogłabym wymieniać bez końca. A tematu siku nawet strach poruszyć – moje 4latki chodzą same do toalety która jest przy sali, ja w tym czasie: bawię się z dziecmi, prowadzę zajęcia, prowadze zajęcia indywidualne czy ćwiczenia kompensacyjne, robię diagnozy, obserwacje, pomagam, naprawiam, uzupełniam dokumentację. Nie ma możliwości żebym zauważyła ze któreś dziecko ma lekko mokre majteczki, dopóki samo mi tego nie powie. W przedszkolu, jak w życiu, ciągle gdzieś gnamy. Na zajęcia, na śniadanie, na plac zabaw, wycieczke, rytmike, dzień misia, spartakiadę, angielski, do filharmonii, na plastykę, do auli, na próbę dnia babci i dziadka. Jak wychodzę na plac zabaw to jestem mokruteńka, po ubraniu 25 dzieci. A po południu się dowiem, co ze mnie za pani, że wyszlam na dwór przy tej pogodzie, że nie wyszłam, czemu byli tak długo, Tomek znowu będzie miał katar, czemu byli tak krótko. Czy zjadł surowkę? Czy ziemniaczki zjedzone całe czy w połowie? I jak tu powiedzieć ze nie wiem, bo byłam w toalecie? :) albo że nie potrafię zapamiętać czy 25 dzieci zjadło dwa dania i popiło kompotem. Zawsze dbam o to, żeby nie były głodne. Żeby chociaż coś zjadły – ale nigdy nie karmie na siłę dziecka, które zaciska dwie wargi i broda mu drży na myśl że miałby zjeść tego kotlecika. A alergicy? Zaświadczenia od lekarza to wymóg odgórny, którego wymaga od nas kuratorium! Gdyby każdy rodzic z naszych dwustu wychowanków chciał wykluczenia jakiegoś produktu z jadłospisu posiłku, którego dzienny koszt to 7,50 to dzieci by musiały jeść sam chleb.
Ale kocham swoją pracę, kocham dzieci. I owszem, rodzice są żądaniowi. Ale nauczylo mnie to wiele, jak szanowania cudzej pracy i zawsze przemyślenia jesli chcę skomentować cudzą pracę.
Marlena, uwielbiam Twój blog, ale ten post jest niesprawiedliwy.
Witam również chciałbym się wypowiedzieć w temacie. Drodzy czytelnicy pierwszą i najważniejszą kwestią jest fakt istnienia w społeczeństwie tak zwanych rodziców uważająchych wychowawców przedszkolnych za głupie niedouczone kwoki, które tylko siedzą piją kawę i z wielką łaską zajmują się dziećmi, a oni sami oddają dziecko na cały dzień do przedszkola i nawet nie interesują się jego zachowaniem, potrzebami czy sukcesami, za to chętnie nauczycieli obrażają i mieszają z błotem; istnieją nauczyciele z przypadku, niewiedzą gdzie są jak się tam znaleźli i po co tkwią w tym miejscu; są również wspaniali nauczyciele, którzy zostają po godzinach by uzupełniać całą tonę papierologii by podczas pracy całą energię i swój czas poświęcić dzieciakom; kolejną grupą są wspaniali rodzice którzy dbają o swoje dzieci w domu(co natychmiast po dzieciach widać) utrzymują kontakt z nauczycielem pomagają, występuje tu obustronne wsparcie. Tak więc nie wrzucajmy wszystkich do jednego worka, bo tak jaki w innych zawodach tak w tym również są specjaliści lepsi i gorsi.
Bądźmy wyrozumiali dla Cioci z przedszkola, bo my sami, a przynajmniej ja nie jestem idealnym rodzicem, niestety ;-( ale czasami przedszkolanki i pomoc/woźna przesadzają. Jeżeli odbieram dziecko w okolicach 16.00 kiedy już dawno jest po obiedzie, a dziecko ma buzię wysmarowaną jedzeniem, to już chyba lenistwo z ich strony. To, że zupa jest na ubraniu to ok, jest pralka w domu, ale buziaki dzieci wszystkie niech myją zaraz po posiłku. Dla mnie “rodzynką na cieście” była pakunek jaki zastałem po przyjściu po dziecko. Mój trzylatek nie zdążył do łazienki i kupa wylądowała w majteczkach, a te z kolei pani woźna zapakowała z całą zawartością do woreczka, położyła na szafeczce dziecka i kazała zabrać do domu. Nie wiedziałem, czy się śmiać czy płakać. Normalnie ręce mi opadły.
Miała to zjeść? Bo nie wiem, co miała zrobić z tym pakuneczkiem. Wyprać u siebie w domu?
Zabrać do domu niekoniecznie, ale umyć twarz po jedzeniu to oczywista oczywistość.
Bardzo lubię czytać Twoje teksty, ale ten po prostu bardzo mnie zirytował. Ja również jestem mamą przedszkolaka, całe szczęście pracujące w nim Panie są świetne, ponieważ widać, że bardzo angażują się w swoją pracę i kochają dzieci. Mój mały Jaś nie chce wracać do domu z przedszkola :).