Nie zależy mi na tym, żeby moje dziecko było teraz “grzeczne”. Mam co do niego większe plany!
Obrałam niepopularną jeszcze w naszym kraju drogę wychowania mojego dziecka. Bywa ciężko i pod prąd. Czuję się niezrozumiana, często oceniana. Widzę spojrzenia innych matek, zderzam się z opiniami nauczycieli. A to wszystko dlatego, że nie boję się powiedzieć, że nie zależy mi na tym, że moje dziecko było grzeczne.
Co pomyślałeś czytając powyższe słowa? Błysnęła Ci w głowie wizja rozwydrzonego bachora, wychowywanego bezstresowo. Takiego, które ma spełnioną każdą zachciankę i bije swojego rodzica. Nic bardziej mylnego. W naszym kraju za niegrzeczne uważa się dzieci: umiejące powiedzieć ‘nie’, wyrażające swoje emocje (owszem ze względu na wiek i braki w umiejętnościach, często w sposób ciężki dla otoczenia), mające przestrzeń na posiadanie własnego zdania (czasami innego niż zdanie rodzica, nauczyciela, otoczenia), wygadane, odważne.
Stoję sobie w kolejce po warzywa. Jest godzina 17, jestem zmęczona po całym dniu, pot leje mi się po tyłku. Wiem, że spędzę popołudnie sama, bo mąż wraca o 21. Odebrałam dzieci ze szkoły/przedszkola i stoją one w tejże kolejce ze mną. Na przeciwko straganu z warzywami jest wielkie stoisko z plastikowymi shit – zabawkami. Moja córka chce gumową zabawkę. Odmawiam. I zaczyna się płacz dziecka zmęczonego i niezadowolonego.
Znacie tę opcję w godzinach popołudniowych, kiedy dziecko może z równowagi wytrącić szum liści w lesie oddalonym o 3 kilometry? U nas właśnie był ten klimat, a ja stałam w tej kolejce jako trzecia. Przede mną była mama z synkiem. W ciągu pięciu minut kiedy moje dziecko żałośnie płakało, a ja pocieszając ją tłumaczyłam, że plastiku nie kupię, pani wypowiedziała z dziesięć raz w stronę swojego dziecka”bądź grzeczny/stój grzecznie, taaak, właśnie, grzecznie! yhy, nie w lewo, nie w prawo, grzecznie, nie ruszaj się, stój grzecznie, grzecznie, niegrzecznie, grzecznie”. Aż chciałam podzielić los Leny i paść na ziemię trzepiąc kończynami. Ta pani była zapewne dumna ze swego grzecznego dziecka, strofowanego w ciągu kilku minut, setkę razy.
Ja wybrałam drogę inną. Tą, która w oczach przechodnia wygląda znacznie gorzej. To moje dziecko “nie było grzeczne”. To moje dziecko płakało. To moje dziecko powiedziało dwa razy, że jestem najgorszą mamą, bo nie kupiłam jej zabawki. Co gorsza ani razu w tej kolejce nie powiedziałam jej “przestań płakać” ani “bądź grzeczna” ani “dostaniesz karę albo 3 klapy”. Poprosiłam ją tylko, żeby na ile czuje się na siłach i da radę, to żeby uszanowała to, że jej płacz jest głośny i na chwilę oddaliła się z Maksem kawałek dalej, ponieważ innym ludziom może być smutno, albo mogą być źli jak ktoś tak głośno krzyczy obok. I nie uwierzycie, ale w tym swoim żalu odeszła ze 3 metry i tam czekała, cały czas płacząc. Dokończyłam zakupy, wzięłam ją na ręce i oddaliłam się do domu. Byłam tą sytuacją bardzo zmęczona, bo od rodzica wymaga to niezwykłej siły. Raz, że mierzysz się z emocjami własnego dziecka, a dwa musisz wytrwać wśród ludzi, którzy w 90% uważają Cię w tym momencie za matkę- świra.
I tak sobie stałam w tej kolejce i wtem wniknęłam głęboko w cel moich działań.
Nie zależy mi na tym, żeby moje dziecko było teraz ‘grzeczne”. Mam co do niego większe plany!
Chcę wychować moje dziecko na mądrego, szczęśliwego człowieka. Nie takiego co teraz równiutko w rządku na apelu stoi bo mu zagrożona karą albo wzmocniono nagrodą z lizaka po. A potem równiutko co rano do pracy, której nienawidzi i tak do emerytury. Nie takiego, który miał 100 kar i nagan albo wszystkie jego działania opierały się na tym, żeby po wykonanym zadaniu dostać cukierka czy lizaka. Nie chcę, żeby moja córka, była “grzeczna” i miała równiutko uprasowaną spódniczkę, a na każde pytanie odpowiadała “tak proszę pani”, a potem do końca swoich dni biegła z pracy, gotowała w locie i podawała żer mężowi, który nie raczy powiedzieć ‘dziękuję’. Nie chcę, żeby mój syn był zmuszany codziennie do pisania pod linijkę, stania pod linijkę, ciszy na zawołanie, równych pleców w ławce, odpowiedzi raz dziennie kiedy zostanie zapytany, zakazu płaczu, bo prawdziwi twardziele nie płaczą.
Chcę, żeby moje dzieci miały pasję, czerpały radość z działania, nauki. Chciałabym, żeby radziły sobie ze swoimi emocjami, biorąc pod uwagę emocje innych. Kiedy ja szanuję ich smutek, żal i złość, oni najprawdopodobniej kiedyś uszanują emocje innego człowieka. Nie, może nie dziś i jutro bo mają 4 i 7 lat (choć często już teraz widać ich wrażliwość). I być może teraz są głośniejsze i odważniejsze i ‘nie pasują’ do społeczeństwa, które oczekuje ciszy i stania na baczność i działania na trzy- cztery, ale głęboko wierzę, że moje działania zaprocentują. Że kiedyś spojrzę na szczęśliwych ludzi, na ich rodziny i potomstwo i przybijemy sobie z mężem piątkę.
Czasami jednak obecnie wygląda to trochę tak, że moje dzieci jawią się postronnym jako te niesforne. Wtedy jest ciężko. Każdemu z boku nie wytłumaczę czym jest rodzicielstwo bliskości czy wychowywanie bez nagród i kar.
“Jednocześnie to prawda, że w rodzicielstwie bliskości wierzy się w znikomą wartość wychowawczą celowego wywoływania trudnych emocji: zawstydzania, straszenia itp. ponieważ wiadomo, że mózg najlepiej się uczy, kiedy dobrze się czuje. Tak więc kiedy są trudne emocje jest pora, żeby zająć się nimi, a kiedy jest spokój i dobry nastrój, wtedy można się uczyć nowych rzeczy.
Rodzicielstwo bliskości odróżnia też (podobnie jak psychologia w ogóle ) dobry, mobilizujący stres, od stresu toksycznego. Troskliwi rodzice, którzy uważnie obserwują dziecko widzą, kiedy stres jest dla niego wyzwaniem a kiedy jest już dezorganizujący. Z jednym zastrzeżeniem: bardzo ostrożnie podchodzą do rewelacji o samouspokajaniu się niemowląt (bo niemowlęta się same nie uspokajają).
Negatywne skutki unikania stresu za wszelką cenę, czyli zagubienie dziecka i brak poczucia bezpieczeństwa, dotyczą najczęściej sytuacji, gdy rodzice boją się dziecku powiedzieć “nie” i boją się jego smutku i frustracji. ” (“Bezstresowe wychowanie i rodzicielstwo bliskości“, A Stein.)
Ja powiedzieć ‘nie’ się nie boję. Czasami jednak reakcja na odmowę może być głośnia. Mylona jest wtedy z uporem i ‘niegrzecznością’.
Kilka dni temu poraziła mnie jedna z wypowiedzi na FP pani Doroty Zawadzkiej brzmiąca tak:
Smutno mi jak to czytam.
Tak mi się skojarzylo z uwagą, którą kilka dni temu dostał mój syn. Ponoć popchnął dziewczynkę i nie przeprosił. Popychanie się kilkulatków rozumiem, ale zdziwiona byłam, że Maks mógł nie przeprosić. Zawsze bardzo przeżywa swoje głupiutkie zachowania w których ktoś ucierpiał. Pytam synka “jak wyglądała ta sytuacja, dlaczego nie przeprosiłeś koleżanki?”. “Mamo, bo ona podtsawiła mi nogę jak chodziłem i sama się wywaliła, a potem naskarżyła na mnie, dostałem uwagę i jeszcze mi przeprosić ją kazali!”
Nie planuję zamknąć mojego syna w szafie na 4 godziny. Dopuszczam taką ewentualność, że w danej sytuacji zadziało się coś takiego, że Maks, w swoim poczuciu żalu i niesprawiedliwej oceny, nie umiał wykrzesać w sobie empatii i współczucia dla dziewczynki, która się przewróciła i którą to bolało.
I tym różnię się od innych rodziców. Nie daję bury “bo pani nauczycielka kazała”, nie ganię za to, że czegoś chcą i podejmuja działania, żeby to dostać czy wykonać. Nie krzyczę kiedy płaczą, nie wysyłam do kąta, kiedy krzyczą. Rozmawiam, uczę, edukuję. Wskazuję drogę, bez wydawania oceny. Nie, nie zawsze udaje mi się w 100%. Czasem na pół gwizdka, kiedy nie mam siły, ale wstaję następnego dnia i.. rozmawiam, jestem obok. Analizuję, uczę się, pytam tych co wiedzą lepiej. Podłamuję się i wstaję. Bo mam do wykonanie większą pracę. Człowieka.
I twoje dzieci mają szansę na zdrowie psychiczne…..w przyszłości…..
Nie są zniewalane, zmuszane do “nie czucia”.
Szanujesz ich jako ludzi, dajesz im prawo do tego.
Wiem, że nieraz jest trudno……znieść spojrzenia innych…
ale niektórzy też patrzą na Ciebie z całkowitym zrozumieniem i poparciem Twoich działań .
Tak trzymaj!!
Wow, Marlena, dziękuję Ci za ten post. To jest dokładnie to, co próbowałam ostatnio tłumaczyć mężowi ale nie potrafiłam tego wyartykułować tak precyzyjnie jak Tobie się udało więc teraz podsunęłam mu Twój artykuł. Też mam czterolatkę, która zachowuje się jak Lenka w opisie a w przedszkolu słyszymy często skargi, bo jest dzieckiem, które ma własne zdanie na każdy temat i nie daje sobie nic narzucić. To samo w domu. Jest nam z nią niekiedy ciężko, to prawda, ale uważam, że tłamszenie dziecka po to tylko by było pokorne, posłuszne i ludziom z boku miło było patrzeć na “taką grzeczną dziewczynkę” jest błędem, którego skutki ujawniłby się w przyszłości, w taki właśnie sposób jak to przedstawiasz. Pozdrawiamy :)
Jesteś moim wzorem. Czytałam z zapartym tchem. Ja próbuje podjac walkę ale czuje sie kompletnie nierozumiana. Mieszkam z rodzicami i wiele rzeczy przenika mimo moich starań np. Zawstydzanie, nagrody za cokolwiek, brak pozwolenia na sprzeciw i faktycznie patrzą jak na matke wariatke.
Kurczę tak ogólnie się zastanawiam, bo odniosłam wrażenie (nie wiem może mylne), że te dzieci, które są grzeczne to dzieci ustawione pod linijkę. Tylko nie do końca tak jest, ja mam przykład w domu. Moja córka poprostu jest grzeczna sama z siebie nigdy nie musiałam się z nią zmagać w sklepie, nie robiła afer. Jest niesamowicie empatyczna co przysparza jej tyleż samo kłopotów co radości. Ona wychowała się “sama” nie musiałam za wiele robić wszystko przyszło samo. Poprostu jest takim typem człowieka, który unika konfliktów i zawsze będzie siedział grzecznie i słuchał Pani. Czy to źle ? Nie wiem, taka jest :).
A co do wychowania bliskości to nasuwa mi się jeden problem. Wychowanie bliskości to między innymi nie dawanie kar. Tylko takie pytanie co z “naturalnymi karami” wynikającymi z zaistniałej sytuacji? Np jeżeli nie ubierzesz butów nie wyjdziemy na spacer? Jest to swego rodzaju kara przecież…
“A co do wychowania bliskości to nasuwa mi się jeden problem. Wychowanie bliskości to między innymi nie dawanie kar. Tylko takie pytanie co z „naturalnymi karami” wynikającymi z zaistniałej sytuacji? Np jeżeli nie ubierzesz butów nie wyjdziemy na spacer? Jest to swego rodzaju kara przecież…”
Warto by sięgnąć do lektury, bo nie da się opowiedzieć całego założenia w 1 zdaniu. Natomiast odniosę się do przykładu. Naturalną konsekwencją nienałożenia butów na spacer jest a)przyjemność chodzenia po trawie bosą stopą lub b)zamarznięta noga w śniegu ;). Wystarczy, że weźmiesz buty do torby i po kłopocie!
Makowieczki mogłabyś podać tytuł tej książki ? Bardzo chętnie bym poczytała :)
Polecam książki Agnieszki Stein, Jaspera Julla, http://dziecisawazne.pl/wychowanie-bez-nagrod-i-kar-fragment-ksiazki-alfie-kohna/ albo na początek https://merlin.pl/w-glebi-kontinuum-liedloff-jean/6598909/?gclid=Cj0KEQjwyum6BRDQ-9jU4PSVxf8BEiQAu1AHqskEEV_QS9NkqF_OUQN_A-nWu_omqcMTUqLcqqlGk0gaAj-B8P8HAQ :) i
Potem jak Ci się wkręci to jest w czym wybierać ;)
A jaką książkę o wychowywaniu byś poleciła? :) taką którą mógłby też mąż poczytać i zrozumieć.. otworzyć oczy i serce w wychowywaniu naszego Maleństwa :)
A jaką książkę o wychowywaniu byś poleciła? :) taką którą mógłby też mąż poczytać i zrozumieć, otworzyć oczy i serce w wychowywaniu naszego Maleństwa :) wpisy też mu podsuwam – genialne!!!
Faktycznie muszę poczytać. Jestem ciekawa jak rozwiązać sprawy które muszą być zrobione takie jak np podanie leków?
Fajny pomysł z butami. Puki co nie musiałam się z niczym zmagać ale coś czuję ze synek da nam do wiwatu ;)
Chłopcy są z Marsa -wszystkiego o chlopcach dowiesz się z książki ‘dzikie stwory -sztuka wychowania chłopców ‘ James /Thomas
Dokładnie tak. Niektórzy rodzice nie potrafią wyjść poza schemat myślenia. Wczoraj biegaliśmy boso po trawniku na tyłach restauracji i wierzcie mi, ludzie z dziećmi patrzyli krzywo… komentarze, typu “widocznie nie chorują”… A może nie chorują właśnie dlatego, że biegają boso? Większość dzieci chciała zdjąć buty jak my, ale ŻADNEMU dziecku nie pozwolili rodzice. To kiedy mają o sobie decydować? Rodzice, pozwólcie dzieciom żyć… Zaufajcie im.
Aniu, ja też mam Córeczkę z tych, co to “sama się wychowała”, czyli grzeczność ma we krwi. Znaczy miałam. Przeszło jej po pojawieniu się Brata. Z zupełnie innym typem charakteru. Po prostu zaczęła brać z niego przykład :)
Brat u nas też już jest i jest z niego niezłe ziolko jak na 9 miesięcznego bobasa ;)
W rodzicielstwie bliskosci nie stosuje sie kar ale sa konsekwencje. Podany przez Panią przyklad to przyczyna i jej konsekwencja :)
To jest raczej naturalna konsekwencja nieubrania butow, bo na bosaka na spacer raczej nie pojdzie, prawda?
Dlaczego nie? A jak ma poznać, czym jest zimno i ze lepsze jednak sa buty, jeśli NIGDY TEGO NIE DOŚWIADCZY? Wystarczy wziąć buty do torby :)
To nie kara, tylko konsekwencje … a to różnica.
Świetny wpis Marlenko! Ja miałam kiedyś taką sytuację, że pracowałam w wakacje jako opiekunka. Dziewczynka tak bardzo przyzwyczaiła się do mnie przez te trzy miesiące, że kiedy wychodziłam do domu, ona zaczynała płakać. Kiedy zapytałam ją dlaczego to robi, bo przecież jest bezpieczna, jest z nią mama czy tata, to ona odpowiedziała “bo Ty się ze mną bawisz, nie krzyczysz jak coś zbroje, bo tata to nawet czasami mi klapsa daje. A my jesteśmy super drużyną!” Jak to usłyszałam, to pomyślałam, że rozumiem ten jej żal. Bo skoro rodziców nie ma z nią, kiedy ona potrzebuje zabawy, a zajęci są nieustannie swoimi sprawami, jeśli krzyczą na nią czy dają klapsa zamiast tłumaczyć, to czy nadal jest to bezpieczne i komfortowe środowisko dla tak młodej osoby? Przecież to my mamy tworzyć razem super drużynę nawet kiedy nie mamy czasu, bo pranie czeka, a w telewizji leci kolejny odcinek serialu. Dzieci to docenią :)
to sobie wyobraz taka sytuacje….kolezanka naszego synka, ktora raz nocowala u nas, kiedy na drugi dzien zaprowadzilismy ja spowrotem, zaczela plakac, wtulac sie we mnie i krzyczec, ze ona nie chce wracac do domu, bo tam ja bija, ze u nas jest tak fajnie. musialabys widziec mnie i tych rodzicow, w sumie naszych znajomych. wiem, ze sa czasem impulsywni a mala potrafi im sie tym samym odwdzieczyc…ale straszne to bylo:(
przemoc fizyczna to inny temat, ale dzieci maja ograniczony sposob postrzegania swiata…
moja corka mi kiedys wykrzyczala, ze jestem najgorsza mama, ze jej kolezanka ma lepsza mame itd. Jak sie uspokoila to zaczelysmy rozmawiac. No i sie okazalo, ze tamta mama jest lepsza, bo jak corka byla u kolezanki, to nie musiala sprzatac zabawek, nie musiala jesc warzyw tylko czekolade a na podwieczorek dostala loda i tamta mama nigdy nie kazala jej myc zebow! I przy tamtej mamie to w ogole nic nie musial robic tylko sie bawic, bawic, bawic. Taaaak…. poszla sie pobawic na dwie godziny po obiedzie, wrocila na kolacje do domu i doszla do takich wnioskow jak na kolacje nie bylo czekolady i miala sie szykowac do snu, co jej bardzo nie pasowalo.
Jak w wielu przypadkach, tak i w tym się z Tobą zgadzam. Chociaż jeszcze troszkę mi brakuje do Twojego podejścia:). Czytając tekst zauważyłam, że ja “grzecznie” używam za dużo razy:(. Iga ma 3 lata i mamy fazę obrażania się, w sumie każdy powód jest dobry aby strzelić focha:). Ręce mi już opadają i nie mam siły żeby z nią walczyć. Chyba muszę to przeczekać i zmienić podejście. Będzie prościej dla niej i dla nas:). Tłumaczę każdą sporną sytuację i wyjaśniam. Czasami mam wrażenie, że mówię do siebie, ale dalej to robię. Mam nadzieję, że to nie pójdzie na marne:). Pozdrawiam serdecznie:)
Całym serduchem łączę się z Tobą i Twoimi przekonaniami:) u mnie to przyszlo naturalnie jakoś zaraz po urodzeniu córki,a męża ..wspieram i pomagam mu w ścieżce RB.
Nasunęlo mi się tylko pytanie co do uwagi Maksa- skomentowałaś uwagę w dzienniczku? Ja bym się chyba pokusiła o polemikę że wersja wydarzeń mojego syna jest nieco inna i czy zostały wysłuchane z uwagą dwie strony? czy w myśl zasady “skarżący ma rację”?
Czytalam A.Stein ale czasami juz sie w tym gubie. Ostatnio moja 2,5 latka jak sie zezlosci, bo np nie pozwalam czochrac jej moich wlosow, rzuca moj telefon na podloge i go depcze. Notorycznie… nie krzycze na nia tylko rozmawiam… ale juz wysiadam…
Telefon warto zostawić wysoko w przedpokoju jak się wchodzi do domu. To za duża konkurencja dla dziecka i wcale się nie dziwię reakcji, zazdrości.
To fakt, ale telefon jest tutaj tylko przykladem. Jak nie podoba jej sie jedzenie bo dostala ziemniaka a chciala cos tam innnego to tez w zlosci ciska nim na drugi koniec pokoju. Nie wiem skad jej sie to wzielo, nie rzucamy w siebie z mezem talerzami. Nigdy nie krzycze za nia na takie akcje, czekam az sie uspokoi i razem sprzatamy, ale to nic nie daje i za dzien/ dwa akcja sie powtarza. Czasami zastanawiam sie czy nie lepiej huknac na dziecko, postawic do kata itd… A jak bedzie miala 13 lat i dalej bedzie ignorowala moje prosby?
Proszę się nie przejmować tym co będzie jak będzie miała 13 lat :-)
Na razie ma 2,5 roku i ma prawo “niewiele wiedzieć o świecie”, “dopiero się uczyc”, “testować, sprawdzać, upewniać się”, “poznawać siebie i świat dookoła i reguły nim rządzące”..
W wychowaniu dziecka liczy się “tu i teraz”, liczy się ono samo, jak się czuje, czy jego potrzeby rozwojowe są zaspokajane, czy ma miłość, spokój w domu, przewidywalną codzienność, poczucie, że nikt z ukochanych osób go nie skrzywdzi (“klapsami”, “krzykiem za byle co”, “odtrąceniem poprzez wyzywanie, karanie, itp.). Wtedy rozwija się optymalnie, prawidłowo i wszelkie fazy rozwojowe (a jest ich mnóstwo, jedna za drugą co rusz to inna), szybciej wygasają, torując drogę tym dalszym, lepszym, dojrzalszym.
Dziecko zmienia się co parę tygodni i ze wszystkiego wyrasta, z każdego zachowania.. Zostają tylko te, które zostały najgłębiej przyswojone, wyuczone.
Wszystko minie, jednak my rodzice, mamy szansę tylko raz w każdej danej sytuacji pokazać kim jesteśmy.. I pracujemy sobie na opinię jakie ma o nas nasze dziecko… Dlatego ważne by każdą fazę przejść “na spokojnie”, w cierpliwości, w zrozumieniu, w akceptacji, że teraz tak może być i to normalne i że chce się pomóc dziecku przejść przez tą daną (nieraz trudną) fazę, typu rzucanie przedmiotem..
Cierpliwość, opanowanie, rozmowa, wiara w dziecko, w naturę, zaufanie, że nasze dziecko jest mądre, że słyszy, że słucha, że zrozumie, że jest pojętne, że da radę, itp..to najważniejsze elementy towarzyszenia dziecku w jego życiu :-)
dziecko w tym wieku przychodzi taka buze hormonalna jak w okresie dojrzewania, ciezko mu z samym soba, ogarniaja je silne emocje, z ktorymi nie umie sobie radzic. pokaz jej inne sposoby wyrazania zlosci- tupcie razem, drzyjcie papier- cos mniej inwazyjnego niz rzucanie rzeczami. wazne zeby wiedziala ze ma prawo czuc ie zla i ze to nie jest zle uczucie, natomiast nie przekraczala przy tym Twoich granic jak np. rzucanie jedzeniem czy niszczenie Twoich rzeczy. pomaga tez opisywanie tego, co widzisz nazywanie jej uczuc “jestes zla, bo chcialabys jesc teraz cos innego niz ziemniaka. nie masz ochoty na ziemniaka. jestes taka zla, ze chcesz krzyczec/tupac/cos tam…” a w spokojniejszym momece mozesz porozmawiac z nia o tym (koniecznie jezykiem osobistym! czyli nie “bo ty..” tylko “ja…”) “nie lubie kiedy rzucas moimi rzeczami albo jedzeniem. nie podoba mi sie to. nie chce zeby tak bylo. wiem ze robisz to, kiedy jestes zla. czy jest cos innego, co moglabys wtedy robic np. mocno tupac nogami/skakac/…”
W życiu nie powiedziałem do córki, żeby nie płakała. Raczej staram się naprowadzić ją na jakieś pozytywy przytulić i wyciszyć… zawsze działa. Nie jest “grzeczna”, jest samodzielna jak na 2,5-latkę opiekuje się bratem bez żadnych wymagań, a jak coś zbroi to zaraz się do nas przytuli i przeprosi, ale na swój sposób, który doskonale rozumiemy. Też mam większe.
Mieszkam w hiszpanii i co chwile widze akcje jak rodzice bez powodu bija swoje dzieci…. Matka bije 2 latke na placu zabaw za to ze ona sie oddala… Innym razem w sklepie matka bije 3 latka bo schowal sie w ubrania… Nawet go nie zapytala czy wyjdzie… Od razu publicznie sciagnela mu spodnie i z 10 raz przywalila z calej sily… Nie wytrzymalam z placzem wybieglamnze sklepu mowiac ze tak sie dzieci nie traktuje… Sytuacja z przed tygodnia w súper markecie wpada na mnie chlopiec na oko 8 letni… Ja sie usmiecham i mowie “no pasa nada” na co matka zaczyna krzyczec na chlopca i uderza go w twarz… Co ciekawe to matki takie “madre” sa… Ojcowie stoja obok i nic nie mowia… Chociaz moj synek ostatnio dwa razy pod rzad dal popis w restauracji i moj tesc stwierdzil ze w takiej sytuacji jego ojciec dawal mu klapsa i on od razu sie uspokajal… Tesciowa dorzucila ze ja jej ojciec nigdy nie uderzyl a ona czula i tak ogromny szacunek do niego… A moj facet dorzucil ze bicie nie rozwiazuje problemu i podal przyklad brata ciotecznego ktorego matka bila a to nie skutkowalo… Takze szkoda mi tych wszystkich dzieci bitych i wydaje sie ze XXI wiek a tu takie akcje… Co warto dorzucic to takie zachowania w polsce sa karalne… Wiem od mamy ktora jest nauczycielka… Bic dzieci nie wolno i mozna takiej rodzince zalozyc niebieska karte
świetny tekst! niezrozumienie otoczenia na fakt że dziecko też może być pełne sprzecznych emocji i o zgrozo wyrazić swoje uczucie, jest ogromne! Moja córka jak słyszy od czyjegoś rodzica słowa kierowane do innego dziecka “bo dostaniesz kare” z dumą podchodzi i mówi “a w naszym domu nie ma kar.” Konsternacja rodzica stosującego karty jest wielka i zdarzyło się nam, że taki rodzic zaczął się LENIE tłumaczyć ze swojego zachowania! Tekst Lenki z przed tygodnia do znajomej na takowe tłumaczenie się: “jak ochłoniesz to porozmawiacie, nie martw się na pewno się dogadacie” :) Duma mnie rozpiera!
Super post! U nas dziecko też z tych “niegrzecznych” uparta jak osiolek u niej słowo NIE to jest NIE i koniec nie przekonasz. Jedyne moje zmartwienie to jej chytrosc zabawek ma cała masę w domu i na dworze a jak ktoś przyjdzie do niej to zawsze przez ok 30minut najpierw wszystko jest jej nic by nie dawała bo ktoś coś weźmie to i ona chce może jakaś rada na to bo naprawdę do takiego zachowania nie mam już pomysłu. ??? Jest jedynaczka ale od małego wychowana że starszym bratem ciotecznym do przedszkola chodzi of roku i myślałam z3 coś to zmieni ale niestety nie widz3 poprawy. I niestety nie bawi się sama niczym mimo se ma 3,5 roku czy to w domu czy na dworze zawsze z kimś w piaskownicy z małą babki na trampolinie mama musi patrzyć a najlepiej z nią skakać na zjeżdżalni też jedną rowerem samochodem takim na dwór hulajnoga mama obok. W domu zabawa lalka mama z nią zabawa kuchnia mama z nią itp strasznie męczące i czasami naprawdę mam dość. Może macie jakieś magiczne sposoby że dziecko zaczęło sie choć trochę bawić samo ? Dodam że bajki ogląda tylko jak pije a różnego rodzaju gry na tablecie komputerze jej kompletnie nie interesują
Dobry wpis. Ja też wierzę, że takie wychowanie choć nie łatwe to zaowocuje w przyszłości. Chociaż sama łapię się na tym “stój grzecznie” w kolejce. Siłą rzeczy powtarzam to co słyszałam w dziecińswie. Chociaż nie uważam, że słowo “grzeczna” powinno zniknąć ze słownika. Po prostu trzeba wytłumaczyć dziecku czemu w danej sytuacji ma być grzeczne i co to oznacza…niekoniecznie stanie na baczność, ale np. nie uciekne ze sklepu na ulicę.
Ciekawa jestem Twojej reakcji ns słynne rzucanie się na podłogę w sklepie. Do niedawna myślałam, że mnie to nie dotyczy, aż tu pewnego pięknego poranka kupiłam nie tego loda, co dziecko sobie umyślało ;) I jak staram się tłumaczyć jej wszystko, podobnie jak Ty – przy tym siadzie na podłogę totalnie zglupiałam, podniosłam młoda i wyszłam ze sklepu, żeby się uspokoiła.
Tłumaczenie w histerii na nic się zda bo dziecko tego nie usłyszy. Trzeba tłumaczyć już po wyciszeniu albo umawiać się na konkretne rzeczy przed wejściem do sklepu.
moim dzieciom zdaza sie rzucac na ziemie w miejscach publicznych (bywaja zmeczone, glodne, przestymulowane…) wtedy siadam obok i czekam az sie uspokoja. mowie im tez ze jak chca, to moga sie do mnie przytulic.
Ja Mam dwie dziewczynki (2 i 5 lat) i niestety używam czasem określenia “grzeczne”choć walczę z tym jak mogę. W Polsce “grzeczne” to po prostu “posłuszne”.Ja pozwalam dzieciom wyrażać swoje zdanie i staram się je szanować i też nie zawsze jestem rozumiana.Najlepszy przykład gdy wychowawczyni w przedszkolu mi powiedziała, że córka “nie daje się żadnym sposobem przekonać do sprobowania niektorych potraw.” Na co odpowiedziałam,że ja jej nie zmuszam do jedzenia czegoś na co nie ma ochoty i usłyszałam, że “powinna pani coś z tym zrobić bo ona jak sie uprze to choćby wszystkie panie ją do czegoś namawiały to ona i tak tego nie zrobi” (nie chodzilo tylko o jedzenie). I tak to w naszym społeczenstwie wyglada: dziecko ma być posłuszne! Czasem i mnie się daje we znaki ten ich upór ale przypominam sobie wtedy jak chyba Jasper Jull tłumaczył, że kiedyś to zaprocentuje gdy np.ktoś bedzie namawiał twoje dziecko na spróbowanie narkotyków,a ono nie da się przekonać.I do mnie to przemawia. Dziecko wychowane w poszanuwaniu jego uczuć będzie czuło się pewniejsze siebie i nie będzie się bało bronić własnego zdania.Wychowujmy i szanujmy równocześnie.
Wczoraj za to, że odmówiłam czekolady zostałam przez swoją czterolatkę potraktowana między innymi takimi epitetami – “jesteś ohydną babą, nie mamą tylko babą”, gdy jej ponownie wytłumaczyłam dlaczego nie dostanie słodyczy i pozwoliłam dalej płakać stwierdziła, że “to jest mój dom i skoro nie chcesz dać mi czekolady to proszę, żebyś się stąd wyniosła”. No to wzięłam torebkę i nie zdążyłam założyć butów gdy zalała się prawdziwymi łzami, złapała moja nogę i gorąco przepraszała, mówiąc, że przecież ona tak sobie tylko żartuje. Porozmawiałyśmy sobie, nagle jakoś moje argumenty zaczęły do niej docierać i temat czekolady się skończył. Tak po prostu, po 15 minutach jej płaczu, stękania, wyzywania mnie, zrozumiała i zaakceptowała. Ile mnie to kosztowało, żeby nie zezłościć się, nie wydrzeć na nią, wiem tylko ja. Nie zawsze daję radę. Czasem ulegam, czasem niepotrzebnie nakrzyczę, co nie skutkuje w ogóle, często brakuje mi konsekwencji, ale nie wyobrażam sobie całkowitego braku systemu kar i nagród. Jeśli wyraźnie o coś proszę, czegoś zabraniam, na coś nie pozwalam, a moje dziecko mnie olewa, robi swoje to ostrzegam a później daję karę – nie jest to absolutnie klaps czy danie po łapach, ale stosowna do zachowania i wieku dziecka kara w postaci zakazu oglądania przez kilka dni bajek czy krótszy pobyt na placu zabaw :)
Czterolatka sobie żartuje a Ty bierzesz torebkę i wychodzisz… Dlaczego? Zastanawia mnie co w takiej chwili myślisz i co chcesz dziecku przekazać. Czy to, że kiedy się na Ciebie złości, bo nie może dostać od Ciebie czekolady, to możesz zniknąć? Taką moc sprawczą oddajesz dziecku podczas sprzeczki o czekoladę? Nie wystarczy powiedzieć, że rozumiesz Jej smutek, że się złości, bo ma ochotę na czekoladę, a to nie czas na słodycze, ale w sumie wiadomo że może się złościć, tak jak i Ty się złościsz kiedy nie dostajesz tego czego chcesz i oczekujesz od innych i zakończyć temat? Na przykład tak jak sama piszesz:
“Jeśli wyraźnie o coś proszę, czegoś zabraniam, na coś nie pozwalam, a moje dziecko mnie olewa, robi swoje to ostrzegam a później daję karę”
To zupełnie jak u Twojej Córki :) Prosiła cię wyraźnie o czekoladę, Ty ją olałaś i postanowiłaś nie dać, a dziecko wcale nie musi w tym wieku zawsze łapac motywu Twojego działania, kiedy jest bardzo skupione na osiągnieciu swojego celu. Tak jak Ty nie łapiesz motywu dziecka zawsze, bo często jesteś skupiona na milionie spraw codziennych, które zaprzątają Twoją głowę. Dziecko prosiło, Ty olałaś, dostałaś więc od swojej Córki karę – odmówiła Ci miłości – „jesteś ohydną babą, nie mamą tylko babą”. Widzisz, tak się czujesz kiedy dostajesz karę – bierzesz torebkę i wychodzisz, pomaga Ci jak dostajesz ją od swojej Córki? :) A dostałaś karę adekwatną dla Mamusi, jak sama mówisz, “stosowna do zachowania i wieku kara”.
Polecam trochę poczytać, bo system kar i nagród można zastąpić pięknym porozumieniem z dzieckiem, szacunkiem z obu stron i budowaniem solidnego kręgosłupa moralnego. Pozdrawiam.
Dlaczego złapałam tą torebkę? Absolutnie nie po to, żeby ją nastraszyć, ale żeby zaczęła mnie słuchać, po tym jak ja wysłucham jej prośby – nie tej o czekoladę. Nigdy nie straszyłam dzieci, że odejdę, że może mnie nie być, nawet nie wpadłam na to, że dziecko tak to może odebrać :( Bardzo skrótowo przedstawiłam sytuację, ale najpierw marudziła o tą głupią czekoladę 40 minut podczas powrotu z przedszkola. Nie ważne, że był rower, spacer, że szłyśmy wszędzie gdzie chciała, oglądałyśmy po drodze tysiąc pierdółek, A ja tłumaczyłam, mówiłam, obiecałam, że jak pójdziemy po południu do dziadka to na pewno od niego dostanie coś słodkiego i będzie mogła zjeść. Temat co chwilę wracał od nowa, więc po kolejnych 15 minutach płaczu w domu i wyzywania mnie jaką to złą matką jestem, na słowo wynoś się, postanowiłam zmienić front. Znam swoje dziecko, wiem jaka potrafi być uparta i jak potrafi utruć, jak mówienie do niej nie dociera, jak ma klapki na uszach, stoi przed lustrem i zawodzi zmieniając miny. Poważnie – staje przed lustrem i trenuje różne rodzaje płaczu i zawodzenia – i patrzenie na siebie jak płacze sprawia jej przyjemność. Może jest na to sposób, ja próbowałam i póki co, moje młodsze dziecko robi swoje. Widzisz, starsza to zupełnie inna bajka – z nią mogę porozmawiać tak, że to trafia do niej i faktycznie jesteśmy w stanie się porozumieć. A wychowywane były tak samo :)
Link do wpisu podesłała mi żona, która uważa, że strofuję córkę przy byle okazji i żebym sobie poczytał. po lekturze stwierdzam, że adresat chyba nie ten… Owszem, ja też nie boję się powiedzieć “nie” swojej kochanej córce, która nie wiem po kim odziedziczyła ośli upór ;) a co z tego wynika, każdy rodzic wie – od dąsów, po lecenie na skargę/drugą instancję do mamy/dziadka, o których za chwilę, po wycie i wodospad łez. Mówię “nie”, kiedy uważam, że czegoś nie powinna robić… ale często (na szczęście nie zawsze, ale często) mama pozwala jej to robić, “bo się czepiasz mało ważnych rzeczy” albo “za dużo jej tłumaczysz, to jest tylko 2/3/4-latka i ona tego rozumie!” powiedziane oczywiście przy córce. Dziadek z kolei, czyli teść (a jak! ;) ) pasie córkę słodyczami: lizakami, gumami rozpuszczalnymi, przy byle okazji (nawet, gdy ona nie prosi o słodycz) w sytuacji, gdy dentystka musi lepić chyba już 10 ząb. Poza tym nagminne jest dawanie słodyczy w momencie nagrody za wymuszone działanie lub zapobieżenie płaczowi za niewłaściwą rzecz, którą zrobiła… Stąd wieczne spory między mną, a żoną, dlaczego nie reaguje!? Mi kilka razy zdarzyło się próbować powstrzymać teścia, albo próbować przemawiać mu do rozsądku, ale zawsze kończy się to kłótnią. A żona ma niezmienny argument: on już taki jest i się go nie zmieni. A, i nagminne jest zdanie teścia, gdy córa płacze: kochanie, nie płacz, nie wolno ci płakać, słyszysz? Nie wolno ci płakać, bo mi i babci serce pęka… Nie znoszę tego “nie wolno ci płakać”, bo całkowicie zgadzam się z tym, co autorka napisała w tym wpisie. Ma ochotę – niech płacze. Nasza rola jako opiekunów w przetrzymaniu tego i edukacji na temat naszych argumentów w innym, dogodniejszym momencie. No, ale już się przyzwyczaiłem, że to ja jestem ten srogi i surowy rodzic, strofujący na każdym kroku, a żona to specjalistka od wychowywania i czytania wszystkich psychologicznych niusów po blogach i mądrych książkach…
Zupelnie nie na temat, czy moznaby bylo zmiebic czcionke, na taka, ktora na smartfonie wyświetla polskie znaki, a nie krateczki? Ciężko się czyta
Ok, fajny mądry artykuł. Podpisuję się obiema rękami pod pani strategią, bo sama odkryłam tę drogę całkiem niedawno na warsztatach z pewną panią psycholog. Mam trzy córki w wieku 13, 10 i 5 lat. Dwie starsze chodza do szkoły i niestety szkoła nie uznaje wychowania bliskości. W szkole wszyscy muszą być cicho, bezwzględnie posłuszni nauczycielowi, obojętnie, czy ma rację, czy nie. Nie ma przestrzeni do przeżycia emocji, stale trzeba je tłumić, bo w przeciwnym razie dziecko uważane jest za “niegrzeczne”. I mam dylemat jak dzieci od małego wychowane w poczuciu bezpieczeństwa i empatii dostosują się do schematu szkolnego, w którym nie ma przestrzeni na kreatywność, nierzadko niedozwolone jest wypowiadanie własnego zdania, nie mówiąc już o tym, że dziecko nie może wyjść z klasy w dowolnym momencie, kiedy jest smutne i ma ochotę płakać, lecz ma “obowiązek” dławiąc smutek rozwiązywać w skupieniu zadanie z matematyki. Zmierzam do tego, że to, o co tak bardzo się troszczymy szkoła niszczy w dziecku w zastraszającym tempie. Jeszcze a propo’s zmuszania do przepraszania. To nauczyciele dyktują dzieciom, kogo uznają za winnego i kto musi przeprosić, nawet jeśli nie wiedzą dokładnie jak wyglądała sytuacja, a gdy dzieci nie wykonają polecenia karzą je oceną niedostateczną. Jak w tej sytuacji wspierac dziecko bez wycieczki do szkoły i wypowiadaniem wojny nauczycielowi.
Podpisuje sie rękami i nogami pod Pani wypowiedzią, a szczególnie jeśli chodzi o nauczycieli i ich osąd kto zawinił i kto ma przeprosić. U syna w klasie najczęściej winni są wszyscy ,którzy znajdują sie w promieniu 0,5 m od całej afery. Ja w takiej sytuacji nie odpuszczam i wyjaśniam sytuację z nauczycielem, jeśli wersja mojego syna różni sie od tego co znajduję w zeszycie kontaktów :)
Uwazam ze to smutne, ze taki sposob wychowania dziecka jak Pani tutaj opisala nie jest powszechny, normalny i naturalny w naszym kraju. Smutne jest tez to, ze osoby w podobnym wieku (nasze pokolenie) nie uwazaja tego za niepokojace, ze tak nie jest. Rosnie nam kolejna grupa “konsumentow”, ktorzy nie wstawia sie za kolega w szkole, ktory doswiadcza niesprawiedliwosci i ktorzy nie beda budowac spoleczenstwa, poniewaz brak im spolecznych wiezi juz w domu…Zycze wytrwalosci :)
Dokładnie wczoraj, patrząc na zasypiającą obok 4-miesięczną córeczkę, pomyślałem sobie, jak bardzo bym nie chciał, żeby dała się wcisnąć w tryby machiny “Systemu”.
Wiem, że trochę dziwnie to brzmi. Nie jestem też antysystemowcem. Chodzi mi o to, że chciałbym po prostu, żeby moja córka robiła zawsze to, na co ma ochotę, a nie tylko to, czego oczekują od niej inni. Bo tak trzeba, bo tak wypada, bo wszyscy tak robią.
A rodzicielstwo bliskości jawi mi się najlepszym sposobem na to, by córka była niezależnym, samodzielnie myślącym człowiekiem, przy jednoczesnym poszanowaniu niezależności (i uczuć) innych.
tak sobie myślę… chyba postępuję podobnie jak Ty. a jednak mogę z całym przekonaniem powiedzieć, ze moje dzieci są grzeczne.
Nie uważam, że można wychować dobrze każde dziecko za pomocą tej samej metody, dlatego nie stawiałabym na piedestale jednej. Podoba mi się rodzicielstwo bliskości, ale widzę w nim pewne słabe punkty i ja osobiście wybieram kompilację. Wszystko należy dopasować do istniejących warunków. Wiele metod wysiada np. w przypadku dzieci z niepełnosprawnością intelektualną.
Dodam tylko, że w moim domu rodzinnym panowały jasne zasady, które były konsekwentnie egzekwowanie (również za pomocą kar), ale od wszystkim – jeżeli rodzice złamali zasady (w nerwach na przykład), to też ponosili konsekwencje. Wszystkie dzieciaki w naszym domu wyrosły na bardzo śmiałych ludzi, o wysokich standardach moralnych i wszyscy pracują w zawodach wymagających wysokiej empatii.
Fajny tekst. Ale jedno mnie w nim boli. Ta ocena tej drugiej matki w kolejce. Wychowuje podobnie jak ty, a przynajmniej próbuje moją Iduszkę w duchu rodzicielstwa bliskości. Ale są momenty kiedy moje ideały macierzyństwa sięgają bruku. Co chwila jednak z tego bruku się podnoszę. Dla niej, dla siebie, dla nas. Ale gdy leżę na tym bruku, kto wie może nawet mówię wtedy bądź grzeczna córeczko, ktoś może stanąć z boku, ocena mu przyjdzie łatwo. Nie wydajmy pochopnych sądów. Może ktoś robi najlepiej jak umie. Może właśnie leży na bruku ideałów rodzicielstwa ale zaraz wstanie. Nie wydajny ocen zbyt szybko.
Już w przedszkolu opisano mojego syna jednym słowem “charakterny” co to miało oznaczać nie wiem, pewnie to samo co u Ciebie i większości komentujących tutaj: posiadający swoje zdanie. Dziś syn kończy 1 klasę SP i nadal wychowawcy nie wiedzą jak z nim postępować. Nie działają na niego żadne groźby, prośby czy przekupstwa. Obecna opinia wychowawczyni – bardzo zdolny ale….. niestety nie pasuje tutaj określenie ….ale leń !! Ostatnio odkryłyśmy z Panią, że trzeba z nim porozmawiać jak z dorosłym, można wtedy wynegocjować, że jeśli zrobi zadania, które były na dzisiaj zaplanowane to będzie miał czas dla siebie i sam zdecyduje co chce dalej robić. Tylko taki argument na niego działa :-) Szkoda tylko, że dopiero teraz na koniec roku szkolnego wpadłyśmy z Panią na tą cudowną receptę, jak zmobilizować znudzonego małego uparciuszka do aktywnej pracy na lekcji ;-)
W wychowwywaniu dzieci bardzo ważną rolę odgrywa temperament. Im go wiecej tym trudniejsze staje sie wychowanie. Rodzice moga ksztaltowac charakter, wpajac zasady. Ale temperament z ktorym dzieci przychodza na świat, bedzie nam to skutecznie utrudnial ;) Tak wiec drogie mamusie, drodzy tatusiowie, cierpliwosci i wytwalosci… Mama 7 latka i 4 latki… tych z temperamentem :p
Powiem ci, że myślałam że ja mam takie zdanie – też mu na tym nie zależy, jednak czasami przy wyjątkowych sytuacjach tego wymagam. I nigdy ale to przenigdy syn mnie wtedy nie zawiódł
jak zwykle uwazam, ze nieco sie zapedzasz w ocenach innych i przypisujesz sobie bardzo duzo zaslug wychowawczych. Tez Ci zycze, zebys kiedys z mezem przybila piatke za sukcesy wychowawcze, ale to nie do konca tak jest, dzieci rodza sie ze swoim charakterem i sa mniej lub bardziej podatne na rozne metody wychowawcze i w roznym zakresie. Nie kazda metoda i nie kazdy aspekt w wychowaniu da ten sam rezultat w przypadku roznych dzieci.
Dziękuje za ten tekst, bo do dziś myślałam że jestem jakaś nie normalna (mam podobne podejście do wychowania jak Ty), ale ciężko się żyje z nim we współczesnym świecie. Wiem jednak (i wierzę w to głęboko) że to kiedyś zaprocentuje. Piątka!
A, jeśli chodzi o takie metody – kompilacje, to polecam książkę “Łatwe posłuszeństwo” Kay Kuzma, sporo tu metod z rodzicielstwa bliskości, ale jest również zdrowe podejście do dyscypliny (w sensie – nauka samodyscypliny). Jest jasno i prosto napisana, mimo że dostałam ją jako lekturę obowiązkową na zajęciach z pedagogiki :)
Ja też stoję przed tym zadaniem. Jak napisałaś – nie zawsze się udaje, czasem po prostu brakuje sił, bo człowiek zmęczony, ale trzeba się starać – każdego dnia od nowa, bo walczymy o nasze dzieci.
Pamiętam kary cielesne czy psychiczne zranienia z własnego dzieciństwa i nie mam zamiaru tego powielać – bo nie nauczyłam się niczego poza tym, że czasem lepiej się wycofać ze strachu przed karą – nawet nie pamiętam, co wtedy źle zrobiłam, czym zawiniłam… A więc kara czy besztanie niby mnie “poprawiły”, ale nijak wychowały… W głębi duszy wiedziałam swoje, a rodzice stosowali wtedy argumenty siły, które na dłuższą metę są nieskuteczne…
Najgorzej z ludźmi. Ci to nie rozumieją, czasem nawet nie chcą rozumieć, za to uwielbiają się wtrącać. Jechałam ostatnio tramwajem, gdy rozwrzeszczała się jakaś dziewczynka. Darła się okropnie i krzyczała na matkę, negowała każde słowo, jakie ta do niej kierowała. I szczerze: nigdy nie słyszałam tak głośno krzyczącego dziecka. Stwierdziłam jednak, że nie wiem, co się wydarzyło, dziecka i matki nie znam, więc nie mam prawa się odzywać, ba! nie mam prawa się odwracać i patrzeć na nich jak na jakieś widowisko! Niestety, inni “towarzysze podróży” nie podzielali takiego podejścia i od razu – jak na komendę – wszystkie głowy w stronę dziecka i matki, potem komentarze pod nosem, z czasem coraz głośniejsze. “Co to dziecko tak krzyczy?”, “O co chodzi?”, “Czemu się nie uspokaja?” Kobieta siedząca obok do mnie skierowała te pytania. Ja na to – wzruszając ramionami – stwierdziłam, że zapewne coś małą musiało rozzłościć, może nie dostała zabawki, którą chciała i nie potrafi sobie z tym poradzić, więc krzyczy. “Aha, no tak, w sumie możliwe. Jest zła i rozżalona, to krzyczy…” – kobiecie wystarczyła zupełnie moja odpowiedź, przestała też nerwowo reagować na krzyczącą dziewczynkę. Ale nie inni… Heh, uśmiechnęłam się wtedy z goryczą – najlepiej byłoby (w miejsce uwag rzucanych pod nosem albo głośniej) dać tej matce i jej dziecku SPOKÓJ. Możliwość albo wykrzyczenia się, albo rozmowy, albo przytulasa – czegokolwiek, ale SPOKÓJ – dystans, nie wtrącanie się do cudzej trudnej sytuacji. Reakcja obcych przecież w niczym nie pomoże, a może zaszkodzić: zawstydzić, jeszcze bardziej podnieść ciśnienie… Ja wiem – to nie jest łatwe, gdy cały tramwaj rozbrzmiewa od tego krzyku. Gdy wracasz do domu zmęczony, sam chcesz spokoju, a tutaj takie coś… “Niegrzeczne” dziecko burzy spokój, sprawia, że zaczynasz się denerwować… Ale trudno, takie są minusy podróżowania komunikacją miejską :P – jeśli chcemy pomóc – dajmy spokój.
Nie ma tak, że jedna metoda wychowawcza opisana w książce jest tą jedyną skuteczną. Trendy w wychowaniu zmieniają się jak w kalejdoskopie i warto po prostu wychowywać dziecko według swoich zasad. W pewnym okresie także zaczytałam się w różnych książkach o wychowaniu dzieci. Potem przeczytałam inną, w której było napisane zupełnie coś innego. Na przykład moja córka była i jest wciąż takim dzieckiem idealnym -pogodnym, bezkonfliktowym, lubianym wszędzie i przez wszystkich. Syn z kolei to po prostu rozrabiaka od urodzenia, który musi mieć ustalone zasady, inaczej wariuje. uwielbia rywalizację, zawsze chce być najlepszy, najpierwszy i tablica z naklejkami za dobre uczynki działa na niego motywująco. To jest mój system, który stosuje i działa, i który on po prostu lubi, choć dziś mówi się, że takie tablice są be. ja bardziej ufam sobie w tej kwestii i wiem, jakie metody są najlepsze w przypadku moich dzieci. A tak ogólnie to też jestem postrzegana w społeczeństwie jako “lajtowa” matka, która jest zbyt pobłażliwa, co nawet wytyknęła mi pani ze świetlicy mówiąc, że moje dzieci to chyba są zbyt rozpieszczane. :)
To, że dziecko będzie grzeczne nie znaczy, że będzie nieszczęśliwe. Mam córkę, które dosłownie jest grzeczna a najlepsze w tym wszystkim, że mimo tego dzisiejszego nie modnego posłuszeństwa. Potrafi mieć swoje zdanie. I w szkole nie manipuluje nią nikt. Nie robi ślepo to co inne dzieci, które na jej tle są bardziej wygadane pewne siebie. Jak widać grzeczne dziecko- nie równa się słabe dziecko. I nie oceniajmy innych rodziców. Sama Pani nie lubi być oceniana a sama oceniła tą Mamę…
Nie porównajmy skrajnych systemów ekonomicznych. Dziecko pewne normy musi zrozumieć a w pewnych względach musi myśleć samodzielnie. Inaczej otrzyma zastraszonego na wszelakie zachowanie obywatela versus obywatela na Maksa roszczeniowego typu “ja tak chce i koniec”. Ja rozumiem współczesne trendy, ale zdrowego rozsądku jeszcze żadna moda nie pokonala.
I jeszcze jedno. Ja co do mojego dziecka mam tylko jeden plan, chce aby bylo szczęśliwe. Nie pragnę aby bylo managerem, team leadem, czy kimkolwiek innym wykreoeanym we współczesnym świecie. Dopóki nie dostanie nobla, Oscara czy pulitzera i tak będzie nikim, bo historia o nim i tak zapomni. Chyba, ze ktos przywiązuje wage do towarzystw wzajemnej adoracji. Pamiętajcie, lepie byc szczesliwa fryzjerka (przepraszam jezeli kogokolwiek urazilem, tym bardzie ze bardzo szanuje fryzjerki) niż sztucznie szczęśliwym tielem.
Znam ten klimat, tez jestem z tego gatunku rodzica, co Ty. Niestety babcia od strony taty naszej 2.5 latki uważa mnie za conajmniej za wariatkę, która nie ma bladego pojęcia o wychowywaniu dzieci “zero dyscypliny, niegrzeczne” i tego typu historie. A ja uważam, ze znam moje dziecko, i wiem, ze moja droga jest słuszna. Nie jest dzieckiem grzecznym, ma swoje zdanie i co krok daje jej szanse podejmować decyzje o sobie. Tak, jak mówisz, jest to cięższa droga, ale ja innej nie znam, bo inna byłaby wbrew mnie, wbrew mojej matczynej naturze. Wiem, ze wychowuje szczęśliwego małego człowieka i to jest dla mnie najważniejsze. Pozdrawiam!
Poza tym że zgadzam się z artykułem i wiem, że tak jest i warto się teraz spocić żeby dać dzieciom bazę na przyszłość, to jeszcze dodam,że tekst jest przecudny i ma w sobie dużo dystansu :) dać mężowi żer rozbawił mnie na maxa :)
dziękuję i pozdrawiam
Dzień dobry wszystkim. Od razu uprzedzę – nie mam dzieci i jestem już w wieku, w którym raczej nie powinnam ich mieć…
Ale zdarzyło mi się opiekować córką siostry (3-4 latka i później “dorywczo”) dawno temu, przez długi czas, kiedy siostra wyjeżdżała za granicę do pracy. W czasie, kiedy mieszkała u mnie ustaliłyśmy pewne zasady, rytm dnia. Były zakazy. Były godziny, po których mała musiała zjeść posiłek czy iść spać. Musiała nawet bawić się sama, zająć sobą, bo ja też potrzebowałam godziny na swoje zajęcia. I konsekwencja. Zupełnie jak z butami na spacer :) Nie chcesz założyć – idziesz boso. Było też dużo wspólnej zabawy, bajek. Bicia nie było.
Po ok. 3 latach siostra wróciła na stałe do Polski i oczywiście zabrała małą. Zasady się zmieniły, a właściwie zniknęły. Pojawiła się “wychowanie bezstresowe”, które, kiedy mała poszła do szkoły, potem liceum, zaczęło przynosić kłopoty. Koleżanki, chłopcy, którzy mogli! nocować, ćpanie, ucieczki z domu.
Na tym etapie wprowadzenie zakazów, a nawet bicie już oczywiście nie skutkowało.
Patrzyłam na to i nic nie mogłam zrobić. Na moje próby tłumaczenia, że to nie tak – słyszałam “mama mi pozwala”. Od siostry usłyszałam, żebym się nie wtrącała.
Potem porzucone studia, ciąża.
Mała jest już dorosłą, prawie 30 letnią kobietą. Sama ma 3 dzieci. Życie nie ułożyło jej się dobrze. I wiecie co? Kiedyś powiedziała mi, że gdyby mogła zostać ze mną, byłoby inaczej. “Bo dzieci potrzebują zasad i wiedzy, co można. Że wytyczenie granic i konsekwencja jest dzieciom potrzebna”. Stanowcze “nie” i kara za przekroczenie granicy (oczywiście nie bicie) uczy bardziej niż bezustanne tłumaczenia, których w końcu przestaje się słuchać. Że bezgraniczna miłość matki do dziecka może przynieść chaos i procentować “przegranym życiem”.
Czy muszę dodawać, że “dzieci” powielają wzorce wyniesione z domu?
“Mała”, mimo wniosków jak wyżej, wychowuje swoje dzieci “bezstresowo”, czy jak chcecie to nazwać… Bo jej dzieci są inne i ona jest inną matką, nie taką, jak jej matka :(
Najstarsza córka “Małej” nie chodzi do przedszkola, bo nie chce. Bo dzieci z niej się śmieją, bo nie umie dostosować się do grupy, bo tam nie jest “królewną”. Za chwilę pewnie będę patrzyła, jak w szkole (tam już będzie musiała chodzić) za wszelką cenę będzie zabiegała o uwagę innych dzieci, o “koleżeństwo”, jak kiedyś jej matka, i oby znów nie powtórzyła się historia “Małej”.
Droga Pani Marleno.
Rozumiem, że komentarze, które krytykują Pani wpis nie są publikowane? Dlaczego?
Myślę, że warto byłoby podyskutować. Ale oczywiście rozumiem, że Pani po prostu nie ma ochoty spierać się. Szczerze powiem, że ja też. Ale myślę, że byłoby sprawiedliwie gdyby również zamieszczała Pani niepochlebne opinie. Na wpis trafiłam, ponieważ był podlinkowany na innym blogu. Tam w komatzrsach różnorodność. Można poznać różne opinie. Zastanowić się. I chyba o to chodzi w blogowaniu. Ale może nie wiem, nie znam się.
Proszę się tak nie przejmować negatywną opinią. Tak samo jak Pani ma do tego prawo tak samo my czytelnicy.
Pozdrawiam serdecznie.
Pani Izo, Pani komentarz był napastliwy i naprawdę ciężko było go podciągnąć pod dyskusję. Dodam, że usunęłam tylko i wyłącznie Pani komentarz mimo, że wiele osób wypowiada swoje (często odmienne) zdanie.
Ja jestem takim właśnie dzieckiem ustawianym pod linijkę. Nie wiem właściwie, na ile wynika to z mojego charakteru, a na ile z wychowania, ale podejrzewam, że rola moich rodziców jest tu całkiem spora, bo sama pamiętam, jak w wieku 2-3 lat potrafiłam awanturować się w sklepie o wafelki czy inne naklejki, więc sporo tej niepokorności w sobie miałam. W każdym razie większość mojego życia spędziłam w przekonaniu, że muszę być grzeczna, posłuszna i nie sprawiać innym problemów. I faktycznie taka byłam, dziecko idealne, zawsze najgrzeczniejsza i najpilniejsza. Jako nastolatka przestałam wytrzymywać presję, czasem zdarzały mi się albo wybuchy złości, albo napady niekontrolowanego przygnębienia – zaczęłam po prostu czuć, że ja to nie ja… Że prawdziwej mnie nikt nie kocha, nie lubi, że wszyscy lubią we mnie tylko tę grzeczną fasadę. Nie potrafię jednak od tego uciec, całe moje życie to właściwie uleganie innym i zabieganie o ich akceptację, zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym… Jest ciężko, naprawdę. Staram się wychowywać moje dzieci inaczej, ale nie jest to takie łatwe, bo tak jak pragnę akceptacji otoczenia dla siebie, tak pragnę jej i dla nich, choć tłumaczę sobie, że to głupie i niepotrzebne, podświadomie chciałabym, by wszyscy ich lubili i by podziwiali i chwalili, że “takie grzeczne dzieci”. Na szczęście mam dwóch rozbrykanych synów, bardzo ode mnie różnych, dzięki temu pamiętam, że to zupełnie inni ludzie, a nie moje kolejne wcielenie i kolejna szansa na zyskanie akceptacji innych :) W każdym razie – tak trzymaj! To dobra droga.
Witaj Marlena, szkoda, że nie spotkałam Cię w tej kolejce, poklepałabym Cię po ramieniu z wielką aprobatą:)
Podejście Jaspera Julla jest mi bardzo bliskie, ale nie znajdziecie tak gotowej recepty, a jedynie próbę podsunięcia Wam podejścia, w którym dziecko jest człowiekiem takim samym jak Ty, ja czy Oni, do którego należy mówić tak jak do równego sobie i oraz człowiekiem, które chce z nami współpracować, tylko nie zawsze wie jak.
Brawo Ty Marleno, za to, że chcesz być przewodnikiem swoich dzieci i towarzyszem w dorastaniu, a nie starszym sierżantem sztabowym;p
Na wpis trafiłem przez przypadek- zainteresował mnie, bo ja akurat zatrudniam ludzi z pokolenia Y. I jest co raz trudniej… Dlaczego? Mam wrażenie, że przez ten typ wychowania- bo kształtuje on poczucie, że “zawsze możesz wszystko”- jak ze sloganów modnych coach’ów. I poziom roszczeniowości, oczekiwań- przy jak najniższym wkładzie własnej pracy jest zatrważający. Jeśli się nie udaje- nie próbują, nie adaptują zmian- po prostu odpuszczają i szukają dalej, ale po kilku latach mają dalej zero prawdziwego doświadczenia, za to wielę pięknie brzmiących wpisów w CV. Kiedy my zastanawiamy się jak rozwiązać problem, oni zamykają laptopy i zmykają na zajęcia z norweskiego albo pojeździć na longboardzie. Oczywiście marzą o startupach i wielkich pieniądzach, ale w związku z tym, że sukces w biznesie w 90% to ciężka praca- mają na niego małe szanse. I wydaje mi się, że to trochę pokłosie wychowania “niegrzecznego dziecka”- takiego, które zawsze robi to na co ma ochotę, takiego- któremu nie są stawiane pewne granice. Czy są szczęśliwi? Nie wiem. Wiem, że moi rodzice potrafili powiedzieć mi “nie”, za co jestem im bardzo wdzięczny.
Wspaniałe podsumowanie!
Nie jestem mamą. Nie jestem nawet pedagogiem. Moje doświadczenie związane z dziećmi sprowadza się do spotykania dzieci znajomych, epizodycznego bycia opiekunką i posiadania młodszego rodzeństwa. Przeczytałam artykuł i pomyślałam, że autorka jest bardzo mądrą osobą, a jej metody są logiczne, przemyślane i dobre dla dzieci. Przeczytałam też jednak większość komentarzy i po tej lekturze zaczęłam zastanawiać się nad miejscem na opisywaną metodę wychowawczą w naszym społeczeństwie. Zwłaszcza, kiedy pojawił się temat szkoły. Drodzy rodzice, wiem, że dla Was wasze dzieci to kreatywne, emocjonalne ale przede wszystkim niezależne istoty i chcecie, żeby były szczęśliwe będąc po prostu “sobą”. Ale teraz wyobraźcie sobie, że nauczyciel ma w klasie 30 indywiduów. W ciągu 45minut większość dzieci będzie potrzebowała wyrazić jakieś emocje i co wtedy? Pozwolimy im biegać, krzyczeć, płakać (bo skoro jedno dziecko wyraża emocje, drugie też chce) żeby mogły mieć swoją przestrzeń, swoje zdanie i “prawidłowy rozwój emocjonalny” w każdej sekundzie życia?
Moja mama jest nauczycielką i coraz częściej ma do czynienia ze skrajnymi przypadkami, kiedy dzieci są okropnie zaniedbane emocjonalnie, nie wiedzą jak reagować na wiele rzeczy, i takimi, którym się właśnie na wyrażanie wszystkich emocji zawsze pozwala. Oba przykłady są trudne do opanowania w systemie szkolnictwa. Cała klasa jest rozbita, lekcja leży, a rodzice rwą włosy z głowy, bo “pani nie pozwoliła mojemu dziecku głośno krzyczeć, a ono jest takie emocjonalne i zdolne”. Zawsze wydawało mi się, że szkoła jest od tego żeby dzieci uczyć, nie ograniczać, nie zastraszać, ale przede wszystkim uczyć. Weźcie pod uwagę, że właśnie nauczanie, przeprowadzenie lekcji jest celem nauczyciela, w związku z tym potrzebuje “grzecznej” klasy, gdzie może pomóc słabszym, wytłumaczyć coś dwa razy, a zdolniejszym i znudzonym zadać dodatkowe zadanie. Jest miejsce na śmiech, na pocieszenie przy słabych wynikach sprawdzianu, na trudne zadanie, ale wymaga to zrozumienia przez dzieci, że czasem ich wspaniałą indywidualność należy odłożyć na bok aby grupa mogła realizować jakiś cel. Bo emocje, które ktoś natychmiast musi uwolnić, mogą się okazać destrukcyjne dla otoczenia w danym miejscu i czasie. Na wszystko jest odpowiedni czas i odpowiednie miejsce.
Sama byłam tym “niegrzecznym” dzieckiem. Ale bez względu na sytuacje w szkole, rodzice tłumaczyli mi, że jestem tam po to, żeby się uczyć. A w życiu będę miała trudniejsze problemy niż niemożność wykrzyczenia, że pani od geografii jest głupia i nie umie czytać mapy. Więc muszę umieć sobie z emocjami radzić.
I uważam, że mieli rację. Mieszkałam w kilku krajach, pracowałam w kilku miejscach. Obecnie pracuję w dużym biurze, z ludźmi, którzy też kiedyś byli dziećmi. I rozumieją, że są odpowiednie miejsca na odpowiednie emocje. Może to jest właśnie ten nasz “zły system”, może to nas odczłowiecza. Ale jest też miejsce na rozmowę, na śmiech, na zrozumienie, kiedy coś smutnego się wydarzy. Natomiast zdarzyło mi się pracować z osobą, która płakała publicznie, krzyczała i na przemian śmiała się do telefonu, bardzo indywidualnie przeżywała każdą brzęczącą muchę za oknem. Uwierzcie mi, to jest nie do wytrzymania.
Często okazuję emocje, śmieję się na głos, złoszczę się, irytuję. Jednak praca/szkoła/metro/sklep, to nie są miejsca do tego aby prezentować swoją indywidualność. Im szybciej Wasze dzieci zrozumieją, że są nie tylko indywidualnymi, emocjonalnymi jednostkami ale też żyją w społeczeństwie, które ma swoje normy i te normy są wypracowane również po to, żeby nikt nie zbzikował z nadmiaru emocji, tym będzie im łatwiej w tym społeczeństwie funkcjonować. A bycie akceptowanym przez społeczeństwo, to też ważny czynnik do bycia szczęśliwym. Oczywiście, nie jesteśmy robotami, w przestrzeni publicznej też potrzebne są emocje, ale w wyważonej ilości. Nie w takiej, aby terroryzować kolegów z pracy ani nie w takiej, żeby dezorganizować czyjąś prace, życie czy naukę. Dzieci są dziećmi i powinny otrzymywać tyle miłości i zrozumienia ile to tylko możliwe, ale rodzice, pamiętajcie, że wasze dzieci będą też funkcjonować w społeczeństwie, które (niestety) jest jakie jest. Im szybciej się przystosują do pewnych norm “emocjonalnych” tym będzie im lepiej w dalszym życiu.
Jak to dobrze, że napisałaś ten komentarz. Ja trochę się bałam zakrzyczenia przez mamy, dlatego po prostu opisałam sytuację, którą znam z najbliższej rodziny. Ale o to właśnie mi chodziło! Dzieci, które nie znają norm i granic co można, często bywają potem nieszczęśliwe. Nie potrafią stworzyć więzi z rówieśnikami, odstają i są są celem ataków innych dzieciaków. Albo za WSZELKĄ cenę chcą kupić sobie aprobatę. A to może się skończyć naprawdę źle. Indywidualizm, wyjątkowość trzeba rozwijać symetrycznie z umiejętnością życia w grupie. Przecież nie żyjemy w próżni. A samotność jest strasznym stanem, nawet jeśli się jest indywidualnością, zdolniachą, a zwłaszcza wraźliwym człowiekiem. Przychodzą mi do głowy słowa o wolności jednostki i to, że ma ona granicę w tym miejscu, kiedy dotyka prawa do wolności drugiego człowieka. Dzięki!
“Dzieci, które nie znają norm i granic co można, często bywają potem nieszczęśliwe.”
Hmmm, nie do końca wiem dlaczego piszesz to pod moim wpisem bo moje dzieci i dzieci rodziców RB bardzo dobrze, a może nawet lepiej niż inne dzieci znają normy i granice. Pytanie tylko o jakich normach i granicach mówimy? :)
Amen. Racja w 100%
Ten skrajny indywidualizm i to ostentacyjne okazywanie uczuć ma miejsce tylko w dzieciństwie, kiedy dajemy dziecku “być sobą”, “mówić co czuje”, “nie być marionetką w czyichś rękach”.
Takie osoby nie wyrastają na krzykaczy i pieniaczy.
To są osoby, które wychowywane w spokoju i zaufaniu w ich mądry rozwój stają się zrównoważonymi, asertywnymi jednostkami znającymi swoją wartość.
To tylko w dzieciństwie dajemy im prawo do okazywania tych wszystkich trudnych emocji, mówienia wszystkiego super szczerze i chronimy przez nadmiernym posłuszeństwem wobec zewnętrznych “autorytetów” ucząc, że najważniejszym punktem odniesienia w życiu jesteśmy dla siebie my sami: to kim jesteśmy, to co czujemy, to co sądzimy, to czego pragniemy. Jest to emocjonalna mądrość, głębia, samopoznanie.
Dodałabym, że na tych “niedostosowanych społecznie” krzykaczy i pieniaczy i tych skrajnych indywiduów wyrastają osoby, które musiały jakieś wielkie dziecięce emocje tłumić i teraz, w dorosłym życiu, pozostawione same sobie nie radzą sobie w ich regulacją…
To są te osoby, którym wiecznie kazano być “grzecznymi”, “posłusznymi”, którym nie wolno było płakać czy okazywać emocji, niezadowolenia..
Z takich jednostek albo wyrastają posłuszne w dorosłości kukiełki bez własnego zdania, pomysłu na siebie, na swoje zycie, bez wglądu w swoje emocje,
albo właśnie buntownicy, krzykacze, złośliwcy i inne niespołeczne typy, które dopiero w dorosłości, gdy odnalazły siłę by wyrzucić z siebie te wszystkie tłumione (normalne) dziecięce emocje, złości i łzy robią to już niestety w sposób (społecznie i prywatnie) destrukcyjny…
I właśnie Marlena to zrobiła. Zaakceptowała emocje córki, ale jednocześnie poprosiła ją by oddaliła się trochę, bo jej zachowanie może komuś przeszkadzać.
WW rodzicielstwo także ” zawiera” granice, jednak tutaj pokazuje się je i tłumaczy, nie tylko stawia i koniec kropka, bez zgłębiania z jakiego powodu.
Pozdrawiam
Agato, przeczytałam twój komentarz i muszę powiedzieć, że wyraziłaś dokładnie to, co ja chciałabym powiedzieć.
Przeczytałam artykuł Makóweczki z dużą uwagą. To ważne, by móc czasem swoje postrzeganie zderzyć z innymi – przecież to właśnie poszerza nasze horyzonty :) Uważam jednak, że trzeba być naprawdę bardzo mądrym i czujnym rodzicem, żeby nie przeoczyć tej cieniutkiej granicy pomiędzy wychowaniem w bliskości, szanowaniem wolności dziecka i jego prawa do decyzji czy swobody wyrażania siebie a totalną wolnością bez ograniczeń, bo ta jednak może skutkować w przyszłości zwykłym brakiem kultury i taktu. Zwróćcie uwagę, że nie mówię o byciu grzecznym czy niegrzecznym – sama nie lubię tych słów i staram się ich nie używać. Mówię o takcie i kulturze życia w społeczeństwie – bo o tym się ostatnio jakoś zapomina. A przecież żyjemy i funkcjonujemy wśród innych ludzi. Takt i kultura nie muszą oznaczać rezygnacji z własnych poglądów, nie muszą oznaczać “stawania pod linijkę” czy ukrywania swoich opinii, by kogoś nie urazić – wg mnie powinny oznaczać umiejętność takiego ich wyrażania, by nie rezygnując z samego siebie, nie urazić też innych.
Kilka lat temu, gdy zostałam mamą, zrodziło się moje marzenie, żeby wychować dziecko na człowieka świadomego siebie i pewnego swojej wartości ale jednocześnie szanującego odmienność innych i zasady współżycia społecznego. Bardzo wierzę, że połączenie wychowania w bliskości z jednoczesnym stawianiem granic ma szansę dać taki efekt. Obrałam taką drogę wychowania – wierzę, że będzie skuteczna :)
Wszystko to pięknie wyglada w teorii, pewnie w praktyce, jak się ma jedno-dwoje dzieci to też. Ale oprócz tego, że jestem mamą, to jestem też nauczycielką i mam na co dzień styczność z dziećmi wychowywanymi podobnymi “metodami” . Dzieci świetnie potrafią mówić “nie”- np. Jasiu, proszę zrób to zadanie – NIE! Oczywiście konsekwencją może być minus/ocena itd., ale wtedy wpada wściekły rodzic i ma pretensje. Bo przecież dziecko ma prawo do swojego zdania, rodzic nie chce zrobić z dziecka bezwolnej maszyny do wykonywania poleceń. W dorosłym życiu przecież też zawsze robimy co chcemy i co my uważamy za słuszne,nie jesteśmy związani zasadami i normami, nie chodzimy pod linijkę, nie będziemy zachowywać ciszy na zawołanie, w ogóle wolni jesteśmy… Wracając do szkoły. Podkreślić należy, że dzieci w klasie jest więcej niż dwoje, troje. Każde ma prawo mieć swoje zdanie i go bronić,( czasem bardzo zaciekle)-czyli wg niektórych rodziców- są odważne. Co do przykładu z dziewczynką. Wzięłaś pod uwagę, że jakbyś zapytała dziewczynkę o “jej” wersję wydarzeń, to może okazać się, że ma inną. Dzieci nie zawsze chcą się przyznać do tego, że zrobiły komuś przykrość. Oczywiście zawsze, w 100% rodzice są przekonani, że to właśnie ich dziecko ma racje i mówi prawdę. Nawet kiedy ja, nauczyciel, widzę całą sytuację, to i tak rodzic wie lepiej. Ja również moim własnym dzieciom pozwalam na emocje, na wyzłoszczenie się a dopiero później tłumaczę wszystko i rozmawiamy. Ale wiem, że wszędzie panują jakieś reguły i dzieci też wiedzą, że do reguł panujących w szkole/przedszkolu TRZEBA się dostosować, w nie żyjemy na bezludnej wyspie.
A zauważyłaś jak często rodzice publicznie strofują swoje dzieci, “bo ludzie patrzą”, “bo co ludzie powiedzą”? Ważniejsze jest dla nich spojrzenie czy komentarz obcych ludzi niż poczucie wartości, uszanowanie uczuć i emocji własnego dziecka.
Popłakałam się po przeczytaniu tego tekstu bo odnosi się do mojego dzieciństwa. Ba, nawet do mojego dorosłego 32 letniego życia. To ja, zabłąkana, z niskim poczuciem własnej wartosci, z niską samooceną. Zostałam wychowana w zupełnym przeciwieństwie do treści artykułu. Nie dawano mi miejsca na płacz w dzieciństwie, który właśnie miał mi pozwolić na uwolnienie złych emocji. Nie mogłam wyrażać własnego zdania bo zawsze było inne od rodziców i ” co ty w ogole opowiadasz”. Musiałam być “grzeczna” i stać pod linijkę w tej przysłowiowej kolejce. Mój dom był ” normalny”, taka zwykła średnio zamożna rodzina. Żadna patologia. Gdy przy kolejnej wizycie u dziadków(moich rodziców) moja córa sie rozpłakała przy wychodzeniu, ubieraniu butów, ja ją po prostu przytuliłam i jak zawsze chciałam dać się jej wypłakać, dać ujście złym emocjom( zazwyczaj potem gadamy sobie co, jak i dlaczego). Moja mama się oburzyła, bo dlaczego córa ciągle i o wszystko płacze i co najważniejsze dlaczego na to pozwalam. Usłyszałam ” jak ty dzieci wychowujesz, gdy Twoj brat był mały to też próbował krzykiem, ale szybko to ucinaliśmy klapsem. Potem już tak nie robił.” Wychowując dzieci staram się nie popełniać błędów rodziców bo tylko ja wiem jak wielki smutek mam w sobie. Jak bardzo chciałam być zrozumiana i wysłuchana w domu. A przede wszystkim, wracając do sedna, jak bardzo brakowało mi dania szansy na wyrażenie uczuć. Chyba najbardziej myślę o tym aby mieć szanse na wyrażenie gniewu, złości, smutku. Swoim dzieciom pozwalam się wypłakać, wykrzyczeć, potem rozmawiamy. Staram się tłumaczyć bo wiem, ze emocje tłumione do środka dają efekt miernoty jaką ja sama się czuję. Ręce mi się trzęsą a łza leci po policzku. Pozdrawiam wytrwałych:)
Odmawiając Córce “plastikowego shit’u” również ogranicza Pani jej wolność i prawo wyboru. To, że coś nie jest drewniane i estetyczne, nie oznacza, że dla niej nie ma wartości. I w ten sposób ustawia ją Pani pod swoją linijkę.Wymieniona sytuacja jest doskonałym przykładem jak pomocna w tej sytuacji jest edukacja finansowa. Od małego rozmawiam z dziećmi na temat pieniędzy, z okazji urodzin itp. zawsze dostają jakieś sumy, które zawsze trafiają do ich skarbonki.Idąc na zakupy biorą parę monet na ewentualne zachcianki pozajedzeniowe. I okazuje się, że na 10 wycieczek zakupowych wydadzą po wielkim zastanowieniu 5 zł na piłkę kauczukowa, którą traktują jak wielki skarb. Samodzielność dziecka to piękna sprawa, ale nie dotyczy tylko nalewania wody z dzbanka do kubeczka czy pieczenia ciasta….W trakcie zakupów dzieci 6- i 4-lata zawsze pytają o cenę, a potem się naradzamy, czy jest to dobry wybór, a nie skreślam z góry ich pomysły, bo nie zgadzają się z moją koncepcją.O wszem, trzeba się nagadać, ale o dziwo, jeszcze żadne nie zrobiło mi awantury w sklepie.Powodzenia!
Ja nie uważam, że wiek lat 4 to dobry moment, żeby dziecko przejmowało się kwestią finansów. Ale możemy tu się różnić i to jest ok:)
Magda u nas podobnie, dziewczyny 4,5 i 9 maja swoje skarbonki i przed wyjsciem na zakupy same decyduja czy dzisiaj biora po kilka zl na jakas drobnostke czy nie. Dzieki temu unikamy niepotrzebnych konfliktow zakupowych :)
i to jest dobry pomysl… odkad moje dziecko ma pieniadze w skarbonce przestalo miec zachcianki. Podobnie z niszczeniem rzeczy – celowo zniszczone i rozpacz? Moze kupic drugie za pieniadze ze skarbonki. Od razu zmienilo sie podejscie do rzeczy.
Bardzo trafne spostrzeżenia. Aż mnie zmusiły do napisania swoich przemyśleń :)
Dziękuję za ten wpis. Bardzo.
:*
Myślę sobie, że chociaż w u nas w PL niepopularny model wychowania, to zaprocentuje w przyszłości…nie znoszę jak słyszę w kolejce straszenie dzieci tysiącem kar, wstyd mi tego słuchać, żal mi dziecka i poszanowania jego godności. Nasze dzieci jak my, mogą się o coś zezłościć, czymś zasmucić, ot po prostu mieć zły dzień. Mam nadzieję, że jak piszesz, za kilka lat dumni będziecie z zbieranych plonów wychowania.
Witajcie,
Bardzo ciekawy temat, pochłonełam również większość postów, które zamieściliście.
Jesteśmy rodzicami żywiołowej kochanej Trójeczki. Jak każdy z was borykamy się z różnymi trudnymi sytuacjami. Na pewno jako rodzice popełniamy błędy, ale to co nas cieszy, to to że jesteśmy ich świadomi, uczymy się na tych sytuacjach. Są i sukcesy które nas cieszą.
Po wielu przeczytanych książkach, w poszukiwaniu pewnie jakiegoś złotego sceneriusza dla nas, postanowiliśmy książki odłożyć wysoko na półkę, coś tam dla siebie z nich oczywiście zostawiliśmy i stosujemy, o czym za chwile napiszę, ale generalnie działamy tak jak podpowiada nam głowa i serducho. I to w przypadku naszej rodziny sprawdza się najlepiej. Wychodzę z założenia, że bazą jest, banalne słowo – po poprostu miłość. Mądra miłość. Taka z szacunkiem do kochanego dziecka. Patrzę wstecz, na swoje dzieciństwo, moi rodzice popełnili wiele błędów, były też i kary, było sporo ograniczeń, ale dali mi coś tak fundamentalnego, ciepło, szacunek, rozmowę, czułość..to wystarczyło i przeważyło.
To na czym mi zależy – to to żeby nasze dzieciaki były asertywnymi osobami, w dobrym tego słowa znaczeniu – czyli szanowały siebie i szanowały innych. Żeby wyszły z domu z taką postawą – ja jestem ok, wy też jesteście ok. Plus – bardzo egoistyczne;) – żeby za lat 30 chciały nas odwiedzać w Święta ;), zadzwonić, spotkać się, tak z własnych chęci i potrzeby, a nie dlatego, że tak wypada.
Ale:) ale będzie ps., może ktoś będzie chciał skorzystać – to co nam MEGA pomaga w codziennym życiu, to pierwsza rzecz – prosty plan dnia. Rano wstajemy i pierwsze co robimy to w miarę wspólnie układamy plan na dany dzień, po czym wieszamy na lodówce. Widzę jak nasze dzieci o wiele lepiej funkcjonują kiedy wszyscy wiemy – i my z mężem też – co się dzieje w domu o danej porze. Udaje nam się dzięki temu uniknąć zbyt wielu roczarowań, histerii – trudnych sytuacji. Zostaje ich mniej – mamy wtedy z mężem więcej sił na ich mądre porozwiązywanie. Oczywiście są też wyjątki i odstępstwa wyjatkowe od planów;) – bo każdy dzień ma być też i przyjemnym dniem. Nam to bardzo pomaga, polecam jeśli chcieliśbyście wypróbować. A druga rzecz – za dobre rzeczy, chwalcie i to bardzo i często. Potwierdza się to i u nas – dzieci uczą się na pozytywnych wzmocnieniach.
Super temat, podczytuję i lubię makóweczki, teraz nieco rzadziej czytam, ale fajnie by było gdyby takie kwestie były poruszane.
pozdrowienia
P.
Marleno, podziwiam Cię jako mamę i ogromnie zazdroszczę dzieciakom, że mogą się wychowywać w takiej rodzinie jak Wasza. Podoba mi się sposób w jaki wychowujesz dzieciaki, jestem pewna, że w przyszłości zaprocentuje to x1000. Mnie wychowano na grzeczną dziewczynkę, taką jaką nie chcesz aby była Twoja córka. Masz rację, to najgorsza opcja. Dla mnie to była zawsze strategia ukrycia tego, że pochodzę z alkoholowej, biednej rodziny. Przecież idealne grzeczne dzieci, zwycięzcy konkursów i posiadacze czerwonych pasków na pewno nie mają problemów w domu i nikt się tego nie domyśli, co się dzieje, gdy zrzucę plecak. Tak wtedy myślałam. Dzisiaj w wieku 24 lat, od 3 leczę się z depresji i zerowego poczucia własnej wartości. Nie mam odwagi, by naprawdę żyć. Wybieram rozwiązania bezpieczne, nigdy nie ryzykuję. Nie radzę sobie często ze stresem. Ciągle do czegoś dążę, ale nigdy nie mam z tego satysfakcji, czuję się zerem, choć wiele osób mówi, że mnie podziwia, bo studiuję dwa kierunki i pracuję już w zawodzie. Nie potrafię zbudować związku z mężczyzną, bo przeraża mnie, że mogłoby mnie spotkać to co moją matkę, nie umiem zaufać, że ktoś może mnie pokochać i troszczyć się. Za co niby? Moi rodzice nie dbali o mnie wcale. Nie mam też już żadnej rodziny, która by mnie wspierała, ale marzę, że mimo wszystko kiedyś będę miała własną, dzięki której poznam po raz pierwszy czym jest kochać i być kochanym i wychowam dzieci w sposób inny niż mnie wychowano. Czytam tego bloga, bo lubię widok szczęśliwej rodziny, napawa mnie lekką nadzieją, że tak można i że może kiedyś takie szczęście też zawita do mojego życia, gdy pokonam chorobę. Przepraszam za wynurzenia, anonimowość pozwala po części wyrzucić z siebie cierpienie. Jesteście moimi największymi ulubieńcami, pozdrawiam ze stolicy Wielkopolski. :)
Jak zawsze wspaniale się czyta Twoje teksty Marlenko! Jestem zgodna z tym co napisałaś i tak właśnie od zawsze staram się postępować,moje starsze dziecko ma 5lat. Chciałabym żeby mój mąż zrozumiał te słowa,ba…żeby chociaż chciał to przeczytać,ale on twierdzi,że twardym słowem,krzykiem wskóra więcej,wstydzi się kiedy jego prawie 5letni syn płacze bo musi posprzątać swój pokój lub wtedy kiedy po prostu jest mu źle i ciągle powtarza “masz prawie 5lat”. W tej kwestii nie dogadujemy się zupełnie,no ale jest jakaś szansa na zmianę czekam na nią z niecierpliwością tłumacząc mu pewne kwestie po raz tysięczny. Dziękuję za ten artykuł ponieważ dzięki niemu wiem,że nie jestem osamotniona w swoich “poglądach”
Dobra to co zrobić, gdy 5 latek wyraża (bardzo głośno) swoje emocje a obok w pokoju śpi roczniak?
” A potem równiutko co rano do pracy, której nienawidzi i tak do emerytury.”
wiesz Marlena to nie jest takie proste.oczywiście powiesz ze każdy jest kowalem swojego losu ale życie bywa przewrotne. Tobie się udało.wstrzeliłaś się ze swoim blogiem i klepiesz te 30 czy 40 tys mies.
fajnie się mówi o niezależności.
wystarczy ze urodziłąbyś się 50 lat wcześniej i co ? możliwości takich nie było
ja zyczę Twoim dzieciom jak najlepiej ale niekoniecznie znajdą taką lukratywną lukę.życie płata figle -choroba czy szybujący frank i wtedy trzeba zagryźć ząbki i iśc do pracy od-do.nawet jak się jej nielubi
mam wrazenie ze jesteś czasami tak oderwana od rzeczywistości ze bardziej sie już nie da
Pierwszy raz tu przyszlam, skusil mnie tytul, bo te same slowa wymowilam kilka razy w zeszlym miesiacu ;-)
W troche innym konteksie tzn mowie, ze ja zostalam wychowana na grzeczna dziewczynke i nie chce tego dla mojej corki.
Niestety codziennie wchodze w role strofujacej matki (siedz grzecznie, powiedz ladnie dziekuje itd), a takze nie jestem w stanie wytrzymac wrzasku, wiec konczy sie to przekupstwem (soczek ze sklepu).
Dobrze wiedziec jak inni rodzice (bardziej doświadczeni i pewni siebie) radza sobie w sytuacjach tantrum…
Popieram gorąco. Wiele rzeczy o których Pani pisze, takich jak sztuczne nakazy społeczne, powodują zahamowanie ekspresji i brak radzenia sobie z emocjami. To dusi od środka:(
Dobrze wiedziec, ze nie jestem jedyna. :)
Zastanawiam, się po przeczytaniu tego wpisu czy to co Pani proponuje nie jest jednak jakąś nadinterpretacją rodzicielstwa bliskości. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie zamierzam Pani krytykować, sama jako mama zadaję sobie wiele pytań na temat wychowania mojego Synka i wcale nie czuję się ekspertką. Poza tym nie przeczytałam ani jednego poradnika na temat wychowywania dzieci i być może to co Pani opisała jest jak najbardziej zgodne z teorią rodzicielstwa bliskości. Staram się jednak kierować intuicją i zdrowym rozsądkiem i coś mi tu mocno zgrzyta. Jak najbardziej zgadzam się z tym, że dziecku należy się przestrzeń do okazywania i przeżywania emocji, ma prawo być złe czy smutne a my jako rodzice powinniśmy je nauczyć radzić sobie z tymi uczuciami, wyrażać je w sposób akceptowalny społecznie. I tu właśnie dochodzimy do moich zastrzeżeń. Czy naprawdę dziecko kilkuletnie ma prawo zatruwać życie wszystkim dookoła tylko dlatego, że jest wściekłe? Czy to jednak nie jest już ten moment, w którym powinno zostać nauczone, że jego emocje są ważne i ich wyrażanie również ale nie kosztem innych ludzi? A zatem nie, nie wolno Ci wrzeszczeć w miejscu publicznym, bo innym osobom to przeszkadza/denerwuje je/męczy? Czy nie dochodzimy tu do jakiejś skrajności przerysowania? Przecież ja jako osoba dorosła nie mogę wyrażać dowolnych emocji w dowolny sposób w dowolnych okolicznościach. Jednak istnieje coś takiego jak normy społeczne i wszyscy im podlegamy. Odwiedzając babcię w szpitalu nie mogę wykrzyczeć swojej złości czy swojego smutku bo są tam inni chorzy. Mogę sobie po takiej wizycie popłakać w domu. I tego chciałabym nauczyć mojego Syna. W różnych sytuacjach zawodowych nie będzie mógł sobie pozwolić na okazywanie swoich emocji, w wielu sytuacjach będzie musiał zepchnąć je przynajmniej na jakiś czas na dalszy plan i po prostu działać.Czy skupiając się tylko na przeżywanych przez dziecko emocjach, stawiając je na najważniejszym miejscu nie posuwamy tego wszystkiego do granic absurdu? Czy nie wyrosną z nich ludzie tak skupieni na swoich przeżyciach wewnętrznych, że trudno im będzie odnaleźć się w dorosłym życiu i współpracować z innymi ludźmi? Chętnie poznam zdanie innych mam, bo wciąż szukam jakiejś drogi dla siebie w macierzyństwie i wychowywaniu dziecka:) Pozdrawiam!
Szukałem wśród komentarzy takiego jak Twój. Cieszę się, że nie tylko ja mam podobne przemyślenia. Myślę, że to, że dziecko potrafi zachowywać się w sposób akceptowalny społecznie, nie zawsze znaczy, że jest “ustawiane od linijki”. Staram się nauczyć moje dzieci szacunku do drugiego człowieka. Do babci, która pyta dziesiąty raz o to samo. Do nauczycielki, która ma na głowie 20-cioro dzieci i czasem zdarza się, że postąpić niesprawiedliwie. Do wspomnianych ludzi w kolejce czy restauracji, którzy nierzadko mają dużą większe problemy niż plastikowa zabawka czy sweterek, który dziecko akurat chce zdjąć mimo, że siedzi w przeciągu. Myślę, że jest to umiejętność niemniej ważna niż radzenie sobie ze swoimi emocjami. Czy mogę nauczyć je szacunku do drugiego człowieka zakładając z góry, że mój cel, jest ważniejszy od celu, który ma Pani stojąca akurat obok w kolejce?
Dokładnie, super jak rodzice pomagają rozwijać pasje, ucza niezależności i chcą aby życie ich dzieci bylo wyjatkowe…ale taki model jak dla mnie jest abstrakcyjny w normalnym funkcjonowaniu bo jednak czy chcemy czy nie ….zyjemy w społeczeństwie gdzie obowiązują pewne zasdy i czy nam sie to podoba czy nie musimy się dostosować np jestesmy u lekarze dziecko znudzone czekaniem chce wyjść mowie nie….jeszcze 3 osoby przed nami i potem po wizycie wyjdziemy. Dziecko zaczyna plakac ze nie chce tu być juz dłużej…. i co powiem mu idź na koniec korytarza i sie wyplacz bo rozumim twój gniew i złość…. w sumie mnie też nudzi już czekanie to poplacze i pokrzycze razem z Tobą? A przepraszam na koncu korytarza jest poczatek innej koleki do innego gabinetu….
Jakiś absurd…. ????????????
Mamo Makowa!
Mam nadzieję, że wkrótce będę mamą! I z miłą chęcią przeczytałabym książkę o tym jak wychowywać w taki sposób dzieci! Jak reagować na takie sytuacje jako rodzic i jak to wszystko przetrwać! Śledzę was od tak dawna i czekam na kolejny krok w postaci książki ♥
Piątka Ci za to :-)aż musiałam skomentować a mimo ze czytam wszystkie posty – zadko się udzielam :-) Mam nadzieje ze więcej będzie takich żywych przykładów, na codzień mieszkających w PL .. moje dzieci, gdy jesteśmy w PL rowniez bardzo wyróżniają się na tle innych dzieci bo potrafią się postawić, powiedzieć ” nie “czy oświadczyć głośno i wyraźnie co sadza o tym ze ciotka jedna czy druga która widza raz do roku chce od nich buziaka na przegnanie :-) Fakt , takie wychowanie , tak jak piszesz wymaga od rodzica masę wysiłku i cierpliwości bo co ja się naslysze jaka to zła mama jestem a nie raz i nie dwa ze głupia i któryś mnie nie kocha i wogule to się mam wyprowadzić :-) – to moje. Plus dodaj do tego Aspergera i ponad przeciętny iloraz inteligencji u Starszego którego ogolnie to nie przegadasz w chwilach “słabości ” bo on ma tryliard odpowiedzi ze swojej strony i piec tryliardów pytan dlaczego tak a nie inaczej postanowiłam i najlepiej wytłumaczyć z każdym szczegółem … moje nerwy momentami są w strzępach .. Ale … ale tak jak piszesz to chodzi o coś większego … coś co zaowocuje w przyszłości … i w nosie mam co myślą inni .. jak to sie mówi : niech się wstydzi ten kto widzi. Moje dzieci maja jasno postawione granice, wiedza co mogą a czego nie a to ze “próbują” czy się buntują jest dla mnie rzeczą zupełnie naturalna i zdrowa i dziwne by było jakby nie chciały naciągać czy sprawdzać granic czy przytakiwalyby na wszystko co im powiem :-) Pozdrowienia z bezstresowo wychowującej Szwecji ✌????
Kurczę tego mi było trzeba . Jesteśmy w Pl od miesiąca i jak widzę ten wzrok ludzi którzy by mnie zlinczowali za to ze moje dziecko nie jest “ulozone” pod linijkę . MM fajnie się Ciebie czyta . Dzięki Ci za uświadomienie ze nie jestem sama w tym innym podejściu do wychowania ????
Bardzo to wszystko jest piękne i takie rozwijające. Tylko niestety nie żyjemy ze swoimi dziećmi w oddzielnym świecie. Jeśli dziecko płacze i histeryzuje w sklepie to jego zachowanie dotyka innych ludzi, też zmęczonych i mających dosyć. I nie mających żadnego obowiązku ani przyjemności słuchania takich ryków. Dziecko trzeba nauczyć też właśnie takiego szacunku do otoczenia. Bo niestety ja mam okazję studiować z młodymi, których tak właśnie wychowano i tracę 90% zajęć (płatnych), bo młodzież ma prawo do wszystkiego i nie musi być teraz grzeczna :) Więc niestety póki co, nasza wolność kończy się tam gdzie zaczyna się wolność drugiej osoby.
Tylko jak rozmawiać z teściową, która już niemowlakom powtarza, że nie można płakać :/ Ja tego słuchać nie mogę, ale obiecałam “że będę grzeczna” i mam wrażenie, że albo skończy się to awanturą jak w końcu swoje powiem, a teściowa się obrazi.
Małżon jeszcze przed ślubem usłyszał, że nie umiem się zachować i powinien mi pokazać gdzie jest moje miejsce (ach jaki piękny przykład dla dzieci)