Mąż to nie rodzina!
Nasze podejście do instytucji rodziny czy małżeństwa, kształtuje wiele czynników. Kluczowym jest ten w jakiej famili i jakich warunkach emocjonalnych było nam dane się rozwijać. Obserwowanie zachowań rodziców wpływa na nas na tyle angażująco, że często nie może zmienić tego wiele godzin psychoterapii. To czym nasiąkamy jako dzieci staje się naszą drugą skórą i pewne mechanizmy uaktywniać będą się do końca życia.
Są też elementy zewnętrzne. Obserwacje wujków, ciotek, kuzynek, braci czy też bliskich znajomych.
Definicja rodziny
Na moje podejście do małżeństwa znacząco, wręcz definiująco wpłynął jeden fakt. Otóż kiedy jako 20-latka wchodziłam niejako na ‘rynek’ potencjalnego zamążpójścia, rozpadło się małżeństwo mojej kuzynki. Nie wchodząc w szczegóły jej osobistego życia, historia sprowadzała się do tego, że ktoś (kogo lubiłam) rodziną był… a potem przestał. Zniknął z imprez rodzinnych, z wyjazdów, ze spotkań. Zniknął z życia jej, a ona krok po kroku musiała odnajdywać się w nowej sytuacji.
Wtedy dobitnie pojęłam, że mąż to nie rodzina!
Moja włoska choć polska rodzina jest wybitnie emocjonalna. Znacie mnie już trochę i widać te porywy to miłości, to złości… To teraz ulokujcie przy stole 30 takichi Makowych i rzućcie temat. Wszyscy, ale to absolutnie wszyscy gadają na raz. Trzech się obraża, dwóch prawie płacze… ale nie, jednak za chwile już się cieszy i kocha i tańczy :). A to wszystko jeszcze przed pierwszym kieliszkiem. Są rodzinne wzloty i upadki, ale niech ktoś zachoruje, lub będzie w jakikolwiek sposób potrzebujący. Wtedy wszyscy pędzą z pomocą. I nie ważne ile w życiu było dziwnych klimatów i sporów… jakoś nikt z rodziny nie znika. I każdy marzy o rodzinnym zlocie, na którym pewnie wszystko z powyższych zacznie się od nowa. I tak x lat. 31 lat życia mojego, w tym samym składzie. W sumie nie, nie ma już dziadków.
To jest moja definicja rodziny. Nijak w to nie wpiszesz gościa lub gościówy, która z układu w każdej chwili może się wylogować. Ot, jutro ma taki kaprys, tyłek w troki i tyle go/ją widzieli. Jeśli macie dzieci to karnie będziecie się widywać i daj Boże w zgodzie dla dobra młodziaka. Ale jeśli nie zdążyliście się ich dorobić to za 10 lat możecie nie powiedzieć sobie nawet ‘cześć’ na ulicy. Obcy ludzie.
I co z tym począć?
Jeśli od początku macie zrozumienie opisane powyżej, a które uważam za wielki dar i do którego podchodzę z całą pokorą, szacunkiem i wdzięcznością, jest szansa, że od pierwszego dnia małżeństwa uznacie tę instytucję jako projekt, o który trzeba zawsze dbać.
Znacie pewnie kobiety, które przed ślubem były jak śliczne lolitki – kokietki, małe kuchareczki, zawsze uśmiechnięte i zaangażowane, a już tydzień po ślubie widziano je tylko w rozciągniętej piżamie i z kołtunem na głowie, wiecznie narzekające na swój los i wrednego ‘starego’. No dobra, może trwało to trochę dłużej niż tydzień, ale czy nie jest tak, że każda/każdy z nas będąc w stanie wolnym i patrząc na takie smutne małżeństwa nie mówił ‘ja to zrobię inaczej’, ‘ja nie zaniedbam naszej relacji’, ‘nie zapuszczę dredów pod pachami’. Cokolwiek pasuje do Was i Waszego obecnego stanu, napewno każdy ma taką rzecz. Pamiętam jak my na rodzinnych grillach obiecywaliśmy sobie, że my to zawsze będziemy się kochać i lubić i publicznie, choć dyskretnie, ale to okazywać. Bo małżeństwa, które obserwowaliśmy to nic a nic, a przecież to takie fajne i przyjemne, szczególnie w okresie narzeczeństwa. Co dzieje się później, że ten element zanika? Nuda? Wstyd, że po kilku latach wciąż pałacie do siebie namiętnością? Wciąż nie mogę rozgryźć tej zagadki…
Projekt małżeństwo
Jeśli małżeństwo traktujemy nie jako coś, dane na zawsze w dniu kiedy wypowiedzieliśmy ‘TAK’, jest szansa, że unikniemy tragedii i rozczarowania. Jest wiele memów i sentencji o tym, jak trzeba dokładać do pieca, że by płomień nie zgasł, ale co to oznacza w rzeczywistości? I jak to wpleść w rutynę codziennego życia, szczególnie kiedy pojawiają się dzieci?
Gotowej recepty pewnie nie ma. Nam pomogła już sama świadomość tego, że jesteśmy ze sobą dlatego, że chcemy być i chcemy, żeby było fanie. I my, tylko my możemy to sprawić. Przez 10 lat nie zapominamy o rozmowach, cotygodniowych randkach, drobnych gestach. Złota zasada mówiąca o tym, że więcej szczęścia wynika z dawania jest dla nas doskonale znana. W każdej dziedzinie życia. Nie tylko w pierwszym roku pożycia. Ciągle… I tak nauczeni przez lata, kiedy tylko coś się nam wymyka, luzuje, przestaje działać – zostaje dostrzeżone. Bo przyzwyczailiśmy się do dobrego. Dobrego małżeństwa. Codziennej nad nim pracy. Dawania i brania.
Jesteśmy prawie 11 lat po ślubie i mamy dwie córki. Pracujemy razem we własnej firmie więc jesteśmy ze sobą niemal non stop. Z doświadczenia wiem ze każdemu malzenstwu potrzebne są chwile dla siebie, własne hobby bo przecież praca u nas jest już wspólna więc czasem musimy dać sobie nawzajem trochę wolnego żeby za sobą zatesknic. Trzeba też pobyć czasem bez dzieci- dlatego nasze córki spędziły pierwszy tydzień ferii u dziadków a my ladowalismy akumulatory. Oczywiście zbliżają nas też wszelkie problemy i codzienne mniejsze i większe troski ale lubimy też razem wyskoczyć na zakupki- jak kupować sukienkę to tylko z mężem lepszego doradcy nie mam. Pozdrawiam serdecznie
U nas były kryzysy… ale po 10 latach razem, mój Mąż wciąż pisze do mnie , ze my to jedno tylko podzieleni na dwoje ;) co nie przeszkadza nam w zrobieniu już za chwile awantury z piekła rodem ;) życie …. ja mam jeszcze jedna zasadę … nie żale się wszystkim do okoła, nawet własnej mamie … nie krytykuje przy innych, nie obrażam, nie narzekam … mój mąż to mój wybór , cześć mojej rodziny … a nie pluje się do własnego gniazda :) pozdrawiam
Popieram w 100 %. Najgorzej to szukać sobie popleczników którzy na pewno się znajdą – bo przecież wszyscy wokół wiedzą najlepiej co powinnaś zrobić, jak żyć, jak wychowywać dzieci, jak postępować z mężem i co jest najlepsze dla ciebie i twojego małżeństwa. Ja mam np takiego męża, który kiedyś rozrzucał skarpetki po domu, teraz się poprawiło. I pewnego razu była moja mama u nas, która pod naszą nieobecność zaczęła nam sprzątać, nie wiadomo w sumie po co, łącznie z odsuwaniem łóżka. No i niefortunnie znalazła tam ową skarpetkę swojego “ukochanego” zięcia. Ach co ja się nasłuchałam!!! Jaki to bałaganiarz, a jaki to zły. Tak to jest jak się nie ma do czego przyczepić to trzeba się przyczepić do byle głupoty. Ja się mojej mamy spytałam wtedy krótki: to co z powodu skarpetek mamy się rozwieść? Bo jak o tym mówiła to jakby t jakieś przewinienie nie do wybaczenia. I taka moja zasada: nasze małżeństwo nasza sprawa, jeśli nam się żyje ze sobą dobrze to nic nikomu do tego. A jeśli ktoś lubi sobie szukać we wszystkim problemów to już nie moja sprawa.
Mama mojej koleżanki powiedziała jej kiedyś, żeby nigdy nie narzekać mężowi na matkę, a matce na męża – bo ona za chwilę pogodzi się czy to z matką czy z mężem, a między matką a mężem zbuduje się mur, który ciężko będzie przebić. Coś w tym jest :)
U nas w tym roku 15 lat i nadal jest świetnie, a nawet coraz lepiej. Uważam, że tylko prawdziwa miłość jest gwarantem udanego małżeństwa. Niestety ludzie bardzo często mylą zauroczenie i pożądanie z miłością. Też mam zasadę nieopowiadania wszystkim o problemach większych czy mniejszych. Należy pamiętać, iż inni ludzie nie pomogą Ci rozwiązać Twojego problemu. Przeważnie za Twoimi plecami się wyśmieją i doleją oliwy do ognia.
Masz rację, małżeństwo nie jest nam dane raz na zawsze. To coś o co trzeba dbać. Każdego dnia. Małymi i dużymi testami. Rozmową o tym co w pracy, o tym jak bardzo nie lubimy tej czerwonej sukienki i o tym co sprawiło nam przykrość. Dobre małżeństwo to praca. Praca nad sobą, nad związkiem i drugą osobą. Praca, która daje najpiękniejsze efekty!
Dziwne sa takie stwierdzenia, ze zaraz po slubie – jak to piszesz – kobieta się zaniedbuje , zapuszcza dredy pod pachami….. jakby to miało faktycznie decydujący wpływ na relacje maz – zona. Oczywiście trzeba dbac o siebie. Jednak jestem pewna, ze na relacje malzenskie większy wpływ maja przezycia, przeciwności losu, dzieci itd. itp.. Np. to czy dziecko jest zdrowe, jakie sa relacje z teściami/rodzina, praca, warunki finansowe…. Piszac jasniej, jak sobie radzimy w zyciu codziennym.
Wyglad oczywiście tez jest kluczowy (tak, czytałam ze nie o to Ci glownie w Twojej wypowiedzi chodzi) – tutaj jednak bym była ostrozna – nawet najbardziej zadbana , seksowna zona może po latach się ” znudzić “. Nawet wtedy kiedy mamy dużo czasu dla siebie. Duzo zależy od charakteru drugiego człowieka – a ten nie da sie zupełnie przewidzieć przed slubem – Czlowiek tez sie zmienia w ciągu swojego zycia.
Wielokrotnie pisalas, ze Twój maz jest bardziej ulegly, spokojny, “slucha sie Ciebie” – taki jego charakter po prostu – mysle, ze to glownie jest “sukcesem” Waszego związku. Nie macie chorych dzieci, większych lub zadnych problemów finansowych i zdrowotnych – wiec tutaj tez nie wiesz jak by to wplynelo na Wasz związek.
Na koniec, chce podkreslic ze jestem 20 lat po slubie, nadal z tym samym mezem. Jestem po 50. Mamy dwie dorosle (zdrowe) corki. Roznie u nas bywalo, mielismy większe i mniejsze problemy – ale udało sie nam wyjść z klopotow i nadal sie szanujemy.
Pozdrawiam ! Basia
Na ten tekst natrafiłam przypadkiem (moja siostra namiętnie cię czyta) i jeśli z częścią o dbaniu o związek absolutnie się zgadzam, uważam, ze dbać trzeba o każdy związek, nie tylko małżeński.
Z racji swoich doświadczeń osoby na emigracji za oceanem, żyjącej z dała od mojej rodziny, wiem, ze trzeba dbać, starać się i chcieć być blisko nawet własnego rodzeństwa!
Znam tez niestety przypadki, choć na szczęście nie z własnego doświadczenia, wymiksowania się z rodziny, brata, ojca czy nawet dziecka pomimo więzów krwi, które łańcuchami nie są, to miłość i wspólne dobre doświadczenia tworzą tak naprawdę rodzine! Na końcu dodam tylko, ze mam w domu dwójkę, cudownych, szalonych, adoptowanych dzieci :)
Pozdrawiam
Mi kiedyś te słowa powiedziała Pani doktor w szpitalu… mąż chciał informację odnośnie zdrowia…i usłyszał: mąż to nie rodzina! ;)
My pielegnujemy to co mamy! Nie zawsze jest kolorowo! Każdy ma gorsze dni.. ;)
“dredy pod pachami” rozwalają system :D
Zgadzam się :D
Zgadzam się tutaj ze wszystkimi dziewczynami i z każdą z osobna. Dodam jeszcze tyle, z własnego doświadczenia, żeby być szczęśliwym w związku trzeba przede wszystkim zadbać o siebie. Nie tylko wizualnie, ale przede wszystkim duchowo, rozwojowo. Trzeba realizować swoje pasje, szukać ich, żyć własnym życiem a nie uzależniać własnego szczęścia od szczęścia czy humorów męża. Tylko zdrowy dystans między sobą a partnerem zagwarantuje szczęśliwy związek.
Ludzie nie wiedzą nawet, co mówią podczas przysięgli, wszystko jedno, cywilnej czy kościelnej. Nie mają pojęcia, klepią ozorami, a do mózgu to nie trafia. Ja się nie dziwię, że 30% małżeństw się rozpada. Ludzie mają słowa i zobowiązania gdzieś, i to widać każdego dnia w pracy, w restauracji, w sklepie, w domach…
A tu wystarczy tak niewiele. Tak niewiele. Pamiętacie przysięgę?
Moja miała takie słowa: “…i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe”.
Skoro przyrzekłam, to tak robię, bo moje słowa są nie na wiatr….
To prawda mnóstwo nowym małżeństw powstaje z powodu “bo już czas, bo trzeba,bo mam tyle i tyle lat,mam chłopaka to po co już zmieniać”itp blabla bla Ostatnio byliśmy na ślubie mojej kuzynki i po samym wzroku młodej pary na siebie było widać ” co my tu robimy”