Mów prawdę

Niewiarygodnie smutne jest, że rodzice zapominają o tym, że dzieci to także ludzie. Tacy którzy czują, boją się, rozumieją, rozmyślają. Już od najmłodszych lat należy im się… prawda
Piątek. Godzina 17:26. Pędzę autem do szpitala. Patrzę w lusterku na tylną kanapę. W foteliku siedzi moja córeczka. Śliczna, uśmiechnięta. Oczy zachodzą mi łzami. Muszę z kimś porozmawiać. Dzwonię do Kasi.
– Jedziemy do szpitala. Mała będzie miała zabieg… i znieczulenie ogólne będzie miała! Nacierpi się dziś…
Łzy ciekną mi po policzkach.
– Co dzieje mamusiu?
Wiem, że muszę jej powiedzieć prawdę w miarę możliwości spokojnie. Więc oddycham głęboko raz i drugi i łykając łzy mówię:
– Kochanie. Jedziemy do szpitala. Trzeba usunąć pryszczyk z twojej nóżki, żeby cię nie bolał i żebyś była zdrowa. Pan doktor cię zbada. Potem podadzą ci syropek, ty zaśniesz a oni oczyszczą nóżkę.
– A będzie bojało?
Ok. Fala łez. Oddycham, oddycham, oddycham.
– Tak kochanie. Może odrobinę boleć. Ale mamusia cały czas będzie przy tobie.
Widzę, że ma nietęgą minę. Analizuje moje słowa. Zaczyna marudzić. Zmieniam więc temat, bo nie ma sensu teraz zagłębiać się w sytuację, jeśli sama nie mam pewności jak potoczy się dalej. Opowiadam o wakacjach, o wyjeździe do babci Halinki który nadchodzi wielkimi krokami… W sumie nie za długo tak sobie rozmawiamy, bo mieszkamy blisko szpitala.
Do gabinetu idziemy dziarsko.
– Mamo, cio to?
– To jest kochanie szpital.
– I ja tam idem? Do pitala?
– Tak kochanie! Ale przygoda, co?
Idzie uśmiechnięta. Podskakuje, rozgląda się. Do gabinetu wchodzi radośnie. Odsłania brzuszek i pokazuję język. Pan doktor uśmiecha się, zagaduje małą, ogląda ropień.
– No niestety. Konieczny będzie zabieg.
Domyśliłam się już jakiś czas temu, jednak po raz któryś tego wieczoru łzy napływają mi do oczu. Tym razem jest to złość. Durny pryszcz na dupie, w dosłownym tego słowa znaczeniu i znieczulenie ogólne. Tak się broniłam, tak zapierałam, żeby nie skusić się na zabieg laserowy i nie oczyścić szyjki małej z malformacji oraz główki z naczyniaka. Tyle wojen myśli, rozważań za i przeciw. A tu durny pryszcz na udzie i narkoza. Szlag by to!
Idziemy do szpitala nogami, bo wejście jest blisko, ot z drugiej strony. Wykorzystuję ten czas na przygotowanie córeczki na to co zaraz nadejdzie. Opowiadam o szpitalu, o łóżeczku które na kilka dni dostanie. Mówię o dzieciach które pozna, o miłych lekarzach (tu nie jestem pewna czy nie kłamię, ale wolę, żeby Lenka widziała w nich samo dobro). Ona wciąż pyta czy będzie bolało. Analizuję więc potencjalne źródła bólu. Wenflon, narkoza (czy pojedzie tam sama?!), rana po zabiegu.
– Trochę będzie kochanie. Ale tylko przez chwilę. Mamusia będzie obok Ciebie..
Dołącza do nas PT. Jest lżej… przynajmniej mi.
Wypełniamy karteczki, przechodzimy przez różne gabinety. Ważą córeczkę, mierzą, przebierają w szpitalne wdzianko. Potem wiozą na oddział. Zostaję znowu sama, bo PT nie może wejść.
Zabierają nas do jakiejś sali. Jako, że nikt nie informuje nawet mnie co będzie się działo, a ja czuję się zobowiązana przygotować moje dziecko, pytam “co teraz robicie?” – “założymy “motylka””. Więc proszę o chwilę i biegnę do sali po smoczek. Będzie potrzebny.
– Lenko, teraz będziesz miała założony taki sprzęcik z rureczką. Pani włoży go tam igiełką. Będziesz musiała starać się nie ruszać i trzymać prosto rączkę.
– Będzie bojało?
– Tak kochanie, to jest ten moment w którym troszkę Cię zaboli. Ale przytul mamusię z całych sił.
Sadzam malutką okrakiem na swoich kolanach. Pytam czy tak może być. Pielęgniarka kiwa głową. Przytulam mocno. Ona wtula we mnie główkę, ale dzielnie wystawia prostą rączkę. Szepczę jej do ucha, że to tylko chwilka, minutka. Malutka zaczyna krzyczeć. Gotowe. Wenflon jest na miejscu. Mówię jej, żeby odchyliła główkę i popatrzyła na rączkę. Płacze, ale wykonuje moje polecenie. Oglądamy plasterki które nakleja pielęgniarka. Lenka nadal płacze. Jest spocona i wycieńczona. Wtulona w moje ciało jakbyśmy były jednym. Przechodzimy do naszej sali. Podłączają jej kroplówkę a ona zasypia na mojej piersi. Uff, po wszystkim. Chyba to co najgorsze jest za nami.
Wchodzi pielęgniarka, daje do wypełnienia karteczki. Potem patrzy na nas i mówi:
– Pani W-ska. Muszę powiedzieć, że zaimponowała mi pani. Jestem pod wrażeniem. Bo powiedziała pani wprost tej dziewczynce, że będzie ją bolało. Mówiła pani prawdę na temat tego co się z nią dzieje. Nie kłamiąc i nie wymyślając. Ja tu pracuję wiele lat i słyszę jakie głupoty rodzice wygadują. Dzieciaki nie ufając rodzicom mówiącym “nic nie będzie bolało”, panikują i histeryzują jeszcze mocniej. Jest pani naprawdę mądrą mamą. Widać to z resztą po dziecku.
W takich okolicznościach logiczne było, że znowu łzy popłynęły mi po policzkach. Nie do końca wiedziałam co mam powiedzieć, więc tylko szepnęłam “dziękuję”.
Potem przez godzinę, trzymając Lenkę na rękach, czekając aż kroplówka ścieknie, rozmyślałam. Jak niewiarygodnie smutne jest, że rodzice zapominają o tym, że dzieci to także ludzie. Tacy którzy czują, boją się, rozumieją, rozmyślają. Już od najmłodszych lat należy im się… prawda. Nie “nic nie będzie bolało” kiedy bolało będzie. Nie “pszczółka ugryzie, motylek usiądzie”, nie. Delikatnie z wyczuciem, ale zgodnie z prawdą. Zawsze zgodnie z prawdą. Nie tylko w sytuacjach stresowych. Na co dzień, idąc do sklepu czy na plac zabaw. Gotując, czy sprzątając. Rozmawiać o rzeczach błahych i ważnych, wykorzystując każdą sytuację, żeby przekazać dziecku kawałek mądrości życia. Tak mądrości, wynikających z analizowania sytuacji, emocji, zdarzeń codziennych. Z miłością i delikatnością. Bez kłamstw, koloryzowania. Bez szeptów i mrugnięć okiem w stronę dorosłych. Z szacunkiem dla człowieka. Małego człowieka.
I jak tak siedziałam i myślałam to przypomniało mi się, że kilka godzin wcześniej, tego samego dnia szłyśmy z córeczką do lekarza rodzinnego. Ona widząc, budynek posmutniała i spytała: “będzie zaścik (szczepionka)?”. Z uśmiechem, zgodnie z prawdą odpowiedziałam “nie kochanie, dziś tylko pokażemy twoją nóżkę”. “I nie będzie zaściku? Nie będzie bolało?” “Nie kochanie”. I dosłownie w sekundę na jej twarzy pojawił się uśmiech. Bawiła się pod gabinetem z nowo poznaną “psijaciółtą”. Potem weszła do pani doktor i zalotnie wyszczerzyła zęby, żeby po chwili pokazać język i brzuch. Ufając mi, wiedziała, że tego dnia nic jej tam nie grozi. Dostała naklejkę i wyszła cała dumna. Ja byłam już mniej szczęśliwa, bo kiedy wsiadłyśmy do samochodu, spojrzałam na zegarek. Była 17:26. Wcisnęłam gaz, ruszyłam w stronę szpitala, a po moich policzkach popłynęły łzy…
(grafika z postu —> www.behance.net)
To co zobaczyłam w szpitalu przez te kilka dni utwierdziło mnie w smutnym przekonaniu, że ludzie nie traktują dzieci jak ludzi. I kiedy patrzyłam na te maluchy szarpane, obrażane, i głównie olewane, to bolało mnie to prawie tak jak je. Ludzie nie zwracali się do dzieci tylko mruczeli w czasoprzestrzeń “no czego chcesz, czego? no kur*** co znowu?!” Nie analizowali ich prawdziwych potrzeb, zakładam – bliskości, współczucia, delikatności, spojrzenia w oczy, dotyku. Nie. Wyliczali dobro dziecka na miarki mleka modyfikowanego, na ciepłą piżamę w 23C, na zabawki, “których ma sto a nigdy się samo nie bawi”. Na przykrycie kocem w nocy, na zakaz wychodzenia z łóżeczka, bo zarazki. Na papkę ze słoiczka, bo jak można podać 1,5-roczniakowi domową zupę.
A te smutne oczy krzyczały – usiądź obok mnie spokojnie. Spójrz na mnie. Zobacz! Ja czekam na Twoje słowa, na gesty, nie na następne mleko czy herbatnika. Boli mnie. Nie wiem co się ze mną dzieje. Nie jestem w domu. Przychodzą do mnie non stop obcy ludzie, więc nie dawaj mi kolejnej zabawki. Weź mnie na ręce. Spróbuj mi wytłumaczyć co się dzieje i bądź blisko…
Tylko i aż tyle..
Marlena, ten wpis to naprawdę dobra robota.
Jestem tego samego zdania co Ty. Moj Iventy od początku wie, że szczepionka ma prawo zakłuć. Że woda utleniona zapiecze – nie miziam wacikiem dla draki i udaję, że to takie czary mary.
Zgadzam się, świetny post!
Dał mi sporo do myślenia i chociaż nigdy nie byłam w podobnej sytuacji (poza szczepieniami, o których pisze Magda), wiem już, jak się zachowam :).
Mądra matka! ;-) Uwielbiam czytać bloga, jest taki mądry… Spodziewam się dziecka – i też już wiem,że nigdy nie powiem : “baba jaga po Ciebie przyjdzie jak nie zjesz”, “Jedziemy do sklepu,(kiedy na prawde jedziemy do szpitala) itp. Wiele innych rzeczy.
Dziecko później głupieje… i myśli dlaczego mnie okłamują ? W ten sposób nam sie ufają. Gratuluje zachowania;-) Nie dziwię się ,że lekarka Cie pochwaliła:)
Pozdrawiam :)
masz rację – odpowiednio przedstawiona, ale jednak prawda
utrata zaufania do ściemniającego rodzica to większy ból niż pełna świadomość rzeczywistości
Również przygotowuje dzieci psychicznie na nadchodzące wydarzenia, wole miłe rozczarowanie, ze nie było tak strasznie niż długotrwały żal za oszustwo.
Pamiętam jak byłam z dzieckiem po drgawkach w szpitalu przez dziesięć dni i ile się nasłuchałam tekstów typu “To przez ciebie muszę siedzieć w szpitalu więc idź już spać”…serce pęka nie wiem czy to szpital potrafi tak odczłowieczyć czy jesteśmy po prostu społeczeństwem zupełnie niewrażliwym na dzieci i ich potrzeby, nie wiem.
Ryczę :(
Piotrek nie ma jeszcze 1,5 roku. Na końcu lipca będzie miał wycinanego naczyniaka przez dr. Wyrzykowskiego. Wiem, że w jego przypadku to najlepsze roziwązanie, lepsze niż ten cholerny propranolol na który tak nas namiawiała nasza pani chirurg od siedmiu boleści (zdecydowanie potrzebowała królika doświadczalnego, nawet nie powiedziała co stosować na owrzodzenie :( Naczyniak jest w pachwinie, zaczął się babrać. zmiana pieluszki to koszmar. ryk, histeria, ból. Za każdym razem mowię mu, że wiem, że boli, potem, że jest bardzo dzielnym chłopcem.
Boje się potwornie tej operacji, chociaż wiem, że będzie w dobrych rękach. Mówię, że chwilę poboli, ale potem już zmiana pieluszki nie będzie bolesna.
Każde uderzenie, stłuczone kolanko, siniak boli. Piotrek to akurat maluch, który naprawdę musi mocno w coś walnąć, żeby zacząć płakać, ale nigdy nie mówię, że nic się nie stało, czy że nie boli. Ja staram się nie panikować zbytnio, jak widzę, że się uderzył ale idzie dalej. czasem tak jakby w ogóle na to nie zwrócił uwagi ;)
Zgadzam się z Tobą. Nie zliczę, ile razy słyszałam “Po, co jemu mówisz, że będzie bolało?Nie lepiej powiedzieć, że nie zaboli, przynajmniej nie będzie płakał przed?”, “Po, co mówisz, że wujek umarł? Nie lepiej powiedzieć, że wyjechał?”. No, nie lepiej. Nie lepiej, bo to jest kłamstwo. A przecież uczę Mateusza, że kłamać nie wolno. A ze znieczulicą rodziców w szpitalach spotkałam się nie raz. Na szczęście były to pojedyncze przypadki, bo nie wiem czy na więcej dałabym radę spokojnie patrzeć.
Od miesiąca przygotowuję syna na śmierć jego prababci. Rozmawiamy o tym jak będzie wyglądał pogrzeb, jak ludzie będą płakali i będzie im przykro. Szczególnie babci W., bo to jej mamusia. Zaś prababcia, choć może wyglądać tak samo, nie będzie już żywa (daj Boże, żeby trumna była zamknięta). Maks dobrze znał swoją prababcię, jeździł do niej co roku na wakacje.. śpiewała mu kołysanki na kolanku.. i będzie to jego pierwszy kontakt ze śmiercią. Mam nadzieję, że choć w części będę w stanie go przygotować na ten dzień.
robiłam dokładnie tak samo jak mój dziadek umierał… płacz był i tak ale zrozumiała co się dzieje dlaczego tak jest , miała w sobie ten spokój i pewność ze dziadek poszedł do nieba i to jej wystarczyło. U nas trumna otwarta ale na szczęście w drugim pomieszczeniu do kaplicy przenieśli już zamkniętą, darowałam jej te widoki i sobie też bo nie znoszę tego zwyczaju.
dokładnie tak samo robiliśmy- a dzieci wprowadziliśmy dopiero po zamknięciu trumny. Tego mimo wszystko się obawiałam, że jednak byłby to dla nich mimo tłumaczeń za duży szok.
Ależ mnie wzruszyłaś, Marlenko… tak obrazowo przedstawiłaś szpitalną rzeczywistość, że aż przeszywa wskroś i w szerz. Ludzie – dorośli – są tak beznadziejni w swej bezradności, że czasami trudno uwierzyć w tak niski poziom empatii i zrozumienia dla przerażonego Malucha.. Bo czy tak trudno dostrzec, co jest tak naprawdę ważne???
Zaufanie musi opierać się na prawdzie. A dziecko powinno ufać rodzicowi. Wniosek jest prosty ale dla wielu nie tak oczywisty.
Pięknie napisane … dziękuję za taki post,
Pamiętam jak z młodym trafiliśmy do szpitala, jak bite 2 dni beczałam nad jego łóżeczkiem… Dziś se myślę, że dobrze że był wtedy takim maluszkiem, bo gdyby to była Karina to dla niej już musiała bym się bardziej trzymać. My przez 7 dni w szpitalu, nie trafiliśmy na szczęście na rodziców tak traktujących swoje dzieci…
Geniusz! Powinnaś być reporterem!!!
Marlenko jesteś bardzo mądrą mamą – dziękuje za ten post :*
wiesz,ze znowu mnei wzruszyłaś? Ja też zawsze staram sie małęmu mowic prawde,gdy idziemy do lekarza,uprzedzam go wczesniej,mowie co dokladnie bedzie sie działo,jak Pani dr bedzie go badac…najgorzej jak mial przez 10 dni zastrzyki…bardzo bolesne..2 razy dziennie. I nie dało sie uniknac histerii bo wychodząc z domu juz bał się,żę idziemy TAM w to okropne miejsce :(
Dobrze napisane, jeżeli znajdziemy się w podobnej sytuacji postąpię jak Ty, na razie moja córka dopiero zaczyna zadawać pytania, bo ma dopiero 21 miesięcy.
Świetny post !!! Bardzo mądrze napisany i dający do myślenia.
Wzruszający tekst… prawie się popłakałam.. Kojarzę Cię z panelu, z rozmowy o blogach parentingowych na jednym ze spotkań w starym kinie :) Pozdrawiam ciepło
Nie tak dawno mój chrześniak był w szpitalu. Jego mama stosowała tą samą zasadę co Ty Marleno, mówi prawdę, opisuje to co wydarzy się za chwilę.
Dzięki temu 3latek pytając lekarza “cio to” uzyskując odpowiedz “podamy Ci kroplówkę” sam odpowiadał “aaaa to ne boli:)”. Z zastrzykami nieco inna historia bo “będzie tloche bojało, ale sibko minie”.
Dzięki temu Mały nie wpada w histerię na widok białego fartucha..
Zawsze uczę moje córki, że wolę bolesną prawdę od słodkiego kłamstwa.
pozdrawiam
Piękny, mądry tekst… Łzy popłynęły…
Świetny tekst. Prawdziwy i pouczający dla niejednego rodzica.
Naprawdę umiesz pisać i powinnaś to robić częściej/więcej/zarobkowo.
Czytam jeszcze kilka innych blogów – ale u Ciebie teksty są naprawdę najlepsze i zawsze z niecierpliwością czekam na kolejne.
Poza tym jesteś naprawdę mądrą i rozsądną mamą z której staram się brać przykład. Pozdrawiam ciepło :)
Aż się wzruszyłam, naprawdę. Jest Pani wspaniałą mamą, każdy powinien brać z Pani przykład, no i nie tylko mamusie. ale też i tatusiowie.. Chociaż uważam, że tatusiowie są bardziej delikatni i prawdomówni (to tylko moje zdanie). Mam dopiero 16lat i wiem, że do macierzyństwa mi jeszcze daleko, ale już czytam Pani bloga. W pamięci zachowuję Pani wszelkie rady. W przyszłości chciałabym być taką wspaniałą mamą jaką jest Pani dla swoich dzieci. Pozdrawiam cieplutko całą rodzinkę Makóweczek. :)
Bardzo fajnie, że o tym napisałaś. Ja z kolei byłam świadkiem sytuacji, która poszła trochę za bardzo w drugą stronę.
Prywatne laboratorium. Matka z dzieckiem. Dziecko płacze przed pobraniem. Pyta mamę, czy będzie bolało, na co ona odpowiada bez wzruszenia: “Będzie bolało, musi boleć. Zycie jest ciężkie, to nie bajka. Przyzwyczajaj się”.
O_o
Ohoho, złoty środek potrzebny, we wszystkim, także w mówieniu prawdy:)
Zawsze tylko czytam, nigdy nie komentuję Twojego bloga. Jak Cię odbieram po tych kilku słowach, które prawie codziennie czytam?
Gdybyś nie miała dzieci, wydawałoby mi się, że jesteś twarda- nie dasz sobie w kaszę dmuchać, trochę zimna- trzymasz ludzi na dystans, pewna siebie.
Ale masz dzieci.
Widzę kochającą do szaleństwa matkę i żonę. Zapatrzoną w Maka i Makóweczkę mamę, szczerą, która gdyby mogła, dałaby im gwiazdkę z nieba. Nie poświęciłaś im życia, to zdecydowanie złe określenie. Dzielisz życie z maluchami, jesteś ich kompanem w codzienności, przyjaciółką, pokazujesz im świat, uczysz miłości.
Myślałaś kiedyś o tym, jak wiele im zawdzięczasz?
Dla mnie dzieci to mali bohaterowie, Hania wyciąga ze mnie to, co najlepsze. Pokazują nam, że czasami warto się zatrzymać w pędzie dnia codziennego, przystanąć, pomyśleć, cieszyć się chwilą.
Powinniśmy się od nich uczyć niewinności, czystości.
Jesteś świetną mamą.
Naprawdę świetną.
My też mieliśmy bardzo trudną sytuację, gdy po ukończeniu 18 miesięcy córka musiała mieć zabieg. Wycięcie kaszaka przy oczku… Byliśmy z mężem potwornie zdenerwowani… jeden fałszywy ruch i… po oku… nawet, gdy to piszę łzy napływają. Wtedy musiałam się trzymać, bo mój stres udzielałby się Małej… Jednak już od pierwszej wizyty u okulisty, gdy miała niespełna rok wiedzieliśmy, że będzie miała zabieg. Gdy dostaliśmy konkretny termin, próbowaliśmy tłumaczyć córce, że pojedziemy do szpitala i będzie miałab”ałku” jakiś czas. Na tydzień przed przygotowywałam ją na to, że do czasu zabiegu nie będzie mogła nic zjeść. To było najtrudniejsze,bo zawsze po pobudce dostawała mleczko… Zabieg miał być o 9.00, ale czy kogoś obchodziło, że przyjechał niemowlak… Mieliśmy czekać… Zabieg odbył się dopiero o 13. Wyobrażadz sobie dziecko półtoraroczne, które nie może nic zjeść tyle czasu ? A dzięki temu, że mówiliśmy jej o wszystkim wprost, delikatnie, tyle ile trzeba, ale wprost. Nadza córka wytrzymała. Nie płakała i była bardzo dzielna. Zaniepokojona tym, co będzie, ale wiedziała, że są przy niej rodzice i przygotowana.
Mały człowiek to nie półmózg, któremu gada się bzdury. Mały człowiek też chce wiedzieć, co się bedzie z nim działo. Mały człowiek czuje, wyraża emocje i tak chce być traktowany.
Bardzo mądry tekst.
Też mówię prawdę córce, a tego “trochę będzie bolało” to u nas było …
Najlepsi są i tak rodzice co najpierw straszą szpitalem, zastrzykami ( będziesz tak szalał w przychodni to przyjdzie pani i zrobi ci zastrzyk) a później dziwią się, że dziecko panikuje gdy ma mieć zastrzyk lub kroplówkę…
bardzo madry post… taki do poplakania sie ;)
dodam tylko, ze mimo calkowitej prawdomownosci rodzicow, zdarza sie, ze dziecko adal nie wspolpracuje, ale to ” wina” jego temperamentu..
I przykre, ze w szpitalach tak sie dzieje jak opisalas…
Zdrowka dla Lenki! Co to za pryszczyk do wyciecia byl?
I wracają wspomnienia z poprzedniego czwartku, kiedy nad ranem jechałam do szpitala z poparzonym Młodym… Dzięki za ten tekst! <3
uhh! aż sama się popłakałam.. świetny post!
moja niunia teraz śpi, ale mam ochotę ją obudzić i wyściskać tak bardzo mocno, tak na zaś, żeby wiedziała że ja zawsze jestem obok,że przytulę , ucałuje, porozmawiam, że zawsze może na mnie liczyć!
Jesteś suuper mamą! pozdrawiam!
Poryczałam się ;( przypomniało mi się pobieranie krwi u mojego Słoneczka. Niby nic takiego, ale dla matki każdy ból dziecka jest trudny do zniesienia. Też powiedziałam jej prawdę, że będzie przez chwilkę bolało i będzie nieprzyjemnie. Patrzyła z takim zrozumieniem. Oczywiście, że zapłakała, ale kiedy powiedziałam, że już po wszystkim natychmiast się uspokoiła, ufała i ufa mi bo nigdy jej nie oszukiwałam.
A swoja drogą też się napatrzyłam w szpitalu na traktowanie dzieci. Matka, cała roztrzęsiona, zaryczana, wisiała na ojcu dziecka, podczas gdy maluszek, przez nikogo nie przytulany, pozostawiony sam sobie płakał siedząc obok na ławeczce.
Jestem zdania, że w sytuacjach kryzysowych to my, rodzice musimy być silni i zachować zimną krew, żeby dziecko czuło się bezpiecznie w NASZYCH RAMIONACH.
Jestem pewna, że Lenka i Maks wyrosną na mądrych i wrażliwych ludzi mając takich rodziców. ;-) Zdrówka dla WAS!
Niesamowicie mądre to, co napisałaś. A tak łatwo zapomnieć o tym, że każda prawda jest lepsza niż kłamstwo. Nawet jako niania wielokrotnie spotykałam się z tym, że rodzice okłamywali swoje dzieci. Ba. Kazali nawet kłamać ich, np. najpierw dając im colę do picia, a później kłamiąc, że pływają w niej robaki…
Piękny i mądry tekst. Maczki mają ogromne szczęście, że mają takich mądrych rodziców. Ja także staram się zawsze mówić prawdę Mai. Pamiętam nasz pobyt w szpitalu i chcę jak najszybciej zapomnieć…
Mam 2letnią córkę,po przeczytaniu Twojego tekstu stwierdzam, że jednak jeszcze dużo muszę się nauczyć…
Świetny tekst.
Brawo! mam takie samo podejście, dziecko musi wiedzieć co się z nim będzie działo co mu będą robić i czy będzie bolało. Wtedy strach jest do opanowania.
A to jak ludzie traktują własne dzieci w szpitalach to temat na książkę! straszą lekarzami i pielęgniarkami, zastrzykami jak nie zje zupy albo nie zaśnie… a później dziecko wpada w histerie na sam widok wchodzącej pielęgniarki. czasem zastanawiałam się kto tam był dzieckiem…..
mocne słowa, ale może i temat na mocne zasługujący. mówić prawdę i opowiadać co się będzie działo, nie tylko te niemiłe rzeczy ale i codzienności też , kto odwiedzi co zrobimy… Bardzo fajny tekst.
Pozdrawiam
Ależ się poryczałam! Mam nadzieję, że mój Synek również będzie mi tak ufał a ja będę zawsze potrafiła być z Nim taka szczera. Jesteś naprawdę mądrą mamą. Dziękuję za ten post.
Świetny i wzruszający tekst. Mam nadzieję, że uda mi się być tak mądrą matką…
Najlepsza!
Pięknie Marlena. Mądrze, cudownie. Dobrze, że Lenka ma taką mamę.
Dla mnie mówienie prawdy jest oczywiste, bo sama nie przypominam sobie by rodzice mi klamali podczas wizyty w zabiegowych, czy w drodze do szpitala. Oczywiście wyłam i błagam żeby jednak usłyszeć od mamy “to nie będzie boleć ” ale mej matki nigdy nie było stać na to by mnie oszukiwać. Dlatego też tak samo prowadzę rozmowy z moim synem i jest to dla mnie oczywiste, nawet przez myśl mi nie przechodzi żeby powiedzieć “nie” gdy prawda mówi “tak”…
Biję ci brawo za te słowa. Prawda i tylko prawda.
Nie jestem pewna jak ja bym postąpiła wcześniej , ale wiem jak postąpię po przeczytaniu tego postu. Mocny i bardzo potrzebny post dziękuje za niego
Dziękuję ci za ten tekst.
Kiedy byłam z moim synkiem w szpitalu,jako jedyny nie wpadał w histerię gdy do sali wchodziła “wizyta”.Dzieci płakały nawet na widok salowej.Powiem tak nasze społeczeństwo traktuje dzieci jako” coś “gorszej kategorii,tu szczypnąć,tam potelepać,popchnąć …a jakże uderzyć też;-(
Byłam świadkiem wypowiadanych słów i gestów od których jeży się włos na głowie!
Jedna mama gdy przyszła w odwiedziny do niej i dziecka babcia powiedziała że wychodzi do toalety a przyszła na drugi dzień w południe.
Naszczęscie babcia była miłą i ciepłą osobą dla dziecka;-)Choć słyszałam jak mówi pod nosem:Nogi z d…… jej powyrywam!
No to sie poryczałam …zawsze jak oglądam film badz historie ktora moze mnie dotyczyc przezywam to raz mocniej. Tak jest i tu wyobrazam sobie te igly przytulanie szpital jak bym bylam na Twoim miejscu,czeka nas zabieg usunięcia przepukliny i co za tym idzie wszystko to co pisze MArlena. Najbardziej boje sie narkozy i tego co bedzie po jak wytlumaczyc 3latce z boli. Od poczatku urodzenia staram sie traktowac jak jak czlowieka jedni mowili to inni tamto a ja mowilam ze to czlowiek nie ksiazkowy przypadek i nie bedzie taka jak pisza w poradnikach bo jedni z nas juz dorosli lubia spac sami inni musza miec kogos blisko jedni lubia ogorkowa a inni rosol… i zawsze mowilam jej prawde zeby byla swiadoma choc przyznam ze raz nie powiedzialam i ona lepiej to zniosla. Ale teraz to nawet nie wiem co powiedziec bo na sama mysl ze ona tam biedna sama i jeszcze jej male cialko krojone w oczach staja mi lzy… wiec niestety nie wiem co mam jej powiedziec.Dzieki za tekst
Co do głównej myśli tego posta – tak zgadzam się w całej rozciągłości – sami przecież mniej się boimy, kiedy wiemy co nas czeka. Gratuluję zachowania zimnej krwi !!
Razi mnie tylko trochę, że niewiele osób piszących tutaj zadaje sobie trud zastanowienia się dlaczego inni ludzie (w tym przypadku rodzice) zachowują się w taki a nie inny sposób – czy wszystkie te matki, które opisywane są tutaj jako złe przykłady nienawidzą swoich dzieci i chcą zrobić im krzywdę? A może po prostu same nie radzą sobie ze swoimi emocjami, bezsilnością, strachem, zmęczeniem? Może nie wiedzą jak to zrobić inaczej – wielu dorosłych nie radzi sobie przecież z mówieniem o przykrych rzeczach bliskim osobom. Może mówiąc np.”nie będzie bolało” mają poczucie, że chronią swoje dziecko?
Piszę to wszystko w formie pytań, bo oczywiście nie wiem co jest przyczyną takich zachowań – pewnie ile osób tyle przyczyn. Wiem natomiast, że każdy z nas rodziców chociaż raz zachował się względem swojego dziecka w sposób z którego (oględnie mówiąc) nie jest dumny lub po prostu się go wstydzi – ciekawe co by powiedzieli o nas inni rodzice widząc nas wtedy, prawda? A przecież nie jesteśmy złymi rodzicami i kochamy swoje dzieci nad życie, a to była tylko chwila słabości/zdenerwowania/zmęczenia, prawda?
Więc oczywiście “Mów prawdę”, ale też “nie oceniaj pochopnie, abyś sam nie był oceniany”.
Oczywiście “dziecko to pełnoprawny człowiek” ale rodzic też…
Pozdrawiam i gratuluję bloga
Bardzo dziękuję za ten mądry i wzruszający post !
Czytam Makóweczki regularnie, nigdy nie komentuje, ale tym razem nie mogę się powstrzymać. Mój trzyletni synek ma chore serce. Za nami wiele pobytów w szpitalu, w tym dwie wielogodzinne operacje na otwartym sercu ( kiedy miał 9,5 miesiąca i kolejna kiedy 2 lata). Jeśli chodzi o temat choroby jego serduszka, to jesteśmy szczerzy, staramy się tłumaczyć i rozmawiać, oczywiście dostosowując wiedzę do poziomu 3-letniego malucha.
Ale muszę przyznać, że niestety są sytuacje kiedy mówienie małemu dziecku 100% prawdy, ma równie zły skutek jak wciskanie tanich kłamstw. Proszę mi wierzyć lub nie, ale my zazwyczaj oprócz prawd, stosujemy wiele tzw. półprawd i to z dobrym skutkiem:) Natomiast nie raz też miała miejsce sytuacja, kiedy w ogóle lepiej nie mówić zbyt wiele, bo chore dziecko przez pewne doświadczenia musi przejść i tyle. I zarówno prawdziwe jak i nieprawdziwe słówka nic tu nie pomogą. Pamiętam, jak po drugiej operacji mały miał ściągane szwy. W pokoju zabiegowym był chirurg, pielęgniarka i ja z dzieckiem… Chirurg próbował robić co do niego należało, pielęgniarka mówiła zupełne głupoty, ja próbowałam syna mądrym, spokojnym słowem i postawą uspokoić, syn oczywiście wrzeszczał i się wyrywał.. Pan chirurg cały ten cyrk uciął jednym zdaniem, że prosi o ciszę, zarówno pielęgniarkę jak i mnie :)
Nie ma dzieci – są ludzie… I my – ludzie, zarówno ci mali jak i duzi, jesteśmy w stanie znieść bardzo wiele.
Kiedyś podobny bardzo tekst popełniłam, bo doświadczenie szpitalne niestety mamy i to całkiem spore. Jestem za informowaniem dziecka- w prosty, konkretny i zrozumiały dla Niego sposób. Rzeczowo, bez demonizowania, ale i bez zapewniania, że nic nie zaboli. Bo to nieprawda. Choćby rutynowy wenflon zaboli, szpital zawsze wiąże się z mniejszym lub większym bólem… Nasze pobyty, to były szybkie akcje, ale jeden był zaplanowany i o nim uprzedzałam Małego delikatnie dużo wcześniej. Pomagały książki, w których bohaterowie również byli w szpitalu.
Drugi raz tu trafiam- za pierwszym także na szpitalny post, co za zbieg okoliczności. Wtedy pisałaś o naczyniaku Małej, urodziłam się z kilkoma (niektóre usuwane), w mojej rodzinie to dość częste, fajnie, że poruszyłaś ten temat:)
Też mi blisko do Twojego wpisu, bo sama pisałam jako jeden z moich pierwszych na blogu tekst o tytule “To nie boli”. Zwykle nie spamuję, ale dziś z miłą chęcią podzielę się tym, co napisałam – bo dobrze mieć takie samo zdanie ;)
http://www.rozamarzy.com/to-nie-boli/
Mój skromny blożek to żadna konkurencja, więc śmiało spamuję, by dzielić się zdaniem swym ;)
Piękne i takie prawdziwe! Nas również czeka zabieg na jesień, synek ma stwierdzoną przepuklinę pępkową – niby nic takiego strasznego (jak to pani doktor mi powiedziała), ale ja jako matka jestem przerażona. Na samą myśl i hasło: ZABIEG łzy napływają mi do oczu, bo jak to możliwe. Mój mały syneczek. Przecież ma dopiero 2 latka.
Pozdrawiamy i życzymy duuużo zdrówka :)
Jakiś czas temu “obraziłam się” na blogi. Miałam dość wszelkich afer, których jako nie-blogerka nie rozumiałam, tego, że w komentarzu nie można wyrazić swojego zdania bo naskoczą na Ciebie inne czytelniczki, że nie myślisz tak jak Autorka, tego że coraz bardziej wchodzicie w świat daleki od mojej codzienności. Dzisiaj z sentymentu wróciłam jednak do Makóweczek i trafiłam na TO. TAK TAK TAK, podpisuję się całą sobą – traktujmy dzieci nawet z większym szacunkiem niż dorosłych, nie tylko na to zasługują, ale może też ten szacunek do drugiego człowieka wchłoną?
Kiedy moja córeczka miała około pięciu miesiecy dostała begunki i musiała dostać kroplówkę. Kiedy przyszła pani doktor, zreszta doświadczona, żeby założyć wenflon ( nie mieszkamy w Polsce i tu robia to lekarze) powiedziała mi że lepiej żebym wyszła i nie patrzyła jak ona kłuje mała. Nie wierzyłam w to co usłyszałam, ja matka najbliższa osoba mojej córuni miałam ja zostawić sama w najokropniejszym dla niej momencie. To ja jestem jej aniołem stróżem i nie pozwolę jej przeżywać tak ich okropnych doświadczeń w samotności. Jak można coś takiego nawet sugerować.
Pięknie napisany post i mam nadzieję że wiele nauczy.Niestety też napatrzyłam się w szpitalu na rodziców którzy chcą mieć tylko spokój i zamiast porozmawiać i ukoić ból oraz strach tylko podtykają zabawkę lub słodycze. Prawda nawet gorzka jest lepsza niż słodkie kłamstwo dlaczego? Dziecko raz oszukane przez rodzica wiecej mu nie zaufa. Ja sie właśnie tą zasadą kieruję.
Czytam Pani bloga, lubię tu zaglądać. Po przeczytaniu ostatniego posta postanowiłam, jednak coś napisać. Absolutnie zgadzam się, że dzieci należy traktować, jak pełnowartościowych ludzi. Moja wątpliwość związana z powyższym wpisem dotyczy czegoś innego. Staram się być dobrą mamą, nie wiem, czy zawsze mi to dobrze wychodzi, jak każdy mam prawo mieć gorszy dzień. Po Pani wpisach mam wrażenie, że traktuje się Pani, jako eksperta w dziedzinie wychowywania dzieci, ma się wrażenie, że Pani błędy się nie przytrafiają. Tak to wygląda na zdjęciach i Pani wypowiedziach. Nie mi to oceniać, jaka jest prawda. Wiem jedno, że nie mamy prawa oceniać innych po krótkich relacjach, spotkaniach. Nie znamy rzeczywistych problemów tych ludzi. Dlatego mimo wszystko negatywnie przyjęłam ten post, w którym Pani jest jedyną wyrocznią i postępuje w jedyny słuszny sposób, a wszyscy wokół popełniają błędy. Serdecznie pozdrawiam. Agata
Cóż.. każdy odbiera człowieka i jego słowa przez pryzmat własnych doświadczeń i tego co się ma w głowie.
Niestety nie jestem tu w stanie nic pomóc, a tłumaczenie się w tej sytuacji mija się z celem.
Tak pięknie i mądrze to opisałaś. Dokładnie tak, należy dzieciom mówić prawdę, w każdej sytuacji, to dziecku daje poczucie bezpieczeństwa, że bliskie osoby zawsze wytłumaczą to o co nas pyta. I jeśli np. będzie bolało, to dziecko troszkę się do tego przygotuje, ważne aby przygotować dziecko na dany moment czy to lepszy czy gorszy.
To my przecież uczymy ich życia, dajmy zatem dobry przykład.
Zapewne dziecko będzie nas przez to tym bardziej szanowało i wiedziało, że ma w nas rodzicach wsparcie zawsze i wszędzie. To zaprocentuje w przyszłości, tego nauczy też swoje dzieci.
PS. Marlena to jak Ty piszesz wciąga niesamowicie, czytając widziałam dokładnie to o czym pisałaś. Niesamowite to co mówiła pielęgniarka, że niestety często rodziców mówiących do dziecka prawdę, tak jak Ty, nie spotykała.
Jako pedagog niezmiernie cieszę się. z tego tekstu. Jako dziewczyna,która od dziecka często bywała w szpitalach -cieszę się jeszcze bardziej. Zawsze czulam się lepiej,kiedy wiedziałam co mnie czeka. Z tym,ze za moich czasów znieczulenia ogólne były inne i zanim po działało całkiem,zaczęła wyzywac pielęgniarkę wskazując na wenflon -“zabieraj mi to. Nie słyszysz po polsku? No głupia pielęgniarka tato,ona nie rozumie po polsku! Po chwili do taty konspiracyjnym szeptem – tata,bierzemy kapcie i uciekamy!” na szczęście moment później juz spalam :-) zawsze wiedziałam,ze pobranie krwi boli,ze badanie nie będzie przyjemne itp. to pomagało się nastawić,przygotować, genialny tekst!
Wzruszyłam się i poryczałam…piękny wpis.
Również mówię mojemu dziecku prawdę i wszystko tłumaczę.
Czasem ludzie na mnie dziwnie patrzą, ale mam to ….. ;)
Mam dopiero 15 lat, ale czytając ten tekst wzruszyłam się. Też chcę być taką matką. Też chcę mówić dziecku prawdę, chcę żeby miało do mnie zaufanie. Dziękuję za ten tekst.
Świetnie to ujęłaś, bo wciskając dzieciom przysłowiowy kit, tylko je krzywdzimy. Wydaje mi się, że wiele osób najzwyczajniej w świecie tego nie rozumie, albo są zbyt leniwi by spokojnie wytłumaczyć dziecku daną sytuację. Nasz Synek od początku wiedział, że zastrzyk przez chwilkę poboli, ale zaraz przestanie i pomoże. Nigdy nie było problemu ze szczepieniem, “motylkiem”, czy zastrzykiem w pupę. Oczywiście podczas zastrzyku jest: “Aaaaaaaaa…”, ale po chwili ulga i już po wszystkim.
Poplakalam sie. Od kiedy urodzil sie moj syn, zawsze mowie mu prawde, zwlaszcza w kwestki lekarzy. Nawet jak byl bardzo malutki i teoretycznie nie rozumial. I wciaz walcze z innymi, ktorzy mowia mu nieprawde. Jak poszlismy do szpitala to pielegniarki zabralya go i poszly pobrac mu krew i zalozyc wenflon. Jak tylko sie otrzasnelam to pobieglam go szulac co spotkalo sie z ogromnym oburzeniem, ze po co, ze przeciez mu nie ulze w bolu. Jak mozna pracowac z dziecmi i nie miec za grosz zrozumienia i empati? Podczas nastepnych wizyt juz nigdy nie dalam sie zaskoczyc i na krok nie odstepowalam dziecka przy badaniu.
Dzieki za ten teks.
Wzruszam się za każdym razem, gdy czytam ten post. <3