Lekarzu, nie strasz mojego dziecka!
Wchodzę z synkiem do gabinetu pobierania krwi. Młody dzielnie choć z obawą siada na fotelu. Chce być pierwszy, przede mną.
– Czy będzie bolało? – pyta panią, która powoli zaczyna szykować igłę i dwie próbówki.
– Tak, trochę.
Spoglądam na nią z niedowierzaniem. Odpowiedziała mu prawdę. Normalnym tonem, ciepłym i miłym. Bez ‘no coooś Ty, taki duży chłopak i się boi’ lub ‘nic nie będzie bolało! to jak komar by ugryzł’.
– Ok, ale nie mocno, prawda? – dopytuje Maks.
– Nie mocno. A teraz pokaż rączkę.
Minutę później było po wszystkim, a ja nie mogłam się nadziwić, że ta zwyczajna młoda dziewczyna tak naturalnie i normalnie potraktowała mojego syna. Nawet strzykawkę mu dała na wynos.
Pobieranie krwi u dziecka
Ostatnie doświadczenia mieliśmy zgoła inne. Może to dlatego, że rzadko bywamy u lekarzy, bo młodzi prawie nie chorują, ale jestem zupełnie nieobyta z dorosłymi wykształconymi, inteligentnymi zdawałoby się ludźmi, którzy tak okropnie traktują dzieci. Tak się zastanawiam czy oni w ogóle słyszą to co mówią? W ciągu dwóch tygodni zaliczyliśmy w gabinecie lekarskim – straszenie zastrzykami, szczepionkami, hasła ‘taka duża a płacze?’, wycieczki w opowieściach na temat mojego wychowania i tym podobne.
I tak się zastanawiam czy któryś z tych lekarzy w ogóle myśli co mówi, co robi, czy to już taka utarta maszyna i kopiuj – wklej?
Nie pomagasz
Pierwsza myśl jaka mi przychodzi to po co w ogóle straszyć dziecko? Zakładam, że lekarze te głupoty mówią po to, żeby sprawić, że dziecko będzie na wizycie czy pobieraniu grzecznie siedziało i wykonywało polecenia. Tyle, że zastanawiam się czy oni naprawdę myślę, że poniżanie i straszenie to najlepsza droga komunikacji? Tak sobie wyobrażam wersję dorosłą. Przychodzi człowiek z podejrzeniem raka na onkologię, przerażony, zapłakany a lekarz do niego ‘taki duży chłop a boi się, że umrze… wstyd!’. Potem jeszcze chwilę się z niego nabija i dzwoni do jego mamy, że powiedzieć, że źle go wychowała, bo panikarz jakiś.
Dlaczego wyśmiewanie dzieci przychodzi lekarzom tak łatwo. Rzucanie ocenami jest jak chleb powszedni. Byłam u 4 różnych lekarzy każdy walnął w moje dzieci jakimś hitem! Nawet Ci do których przyszłam ja jako pacjent, a dziecko było tylko obserwatorem mieli czas żeby rzucić w nich ‘zaraz Tobie zrobimy zastrzyk’. Nie pojęte!
Nie wiesz co stoi za lękiem
Gdybyś drogi lekarzu zapytał mnie dlaczego Lenka się tak boi lekarzy to usłyszałbyś ode mnie, że była wcześniakiem. Zabrano ją po urodzeniu i podłączono pod tysiąc kabelków. Może tego nie pamięta, ale mógł w niej pozostać lęk gdzieś daleko w głowie. Miała dwa zabiegi w narkozie, laserowanie zmiany na szyi, operację torbieli ze zdejmowaniem szwów na żywca. Dwa zapalenia ucha po których bała się wejść do gabinetu lekarskiego i dać w ogóle dotknąć ucha.
Pół roku temu zaliczyła pobieranie krwi z kilkakrotnym wbiciem igły i ganianiem za żyłą pod skórą. Mdlała nam wtedy z bólu i krzyku (a krwi pobrać się nie udało). Więc się boi. Wpada w panikę widząc człowieka w kitlu i gabinet lekarski. I moim zdaniem ma do tego prawo. W żaden sposób nam nie pomagasz mówiąc jej, że taka beksa i taka duża, a histeryzuje i panikuje.
Nie pomagasz mi robiąc wycieczki na temat mojego wychowania i jej rozpieszczenia. Gdybym miała trochę mniej kultury to bym Ci powiedziała, że jesteśmy tu z konkretnym problemem i zająć się trzeba konkretną sprawą a nie pieprzyć od rzeczy. Ale jestem miła, wiec milczę i tłumaczę swojemu dziecko, żeby Cię nie słuchało i to ok, że się boi a ja jestem obok, żeby je wspierać.
Nie rozumiesz bliskości
Najciężej jest w takich sytuacjach rodzicowi bliskościowemu. Takiemu z wielką empatią.
Czującemu lęk, przerażenie dziecka. Takiemu, który uważa, że jest miejsce na dziecięcy strach i lęk. Na łzy i nawet na panikę. Na wtulenie w rodzica i obwieszczenie, że ‘nie chcę tu być’.
Wiem, że są inni rodzice i jest ich dużo. Tacy co przekupują oszukują i nabijają się z uczuć. Spotkałam takiego choćby wczoraj. “Ale już nie bój się, nie bój! Nie ma się czego bać. Taka duża jesteś. Zobacz, siostra się w ogóle nie boi. Nie! Nie płacz tylko. Zobacz za oknem widać piekarnie. Cicho no cicho, kupię Ci lody. Ciocia jedzie z prezentami i ..” – mamie załączył się słowotok chyba tylko po to, żeby nie poobcować choć jednej sekundy z lękiem własnego dziecka.
Usłyszeć że się boi i powiedzieć, że to normalne, że się boi, bo zaraz ktoś w jego ciało wbije igłę, więc w sumie ten lęk ma sens. No ale wtedy to dziecko mogłoby zapłakać i byłby wstyd.. ‘że takie duże a płacze’.
Mów prawdę!
Staram się być z moimi dziećmi uczciwa i mówić młodym prawdę, patrząc na większy kontekst sytuacji, na jej wpływ na naszą relację, na życie, a nie daną minutę w której ma pobieraną krew czy dokonywany inny zabieg. Troszczę się o emocje mojego dziecka. Wykazuję zrozumienie dla jego lęku. Staram się być blisko, przytulam.. a Ty mi tu doktorze ze swoimi mądrościami.
I wiem, że nie rozumiesz i nie powiem Ci co w danej chwili jest w mojej głowie czy głowie mojego dziecka. Mam świadomość, że większość rodziców Cię poprze w tym straszeniu i w tym ‘nie płacz jesteś taka duża’. Ale nie ja. Niestety należę do tych dziwaków, którzy uważają ze 4 lata to całkiem mało i zawsze jest miejsce na lęk.
Myślę, że podobny tekst powinna napisać każda mama blogerka, która czuje tak samo, zaś większość rodziców, którzy myślą podobnie powinna udostępnić taki tekst w świat. Jest szansa, że dotrze wtedy pod dachy lekarzy, a oni choć na chwilę zastanowią się nad swoim podejściem do dzieci, nad swoimi słowami i szerszym kontekstem sytuacji. Szacunek należy się każdemu. Także małym ludziom.
Zdecydowanie tak! Piękne słowa!
Ja na szczęście nie spotkałam lekarza, który straszył moje dziecko (a z młodą specjalistów zaliczyliśmy wielu). Potrafił “wystraszyć” za to mnie swoimi podejrzeniami, które na szczęście wykluczały kolejne badania. Spotkałam świetnego, młodego chirurga, który w dwie minuty założył starszej szwy i jeszcze ją uspokoił. Podczas pobierania krwi spotykałam pielęgniarki, które instruowały mnie jak przytrzymać dziecko i były podczas pobierania krwi perfekcyjne. Spotykałam też i takie, które z dziećmi nie pracowały ale nie naśmiewały się z nich. O wiele częściej jednak spotykam rodziców którzy sami starszą lekarzem, zastrzykiem, szczepionką swoje dzieci (“jak będziesz niegrzeczny pójdziesz na zastrzyk”). Idąc na zastrzyk, szczepienie czy pobieranie krwi okłamują dzieci, że to nie będzie bolało, zamiast wyjaśnić na czym zabieg będzie polegał. Zacząć powinniśmy od przemyślenia tego, co do naszych dzieci mówimy my sami – to połowa sukcesu. Oczywiście tego samego (nie straszenia i mówienia prawdy) powinniśmy oczekiwać od lekarzy czy pielęgniarek.
Zgadzam się całkowicie.Choć sama jestem lekarzem doświadczyłam takich zachowań względem mojego dziecka i obserwuje je u wielu,bo oczywiście nie wszystkich kolegów po fachu.Sama zawsze wyjaśniam synkowi przed wizytą co będzie sie działo w gabinecie,po co tam idziemy,ze może trochę boleć ale będę tam z nim dzięki czemu nigdy nie miałam większych problemów a co najważniejsze nigdy nie oszukałam ani nie przekupiłam swojego dziecka.Jestem uczulona na “nie bój się”-stwierdzenie które nigdy nie pomaga a jedynie indukuje niepokój,ze skoro mam sie nie bać to znaczy,ze jest powód do strachu.Problem jest szerszy i nie dotyczy tylko lekarzy ale także rodziców,opiekunów,dziadków itp.Nagminnie zaprzeczamy uczuciom dzieci i nie dajemy im prawa do przeżywania nieprzyjemnych emocji.W większości robimy to nieświadomie,chcąc “uchronić” dziecko przed przykrymi doznaniami a jednocześnie powodujemy dezorientację i wypieranie pewnych emocji.Ile nawalczyłam się z dziadkami i innymi osobami z otoczenia,których pierwszą reakcją na np.upadek synka było”nie boli,nie płacz,nic się nie stało”-no wlasnie się stało i boli ale pobili chwilkę i przejdzie a całus czy podmuchanie bolącego miejsca potrafi uratować sytuację.Nie ma dobrych i złych emocji,dziecko przeżywa ich całe spektrum i ma do tego prawo.Traktujmy dzieci jak partnerów,nie oszukujmy,szanujmy ich uczucia.Największą nagrodą dla mnie było stwierdzenie mojego synka”Mamo,ja Ci wierzę bo Ty mnie nigdy nie oszukałaś”:))
Jak zwykle wspaniale napisane! Brawo Ty :)
Ja byłam świadkiem zastraszania mojego dziecka, ale nie u lekarza. Mały coś mruczał podczas spaceru, że nie chce już jechać na rowerku, który w końcu rzucił i poszedł na nogach w tym momencie mijała nas niezbyt atrakcyjna starsza Pani i powiedziała do mojego dziecka, że jak nie chce iść z mamą to ona go zabierze do siebie. Dziecko oczywiście z wielkimi oczami, przestraszone przybiegło do mnie. Jak mam go uczyć zaufania, szacunku jak starsze osoby jedyne co oferują to straszenie. Z lekarzami nie mam żadnych złych przeżyć. Podczas wizyty u lekarza to ja przejmuję pałeczkę i tłumaczę dziecku wszystko. Lekarz stara się rozbawiać stetoskopem (zawsze się udaje) :D
Hm… Lekarz, lekarzowi nie równy… I co gabinet to obyczaj… Spotkałam się z wieloma lekarzami przez 7 lat życia mojego dziecka. O jednych wypowiadam się w samych superlatywach ( jak o stomatologu z naszej przychodni, o dziwo na NFZ), a o innych po prostu ręce mi opadły… Naszą Panią dentystkę ( której sama się panicznie boję) będę chwalić pod niebiosa. Za podejście, wytłumaczenie dziecku od A do Z co będzie robić w jakiej kolejności, pokazanie na ręce jak działa wiertło ( bez wiertła :P ). I uśmiech od ucha do ucha, pochwałę gdy wstała z fotela bez zająknięcia. Dzięki niej, moje dziecko na wizytę kontrolną idzie z uśmiechem na twarzy. Ale nie wszyscy tacy są i zdaję sobie z tego sprawę… Bo byłam u Alergologa gdzie moje dziecko się zastanawiało co ten facet jej robi! Zmieniłam lekarza w trybie natychmiastowym. Tak dziecko ma prawo się bać, a nasi lekarze… No cóż…
no to Lenka sie nacierpiala, a ty z nia, wystarczy na nastepne 100 lat jej zycia.
Ale wiesz co, moje dziecko bylo bez przejsc a na widok lekarza byla ogromna panika, pozniej juz nawet szczepionki byly ze znieczuleniem. A trafialam na madrych i cierpliwych – i lekarzy i pielegniarki. Dopiero jako kilkulatka miala jakies nieprzyjemne wizyty lekarskie. Nie poprawily stosunku do sluzby zdrowia. I raz stal sie cud – przez przypadek i nagle trafilam do gabinetu, gdzie postanowiono uzyc gazu rozweselajacego. 2 minuty i po sprawie. Nie bylam zachwycona, mialam mnostwo obaw co do skutkow ubocznych, ale trzeba bylo szybko dzialac. Kilka miesiecy pozniej trzeba bylo isc na drobny zabieg, znieczulenie miejscowe mialo wystarczyc. Po rozmowie z corka uzgodnilysmy, ze pojdziemy tam, gdzie maja ten gaz i w razie czego jej podadza. Na zabieg wyszlysmy z domu bez placzu, bez przekupstwa itp. I okazalo sie, ze znieczulenie miejscowe wystarczylo. Zadzialala sama mysl, ze jest cos, co pomoze jej pokonac strach i pokonala go sama. I od tamtej pory jakos potrafi opanowac emocje.
Pamietam Twój wpis gdzieś pare lat temu o tym jak mówisz i jak trakyltujesz dzieci idąc z nimi na szczepienie czy pobranie krwi. Zaczęłam to praktykować na małej wtedy Mai i dzis jako 3,5 latek NIGDY nie zapłakała w laborAtorium, nie robiła histerii i nie bała sie wchodzić do lekarza. A to tylko dlatego ze byłam z nią szczera. Kiedys leżała w szpitalu, dwa razy nawet … Zawsze bede pamietać Twoje słowa :)
O to ja jestem ciekawa tego wpisu. Chetnie przeczytam. Jakby ktos wkleil link
https://makoweczki.pl/mow-prawde/
Dzięki za link. Przechodzilam z moim synkiem tez podobna sytuacje. Szpital, narkoza, w sumie 5! razy. Tylko ze moje dziecko miało wtedy 2-4 miesiące a na pobieranie krwi czy zakładanie welflonu zabierano mi go do gabinetu zabiegowego. Dziecko plakalo a ja razem z nim pod drzwiami. To było dla mnie najgorsze. ..
super, ale to nie zawsze jest takie bialo czarne, niestety.
A ja mam 22-miesięczną córkę, z którą dużo spacerujemy na jej własnych nogach. Wiąże się to z tym, że czasem nie chce iść, chowa się za krzak lub zwyczajnie ociąga…i co słyszałam już pierdyliardy razy od przechodzących obok pań – “zaraz cię zabiorę”. Co siedzi w głowach tych kobiet?
Wydaje im się, że działa, bo zazwyczaj dziecko przestraszone przybiega do mamy, więc efekt osiągnięty.. Niestety nie pomyślą dalekosiężnie…
Moich dzieci nie trzeba straszyć. Same wpadają w histerię przy każdym szczepieniu, co przypomina mi mnie samą w ich wieku. Aż się boję co będzie w przyszłości, bo mnie strach przed igłą minął dopiero po drugiej ciąży…
Na szczęście w przychodni bywamy bardzo rzadko. Moja mama jest pediatrą i w razie czego wpada do nas na wizytę domową, a dla swoich małych pacjentów ma tysiące naklejek, malowanek itp. Dzieciaki ją uwielbiają i chętnie przychodzą do niej w odwiedziny z chorym rodzeństwem ;)
I to jest własnie problem – przy tak małych dzieciach uczucia i odczucia rodziców są transportowane na dzieci. Spróbujcie wejść do gabinetu lekarza na luzie to dziecko tez bedzie wyluzowane.
Pozdrawiam,
Lekarz
Świetny wpis – bo prawdziwy!!
O tak! Dokładnie! Albo hasło pielęgniarki pobierającej krew (już po fakcie): I co, nie bolało!
Dziecko: A właśnie, że bolało!
Pielęgniarka: A co, nigdy się nie uderzyłeś?
( – a co to ma do rzeczy, pomyślałam sobie? Przecież to zupełnie inny rodzaj bólu! Na uderzenie się przygotować nie możesz, to nie jest zaplanowane, robione z premedytacją, ale PRZYPADEK… Pobieranie krwi przypadkiem nie jest, WIESZ, ŻE SIĘ STANIE i nie masz na to wpływu… I tu ból, i tu ból, ale tam przypadkowy, zadawany przez asfalt albo mebel – coś martwego w każdym razie, a tu przez żywego człowieka, który cię jeszcze oszukuje… No dziękuję bardzo!)
Grrr… Nigdy nie zapomnę, jak jako dziecko cieszyłam się przy którymś tam z kolei szczepieniu, że pokój zabiegowy pusty, że nikt nie patrzy, że będę mogła się krzywić i jęczeć, jeśli będę miała ochotę… Więc luzacko-kozacko rozsiadłam się jako bodajże sześciolatka na tym ich fotelu i dawaj rękę – róbcie, co musicie, będzie co ma być! I co się wtedy stało? Drzwi się otwarły, a do środka wcisnęła się kolejka z kolejnymi dzieciakami – tak się złożyło, że to sami chłopcy byli. I hasło pielęgniarki do mnie: “O, popatrz, chłopcy! No to teraz pokażesz im wszystkim, jaka jesteś dzielna dziewczynka!” Myślałam, że szlag mnie trafi! Cała “odwaga” czy dobre samopoczucie poszły się bujać… Ona z igłą, a ci chłopcy z gałami na mnie, bo przecież igłę fajnie się ogląda – na pewno u kogoś, nie u siebie… A z perspektywy czasu mam takie pytanie: dlaczego nikt ich nie wyprosił? Czemu nikt tym mamom towarzyszącym tym chłopcom nie powiedział, że co się wciskają do zabiegowego i kolejkę do niego cisną? Że przecież strzykawka nie zając – nie ucieknie? Że to nie kino, a nawet jeśli – płacić za bilety, tej sześcioletniej tu, o! co na fotelu siedzi i przedstawienie wam funduje? Co te matki myślały, wciskając się do pokoju?
Szkoda gadać.
Myślą, że pomagają, a odwalają krecią przysługę.
A najgorzej ma dziecko.
Myślę, że każdemu rodzicowi, nie tylko bliskosciowemu jest trudno. Tylko nie każdy umie sobie z tym poradzić.
Świetny tekst i święta prawda! Nigdy nie mogę zrozumieć dorosłych chcących w ich mniemaniu zmobilizować dzieci strasząc je albo poniżając (“jesteś brzydki jak tak robisz”, “inne dzieci się będą śmiać z ciebie”). Ręce opadają.
Marlenko masz może do polecenia jakąś mądrą książkę o rodzicielstwie bliskości? Najlepiej żeby była również łatwo przyswajalna dla przyszłych tatusiów ;)
Ja swojej córce od zawsze tlumaczylam,mówiłam co ja czeka,ze bedzie bolalo, ze pani/pan doktor zbada itp. Raz mi pani doktor z podejściem dramat :P kazala ja przytrzymać bo nie chciała pokazać gardła ok 1.5 roku miała ;) a jakbym ja przytrzymala byloby szybciej :-o wtedy powiedziałam ze mamy czas i na sile jej badac nie bedzie. Zmieniliśmy lekarza. Niestety wszędzie prywatnie, ale corka lubi lekarzy ;) dopomina sie o naklejki lizaki, daje sie badać pobierać krew itp chociaż wie ze bedzie chwile bolec.
Ale sa różne dzieci wiem i nie każde tak zrozumie,chociaż czy to jest kwestią dziecka i jego zrazenia sie czy rodzica który nie ma czasu na tłumaczenie to inna sprawa.
Wpis trafia w 10!
myślę, że szczerość i wytłumaczenie dziecku co się wydarzy pomaga i sama staram się tak robić. Ale dzieci są różne, sytuacje i kontekst też dlatego nie krytykowałabym tak szybko rodziców, którzy np starają się odwrócić uwagę dziecka aby mu to ułatwić, żeby tak bardzo nie koncentrowało się na tym co się wydarzy – to nawet dorosłym często pomaga ;)
wyśmiewanie dziecka – niedopuszczalne
No dobra, wszytsko rozumiem. Ale..jak i co mam mówić mojej 6latce,która wczoraj i dzis mowi mi rano ze boi sie isc do szkoly. Ten tekst slysze w zasadzie już w budynku szkoły, nie w domu. 3 lata chodzenia do przdszkola,świetnego przedszkola które uwielbiala, wspaniałych pań. A i tak zdarzały się dni kiedy rano płakała ze nie chce iść. W 3,ostatnim roku nawet częściej niż przez ostatnie dwa lata. Płakała,podobno po minucie się uspokajala i dalej dzień uplywal wspaniale. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że córka swoje przedszkole uwielbiala. Teraz do szkoly(zerowka) szła bardzo chetnie, pierwsze dni z megaa radością. A wczoraj i dzis przykra sprawa. Płacz za nie chce, ze ona z mamą,że się boi. Czego się boisz? nie odpowie – boję się o tyle.. Odbieram ja radosna,uśmiechnięta, że słowami “ja chce do szkoly,szkoła jest super”. Co mam zrobic?co mówić?jak działać? obiecywać nagrody jak pójdzie bez płaczu? mówić że jeśli będzie płacz to nici np z weekendowej wycieczki?A może w ogole nie wracać do tego tematu ??? Naprawdę boję się jutrzejszego poranka…
Niestety brak zrozumienia takiej empatycznej osóbki jaką jestem – często bywa. Zwłaszcza przez płeć tę druga. A już w ogóle, kiedy “prawie panikuję”, bo dziecko płacze, albo “przesadzam”, gdy coś ja złości – to “normalka”. Chciałabym być zawsze blisko dziecka, wspierać, dawać oparcie, ale nie zawsze się jest w tym rozumianym i wspieranym samemu.