Miałam ‘tylko jeden rok’
“Opowiadała o człowieku, który przypadkiem znalazł orle jajo i wrzucił je do kurnika. Kury jak to kury – wysiedziały jajo i po jakimś czasie wykluło się z niego nowe życie. Maleńki orzełek nie od razu zakumał klimat kurnika. Wydawało mu się, że nie za bardzo pasuje do tego całego towarzystwa, no ale co zrobisz? Nic nie zrobisz. Trzeba się dostosować.
Nie miał z tym większych problemów, szybciutko zakolegował się z innymi kurami i będąc święcie przekonany, że jest zwyczajnym kogutem przejął kurze zwyczaje. Był głupi jak but, piał, grzebał w ziemi, szukając robaczków, skakał po grzędach, a kiedy trochę podrósł, zaczął popisywać się umiejętnością wzlatywania na kilka metrów. Po czym zaliczał glebę, bo przecież żaden kogut nie poleci wyżej niż to ustawa przewiduje.
Życie orzełkowi upływało spokojnie, szczęśliwie i beztrosko. Jak to w kurniku. Lata minęły i trochę się zestarzał. Któregoś dnia spojrzał w górę i wysoko, jakby tuż pod samym niebem, dostrzegł przepięknego ptaka. Leciał spokojnie, wręcz dostojnie, majestatycznie poruszając wielkimi złocistymi skrzydłami. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widział. Zapytał więc kurę stojącą obok:
– Kim on jest?
Kura podniosła dziób, na chwilę się zadumała i z lekką nutą podziwu odparła:
– To jest orzeł, król ptaków. Ale nie myśl o tym. Ty i ja jesteśmy inni niż on.
Tak więc jeszcze raz spojrzał w niebo, po czym już nigdy więcej o tym nie myślał. Umarł, wierząc, że jest tylko kogutem w zagrodzie.
Będąc dziećmi, kiedy jeszcze nie wszystko rozumiemy, wierzymy, że jesteśmy wyjątkowi i gdzieś w przyszłości czeka nas cudowne życie. Ale przychodzi moment, kiedy patrzymy na swoją zagrodę i już wiemy, że pozostaniemy w niej na zawsze. (…) któż mieszkałby w zagrodzie, gdyby niebo stało otworem?” ( Jason Hunt “Tylko jeden rok“)
Wtedy zrozumiałam, że ja jestem tą osobą. Wcale nie chcę być orłem. Chciałam, kiedyś, mając 19 lat. Spakowałam plecak, wyjechałam do USA z ambitnymi planami. Podróżowałam, żyłam chwilą. Miałam nawet swój ‘moment’ spotkania się z gwiazdą na ‘randce’. Wynajął w restauracji oddzielną salę, tylko dla nas. I… to nie było dla mnie. Urodziłam się orłem, który po wielu latach zrozumiał, że marzy to tym, aby być kurą. Z własną piękną zagrodą. Z kochającym kogutem i stadem piskląt. Od czasu do czasu z marzeniem aby się przelecieć i spojrzeć na wszystko z góry, które w XXI wieku jest już osiągalne nawet dla kur. Wsiadasz w balon, rozkładasz skrzydła jak w Tytanicu i na chwilę znów jesteś orłem. Możesz poczuć po raz kolejny… że to przereklamowane. To nie dla Ciebie.
________________________________________
Kiedy na początku roku 2015 przeczytałam tekst Jasona Hunta “Tylko jeden rok” poczułam się niesamowicie podniecona i pełna optymizmu. Pewnie jak dziesiątki tysięcy innych osób.
Jestem mistrzem motywowania siebie za pomocą wyznaczania dat i celów. Urasta to w moim wydaniu nawet to rangi jakiegoś zespołu neurotycznego. Kiedy na 5 minut zostaję postawiona w sytuacji w której nie mam wyznaczonych konkretnych planów, działań i terminów wpadam w panikę. Mój optymizm, moje szczęście zbudowane są z bazy przyjemnej codzienności + projektów do zrealizowania.
Brakowało mi jakiegoś fajnego ubrania ich w motywujące ramy czasowe.
“Jeśli nie jesteś w stanie ustalić daty, nie zapisujesz tego marzenia.
Jeśli czegoś nie jesteś w stanie zacząć w ciągu 365 dni, nie zapisujesz tego.
Jeśli to coś, czego już raz się podjąłeś i poniosłeś porażkę, nie zapisujesz tego.”
Do dobra- pomyślałam- Kupuję to!
Na początku roku wszystko brzmi mądrze i sensownie, jednak już w marcu możemy śmiało orzec, że “może w przyszłym roku”.
Pierwsza połowa roku 2015 była koszmarem. Wykończanie domu, walka o każdą minutę, bo tu robotnik dach kończy, tam kaloryfery wstawiają. Farbę wybierz, płytki na elewację. Do tego mieszkanie, dzieci i prężnie działający blog. Chaos. A ja w chaosie ginę i umieram. Lub opcjonalnie sama staję się chaosem. A tego widzieć nie chcecie, uwierzcie mi na słowo. W sumie wszystko szło nie tak w pierwszej połowie roku. Zdawałam sobie sprawę, że tak własnie będzie to wyglądało, więc nie wyznaczyłam żadnych dat, nie stawiałam sobie celów. Ani finansowo ani logistycznie nie był to okres inwestowania w siebie. Dom wchłaniał pieniądze i moją energię jak niedorzeczna czarna dziura. W pewnym momencie zaczęłam mówić wprost, że go nienawidzę. Tu gdzieś zadzwoniła do mnie Basia Szmydt podpytać o coś nt. elektryki. Uraczyłam ją tym swoim “pozytywnym nastawieniem”. Nie zadzwoniła więcej. Nie wiem dlaczego ;).
Odskocznia pojawiła się wraz z nadejściem wiosny. Całą złość i żal i przebłyski pozytywnej energii.. Wszystko co tam we mnie buzowało, znalazło swoje ujście w… ogrodzie (patrz wpis “Codzienność“). Przekopywanie gliny okazało się bardzo oczyszczającym doświadczeniem. Woziłam taczką żwir, odwoziłam glinę. Rozplantowałam czarnoziem. Robotnicy z szeregówek obok pytali – “a tym domu nie ma żadnego chłopa, żeby się tym zajął?”. Nie próbowałam im nawet wyjaśniać, że to jedno z najbardziej relaksujących i przyjemnych zajęć jakie obecnie przychodzi mi doświadczać.
W międzyczasie musieliśmy jeszcze sprzedać moje auto, dla szybkiego zastrzyku gotówki (podłogi), więc tak oto została mi odebrana także mobilność. Czułam oficjalnie, jakbym przez dom straciła wszystko co kochałam, oraz co gorsza swoją osobowość – optymistyczną i wiecznie radosną.
Wyznaczanie sobie celów nadal nie miało racji bytu. Nie panowałam nad niczym w moim życiu.
I tu jakoś, totalnie “wtem”, wprowadziliśmy się do nowego domu. I zadziała się magia. Drugiego czerwca napisałam Wam:
“Bo do niedawna kojarzył mi się ze złem najgorszym. Z wielkim czarnym potworem, który zabiera mi wszystko po kolei. Czas, każdą minutę czy to realnie czy w myślach. Pieniądze, wakacje nad ciepłym morzem. Energię… W pędzie z pracy do pracy powoli traciłam wszystko. Ostatnia strata była zbyt ciężka. Zabrał zdrowie i tą moją beztroską radość życia, optymizm i energię. Chciał wziąć i to. Pod naporem spraw do zrobienia, obowiązków, projektów do upilnowania i wyrzeczeń, zatraciłam kontakt z sobą, swoim ciałem. I to było za wiele…
Zaczęłam mówić, że go nie chcę, nienawidzę. Głośno i dosadnie! Chcę odzyskać swoje życie… On nie daje nic w zamian, a wysysa z nas co najlepsze!
Spojrzałam na nas. Na dzieci, na męża. Wszyscy w jakimś biegu, gubiąc codzienność. Przyjemności stały się wydatkami. Chwile i momenty oddechu, niedorzecznym stresem, bo trzeba pewnie coś robić. Zarabiać więcej, pracować więcej! Szybciej! Nocami, dniami! Więcej!
STOP.”
Pewnie nikt z Was nie zdawał sobie sprawy jak wiele kosztowało mnie, powiedzieć to głośno. Byłam gotowa zrobić to dopiero wtedy, kiedy druga część wpisu brzmiała tak:
“I choć obowiązków mi nie ubyło podchodzę do nich luźniej. Świat się nie zawali kiedy nie dodam postu na czas, lub elaborat nie będzie wystarczająco głęboki. Świat się nie zawali jeśli nie umyję dziecku włosów… Nie zawali się jak zlew zamówię dzień później.
To wciąż będzie bardzo pracowite lato. Robię sporo fajnych kampanii. Będę prelegentem na Blog Conference Poznań i współorganizatorem Strefy Parentingu na See Bloggers. Wciąż trwa wykończeniówka w moim domu i lista drobnych (acz chyba najważniejszych) rzeczy do zrobienia ma z kilometr.
Kiedy pozwoliłam sobie na słabości, szczerość w smutku, złości, kontakt ze swoimi potrzebami, na odpoczynek… te obowiązki nagle odnalazły miejsce w mojej głowie. Miejsce okraszone dawką spokoju. Jeszcze nie w sposób idealny, ale powoli, klocek po klocku zaczynają układać się w spójną całość.
Weszłam w weekend do mojego nowego domu. Bałagan był straszny, jako, że w przeddzień montowano kuchnię. Zabrałam się do pracy, sprzątania, ustawiania, szorowania… Rozłożyliśmy trampolinę i stolik z ławeczką. Wieczorem zaprosiliśmy gości na grilla. Był gwar, pyszne jedzenie i mecz piłkarki (na mojej młodziutkiej, biednej trawce). Następnego dnia znowu sprzątanie, szorowanie ścian, pokrytych dziesiątkami czarnych łapek. Potem zrobiłam sobie kawę w nowym ekspresie i … polubiłam go. Za śpiew ptaków na łące. Za słońce wpadające przed okno w kuchni. Za wielki drewniany stół. Za ogród, w którym można pracować i odpoczywać. Za radość moich dzieci, kiedy po przedszkolu chcą jechać tylko tam, żeby całe wieczory spędzać na powietrzu. Za trud, który w niego włożyliśmy, pozostając wciąż razem… Silniejsi, mądrzejsi…”
To był krok numer jeden. Dokopałam się do kawałka siebie. Złapałam się wszystkiego co może pomóc. Kursów z psychologiem. Przyjaźni, które unosiły w górę. Relacji z mężem.
Krok po kroku.
W wakacje uczyłam się odpoczywać i dbać o siebie. Szło mi naprawdę słabo. Na tydzień rodzinnych wakacji, 3-4 dni pracowałam. W domu lawirowałam pomiędzy blogiem, a dzieciakami, które miały wolne od przedszkola/szkoły. Wciąż miałam miliardy zajęć związanych z domem i… nie posiadałam środku transportu. Pamiętam, że na całe lato leżałam raz. Teraz trochę mi smutno, że sobie nie pozwoliłam. Pracoholizm to uzależnienie.
W każdym razie leżałam na trawie w upalny dzień raz. Po jelitówce, więc nie bardzo dałam rady robić cokolwiek innego. No ale teraz najlepsze. Czytałam książkę Jasona Hunta “Thorn“. W sumie to jest dobry moment, żeby zacząć się martwić dlaczego mój tekst i rok (!) został tak mocno zdominowany przez tego gościa ;).
W książce jest zawarta powyższa opowiastka o orle. Wtedy powstały przemyślenia, które opisałam na wstępie. Jednak, czy to, że chcę być kurą, ma oznaczać syf w moim życiu i mojej głowie? Przenigdy!
Wróciłam do postu “jeden rok” i ustaliłam swoje podpunkty. Nie w styczniu, a w słoneczny wakacyjny dzień. Po dwóch dobach spędzonych z głową w klozecie, doznałam oczyszczenia. Literalnego i duchowego ;).
Nie spisałam ich. Pewnie trochę się wciąż bałam, że nie podołam. A może po prostu nie było potrzebne. Wyznaczyłam sobie cele i daty. Zaczęłam od zakupu auta i psa (zawsze chciałam mieć psa). Potem zajęłam się dietą, dbaniem o zdrowie i relaks. Rozpoczęłam przygodę z gotowaniem i romans z moją nową kuchnią. Zaczęłam meblować dom. A dom zaczął wyglądać jak.. dom. Dawać coś z siebie- ciepło kominka, zapach przyprawy do piernika, unoszący się w każdym pokoju, gwar gości przy wielkim stole. Podpunkt po podpunkcie realizowałam cele. Wszystko ‘się udawało’! To bardzo motywujące. Obiecałam sobie, że pod koniec roku przystopuję.. Odpocznę. Może nawet wezmę z 10 dni wolnego?
Z takim nastawieniem więc wchodzę w nowy rok. Lista jest pełniutka, a ja zmotywowana bardziej niż kiedykolwiek. Każde postanowienie ma swoją datę, a ja czuję się podekscytowana witając każdy miesiąc.
Marlena silna z Ciebie babka;) Jesteś motywacją dla wszystkich, którzy tu zaglądają. Cieszę się, że jedną z tych osób jestem ja. Trzymaj tak dalej :*
PS – Cieszę się, że napisałaś ten tekst – dobiegający końca rok był dla mnie ciężki, bo zbiegło się wiele spraw i też często miałam ochotę zapaść się pod ziemię i zniknąć. Ale po przeczytaniu powyższych słów znów mam tę moc ;P
Już 2016! Może być tylko lepiej :)
jak miło posłuchać,że nie tylko mnie dopadają takie uczucia ..dom to skarbonka bez dna .. my też wciąż odkładamy,by coś w nim zrobić .. ile nerwów pochłonął .. też miąłam momenty,że chciałam to sprzedać i mieć święty spokój .. teraz jak już powoli zaczyna już iść ku “końcowi” jestem spokojniejsza .. zadowolona .. cieszę się tą wolnością..własnym ogrodem i miejscem tylko naszym :) mocno kibicuję Marlenko :)
Ślę moc pozytywnej energii :*
Damy radę z tymi domami.. Latem, na grillu, otoczone wiankiem przyjaciół będziemy przeszczęśliwe :)
anohony de mello :)
Marlenno de mello :P
Powodzenia. Bo tylko tyle wystarczy napisać.
Dasz radę ;)
Dam!
Dzięki kochana :*
Kiedy dwa i pół roku temu zawalił się mój świat dałam sobie trzy lata na zbudowanie go od nowa. Dziś właśnie odhaczyłam ostatni punkt na liście.
Przed chwilą powiedziałam o tym przyjaciółce, a potem przeczytałam twój tekst.
Ogromne gratulacje!
Bardzo dobry i mądry wpis… Tak potrzebny dla mnie ( jak i pewnie dla wielu osób)
Dziękuje :*
:*
No niestety taki piękny wpis a wrzutka i tym jak gwiazdor z Ameryki wynajal sale…mam obiektywny stosu ek do wielu blogów i staram się nie sugerować zdaniem haterow skierowanych na Ciebie ale niestety ten fragment zdradza jaka jesteś osobą po części. Nie kupuje tego sorry.
Ech ta zazdrość….
Czy w tym kraju nie mozna pisać szczerze o sobie i swoim życiu? Czy mamy prawo publicznie tylko sie umartwiać?
Ja pierdzielę….Marlena już jest beeee bo wspomniała o randce z gwiazdą…. ło matko, co za kraj, co za zakompleksione społeczeństwo!
Prawda? O ileż bardziej po “polsku” i zrozumiale byłoby, gdyby P. Marlena napisała, że w ameryce gwiazda zostawiła jej klucze do domu aby w nim…..posprzątała. Zawiść człeka czytającego nadal pewnie by zosała ale ów czytający mógły się z Marleną identyfikować. No bo jak ameryka i Polka to “trzecie do tanga”- sprzątanie czyichś “aparmentów” :)
O rany rany! Jak mogła mieć randkę z gwiazdą i jeszcze bezczelnie o tym napisać, mało tego – w sposób świadczący o tym że wcale się tym nie chwali, wręcz przeciwnie, że było to przeciętne doświadczenie w jej życiu, które tylko pokazało, że nie potrzebuje żyć w blasku fleszy. Jedyne uczucie jakie we mnie wywołała ta wzmianka to ciekawość – co to za gwiazda :D
Motywujący tekst. Jeden z najlepszych jakie czytałam w ostatnim czasie.
Dziękuję, bardzo mi miło.
Bardzo bliski mi wpis, ja też jestem osobą, która bez celu i konkretnych planów traci grunt pod nogami, chociaż zdaję sobie sprawę, że nie wszystko da się zaplanować. Życzę powodzenia na nadchodzący rok!
Dziękuję i nawzajem!
Mam dziwne pytanko ;)
Co to za cień który masz na powiekach ?
To zdjęcie sprzed 2 lat i pytanie należy kierować do Agi z buuba.pl ;) – to ona mnie malowała.
Marlena fajny wpis na koniec roku…zmusza do autorefleksji.
Powodzenia w 2016 :)))
Dzięki kochana i nawzajem!
Takich podsumowań chce więcej. Bardzo motywujące i dodające skrzydeł :)
Chyba spiszę swoje cele.
Warto!
Bardzo ciekawy wpis. Takie przemyślenia na koniec roku, podsumowania zawsze fajnie. Można z czystym sercem, choć z mnóstwem spraw, wejść w okres błogiego obżerania się i wydawania kasy na prezenty :). Wykorzystaj go dobrze na odpoczywanie!
“Po dwóch dobach spędzonych z głową w klozecie, doznałam oczyszczenia. Literalnego i duchowego ;).” – najlepszy! :)
Tylko z tym psem się zawiodłem, miał być pies, a tu na zdjęciu jakaś psinka mała :)
Maskotka rodzinna :)
Ale bez auta??!! Matko to brzmi jak mój największy koszmar… nie dałabym rady z dwójką bez samochodu, także podziwiam….
Dobrze, że się z nami podzieliłaś :) Dałaś mi również kopa motywacyjnego! Dzięki :)
<3
Tak to jest z tym domem. Czas wykańczania, to moje największe załamanie w życiu. Czas spędzony w nowym domu, to chwile najcudowniejsze:) Na szczęście wszystko co złe już za nami!!
100% i zrozumieją to tylko osoby, które to przeżyły.
Mysle ze ten feagment o randce z Gwiazda byl bardzo potrzebny!!! W ogole nie odebralam tego jako “przechwalania sie”. Tym przykladem pokazalas nam siebie sprzed lat. Moglas nagle nabrac ochoty na bycie dziewczyna Gwiazdy albo sama chciec nia zostac i prowadzic wiadomo jaki styl zycia…Dokonalas innego wyboru. Co bys wybrala nie nam oceniac…podziwiam Cie jednak za to ze woda sodowa nie uderzyla Ci do glowy w tak mlodym wieku. ..W USA o to nie trudno na pewno. Fajnie jest miec jednak takie wspomnienie i dlaczego nie dzielic sie nim z innymi???bedzie co opiwiasac wnukom;)gratuluje pracowitego roku!dalas rade!!!
Ludzie oceniają innych przez pryzmat tego co mają w głowie. Nigdy tego nie zmienimy, a na próby stracimy tylko własną energię.
A!jeszcze dodam ze dla mnie i tak jestes Gwiazda!w b.pozytywnym i cieplym tego slowa znaczeniu!!! I wiesz co??? Zazdroszcze Ci tak odlotowego wspomnienia;) nie samej randki z Gwiazda ale tego co pozostalo po niej w glowie! Widzialam w zyciu pare Gwiazd i tez mnie to cieszy bo marzylam o tym kiedys i spelnilo sie. Pozdrawiam!
Dzięki kochana :*
Powiem Ci, a nie…chyba już Ci to mówiłam ;)
Wiesz, ja mieszkam u siebie drugi rok, i dopiero teraz zaczęłam czuć się tu jak u siebie. dopiero teraz lubię tu wracać. Wreszcie polubiłam ten dom. Nadal wysysa ze mnie energię, ale oddaje ją w inny pozytywny sposób.
Myślę, że to zmęczenie, które nas dopada w pewnym momencie jest tak wielkie, że ta miłość którą do tej pory obdarzaliśmy ten nowy dom(dopóki był w naszej wyobraźni) nagle przeradza się w nienawiść. Bo tak jak napisałaś- zabrał nam wszystko co do tej pory mieliśmy najlepszego.
Ale oddał. W końcu oddał i to z nawiązką ;)
Musi oddawać tak z 10 lat, żebym mu w 100% wybaczyła, ale jest dobrze.
I będzie lepiej :*
Piękny życiorys i Pięknie napisane… Moje cele na przyszły rok, ba na najbliższe 10 lat straciły sens. Moj młodszy synek kończy dziś swój pierwszy miesiąc życia, starszy rośnie jak na drożdżach a mój mąż zapragnął lepszego życia ale już beze mnie bo przestał mnie kochać. Coś we mnie zgasło, ale wiem ze nie moge sie poddać bo mam dzieci i to dla nich musze wstać z łóżka i przygotować starszemu śniadanie a potem włączyć pralke bo czyste ciuszki się kończą. Nowy cel to nie pozwolić mu odejść? Walczyć? Czy zgodzić się na rozwód? Zazdroszcze Ci domu, bo mieliśmy w planach nasz mały, własny.
Jeśli jest jakaś iskierka to myślę, że warto walczyć. Jeśli chcą tego obie strony.
Zaś kiedy walka jest samotna i wycieńczająca, lepiej włożyć tę energię w siebie. W powolne stawanie na nogi. Jest życie po rozwodzie. Baa, jest miłość, po miłości.
Dużo siły i energii życzę i ściskam serdecznie :*
Poczulam klimat książki “projekt szczęście”:-) czytalas? Polecam. Może być wspaniałą motywacja do kolejnych postanowień:-)
Powodzenia w nowym roku!:)
Nie czytałam o dziwo. Zamówione!
Trochę się przestraszyłam, bo ten czarny potwór, o którym piszesz dopadnie nas prawdopodobnie w nowym roku. Gdzieś tak podskórnie czułam, że nowy dom to nie tylko wielka radość z pachnących świeżością ścian i mebli, ale głównie kolosalny ciężar, nie tylko finansowy dla całej rodziny i przyznaję, gdzieś odsuwałam tę myśl. Najwyraźniej czeka nas jednak mega trudny rok, ale mimo wszystko już się nie mogę doczekać.
Dbajcie o bliskość i małe przyjemności. I w najsłabszych momentach pamiętajcie, że to tylko rok :*
Sprzedałaś samochód… kupiłaś rower! Więc był profit :)
Do budowy domu mam jeszcze daleką drogę, ale nie zazdroszczę takiej przeprawy, bo wiem czym ona smakuje. Na końcu jest super, ale co w międzyczasie się człowiek nadenerwuje…
Świetnie, że rok się dobrze kończy :*
Nawet nie wiesz jak się wstydzę faktu, że… wciąż nie mam roweru O.o :(
Kupowałam z 10x. Oglądałam, wybierałam. Raz nawet zamówiłam ale czegoś tam nie było…
Nie jest mi pisane ;) Albo przynajmniej nie było w 2015.
2 wizyta tutaj, wpis bardzo sie spodobal, poczatek mojego 2016 jest bardzo podobny do poczatku twojego 2015. Polubilam baaardzo !