Moje dziecko też może kraść węgiel z jadącego pociągu!
Od jakiegoś czasu mam nowe wychowawcze przemyślenia. W sumie nie są na tyle nowością ideologiczną w mojej głowie, zaś momentem przystąpienia do działania.
Znacie mój ogólny wychowawczy nurt. Najbliżej mi do wychowywania bliskościowego w poszanowaniu godnosci i emocji dziecka. Bardzo nie lubię wersji wypaczonego RB, gdzie ludzie, którzy żadnej książki w rękach nie mieli i o RB wiedzą tyle, co zasłyszeli na grupach Facebookowych lub w TV śniadaniowej, a już wiedzą, że to TO SAMO co wychowanie bezstresowe. Kiedy RB notorycznie pieje o tym, że nie da się wychować człowieka bez stresu. Niewykonalne, sorry. Życie jest stresujące czy dziecku na coś pozwolisz czy mu odmówisz. A ludzie… i tak będą gadać swoje.
“Zapomnieli. Jak zwracali mi uwagę, że luzu za dużo, że pozwalam za wiele… Bo w kałuży się brudzi, bo je co chce, chodzi ubrany jak ma ochotę i paznokcie pomalowane (każdy na inny kolor) nosi. Jak butów nie nosił całe lato, bo stwierdził, że nie będzie.. to nie nosił. Jak płakał jako niemowlę i biegłam jak szalona, a po co? Dać się dziecku “wypłakać”, bo “zepsujesz”. I po co to na rękach tyle nosić? A lepiej pilnować, żeby uszy miał zakryte i nie wspinał się tak, bo spanie! I żeby nie rozmawiał tak głośno, tylko szeptem najlepiej i nie skakał po kanapie. I… i w ogóle po co Ty z nim tyle dyskutujesz…?
Dziękowałam za dobre rady, kiwałam głową. Czasami coś powiedziałam, budząc powszechne zdziwienie. Były dni, że płakałam z bezsilności. Jednak uparcie, podświadomie czułam, że idę dobrą drogą. Wstawałam więc rano, brałam synka za rękę i szłam nią dalej, pod prąd. Bez stada nakazów, zakazów ale też bez bajek w niedorzecznych ilościach, gier, zaś z łażeniem po lesie, zbieraniem grzybów i ziół, zwiedzaniem każdego parku i zoo. Z poznawaniem świata, podróżami, ciekawymi zajęciami, które uwielbiał. Z opowieściami, śmiechami, tylko naszymi historiami…
Nie szukam problemów na siłę. Zawsze kiedy sprawa nie tyczy się życia i śmierci, kultury, obyczajności czy najlepiej ujętej przez Pana Macieja “ekologii”, dawałam i daję dzieciom zielone światło.
Przedziwne rzeczy moje maluchy wyprawiały, mrożąc skórę otoczenia. Kąpały się w jeziorze w 18C, chodziły na podwórku w piżamie, jadły lody na obiad, obcinały włosy lalkom, malowały sobie paznokcie, łapały żaby rękami. Czego by sprawa nie tyczyła, moją pierwszą, intuicyjną odpowiedzią jest ‘tak’. Zupełnie przeciwnie do 90% rodziców, którzy non stop mówią ‘nie’. Bezsensowne ‘nie’, które przylepiło się do nich jak rzep, a oni nie chcą lub nie umieją się otrząsnąć z tego ‘nie rusz’, ‘nie dotykaj’, ‘nie tak’, ‘nie wolno’.”
W tym i ubiegłym roku popełniłam kilka tekstów o wychowaniu. Cytat powyżej pochodzi z jednego z nich: “Mój sposób na wychowanie”. Następny był “Pewność siebie i własnych potrzeb w wychowaniu dziecka”. Kolejny to artykuł “Jak wychować kochające się rodzeństwo” oraz “Nie zależy mi na tym, żeby moje dziecko było grzeczne. Mam co do niego większe plany”. Jeśli nie znacie tych wpisów, zapoznajcie się z nimi proszę zanim przejdziecie do dalszej części tego tektu. Warto znać moje ogólne poglądy wychowawze, żeby zrozumieć kontynuację.
Bo trochę mi się ta moja matczyna wizja wychowawcza nie tyle zmieniła, a uzupełniła. Stało się to za sprawą dwóch tematów – a dokładniej książki i filmu.
Jesienią przeczytałam książkę Wednesday Martin “Naczelne z Park Avenue“. Napisana przez badaczkę z zamiłowania, antropologa, matkę i mieszkankę Upper East Side na Manhattanie, które ukazuje jako swego rodzaju ‘plemię’ podporządkowane wielu konkretnym zasadom. Pisze o snobizmie, torebce Birkin bez której w okolicach jesteś nikim, o układach, fortunach, spadkach, konwenansach, drogich ciuchach i klubach sportowych do których obowiązkowo trzeba należeć. Jednak głównie skupia się na matkach, bo to własnie macierzyństwo okazuje się byc największą dżunglą. To matki są tak zestresowaną grupą społeczną tamtego miejsca na świecie, że dzień zaczynają od drinka, zapijają nim Xanax. I taką mieszankę kontynuują aż do zaśnięcia. Co spędza im sen z oczu? Otóż, te bogate, wszystko posiadające kobiety tak niedorzecznie stresują się… wychowaniem swoich dzieci. Sen z oczu spędza im wybór najlepszej szkoły, to czy i jakich kolegów mają ich dzieci, to na jakie zajęcia dodatkowe dostały się maluchy i czy są szczęśliwe.
I choć ta opowieść zdaje się nam być niezwykle odległa, wielokrotnie czytając książkę przekładałam ją na nasze okoliczne realia. Czy nie jest tak trochę, że życie nas, mam sprowadza się do lekkiego (lub większego) lęku o wychowanie naszych dzieci? Czy wystarczająco dobrze jedzą? Czy szkoła zapewnia im dobre warunki do rozwoju ? Czy byliśmy u wszystkich lekarzy u których powinniśmy się pojawić (np. u dentysty, ortopedy)? Czy nasze dzieci są wystarczają sprawne fizycznie? Czy już pływają, jeżdżą na rowerze i robią szpagat?
I od rana pęd bo sniadanie – pożywne, drugie śniadanie spakowane w pięknej torebce z naklejeczką i porcją owoców. Szkoła najlepsza, zajęcia dodatkowe ulubione. Pokoje jak z bajki, z obfitością zabawek. Dzieci zrelaksowane… a rodzic?
Jakiś czas temu zadzwoniła do nie Angelika. Mam nadzieję, że mnie nie zamorduje za to, ale tym zdaniem upewniła mnie w przekonaniu o mojej nowej drodze. “Marlena, krzyknęłam na ZU! Ona taką histerię zrobiła i wiła się po ziemi 2 godziny.. i krzyknęłam na nią. Teraz czuję się jak najgorsza matka na świecie”.
Wyobrażacie sobie nasze babki wypowiadające takie zdanie? Gdyby im ktoś coś takiego powiedział to turlały by się po izbie… ale ze śmiechu. A jak było w okresie przed naszymi babkami, prababkami i setki, tysiące lat wstecz? Czy matki na pewno były w podobnej do naszej roli? Totalnych ideałów, pracujących, pielęgnujących dom i kichających tęczą dla swoich dzieci? Wiecznie zestresowanych, że robią coś źle.
W książce padło takie zdanie, że w starożytnych plemionach narodziny dziecka były wielką radością. Dlaczego? Bo pojawiały się nowe ręce do pracy. 5-latki wykonywały drobne prace domowe, a 8-latkowie szli już z rodzicami w pole czy na polowanie. Jak to wygląda w naszych realiach? Otóż 5-letnia królewna nie raczy się rano ubrać.. bo jest zaspana. Potem trzeba ją nieść na dół i buty nałożyć. Kanapkę do ust włożyć i najlepiej jeszcze przeżuć. Z królewiczem jest lepiej, ale nie wychodzi on za strefę swojego komfortu i dba o ten własny. A my matki – służki, dowozimy, odwozimy, podajemy, obsługujemy. I choć to co opisałam być może jest hiperblolą ja i tak mówię – KONIEC z tym.
Ja z tym skończyłam.
Żyłam tak sobie w tych przemyśleniach kiedy obejrzałam film “Lion. Droga do domu”. Trochę zaspoileruje ale nie więcej niż zapowiedź. Film jest o 5-letnim, indyjskim chłopcu, który niechcący wsiada w pociąg i jedzie 1600 km od domu (do którego nie wraca przez następne 30 lat). W każdym razie początek historii rozwalił moje serducho, jako, że jest to opowieść oparta na faktach. 12-letni chłopiec i jego pięcioletni brat mieli ‘pracę’. Polegała ona na sprincie za jadącym pociągiem, wdrapanie się na wagon, kradzież węgla, ucieczkę przed strażnikami, skok z pędzącego pociągu, bieg na targ i wymianę kilku węgli na dwie woreczki mleka, z którym chłopcy szli podzielić się z matka i 3-letnią siostrzyczką. Następnie starszy chłopiec chodził do nocnej ‘pracy (pewnie drobnych kradzieży?), mama szła do pracy w kamieniołomie, a zadaniem 5-latka było usypienie siostry i opieka nad nią przez noc, do powrotu mamy i brata. Myślicie, że wydarzyło się to tysiąc lat temu? Ten 5-latek ma około 30 lat obecnie, czyli jest w wieku mojego męża. Tak wygląda świat, jeśli wyjrzy się tuż poza kulturę bogatego zachodu.
Mam w domu 5-latkę. Smaruję jej chleb masłem. W nocy boi się własnego cienia. Do samochodu wsiada jak pokraka i trzeba ją zapiąć. Ledwie umie zająć się sobą, a co dopiero kimś. I widzę przepaść między tymi dwoma obrazkami, które poszły w dwie odległe strony i myślę o tym, że sensowne rodzicielstwo leży gdzieś pośrodku. Z poszanowaniem matki jako odrębnej jednostki, człowieka, bez sprowadzania jej do konkretnej roli. Bez wszechobecnego strachu o przyszłość dziecka. Bo dziecko to człowiek. Aż i tylko.
W sumie do opisania moich dzieci powinnam użyć czasu przeszłego, bo zmiany zaczęłam wprowadzać od kilku miesięcy, kiedy to zachorowałam i nie miałam możliwości być super-matką na pełnych obrotach. Może ta choroba była znakiem.. nie wiem. Ale efekt zmian widać u nas gołym okiem. Dzieci stały się bardzo samodzielne i pomocne. A ja jestem spokojniejsza. Robię tyle ile mogę, dbając o swoją strefę komfortu.. wciąż szukając tego złotego środka.
Tak mi się przypomniało :) Kacper na rozpoczęciu roku zapytany co robił w wakacje swoim donosnym głosem obwieścił :”byłem w górach i nosiłem węgiel “. U nas ogrzewany węglem i co rok 2 tony trzeba przetransportować do kotłowni. Dzieci wkładały kamyczki do koszyków ..nic ponad ich siły i chęci. Masz rację ja też staram się usamodzielniać szczególnie to młodsze :)
Dzieki Ci o Wielka i Wspaniala MM. Ja od jakiegos czasu mam dokladnie takie przemyslenia. Staram sie odkrecic to na co sama tak dlugo pracowalam. Niestety dluuuuga droga przede mna. Przyklad z dzis. 7 letnia corka tupiaca nogami podwieziona pod nos(drzwi) zajec dodatkowych ze ja zla i okropna matka wzielam TYLKO teczke na rysunki w nie TECZKE i RYSUNKI ktorych ona nie spakowala bo zapomniala.. Ona nie idzie. Foch.
Myślę, że to kwestia czasu. Po prostu nadchodzi taki, gdy możemy a nawet powinniśmy pozwolić dzieciom na samodzielność. Dzieci naprawdę wychowane w duchu RB, nie będą księciuniami ani księżniczkami. Zorientowanie na ich potrzeby nie czyni ich egoistami, wręcz przeciwnie, respektowanie ich potrzeb, uwrażliwia je na potrzeby innych. Równie potrzeb niezależności i samodzielności.
Bardzo podoba mi się ten kierunek zmian.Cenię sobie Twoje przemyślenia na tematy wychowawcze. My matki zachodu jesteśmy trzęsącymi się nad dziećmi, wyręczającymi nasze maleństwa, bo chcemy dla dzieci jak najlepiej. Ale moim zdaniem to nie dobra droga. Dzisiejsze czasy zupełnie zmieniły hierarchię członków rodziny. Kiedyś był porządek- ojciec, matka, dopiero dzieci. Uczyło to szacunku, dziecko miało jasno wytyczone granice. A dzisiaj? Królewicze i królewny wszystko posiadające, znudzone, zblazowane towarzystwo, pozbawione szacunku do starszych…
PS. Ale żeby mieć tak ogromne wyrzuty sumienia, że się krzyknęło na dziecko po 2 godzinach histerii..to właśnie pokazuje kto rządzi w domu. Rodzic podporządkowany dziecku. Ja tego nie rozumiem (przy całej sympatii do Andżeliki)
fajna z pani kobitka
Pierwszy raz sie odzywam, choć czytam Cię już od ponad roku;-)
Bardzo mądry wpis. Zgadzam się z Alicją i też uważam, że dziecku trzeba pozwlić na samodzielność i , że to my rodzice musimy do tego dojrzeć. T
Trudne to. Bo z jednej strony chcemy aby nasze dzieci miały poczucie bezpieczeństwa,chcemy aby wiedziały, że mogą na nas liczyć,chcemy je chronić, a z drugiej musimy im pozwolić na popełnianie błędów, na ich porażki, rozczarowania. Tak, złoty środek to luksus, który trzeba odnależć.
tez miewam podobne przemyslenia i szukam zlotego srodka przy czym moje dziecko rosnie w otoczeniu, gdzie dzieci sa bardzo samodzielne a ja obserwuje nasze okoliczne podejscie i porownuje z tym co slysze w Polsce. I roznica jest wyrazna. Choc do Indii to daleko.
Ciesze sie, ze u was ze zlego wyjdzie na dobre i ze sytuacja wymusila zmiany, na lepsze.
Musze przyznac, ze nie raz razilo mnie przesladzanie w twoich postach o najwyzszym dobrze dla dziecka. Dziecko jest czlonkiem rodziny, takim samym jak inni, nie ksieciem ze sluzba. A jak sluzba nie wyrabia, to nie zmieniamy ksiecia tylko znajdujemy kolejna sluzbe. Przenosnia daleko posunieta ale tak odebralam kiedys temat opiekunki dla Maksa.
Tak, dzieci w rozwinietych krajach sa bardzo rozpieszczone i rozbestwione a zmiany wprowadza sie z oporem. Ale warto, poki sa jeszcze dziecmi.
Syl. tylko w locie nadmienię, że niania do Maksa to nie była dla komfortu jego, a mojego. Lubię pracować w ciszy jak nic mnie nie rozprasza. A dziecko od 11 do 16 w domu MNIE rozprasza ;)
wiem, wiem, dyskutowalysmy juz o tym. Ty mnie nie przekonasz, ani ja Ciebie ;)
Samodzielnosc polega m.in. na niezawracaniu d co chwila.
nie ufam takim rodzicom, którzy jednak przede wszystkim myślą o własnej wygodzie, tak samo jak nie ufam takim ludziom w ogóle…
bez popadania w skrajnosci, ta w zadnym wypadku nie jest wskazana. A praca zarobkowa nie jest wylacznie dla wygody rodzica.
Syla popieram. Brak umiejętności zorganizowania sobie czasu przez dziecko i przeszkadzanie mamie świadczy o braku samodzielności dziecka. Kilkulatek to nie dwulatek, którego niania pilnuje i chroni przed ewentualnymi niebezpieczeństwami.
Dobrze, że Marlena zrozumiała, iż nie tędy droga. Lepiej późno niż wcale.
Ilona ty za to nadal nie zrozumiałaś czym są kulturalne komentarze :)
Co do Maksa to pooglądaj na zdjęciach gdzie sotoi moje biurko- praktycznie na schodach, w ciągu komunikacyjnym. Żeby sobie zrobić jeść czy wyjść na drów musi mnie minąć, a MI TO PRZESZKADZA. Tu nie ma nic o organizacji czasu. Poza tym 6h. samodzielnej zabawy to imho kara i patologia większa niż kradnięcie z kumplem węgla z wozu :D
Oj jak ja to doskonale rozumiem :( Pracuję w domu, a moja córka (10 lat) po powrocie ze szkoły co 5 minut albo 10 ma do mnie ważną oczywiście jej zdaniem sprawę. Jestem cholernie rozdarta, bo z jednej strony wiem, że komu jak nie mnie ma opowiedzieć na gorąco te wszystkie szkolne historie, a z drugiej widzę te uciekające i niezałatwione sprawy.. i tak codziennie.
Hmm… Zmuszasz kolejny ras do refleksji i dlatego do Ciebie zaglądam. Porównanie do Indii jest hardcorowe, ale dzięki temu “wali po łbie”. Tam najbiedniejsi ludzie walczą o przetrwanie z dnia na dzień. Tam po raz pierwszy zobaczyłam NĘDZĘ: ludzi śpiących nocą pokotem na chodniku przy swoim miejscu pracy, kobiety pracujące na budowie na równi z mężczyznami. kobietę pod namiotem z niebieskiego brezentu mieszkającą na środku skrzyżowania itp. Nie wiem czy słyszałaś historię rocznej indyjskiej dziewczynki przywiązywanej za nogę do wielkiego kamienia podczas pracy jej rodziców na budowie? Robili to dla jej bezpieczeństwa, bo zaczynała raczkować a nie mieli jej z kim zostawić. Spędzała więc długie godziny przywiązana za nogę do kamienia. Life bez cukru. Nasze dzieci nie muszą walczyć o przetrwanie, o jedzenie. Jedyne o co walczą to uwaga rodziców i zwiększenie swojego komfortu. I to od nas, rodziców, zależy na jakim poziomie wypracujemy sami potomstwu komfort, a ile ono będzie musiało dać z siebie by go poprawić. Dajemy dzieciom mnóstwo praw, których kiedyś nie miały, ale nie idzie to w parze z przyznawaniem obowiązków. Dzieci ludzi w trudnej sytuacji materialnej dorastają szybciej, bo życie je do tego zmusza. Ostatnio Mama miała do mnie pretensje, że nie interesuję się polityką równie żarliwie jak Ona, córka żołnierza AK. Odparłam, że ja nie muszę walczyć o życie, wolność, jedzenie, byt i szkoda mi czasu na gadanie osób, które też nie muszą tego robić a jedynie chcą sprawiać wrażenie, że o to wciąż walczą. “Sorry, taki mamy klimat…”
Amen! RB z lekką nutą egoizmu matczynego przemawia do mnie najbardziej. Tak działam i na razie mi z tym dobrze. Mam trójkę dzieci (1, prawie 3 i 4 lata) i inaczej (w sensie – bez tego egoizmu) bym zwariowala. Czytajac Twoje teksty nie raz miałam wyrzuty sumienia, że może za mało z siebie daje. Tym wpisem podniosłas mnie trochę na duchu :) Chociaż… Opis tego, jak tata przywiózł ci dowód na lotnisko poruszył mnie i wzbudził zazdrość. Ja pewnie usłyszałabym od swoich rodziców kilka gorzkich słów na temat mojego roztrzepania i musiała sama zaiwaniac po dokumenty. Smutne to trochę i skłoniło mnie do refleksji, że nie chce być jednak takim rodzicem. Nawet za cenę samodzielności i odpowiedzialności dzieciaków. Wierzę, że da się ich jednak tego nauczyć w bardziej przyjazny sposób.
Jak zwykle w punkt. Zlapalam sie ostatnio na tym ze gderam jak stara baba i wciaz jakies “nie” ze mnie wychodzi. Luzu mniej we mnie niz byc powinno, choc dzieci na szczescie do pionu stawiaja. Po chwili odpoczynku i Swietach jest lepiej. Ale tak na fali przeczytalam jeszcze raz wszystkie Twoje przemyslenia wychowawcze. W wielu sprawach sie z Toba zgadzam (nie zgadzam sie tylko w mini szczeg. operacyjnych :-) ktorych nawet nie trzeba omawiac). Ale o tym “nie” – kiedy, jak, ile, dlaczego – to bym chciala u Ciebie poczytac. Niby wszystko wyluszczylas, ale dla mnie to “nie” to kwestia kluczowa. Moze kiedys rozwiniesz temat?
Tak jeszcze od siebie: zauwazylam ze do samodzielnosci potrzebny jest brak czasu rodzicow oraz duzo czasu rodzicow. :-) Czyli, dzieci ubieraja sie samodzielnie, bo nie maja wyjscia (brak czasu). Ale ucza sie smarowac chleb (2 latek) – i posilek trwa godzine, a maslo ma same dziury – potrzeba czasu i sporo cierpliwosci. :-) Dzieci naturalnie maja potrzebe samodzielnosci – jak zawsze trzeba sie wsluchac i zazwyczaj wychodzi ok.
Mam podobnie.Od jakiegoś czasu pracuję nad samodzielnością mojej 4,5latki.
Do zmywania jej nie ganiam, ale nie odpuszczam ubierania się samej, rozbierania po przyjściu z dworu (nastawiała nogę bym zdjęła jej buta). Butelka wody stoi w miejscu dostępnym (“mamo daj mi pić!”), owoce również. Kanapkę może zrobić sama, odstawić kubek i talerz również. Nic się nie stanie, jak się chwilę ponudzi, wymyśli sobie zajęcie. Nie krzyczę przy tym, żartem, mimochodem, ale chciałam nauczyć odruchów samodzielności, żeby wrzuciła brudne ubranie do kosza, sprzątnęła po sobie, umyła brudne ręce bez przypominania. Za 3 miesiące pojawi się u nas dzidziuś i nie chciałam się denerwować takimi duperelami i uczeniem wtedy. Teraz mam czas na to, by uczyć i cieszyć się miłymi chwilami, a nie byciu służącą.
Kapitalny tekst – dzięki!
Mądre uczenie samodzielności jest ogroooomnie ważne. Pierwszy raz czytałam Pani tekst, warto było. :)
A ja chciałam zapytać jakie to zmiany? Jak je wprowadzić bez wrzucania dziecka na głęboką wodę ?
Fajny artykuł i w pełni się zgadzam! Bardzo chętnie też przeczytałabym kontynuację jak to u Ciebie w praktyce wyglądało – jakie zmiany wprowadzałaś, w jaki sposób, jakie problemy napotkałaś?
Opis Twojej 5 latki to jako żywo i umnie :) i ostatnio przegrywam w starciu z samodzielnym ubieraniem o poranku – królewna zaspana i generalnie piżama jej nie przeszkadza. I co zrobić? w piżamie do przedszkola zabrać? …hmm ;)