Nie wiem co mój syn ma zadane. Nie odrabiam z nim pracy domowej
Męka i udręka rodzica, ale także ucznia szkolnego – prace domowe. Opowieści o tym jak rodzice całymi wieczorami ślęczą z dzieckiem nad książkami. Dziecko wyje, rodzic rwie włosy z głowy. Dramat w III aktach… którego nie znam.
Dramat klasy I – czyli jak zapomnieć z domu głowy
Zacznijmy jednak od początku. Kiedy Maks poszedł do szkoły, szczerze problemu nie rozumiałam. Chciałam wręcz wykazać się jako mama, więc ułatwiałam synkowi życie jak się dało – worek spakowany, buty także. Kanapka, bidonik, przekąska – checked. Godzina zajęć sprawdzona, syn dowieziony na czas. Prace domowe – przegląd zeszytów… prawie zawsze odhaczone.
Tak przygodę ze szkołą zaczyna większość dzieci. Wiadomo, wchodzą w nowe środowisko, sytuację, a my rodzice chcemy im tę sytuację możliwie ułatwić. Nie pomaga fakt, że klasyczny 6-7-latek potrafi zapomnieć absolutnie wszystkiego. Przez pierwsze pół roku synek wychodził codziennie, ale to absolutnie codziennie bez tornistra. To, że plecak potrafił być pusty, także było normą, tak samo jak zapomniane jedzenie (podłożone pod nos), strój na w-f czy też książki. Raz zdarzyło się mu nawet iść do szkoły w… butach Leny!! Już nie skomentuję dziadka, który w takiej wersji obuwia go zawiózł. Dziadek jak widać reprezentuje ten sam poziom ;). To zapominalstwo było udręką. Frustrowało i nas i synka. Dramatów z pracą domową nie było, bo to zdolny chłopiec i zawsze nadrabiał na kolanie lub w domu 5 kartek do przodu. Jednak problem pozostawał.
Co dziwne Maks jest bardzo uporządkowany w domu. Łóżko pościelone przed wyjściem, w pokoiku trzyma porządek. Coś totalnie nie grało jednak ze szkołą.
Zmiana organizacji pracy – może niech to robi jednak sam?
Kiedy więc poszedł do II klasy w nowej szkole wprowadziłam nowe zasady – szkoła jest obowiązkiem ucznia, nie rodzica i to on ma dbać o wszystko co z nią związane (w ramach umiejętności). Pierwsze m-ce niczym nie różniły się od klasy I. Jednak codziennie rozmawialiśmy i przypominaliśmy o podstawowych obowiązkach ucznia- odrobić pracę domową, spakować plecak, porządnie się wyspać.
Najbardziej spodobało się Maksowi samodzielne odrabianie prac domowych. Pewnie głównie dlatego, że nikt nie poprawiał jego bazgroł (a pisze naprawdę brzydko). Uznałam jednak, że w skali życia, a nie danego miesiąca, czy roku ważniejszą umiejętnością jest samodzielna organizacja pracy, systematyczność, pilność, niż kaligrafia. Zaskoczyło. Maks zaczął codziennie odrabiać prace domowe sam. Na początku nigdy ich nawet nie sprawdzałam, teraz jednak co jakiś czas lookam na angielski czy zadania z matmy.
Struktura i samodzielność spodobały się Maksowi i zaczął sam pakować się na w-f, taekwondo i basen (wybrać odpowiedni strój, nie zapomnieć o klapkach, okularkach, ręczniku, kąpielówkach, stroju na sport czy butach) oraz pilnować prowiantu na wynos (wypisał się ze wszystkich posiłków poza obiadem).
Co więcej, poszliśmy o krok naprzód i wyrobiliśmy nowy rytuał – praca domowa po szkole, zanim przystąpisz do zabaw, czy gier. Nie trzymamy jej sztywno, zaś to Maks sam przypomina, że najpierw praca domowa. Szczęka mi wtedy opada.
Efekty
W opisie półrocza jest adnotacja, że Maksowi zdarza się o pracy domowej zapomnieć. Czy byłoby lepiej gdybym sprawdzała mu zeszyty? Nie sądzę. Praca domowa sporadycznie zapisywana jest w zeszycie. Częściej zaznacza się ją kółeczkiem w ćwiczeniach lub dostaje wydrukowane karty pracy. Jak zapomni to czy w wersji ze mną czy sam, nie ma to znaczenia. Widać jednak, że kiedy odrabia pracę domową od razu po wejściu ze szkoły, lepiej pamięta co ma zadane. Z prac domowych ma w większości 6-tki. Ni ziębią ni grzeją mnie oceny ale wciąż fajnie, że dobrze mu idzie.
Jego samodzielność i postępy przekładają się także na inne sfery. Pani dostrzegła, że Maks pasjonuje się krokodylami i zaprosiła go do przygotowania referatu na ich temat. Maks w większości przygotował się sam – zrobił prelekcje, potem pokaz zdjęć, a na końcu quiz. Choć było widać w przygotowaniach, że jest małym chłopcem bo odręcznie napisany wykład miał ze 20 zdań (całą karta A4) a misiak myślał, że będzie mówił 45 min. Spokojnie, nauczy się nie inaczej jak doświadczając pewnych rzeczy. Ostatecznie z referatem mu pomogłam i ponoć wypadł całkiem nieźle. Sam zgłasza się także do konkursów (np. do Kangurka) czy innych aktywności szkolnych.
Nie rób tego za dziecko – pomożesz mu na chwilę, zmarnujesz na zawsze
Osobiście znam rodziców którzy odrabiają prace domowe nie tyle co Z dziećmi ale ZA dzieci. To ogromny błąd i zerowa nauka na przyszłość. Wiem, łatwo mi powiedzieć bo mam zdolne dziecko, jednak uważam, że większość dzieci jest zdolna i wcale nie potrzebuje asysty czy wyręczania rodziców. Efekty wyręczania dzieci widać na pierwszy rzut oka. Dziecko pracuje potem słabiej samo w klasie, czeka na pomoc, mimo, że najprawdopodobniej umie zadanie rozwiązać samo. Sytuacja nie zmienia się z czasem i dostajemy potem starszaka z klasy 4-5 który do każdej pracy domowej potrzebuje mamusi. Dawajmy narzędzia, nie rozwiązania. Uczmy skąd czerpać wiedzę, a nie serwujmy gotowców. Uczmy czytać książki, nie tylko Wikipedię. Za kilkanaście lat nasze dzieci nam podziękują, a my obserwują swoje dzieło poczujemy niemałą satysfakcję.
Rozmawiałam kilka dni temu z moją sąsiadką, która jest na skraju wytrzymałości, bo z dwoma synami w różnym wieku ślęczy nad lekcjami całe popołudnia i wieczory… Chyba podlinkuję jej ten wpis ;)
Super, że poruszyłaś ten temat. Bardzo podoba mi się Twoje podejście. W obecnych czasach to istna plaga- kogo zapytam ze znajomych, to siedzi nad lekcjami z dzieckiem. Nas w domu było kilkoro i rodzice nie odrabiali z nami lekcji, nie kontrolowali, zawsze służyli pomocą- sprawdzenie wypracowania, czy wytłumaczenie zadania z matmy i tyle. Sami dawaliśmy sobie rade i zawsze byliśmy w czołówce. Chociaż czasem zazdrościłam koleżankom, których mamy robiły za nie referaty…
A dzisiaj? Uczymy nasze dzieci wygodnictwa, bezradności, braku odpowiedzialności za swoje obowiązki. W domu mam początkującego przedszkolaka, więc do szkoły mamy jeszcze czas, ale zamierzam dokładnie tak samo postępować jak Ty
Witam,
ja ze swoim odrabiam, ale może to dlatego, że jest 6 latkiem który poszedł do 1-wszej klasy…
Ps. Czy mogłabyś napisać, czy ten niebieski mebelek z tyłu to Ikea? Jeżeli tak to jaki to model? I jeszcze pytanie o piórnik, bardzo fajny- skąd?
Fajnie jest potem na zebraniu. Wszyscy mówią o czymś co było w podręczniku a ja nie wiem o co chodzi, bo rzadko zaglądam :)
He mam to samo :) a mimo że nie patrzę w książki moja córka jest 3 w klasie pod względem średniej ocen :)
Gdyby to było takie proste, to nie byłoby słabych uczniów. Ja nie zamierzam wyręczać w przyszłości swojego dziecka, ale zdecydowanie będę pilnować, żeby było przygotowane do zajęć.
Ostatnio trafiasz z wpisami na blogu w moje rozterki i aktualne doświadczenia :)
Moi chłopcy obecnie chodzą do 1 klasy, po 2 latach zerówki (odroczenie z powodu stanu zdrowia) i jako 7-latki świetnie sobie dają radę. W 9-osobowej klasie, w publicznej szkole – naszej rodzinie reforma edukacji wyszła na ogromny plus ;)
Od zawsze są samodzielni, głównie z/w na moje zmęczenie materiałem. Rehabilitowaliśmy i ćwiczyliśmy z nimi od urodzenia, do tego zajęcia z logopedą i samodzielny szlif w domu. W momencie wyjścia na prostą i podjęcia nauki w 1 klasie odpuściłam. Uważałam, że zostali na tyle przygotowani do nauki, że bardziej się nie da. Tym bardziej, że prawie do 4 roku życia kwalifikowano ich jako opóźnionych w rozwoju ze 100% szansą na problemy szkolne.
Obecnie chłopcy wszystkie prace domowe wykonują sami. Niestety, nie mają ich dużo – mają wspaniałą wychowawczynię, która odciąża dzieciaki jak się da, poza tym praca z małą klasą wygląda zupełnie inaczej.
Chłopcy pracują inaczej, każdy ma swój system. Mały jest bardziej roztrzepany, zapominalski – wiele razy zdarzyło mu się zapomnieć, ale trudno. Musiał ponieść konsekwencje i nauczyć się na przyszłość bardziej dbać o swoje sprawy. Lubi odgapiać od brata i zamiast skupić się na pracy woli kontemplować urodę sali lub pejzażu za oknem, więc w tym układzie zasugerowałam wychowawcy przesadzenie delikwenta do innej ławki.
Nie pomagam im również w czytaniu, jedynie krzątam się w kuchni i słucham, jak sobie radzą. Dzięki temu puchnę z dumy, że moje skrajne wcześniaki z kiepskimi rokowaniami dzisiaj są świetnymi uczniami, płynnie czytającymi i rozwiązującymi zadania matematyczne w mig. Trochę leży kaligrafia, u małego rysunki – ale kto jest idealny we wszystkim? :)
I najważniejsze. Mały “zapominał” przez cały tydzień wykonywać zadania z dodatkowej książki i nazbierało mu się 9 stron “na jutro”. Siedział biedny cały dzień, ręka mdlała i ten jeden jedyny raz pomogłam mu w rysunku, tzn. pokolorowałam za niego.
Na drugi dzień przyszedł do domu z pretensjami, że pani od razu zauważyła i dlatego zamiast 6 dostał 5. Ale mi było wstyd, chowałam się przed nauczycielką przez dobry miesiąc. Nigdy więcej!
Zaraz to będzie dla mnie takie nowe.. Jednak zgadzam się z Tobą! Pozwólmy dziecka na samodzielność.. Uczymy konsekwencji..
Jesteś taka młoda, a taka mądra. Intuicję matki masz 100%!
Mam kolezanke, ktorej corka zaczela szkole rownoczesnie z moim synem. I nie zapomne, jak na poczatku roku szkolnego byla u nas w odwiedzinach kolezanka i uslyszalam pytanie: ” Hej, a gdzie jest TWOJE krzeslo przy biurku?!” Ale ze jakie krzeslo, po co..? “No przeciez, zeby miec wygodnie podczas odrabiania prac domowych!”…
Myslalam, ze zartuje dopoki nie zobaczylam w pokoju jej corki dwoch takich samych krzesel stojacych przy biurku… :))))))
Jeśli można wiedzieć ile wynosi czesne w szkole Maksa ?
U nas Marlenko dokładnie tak samo, pojęcia nie mam co moja Maja (II klasa) ma zadane. Roztrzepana (po mamie) totalnie, ale wie, że jak zawali to ze swojej winy. Piątki, szóstki przynosi i do przodu. Mogę jej (i jej dwójce młodszego rodzeństwa) czas na zabawę, wspólne czytanie książek poświęcać, ale jej zadanie- jej sprawa. U nas tez się to sprawdza i wierzę, ze wyrośnię na kogos kto sobie w życiu da radę. Myślę jednak też, że to chyba a od dziecka zależy, moze z niektórymi trzeba trochę przysiąść, pomóc…Nie wiem. Pewna jestem natomiast, ze trzeba dać szanse, by radziło sobie samo. Zaufać…Pozdrawiam serdecznie
super, popieram w zupelnosci!
Ja mam akurat roztropne dziecko, raczej pamietajace o rzeczach, ktore trzeba spakowac i o pracy domowej, zreszta w szkole sami w dienniczku sobie wpisuja co na ktory dzien trzeba miec i dziecko moze sobie samo sprawdzic. Poza tym dziecko najlepiej sie nauczy na wlasnych bledach – zapomni czegos i bedzie jej glupio – trudno, nastenym razem juz nie zapomni.
Natomiast jesli chodzi o sleczenie nad lekcjami z dziecmi – wg mnie to jest jakis bad w systemie. Albo jest za duzo za trudnego zadawane, albo dziecko nic nie wynosi z lekcji, ze nie jest w stanie zrobic zadan samodzielnie. Co innego jak dziecko sie o cos dopyta jak nie zrozumie dokladnie polecenia, ale sleczenie? No chyba, ze mowa o dzieciach z duzymi trudnosciami w nauce i rodzice musza z nimi codzienne duzo pracowac, zeby dziecko nie mialo zaleglosci i jako tako przyswoilo material. Ale jesli mowa o przecietnych dzieciach to znaczy, ze cos jest nie tak ze szkola.
Rodzice odrabiajac z dzieckiem zadanie uniemozliwiaja mu wziecie za siebie odpowiedzialnosci i sprawiaja tez ze szkoła wciaz wyrecza sie rodzicami. Nauczyciel zadaje zadanie uczniowi, to jest rodzaj umowy miedzy nimi, nie ma tu miejsca dla rodzica i tak powinno być. Jak inaczej dziecko sie ma uczyc samodzielności? Jeśli uczeń nie odrabia zadań, niech nauczyciel się zastanowi dlaczego, może niech rozważy w ogóle sensowność obowiazkowych zadań domowych albo ich atrakcyjność dla ruchliwego 7-latka a nie obarcza tym rodziców. W Polsce wielu nauczycieli za bardzo obciaża realizacja programu rodziców, to oczywiście wynika też z faktu, że program jest często w ogóle niespójny z naturalnym rozwojem dziecka i ciężko go zrealizować bez opresyjności. My, rodzice, nie powinnismy sie na to zgadzac. Jestem pewna, że gdy przestaniemy pomagać, pilnować, kontrolować i zmuszać dzieci do odrabiania zadań większość dzieci nie będzie ich robić, wtedy nauczyciel będzie się musiał zastanowić nad swoimi metodami pracy i być może zechce wziać wieksza odpowiedzialność za to czego uczy i jak uczy, zastanowi się czy dziecko rzeczywiście potrzebuje spędzić po lekcjach kolejna godzinę na przepisywaniu tekstu do zeszytu czy często mechanicznym uzupełnianiu ćwiczeń zamiast odpoczac, pojsc na rower czy pobawic sie z rodzenstwem, rozwijac swoje pozaszkolne pasje, spędzić czas z rodzina, pojsc na spacer z psem, poobserwowac ptaki w karmniku, spokojnie zjesc kolację, etc. Życie to coś o wiele więcej niż szkolna wiedza i ćwiczenie mnożenia albo równego pisania literek. Life balance od urodzenia – tego uczmy dzieci :)
Rodzice odrabiajac z dzieckiem zadanie uniemozliwiaja mu wziecie za siebie odpowiedzialnosci i sprawiaja tez ze szkoła wciaz wyrecza sie rodzicami. Nauczyciel zadaje zadanie uczniowi, to jest rodzaj umowy miedzy nimi, nie ma tu miejsca dla rodzica i tak powinno być. Jak inaczej dziecko sie ma uczyc samodzielności? Jeśli uczeń nie odrabia zadań, niech nauczyciel się zastanowi dlaczego, może niech rozważy w ogóle sensowność obowiazkowych zadań domowych albo ich atrakcyjność dla ruchliwego 7-latka a nie obarcza tym rodziców. W Polsce wielu nauczycieli za bardzo obciaża realizacja programu rodziców, to oczywiście wynika też z faktu, że program jest często w ogóle niespójny z naturalnym rozwojem dziecka i ciężko go zrealizować bez opresyjności. My, rodzice, nie powinnismy sie na to zgadzac. Jestem pewna, że gdy przestaniemy pomagać, pilnować, kontrolować i zmuszać dzieci do odrabiania zadań większość dzieci nie będzie ich robić, wtedy nauczyciel będzie się musiał zastanowić nad swoimi metodami pracy i być może zechce wziać wieksza odpowiedzialność za to czego uczy i jak uczy, zastanowi się czy dziecko rzeczywiście potrzebuje spędzić po lekcjach kolejna godzinę na przepisywaniu tekstu do zeszytu czy często mechanicznym uzupełnianiu ćwiczeń zamiast odpoczac, pojsc na rower czy pobawic sie z rodzenstwem, rozwijac swoje pozaszkolne pasje, spędzić czas z rodzina, pojsc na spacer z psem, poobserwowac ptaki w karmniku, spokojnie zjesc kolację, etc. Życie to coś o wiele więcej niż szkolna wiedza i ćwiczenie mnożenia albo równego pisania literek. Osobista odpowiedzialność i life balance od urodzenia – tego uczmy dzieci :)
hahaha, padłam jak przeczytaam, że Maks poszedł w butach Leny do szkoły ! :D
Bardzo mądry i potrzebny post!!! Marleno, jako pedagog z wykształcenia (nauczanie wczesnoszkolne) zgadzam się z Tobą i Twoim podejściem. :)
A ja bym zlikwidowała pracę domową:)
W teorii zadania domowe mają utrwalić i uporządkować wiedzę przyniesioną ze szkoły oraz uczyć odpowiedzialnego podejścia do swoich obowiązków. Niestety w praktyce wygląda to zupełnie inaczej. Dowodem są szkoły, w których zrezygnowano z pracy domowej, czego rezultatem była większa chęć do nauki, a nawet wzrost wykonywania dodatkowych zadań dla chętnych. Jeżeli z różnych powodów (choć najczęściej jest to nieświadomość) nie możemy uwolnić dzieci od obowiązku szkolnego, to dajmy im przynajmniej wolność w spędzaniu czasu po szkole.
Polecam książki: ”Wolne Dzieci”, Peter Gray i ”Mit pracy domowej” Alfe Kohn.
Otwierają oczy na naprawdę ważne sprawy.
Pozdrawiam
Ma córkę w gimnazjum, od pierwszej klasy szkoły podstawowej nie wiedziałam co ma zadane, jedna z lepszych uczennic, mam druga córkę w drugiej klasie szkoły podstawowej, robię z nią lekcje, pilnuję- problemy z percepcją wzrokową, słuchową, koncentracją….. Trzeba pomóc. Nie ma co generalizować. Każde dziecko jest inne.
U nas córka na 3 klasie także od początku nauczona, że prac domowa jest jej. Oczywiście nie zostawiam jej samej sobie kiedy czegoś nie umie. Niestety sytuacja wygląda gorzej jak dzieci ma problemy z koncentracją i ma ogólne problemy z nauką niestety siostra ma tak ze swoim 10 latkiem i powiem szczerze w tym przypadku trzeba mieć większą pieczę nad dzieckiem.
Ogólnie popieram Twoje podejście, w praktyce jeszcze długo tego nie sprawdzę, bo mam 2 latka. Ale niestety często zdarzają się nauczyciele (przynajmniej byli w moich czasach szkolnych i obawiam się, że dużo się nie zmieniło) którzy lepiej oceniają prace rodziców – np. podczas przerabiania książki “Pinokio” musieliśmy w ramach zadania domowego zrobić kukiełkę Pinokia (tak, na j. polski). Moją zrobili rodzice (tata wyciął styropian rozgrzanym drucikiem), koleżance rodzice zrobili ruszającego się na sznurkach Pinokia, innej dziadek wystrugał z drewna. Widać było, że to nie są prace dziecka – dostałyśmy 6 (i wszystkie dzieci którym rodzice zrobili dostały 5 i 6). Kolega zrobił samodzielnie dużą kukiełkę ze styropianu, widać było, że poświęcił na nią dobre kilka godzin, nie była to praca robiona na kolanie, ale wycinanie styropianu przez dziecko oznaczało, że była nierówna i postrzępiona – dostał 3… Jak dziecko w takiej sytuacji ma się nauczyć, że warto robić rzeczy samodzielnie? I pewnie, że można tłumaczyć, że oceny nie są ważne, ale jeśli to nie jest jednorazowa sytuacja tylko powtarza się regularnie? I dziecko samo prosi “mamo zrób mi bo też chcę dostać dobrą ocenę” to jak tłumaczyć, że powinien sam?