Las Vegas & Los Angeles całą rodziną – kolejne spełnione marzenie do kolekcji! (w tle moja przyszła książka i historia Au Pair)
Za niespełna miesiąc spełni się moje kolejne marzenie. Los jest wobec mnie wybitnie łaskawy w ostatnim czasie. Aż mnie to trochę przeraża, nie ukrywam.
Au Pair w USA
Jeśli w życiu kiedykolwiek napisze książkę to będzie ona właśnie o mojej ‘amerykańskiej’ przygodzie. W wieku lat 20 wyjechałam do USA, jako Au Pair. Bez błogosławieństwa rodziców (absolutnie się im obecnie nie dziwię… jak Lenka wpadnie na taki pomysł to ją przykuję do kaloryfera), samodzielnie zebrałam fundusze, rekomendacje, wypełniłam papiery, pojechałam po wizę i chwilę później machałam rodzicom na Okęciu, aby odbyć swój pierwszy lot samolotem. A potem kolejny i kolejny… Paryż, Nowy Jork i szkolenie dla Au Pair, potem do Las Vegas z przesiadką. Trzynaście lat temu, dla dziewczątka, które robiło to wszystko po raz pierwszy to było mega wyzwanie i przygoda. Ten rok nauczył mnie więcej niż niektórzy uczą się przez pół życia. O sobie, o świecie, o wartościach.
Niektórzy – spokojni, stateczni młodzianie – jadą do jednej rodziny i spędzają tam rok, dwa po czym wracają. Ja byłam duchem niespokojnym. Nie pojechałam tam służyć rodzinie (choć taki generalnie powinnam mieć cel) a odkrywać świat. No sorry, czego można oczekiwać od 20-latki! Że poświęci się wychowywaniu czyichś dzieci na 100%?
Błagam.. Interesowało mnie zwiedzanie, odkrywanie, zawieranie przyjaźni, podróże, kształcenie się. Praca w sumie najmniej ;). Miała być środkiem do zapewnienia tego co powyżej. Więc szybko zwiałam z programu (w sumie, to oszukuję, bo nie dlatego odeszłam od host rodziny z programu, żeby zarabiać więcej, a dlatego, że mojej host mum odbiło i zaczęła robić naprawdę przedziwne rzeczy… ale o tym w książce, za kilka- kilkanaście lat ;)) i znalazłam pracę o wiele lepiej płatną (także jako live – in nanny).
Au pair w Las Vegas
Anyways… Las Vegas było tym pierwszym miastem w którym się zakochałam. I spokojnie, nie uświadczycie u mnie żadnego opisu z Kac Vegas, jako, że w USA byłam… niepełnoletnia! :D Nie mogłam wejść ani do kasyna ani klubu. Nawet piwko piłam tylko w domu, łaskawie poczęstowana przez hostów. Las Vegas to dla mnie mega cudowna, rozległa wioska, pełna przepięknych mini osiedli. Niektórych totalnie luksusowych, zamkniętych i zielonych. Oraz tych biedniejszych, beżowych (w sezonie nie można zużywać wody na podlewanie trawników).
To tam po raz pierwszy byłam ‘mamą’. A mój pierwszy ‘synek’ nazywał się… Max. A dokładniej Maxwell. I chyba choć powyżej napisałam, że nie miałam ochoty poświęcać życia tym rodzinom, to wszystkie moje dzieciaczki lubiłam bardzo (patrzy imię mojego syna;)). Po raz pierwszy wstawałam w nocy do dzieci (choć nie było to moim obowiązkiem, ale host mamuśki czasami były z piekła rodem). Pierwszy raz martwiłam się do bólu kości jak były chore i spały ze mną pół nocy, a ja nie wiedziałam co robić. Kiedy ‘Jaja’ wypadła mi ze sklepowego kosza na głowę i zwymiotowała, a ja byłam z dwójką dzieci sama bo host mama poleciała na kilka dni gdzieś, a host tata był nieobecny.
Woziłam Maksia do przedszkola, uczyłam go liczyć do 12 (iłewen, człelw – jak twierdził chłopiec ;)). Karmiła co rano.. nie powiem czym i nie powiem jak to na niego wpłynęło w przyszłości. Nie moje dziecko, nie moje zasady. Ale być może dlatego jestem tak zeschizowana na punkcie zdrowego żywienia własnych dzieci.
Pierwszy raz w USA
W Stanach przeżyłam tysiące ‘pierwszych razów’ jako człowiek, ale także jako ‘mama’. Dlatego jak ktoś podśmiewa się ze mnie, że mówię ‘playdate’ na spotkanie dzieci, to dla mnie ok. Wiem, że to dziwne, ale ja naprawdę uczyłam się być mamą na tamtym kontynencie. I nauczyłam się wiele dobrego – nie używania przemocy. Porozumienia bez krzyku. Dbałości o potrzeby dzieci. Mogłam też uczyć się na błędach rodziców. Na przykład jako matkę do tej pory mnie boli i szokuje, że dzieci często wybierały mnie nad swoich rodziców – w nocy, kiedy były chore, lub chciały zrobić komuś prezent (dostawałam nawet śniadania do łóżka ;)). Wieczne zmęczenie rodziców, ich pernamentny brak czasu i ich substut…. czyli ja.
Serio. Książka.
Ale ja tu gadu gadu, a wpis miał być o czymś innym. Booooo… po 13 latach, wracam do LV! Aż mnie w dołku ściska. Pewnie pół wyjazdu przebeczę. Już to czuję. Chcę odwiedzić wszystkie znajome miejsca, przyjaciół, zaciągnać się powietrzem pustyni o temp 40+, które – jak ostatni dziwak – szczerze uwielbiałam.
Lecimy z Warszawy do Los Angeles, żebym mogła po raz kolejny stać się dzieckiem… w towarzystwie tym razem moich własnych pociech… w Disneylandzie! Potem pędzimy do przyjaciół do LV, a stamtąd odwiedzimy Grand Canyon. Dwa tygodnie przygody! Teraz wiecie po co mi sukienka z ostatnich zdjęć… Mam nadzieję spotkać kogoś z Holiłudu, zostać gwiazdą i nigdy nie wrócić do Polski. Jest plan ;)
Zazdroszczę Ci odwagi.
Tej, którą miałaś jako 20-latka.
Sama, żeby nabrać pewności siebie i odwagi potrzebowałam 30lat.
W wieku lat 30 mam mniej odwagi.. ponieważ mam więcej mądrości życiowej. To po prostu nie idzie w parze ;)
Zazdraszczam mega, ale w pozytywnym znaczeniu. Życzę udanego wyjazdu całej rodzince.
P.S Zawsze mnie zaskakuje pozytywnie twoja pewność siebie bijąca w postach. Nie mam nic złego na myśli. Tylko ciekawi mnie to czy od małego dzieciaka taka byłaś czy to doświadczenie życiowe zrobiło swoje? Ja w domu mam dwie córy. I niby te same zasady. A jedna pewna siebie druga przeciwieństwo.
Żebym mogła odpowiedzieć na to pytanie to doprecyzuj proszę czym jest ta moja pewność siebie. Chodzi o życie, wychowani, wygląd… nie we wszystkim mam tej pewności po równo. Np. nie lubię występów przed kamerą i jestem najbardziej niepewna siebie na świecie ;)
Zazdroszczę Vegas i Grand Canyon, byłam 10 lat temu jako 15-latka i chętnie bym wróciła. Dziś również jestem na wakacjach w USA, ale plany zwiedzania skromniejsze – Chicago i NY. Bez porównania do poprzednich wakacji i zwiedzenia ośmiu Stanów, ale i tak fajnie. Co ciekawe, będąc wtedy w LV weszłam wlasciwie do każdego kasyna, nie przypominam sobie, żeby ktoś sprawdzał id przy wejściu :) gdzieś w ósmym z kolei obsługa zorientowała się i wyprosiła mnie.
Ja nawet nie próbowałam wchodzić.. bo po co? Ani drineczka ani zabawy ;)
NY odwiedziliśmy we wrześniu i też było mega!
Mieszkam w USA i taka tu jest ekonomiczna rzeczywistość, nie pracujesz to nie masz. W ciązy pracujesz do dnia porodu, a macierzyński (bezpłatny)trwa 6 tygodni. Tu nie ma zwolnień lekarskich, płatnego macierzyńskiego, urlopu wychowawczego, darmowej opieki zdrowotnej, 500+. Na wszystko rodzic musi zapracować, niestety kosztem czasu, który mógłby poświęcic dziecku.
No wlasnie, taka jest rzeczywistosc w USA.. I jest ona daleka od American dream czy jakichs innych mrzonek ktore sobie ludzie roja na temat Ameryki. To nie jest kraj opiekunczy.
Eliza to zależy czy pojechało się legalnie z pełnym wykształceniem czyn np. zostało bez papierów i wykonuje się inne prace.
Faktem jest również, że gospodarka USA ucierpiała od czasu kiedy tam mieszkałam.
Akurat to czy ktoś sprząta, czy zajmuje wysoki stanowisko w firmie nie ma znaczenie, bo nadal nie ma zwolnienia w ciąży, urlopu macierzyńskiego(nie mówiąc o wychowawczym) itd. Jak ktoś ‘jest milionerem’ na pewno sobie na to zapracował i pracuje cały czas. W Stanach ludzie (na wysokich stanowiskach przede wszystkim) boją się wziąć długiego urlopu (ponad tydzień), bo boją się,że mogą okazać się niepotrzebni (bo co jeśli okaże się, że firma dała rade przez ten czas bez nich). W USA jest kult pracy ponad wszystko i tak jak mówiłam, nie ważne czy sprzątasz, czy masz miliony.Od lat normalnym jest, że dzieci oddaje się pod opiekę i wraca się do pracy.Mieszkam tu dobrych kilka lat i widzę jakie są realia.
Mam identyczne odczucia. USA to dla mnie fajny kraj na wakacyjny wyjazd, ale życie tu jest ciężkie, państwo nie wspiera rodziny. Dla ludzi tu roczny macierzyński, urlop wakacyjny choćby długości takiej jakie możemy wziąć w Polsce (ja pracuję jako freelancer więc przyjechałam tu na 6 tygodni, bo mogę pracować z każdego miejsca na świecie, mój mąż za chwilę do mnie dołączy na 3 tygodnie, bo pracuje na etacie) i różne inne formy wspierania rodzin to kosmos. Jak słyszę o tym, że dziewczyny muszą zostawić 3-miesięczne dziecko i wracać do pracy to jestem w szoku. A tu jest to normalność. Ogromny kult pracy. Także fajnie jest tu przyjechać na wakacje, zakupy i… wrócić do Polski. ;) Ogólnie uwielbiam USA, kręci mnie ten kraj ale uważam, że ludzie mają nieco przerośnięte wyobrażenia na jego temat.
Znam ten kult pracy, dlatego nie zdecydowałam się tam mieszkać, choć możliwości miałam aż nadto. To jest kult i wybór i nie zawsze konieczność.
Cala prawda. Mieszkam tutaj od 20 lat.
Ale mnie nie chodzi o kwestie pobytu legalnego czy tez nie. Chodzi mi o to, ze w USA nie ma praktycznie macierzynskiego, wychowawczego, sluzba zdrowia jest prywatna.. Dla mnie to sa bardzo wazne kwestie tym bardziej, ze jestem mama rocznego dziecka i NIE WYOBRAZAM sobie zostawic tak malutkie dziecko i musiec wrocic do pracy..
Magdo ja pracowałam u ludzi zamożnych lub wprost milionerów. Mogłam sobie np. wybrać auto jakie chciałam ;). Także to nie ekonomia a życiowe wybory.
Życiowe wybory, mówisz, gdyby byli mniej zamozni oddali by pewnie dziecko do daycare. Z dzieckiem w domu ‘opłaca sie’ tylko zostac jak zarabia sie minimalna stawkę. Ale nie ma tak jak w Polsce powszechnego ubezpieczenia i 500+.
Ludzie o których piszę mieli własne kliniki – wystarczyliby pracownicy. A oni zajeżdżali się po kilkanaście godzin i zasypiali oglądajac z dziećmi bajkę. Obydwoje byli grubo po 45 rz. i byli milionerami (to nie przenośnia). W takim wypadku.. to stanowczo wybór. Im rodziny były mniej bogate tym bardziej rodziców było widać w domu.
udanego gwiazdowania ;) ! Bylam niedawno – trzytygodniowa przygoda od poludniowej Arozony do LV, Wielki Kanion w kilku odslonach (choc ten od LV wg mnie najmniej spektakularny) u rozne inne kaniony, niesamowite cuda przyrody. Miasto LV – no tu mozna dyskutowac, warto zobaczyc i zawalic noc (nawet moje dziecko zarwalo nocke!) ale to jednak miejsce na krotko moim zdaniem. Natomiast cala reszta wraz z niesamowitymi zadupiami – moglabym przemierzac dlugie km, bezgraniczna przestrzenia. Czekam na relacje.
LV jest na krótko jeśli myśli się o Stripie. Jak zna się smaczki lub codzienność to można zostać tam na dłużej.. albo na zawsze :)
Marleno lubie zagladac na Twojego bloga.. Generalnie czesto masz fajne refleksje, pomysly. Ale wiele razy spotkalam sie ze stwierdzeniami ktore troche mnie raza.. Min jak w powyzszym poscie – w jeden rok zebralas doswiadczenia ktorych nie zbierze inny przez pol zycia. Moze sie troche czepiam, ale tak jak wspomnialam, nie pierwszy raz czytam tego typu stwierdzenia. No kaman, rozumiem, ze wiele sie nauczylas przez ten rok o sobie i o swiecie, ja mieszkam za granica juz 10 lat i tez wiele doswiadczylam i wiele sie nauczylam ale nigdy bym nie byla tak ..hmm.. przesadnie pewna siebie, zebym glosila ze pozjadalam przez ten czas wszystkie rozumy. Co jest, wedlug mnie, wyrazeniem pokrewnym do uzytego przez Ciebie. Troche pokory.
Elizo, człowiek ocenia innego człowieka głównie przez pryzmat tego co ma w głowie. Pokazałaś właśnie co jest w Twojej.
Bo ja pisząc o doświadczeniach miałam na myśli to czego się nauczyłam – tak jak pisałam – o sobie i o świecie. Tolerancji, ciężkiej pracy, pokory, miłości do podróżowania.
Nie do końca nawet wiem czego by można się tu czepić. Ale tak jak piszę… dlatego, że w mojej głowie nie było to żadną ‘przechwałką’.
Zadbaj proszę o nastawienie do świata! :) Od razu wyda się przyjaźniejszy. Ja lubię ludzi i w każdym ich słowie doszukuję się pozytywnego przesłania.
Ale bomba! Życzę wam samych wspaniałych przygód w tej AMERYCE ?
<3
Nic dziwnego, w Las Vegas bardzo łatwo się zakochać :P Świetne miasto. Pozdrawiam!
oj tak!
Życie jest przepiękne, właśnie dzięki temu, że możemy spełniać swoje marzenia :)
<3
Też byłam au pair w Stanach. I tez mogłabym napisać o tym książkę. Cudowne dwa lata mojego życia. Ja od rodziny nie zwiałam. Byli cudowni aczkolwiek mój drugi rok spędziłam u innej. Decyzja o wyjeździe była najlepszą jaka mogłam podjąć w wieku 19 lat. Nawet pisałam ostatnio o tym na blogu. Do dzisiaj na dzieciaki hostów mówię „moje dzieci” a w sumie to już nastolatki, bo ja byłam tam 15 lat temu.
To jest moja najlepsza decyzja, której nie rekomendowałabym swoim dzieciom :P
Ja swoją amerykańską przygodę przeżyłam w wieku 23 lat. Wróciłam z dwoma dolarami w kieszeni.., ale i tak się opłacało tam jechać. Niezapomniana przygoda, szczególnie w tamtych czasach. Wrócić w tamte strony również zamierzam… choćby na chwilę.
Udanych wakacji.