Rodzicu, nie troluj ustawy o zdrowym żywieniu w szkole

Ciężko ludziom dogodzić. Bardzo ciężko.
Nasze pokolenie naśmiewało się z malkontenctwa naszych rodziców. Więc spójrzmy teraz na siebie. Na rocznik rodziców przedszkolaków i uczniów.
Wszystko nam źle. Wiecznie czegoś za mało, za dużo albo nie tak.
I ok, kiedy czekamy na zmiany, które maja poprawić jakość życia czy edukację naszych dzieci. Ale to narzekactwo tak weszło co poniektórym w krew, że z całym syfem wylewają to co dobre. Chyba z przyzwyczajenia.
Tyle lat słuchałam narzekania na jedzenie w przedszkolach i szkołach. Że syf, że kostki rosołowe, bułki i pączki, słodkie płatki i batoniki. Że źle zbilansowana dieta. I godziłam się z tym w pełnym stopniu. Dieta była paskudna mączno – cukrowa i trzeba było to zmienić. Obiady były niewłaściwie zbilansowane, a kompot składał się z wody z cukrem i pływającą zjełczałą truskawką.
Co więcej, walory estetyczne, wizualne oraz zmartwienie rodziców wsparły wyniki badań, które mówią, że jesteśmy najszybciej tyjącym krajem w Europie. Tak my! Dziarsko gonimy USA, z którego nasze mamy i teściowe się podśmiewały, że u nich to tak, grubasy i frytki przebrzydłe, ale u nas to gdzie! Kotleciki zdrowe z zasmażką, drożdżóweczki z jagodami z lasu, pączusie domowej roboty, pudełko śmietany do zupy. Samo zdrowie. I masz Ci babo placek, jednak nie! Jednak polska dieta pasie nam maluchy w zastraszającym tempie.
“Z badań Instytutu wynika, że już 22,3 proc. uczniów szkół podstawowych i gimnazjów ma nadwagę lub jest otyłych. Mapę otyłości polskich dzieci opublikowano z okazji obchodzonego 22 maja Europejskiego Dnia Walki z Otyłością. Opracowano ją w ramach szwajcarsko – polskiego Programu Współpracy.
– W latach 70. poprzedniego wieku nadmierną masę ciała miało w Polsce mniej niż 10 proc. uczniów, podczas gdy obecnie już co piąte dziecko w wieku szkolnym boryka się z nadwagą lub otyłością” – twierdzi dyrektor warszawskiego Instytutu Żywności i Żywienia (IŻiŻ) prof. Mirosław Jarosz. (http://www.tvn24.pl)“
Co piąte dziecko ma problem z otyłością, 80% dzieci ma próchnicę, 30% dzieci nie chce brać udziału w zajęciach wf.
Jak to się stało? Gdzie zaczyna się problem?
Pewnie w domu. Tyle, że edukację społeczeństwa trzeba gdzieś zacząć. Ciężko jest wejść do domu statystycznego Kowalskiego i pilnować, żeby dzieciaki nie obżerały się chipsami i batonami, grając na konsolach. Można robić akcje społeczne jak na zachodzie. Obejrzyjcie proszę dwie z nich:
Więc było sobie dziecko, które “nie chciało niczego jeść”. Nawet słodkich płatków. Więc błyskotliwa mamusia wpadła na pomysł karmienia malucha… frytkami. Potem dziecko przez lat naście nabywało żywieniowych nawyków rodziny – fast food, słodycze i tyłek na kanapie. W szkole jako nagrody dawano lizaki i słodycze. Na lunch junk i cukier. Kiedy jako osoba super otyła w wieku 32 lat ma zawał, lekarz pyta “jak do cholery się to stało?” (opis od tyłu). Ano tak się stało, że o zdrowe nawyki żywieniowe dba się od dnia 0, a nie od ‘kiedyśtampóźniej’.
A escolha é diária. É possível envelhecer com saúde. É mais caro resgatar a saúde que prevenir a doença.
Posted by Hélder Falcão on 15 września 2015
Przyszłość naszych dzieci, ich zdrowie, energia.. i całe życie, rzekłabym zależy od naszych wyborów teraz. Pomyślcie jak ogromny wpływ macie na swoje pociechy! To czy podacie im słodkie płatki na śniadanie wpłynie na ich życie. To czy spakujecie im kanapkę z wędliną i warzywem zamiast pączka, wpłynie na ich życie. Nie na jutro, nie za tydzień! Na całe życie!
Oczywiście jest taka opcja, że nawet bardzo otyłe dziecko osiągając pewien wiek, weźmie się za siebie i dojdzie do ładu ze swoim ciałem i zdrowiem. Ale to będzie ciężka praca, okupiona wieloma wyrzeczeniami. A po co? Bo rodzice tak dobrze chcieli. Bo ‘dzieciństwo to słodycze’, bo ‘dziecku kawałka czekolady żałujesz? małego cukiereczka’, bo ‘od ciasteczek jeszcze nikt nie umarł’, ‘bo trzeba znaleźć umiar, a nie tak od razu wszystkiego zabraniać dzieciom.. nawet bułeczek słodkich w sklepiku nie ma’. To wszystko są wymówki ludzi, którzy już mają zaburzone spojrzenie na zdrowie i prawidłowe odżywianie swoich dzieci.
Więc kiedy słyszę, że ustawa o zdrowym żywieniu się ludziom nie podoba, mam dreszcze. Co Wam się nie podoba, tak dokładnie drodzy rodzice? Że musicie wstać 4 minuty wcześniej i przygotować dziecku kanapkę do szkoły? Że w stołówce szkolnej dzieci dostaną warzywa? Że zupa nie będzie składała się z soli i wody? Że Wasze dziecko nie opcha się na przerwie bułami i chipsami? Tak serio… Co Wam nie pasuje? Bo ja klaszczę w dłonie! Zaglądam do szkolnego sklepiku, a tam wiatr hula i toczy się jabłko. Alleluja! Umiem zrobić swojemu dziecku kanapkę i włożyć warzywo. Baaa! Mój syn codziennie dostaje i słodką przekąskę – domową lub kupną. Pełnoziarniste ciastko, brownie z jaglanki. Płatki ryżowe z ciemną czekoladą, rodzynki (rewelacyjne mini opakowania w Biedronce) lub inne suszone owoce. Wiem, że w szkole dostanie w miarę przyzwoity obiad. Mam się tym oburzać? Że nie kupi potajemnie lub (jako, że kłamać nie umie za grosz) jawnie, chipsów i batoników? Nie rozumiem.
Niestety niechęć i opór rodziców do zmian żywienia była tak ogromna, że rząd poddał się i huraaaaaa, ‘drożdżówki wracają do sklepików szkolnych‘! Wyborca człek prosty, nie zagłosuje na PO w wyborach, jak nie dostanie swojej słodkiej bułeczki.
Do tego te kłamliwe, lub po prostu wynikające z niewiedzy, non stop powtarzane frazesy – słodzić nie wolno, soli dodać nie wolno. Otóż można. Zanim zaczniecie powtarzać jakieś bzdury zapoznajcie się z ustawą : Rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia lub TU . Ustawa nie jest doskonała, jednak jest pierwszym krokiem, furtką do zmian na lepsze. Inspiracją do wprowadzenia zmian także w domu.
W przypadku maluchów te zmiany można wypracować dość szybko. W przedszkolu Lenki panie zauważyły, że, kiedy na talerzach dzieci pojawiły się różne warzywa, pierwszego dnia nikt ich nie tknął. Panie wymyśliły, ze za próbowanie ich, dzieci będą dostawały pieczątki. Drugiego dnia dzieciaki zjadały warzywa prosząc o nagrodę, zaś w kolejnych dniach uznały je za oczywistość. Bo to są maluchy. Łatwo jest u nich wypracować zmiany, szczególnie właśnie w żywieniu grupowym, gdzie obserwują i motywują się nawzajem.
Więc dlaczego nie pójść za ciosem i od teraz, od jutra (pierwszy raz z pomocą rządu) nie zmienić swojego życia na lepsze, zdrowsze? Na to pytanie każdy niech odpowie sobie sam…
Dokładnie! Jak usłyszałam o tych drozdzowkach, to najpierw nie chciałam wierzyć, że to na serio, a potem to już tylko pusty śmiech. A co do wprowadzania zdrowego żywienia w naszym przedszkolu, jedna mama narzeka, że teraz to jej córka juz nic nie będzie jadła, a tymczasem opowiada, że w weekendy w domu mogą jeść tylko naleśniki lub placki ziemniaczane, bo corka nic innego nie je. Ciekawe, kto pozwolił do tego doprowadzić?
No nie zgodze się z tym że to że dziecko wielu rzeczy nie je to wina rodziców, sama mam w domu córke która większości rzeczy nie je, podejrzewam że ma nadwrażliwość sensoryczna i moge stawać na głowie a ona i tak nie zje, ewentualnie coś dotknie językiem i odkłada na talerz albo wsadzi do buzi i wypluje, nie ma nawet mowy żeby zjadla jakieś bubki typu pomidor koktajlowy, borowki czy winogron. Takze je tylko to co lubi i nie sa to chipsy czy slodycze ale menu ma ograniczone, w przedszkolu wiekszosci rzeczy nie je i nie pije i comam jej zrobic?nie bede wciskac na sile
A co z tym dalej robisz? poszłaś na jakąś terapię czy bierzesz to za pewnik, że pewnie ma nadwrażliwość?
mam w rodzinie takiego niejadka z nadwrażliwością, rodzice nic nie robią, dziecko ma prawie 8 lat. na tyle już odstaje od grupy rówieśniczej, że wyjazd na jednodniową wycieczkę czy kilkudniowy wyjazd na obóz z kolegami jest dla niego problemem. Bo sam wie, że nie będzie miał tam co jeść.
A mama od małego przyklaskiwała jego dziwactwom- jednego dnia stwierdził, że już nie je kaszy- nigdy więcej kaszy nie dostał. Teraz je tylko makaron.
Dziecku trzeba kilka- klikanaście razy podać jakieś danie, żeby je zaakceptowało.
No więc właśnie, chodziło mi o to, że niektórzy rodzice zbyt ławo zwalają odpowiedzialność za żywienie dziecka na przedszkole czy stołówkę, sami nie podejmując żadnych kroków w kierunku zdrowego czy urozmaiconego jedzenia. Swoją drogą, jesli dziecko w przedszkolu generalnie je, a w domu generalnie nie je, to coś chyba jest na rzeczy.
Przepraszam ale nadwrażliwość to nie dziwactwo, kasze wszelkiego rodzaju je, ryz,makaron, ziemniaki tez, bardzoej chodzi o owoce i warzywa ktore maja skorki, probuje caly czas, w formie zabawy, czasem cos razem do jedzenia przygotowujemy z roznym skutkiem to wychodzi ale caly czas probuje, nie ma tak ze powie ze czegos nie lubi i tego jej nie daje, czasem zmienie nazwe np z zupy kalafiorowej na zupe ziemniakowa i zje chetnie, np gaziwanego wogole nie pije bo ja boli buzia co akurat mi pasuje ,robimy rozne cwiczenia, pije ze slomki, do mycia zabkow ma szczoteczke elektryczna itp
Moja corka, obecnie nastolatka, ma zaburzenia integracji sensorycznej, zaobserwowane i stwierdzone. Brala udzial w terapiach. Teraz juz sama wie, ze do wielu rzeczy musi sama sie przelamac, sprobowac przede wszystkim. Male dziecko z takimi zaburzeniam zje wszystko z talerza, ale w swojej kolejnosci, nie mieszajac skladnikow… nie zgodze sie z tym,ze odrzuci wszystko. Nad tymi zachowaniami mozna zapanowac, np. wspolnie przygotowujac ulubione potrawy. Nie kazdy kaprysny maluch cierpi na jakies zaburzenia, bez przesady, dzieci nas caly czas obserwuja i widza nasze reakcje. Jesli za kazdym razem ulegamy i idziemy na latwizne, nie nalezy pozniej sie dziwic, ze dziecko w takiej sytuacji nasza slabosc wykorzystuje.
Ja nie rezygnuje, np wiem ze nie zje borowki ale probuje ja namowic zeby wsadzila do buzi i rozgryzla, zawsze to jakis postep, moze nastepnym razem sie akurat uda i zje, ale biore tez pod uwage ze dziecko tak jak i dorosly niektorych rzeczy moze nie lubic, corka np pije mleko modyfikowanea krowiego nie da rady i naprawde nie widze potrzeby zeby co rano musiala pic w przedszkolu inke z mlekiem skoro nie lubi bo tak pani chce
Oczywiscie nie zmuszam do jedzenia czy picia takich rzeczy z ktorymi widze ze ona rzeczywiscie ma problem a nie ze tylko mowi ze nie lubi bo tak sobie mowi o wszystkim nawet o czyms czego wogole nie probowala :) np moj maz nie zje zupy kalafiorowej bo ma uraz, jak byl maly to mu tato kazal jesc ta zupe na sile az zwymiotowal bo mu ciezko bylo zrozumiec ze dziecko moze nie lubic kalafioru
Jestem jedną z tych córek, którym nigdy nic nie smakowało. Jadłam na okrągło na śniadanie, kolację i przekąskę chałkę z 3 plasterkami sera. Na obiad – wyłacznie pomidorowa przez kilka lat, czasem 2 gryzy kotleta i kawałek ziemniaka lub makaronu. Nie lubiłam warzyw, owoce umiarkowanie, domowe ciasta kochałam. Byłam zawsze strasznie chuda. Teraz mam 31 lat, małe dziecko (wciąż jestem szczupła) i JA jem prawie wszystko, a to dzięki temu, że mnie nie zmuszano do jedzenia tego, co uznawano kiedyś za zdrowe (polskie obiady – zgroza). Teraz uwielbiam jeść, próbować nowe rzeczy, smakowac i gotować. Jakby mnie matka wzięła na “terapię” (na litość Boga, Ty na poważnie z tą terapią dla małego dziecka?…..), to przypuszczam, że bym sie zamknęła w sobie i uznała, że jestem nienormalna, skoro zmuszam mamę do takich zachowań.
Dzieciom to przechodzi. Ba, większość moich kolezanek ma podobne wspomnienia – jakieś znienawidzone danie, które do straszny przez kolejne dekady, ale “trzeba jeść”. Powtórzę: TO PZRECHODZi. Nie bierzcie dzieci na terapię!!!!!!!!
Dodam tylko, że moje dziecko w wieku 17 miesięcy je prawie wszystko, co jej damy (owoce, warzywa, zupy, obiady, makarony. Mało słodyczy, bo po co.) Ale i u niej widzę już to, co miałam ja: nie znosi tradycyjnej polskiej kuchni, po prostu NIE. A teściowa gotuje wspaniale, wiem, bo jem. ;) Natomiast przepada za kuchnią włoską.
Spokojnie, dziecko nie da się zagłodzić. Próbowac dawać nowe rzeczy trzeba, trzeba kilkakrotnie podawać zdrowe przekąski, obiady… Ale nie popadać w paranoję. TO przechodzi.
TTylko (chyba, tak slyszalam) te drozdzowki mają mieć określoną/ ograniczoną ilość cukru. U nas już takie są, naprawde nie są slodkie, bez lukru. Drozdzowka tez moze byc ok, zalezy co ma w srodku….
Amen Makowa Mamo! Nie mieszkam w Polsce, z reguły nie bardzo mnie interesują dyskusje na temat polityki i tego co sie w kraju dzieje … Ale ” internetowa afera” na temat tej ustawy mierzi mnie strasznie ! Cała nasza polskość w tym wychodzi ! Wszystko złe … A gdzie zaczynać zmianę świadomości społeczeństwa jak nie wsród najmłodszych? Nasze pokolenie zżera rak a my nadal uparcie karmimy raka naszych dzieci …
Po stokroć się zgadzam :) Mój “niejadek”, który nie chodzi na obiady, sklepiku w szkole nie ma, wciąga codziennie zrobione przeze mnie śniadanie: chleb pełnoziarnisty (w domu nie tknie), warzywa, owoce, bakalie. Ustaliliśmy na początku września, co lubi i to dostaje(no, czasem coś przemycę ;)) Nie zjada “owoców w szkole”, bo nie lubi jabłka, rzodkiewki w całości, ale za to następnego dnia dostaje do kanapki pokrojone. Fakt, wymaga to ode mnie pracy i pomysłów, ale za to nie martwię się o jego zdrowie. Bladłam czytając jadłospis przedszkolny i dlatego nie puściłam tam mojego młodszego dziecka, które jest alergikiem i taki syf zwyczajnie mu szkodzi.
dobrze, ze wpisalas niejadek w cudzyslowiu, bo wierz mi, niejadka w domu to Ty nie masz. Zgadzam sie, ze Polacy to narod najszybciej tyjacy, przerazaja mnie wizyty w Polsce, wszedzie widze otyle dzieci, to co zaobserwowalam w hotelowej restauracji jak odzywiaja sie rodziny nie dziwi mnie skad ta plaga. Sniadania platki czekoladowe, z miodem, pseudo kolorowe kulki, parowy, nalesniki z mega slodkim serkiem polane grubo czekolada, oczywiscie mozna bylo zjesc muesli, ale tego prawie nikt nie ruszal. I to wszystko za pozwoleniem rodzicow, ktorzy nie lepiej jedli. Moja dwojka najlepiej tez by to jadla, bo w domu takich rzeczy nie uswiadcza, ale wystarczy tlumaczenie, ze albo jedza normalne rzeczy albo wychodzimy bez sniadania. Tu jest potrzebna edukacja rodzicow, jakas kampania, nie wiem, ale dlaczego tak duzo ludzi zle sie odzywia?? Bo jest ogolny dostep do taniego, syfiatego jedzenia i to sie dluuuuuugo nie zmieni.
Ale obserwacje z hotelowej restauracji maja sie nijak do codziennego zywienia. Ja na wyjazdach szczegolnie takich z jednym czy dwoma niclegami tez pozwalam na jedzenie czego nie ma na co dzien a i sama tez nakladam na talerz cos, czego nie jadam na co dzien. Nieco inaczej wyglada sytucja kiedy pobyt jest dluzszy i tu szukamy kompromisu, bo dzieci jednak bedzie ciagnac do czekoladowych kulek postawionych na wierzchu a wszyscy wokolo wlasnie to jedza. W domu nie ma kulek i nie ma problemu.
Podzielam Twoje zdanie w 100%.
W “naszym” przedszkolu wprowadzenie ustawy to istny dramat, bo przecież dać dziecku herbatę bez cukru to niemal zbrodnia! Nie wierzę w to co słyszę :(
To, co się dzieje wokół tej ustawy i w szkołach od 1 września, jest dla mnie zupełnie niezrozumiałe. Jestem jeszcze mamą przedszkolaka, ale wiem, że gdybym miała już dziecko w szkole, to byłabym szczęśliwa, że może kupić sobie do jedzenia coś lepszego i bardziej wartościowego, niż baton i chipsy. Chociaż nie. Moje dziecko będzie chodziło do szkoły z drugim śniadaniem. Tak, jak ja chodziłam. W szkole był sklepik, ale ja i tak zawsze miałam kanapkę, jabłko, banana w plecaku. Nawet na studiach! Nie rozumiem, dlaczego rodzice tak bardzo ubolewają nad zmianami, które powinny ich cieszyć. Chociaż z drugiej strony…widząc maluchów z lizaczkami w buzi i sokami w butelkach ze smoczkiem, zdziwiona nie jestem. Nie mamy podstawowej wiedzy o zdrowym żywieniu. I siebie i dzieci. Naprawdę nie rozumiemy, że jedzenie ma znaczenie. I popełniamy najgłupsze z możliwych błędów, wierząc, że to tylko jeden cukierek, kilka chipsów, zdrowy sok i mała paróweczka…Zgadzam się, że ustawa nic nie zmieni. Dopóki nie zmieni się nastawienie i wiedza rodziców. Dzieci powielają nasze nawyki i przyzwyczajenie, więc dopóki my sami nie będzie zwracać uwagi na to, co mamy na talerzu, dzieci też nie będą. Tylko jak taką edukację rodziców przeprowadzić? Kolejną bardzo drogą kampanią telewizyjną, która i tak dotrze do jakieś tam procenta?
Ja również jestem zadowolona ze zmian i krew mnie zalała, kiedy okazało się, że do sklepików powracają drożdżówki… Widać, że niektorzy nie mogą żyć, bez energetyków zagryzanych chipsem. Bardzo to smutne
Zgadzam się z Tobą w pełni, to jest po prostu chore. Myślę, że to po prostu wynika z lenistwa, chcemy mieć zdrowe dzieci owszem, ale jak już mamy się trochę wysilić? Oj już ciężko. Nie rozumiem tego, rodzicu drogi, jak już tak bardzo pragniesz, żeby Twoje dziecko zjadło drożdżówkę na śniadanie, można ją po prostu kupić w drodze do szkoły, mało jest po drodze osiedlowych sklepików czy dyskontów? Bardzo się cieszylam z tych zmian na zdrowsze, moje dziecko ma dopiero 3lata, od małego jadł warzywa, owoce, kasze itp. Jest to dla niego normalne, bo tak jedzą wszyscy domownicy. I owszem je słodycze, bardzo je lubi, ale zawsze staramy się choć po części, żeby to było przemyślane, np orzechy zanurzymy w czekoladzie i juże coś zdrowego przemyconego, owoc zamiast batonika, a jak już musi być batonik może zróbmy batonika musli, wszystko się da, trzeba się tylko WYSILIĆ! Ale nie oczekujmy, że szkoła za nas wychowa dzieci, to nasze zadanie wykształcić w nich dobre nawyki, a szkoła może nam jedynie pomóc. Jak już bardzo chcesz rodzicu dawać słodkie i niezdrowe rzeczy, spokojnie zdążysz to zrobić po lekcjach ;) Niedawno z badań wyszło, że nieprawidłowo trawi weglowodany i pewnie przejdziemy na dietę bezcukrową i bezglutenową. W miejscu gdzie mały uczęszcza na zajęcia na szczęście jest stołówka, gdzie dostosowują się do diety, chociaż jestem świadoma, że to na mnie spoczywa obowiązek dbania o dietę małego i mam nadzieję, że do czasu aż pójdzie do szkoły nauczę go, żeby zawsze wybierał zdrowiej, nawet jeśli będą te nieszczęsne drożdżówki
MM chętnie odpowiem na pytanie co nie pasuje ludziom w ustawie mimo że ta nie dotyczy mnie bezpośrednio (a nawet w zasadzie pośrednio). Otóż obiady, które są teraz przewożone do szkoły są w większości po prostu niesmaczne, kompletnie niedoprawione i co najmniej połowa z nich ląduje w koszu (moja mama jest nauczycielką w zerówce i jest to codzienna jej relacja). Ja pochwalam zdrowe żywienie, ale nie na hura i bez przesady po prostu. Niedoprawiona zupa, niesłone ziemniaki, sos niezaprawiony niczym, wygląd pozostawiający wiele do życzenia i kwaśny kompot z truskawek, bo takie sie akurat trafiły a dosłodzić nie wolno. Wszystko trzeba robić z głową MM. Ot co.
Ale to nie jest wina ustawy tylko osob przygotowujących, że nie potrafią ugotowac smacznie i zgodnie z zaleceniami. Nikt nie zakazuje używania soli podczas gotowania ziemniaków – serio, doczytaj sobie, albo niech sobie pani ze stołówki doczyta.
Ja sobie nie będę odczytywać, bo mówiąc w skrócie na ten moment mam to w nosie, nie mam dzieci szkoła dawno za mną, mogę jeść co chcę, gdzie chcę i z kim chcę. Mówię o faktach. W wielu szkołach nie ma stołówek, jest catering. Przetargi wygrywają najtańsze firmy, również dlatego że rodzice życzą sobie żeby było tanio. Efekt jest taki jaki jest. Jedzenie jest znacznie gorsze niż było. Nie wetuje ustawy. Próbuję tylko przekazać, że niestety te zmiany są nietrafione, bo zamiast w szkołach i przedszkolach być zdrowo jest po prostu niesmacznie. Sama gotuję i jem zdrowo, do tego jestem wegetarianką, więc wiem że zdrowe jedzenie może być smaczne. Ale niestety w większości szkół i przedszkoli nie jest. Rozumiecie? Większość ma w poważaniu czy dzieci to zjedzą czy to jest smaczne, muszą być obiady to są, nieważne że nikt ich nie chce tknąć.
No dokładnie!!!!!!!
Brawo!
Zdrowe jedzenie w szkole i przedszkolu jak najbardziej popieram, cieszę się, że ze szkół zniknęły automaty ze słodyczami (chociaż te bardziej przedsiębiorcze dzieciaki i tak sobie te słodkości i słoności organizują). A co do gotowania “bez soli” i “bez cukru” – to już kwestia interpretacji przepisów przez daną placówkę – u synka w przedszkolu wszystko dalej jest smaczne, panie kucharki chyba tylko graniczyły ilość zakazanych przypraw. Natomiast w szkole w której pracuję ziemniaki są gotowane faktycznie bez soli, co już zakrawa na absurd. Dzieciarnia zaczęła sobie sól do obiadu z domu przynosić ;P
Moje dziecko poszło w tym roku do przedszkola. Byłam przeszczęśliwa że udało nam się dostać do dbającego o zdrowe jedzenie maluchów, brak cukru, danonkow, soli, ryba dwa razy w tyg, soki sami wyciskają itd.. Gdy weszła ustawa pomyślałam że teraz wszyscy rodzice beda zadowoleni ale nie.. Od podwórkowych mam usłyszałam ‘ale ze ciasta nie dostana na podwieczorek?’ ‘czym beda słodzić miodem? 90% dzieci jest ucczulonych’.
Moim zdaniem szkoła sama powinna zadbać by w sklepiku lib na stołówce panowała zdrowa żywność, a na drożdżówkę niech rodzic zabierze po szkole.
Szkoła nie prowadzi sklepików szkolnych. Sklepiki prowadzi ajent, który wynajmuje pomieszczenie. Szkoła nie zatrudni osoby, która sklepik poprowadzi, nie dlatego, że uważa to za zły pomysł, ale dlatego, że gmina, która jest organem prowadzącym, nie da na to pieniędzy.
Tak samo jak gmina nie zgodzi się na zatrudnienie dodatkowych nauczycieli do świetlicy, żeby nie była ona przechowalnią, ale oferowała sensowną opiekę.
I jak gmina nie da pieniędzy na remont pomieszczeń, żeby szkoła miała 2 dodatkowe sale i przez to dzieci nie chodziły na zmiany.
Nie piszę bajek, piszę o szkole, w której pracuję.
Ani dyrektorzy ani nauczyciele to nie debile. Wiemy, co zrobić, żeby w szkole było lepiej. Ale gmina nie daje na to pieniędzy.
A ciekawe skąd gminy mają brać na to wszystko pieniądze, jak muszą ze swoich dochodów dokładać do pensji nauczycieli i całego personelu szkolnego o zeasie już nie wspominając, a pieniędzy z Ministerstwa też jest coraz mniej. Utrzymanie szkół to jedne z większych wydatków w gminach.
Brawo!!!! Ja piany dostaje jak słyszę dyskusje o coca coli i baronie w szkole!!!!
Zgadzam się całkowicie. Nie mam pojęcia dlaczego wszyscy są tak oburzeni brakiem chipsów i innego śmieciowego jedzenia, przecież tu chodzi o ich zdrowie. Rozumiem jak się siedzi w szkole do 15 czy 16 i w pewnym momencie, nawet jeśli ma się te drugie śniadanie, człowiek opada z sił i potrzebuje zastrzyku energii żeby przetrwać. Ale nie rozumiem bezsensownego dawania przez rodziców kasy, ponieważ im się nie chce robić jedzenia. Przez ostatnie 11 lat edukacji pamiętam może 3 przypadki, gdy dostałam pieniądze na jedzenie. Tak to zawsze, albo robiłam coś sama, albo moja mama przygotowywała kanapkę, owoc i wodę. I przez 11 lat jakoś znajdowałyśmy na to czas. Więc to raczej nie jest nic trudnego.
Ja jak wiem, że rano mi się nie będzie chciało, szykuję kanapkę wieczorem i wkładam do lodówki. polecam
Dokładnie! Bosh, nie dogodzi się wszystkim, ale dlaczego mamy tuczyć dzieci? Bo bez słodkości to dzieciństwo nie będzie szczęśliwe? Litości… Szkoda słów, naprawdę… :/
Dokładnie, ja tak słyszę prawie od wszystkich, że dzieciom marnuję dzieciństwo, bo ja mogłam jeść słodycze a im bronie, złą matką jestem…
Witam,
bardzo lubię Pani bloga, ale tym razem się nie zgadzam. Ta ustawa uderza nie tylko w dzieci, ale również w szkoły. Moja córka chodzi do ‘normalnej państowej podstawówki’. Pani dyrektor będzie musiała w tym roku zamknąć sklepik szkolny, który prowadzą uczniowie z dużym sukcesem. Nie ma w nim coli i innych tego typu rzeczy. Codziennie sprzedawali przygotowywane przez stołówkę kanapki, teraz już nie mogą. Ok promujemy zdrowy styl życia-zgadzam się. Ale jak ma się utrzymać sklepik w którym sprzedawane są owoce, warzywa, pestki i tego typu rzeczy? Nijak. Jeżeli moja córcia je takie rzeczy, to pakuję jej je do plecaka, a pieniędzy nie daję. Pakuję również rzeczy (owoce, warzywa) sprawdzone, nie z super, hiper marketu.
Druga kwestia to cukier. W naszej szkole wydaje się dziennie 300 herbat. To biedna szkoła. Tak, herbatę słodzi się cukrem. Słoik miodu, którym wg. Ustawy można taką herbatę posłodzić kosztuje około 40 zł. Szkoły na to niestać. Więc zastanówmy się lepiej posłodzić cukrem czy tej herbaty nie wydać?
Proponuję wydawać herbatę bez cukru. Bo o dziwo taką też można pić!
No dokladnie i taniej i zdrowiej. A jeszcze taniej i zdrowiej to dac wode do picia. Kranowa w wiekszosci miejsc nadaje sie do picia.
Właśnie w tym problem, że dzieci, których rodzice dbają o ich zdowie nie znają słodzonej herbaty. Moje dziecko w przedszkolu dowiedziało się co to jest słodzony kompot, czy herbata, wcześniej piło tylko wodę. Nadal potrzebuje wody do zaspokojenia pragnienia. W ubiegłym roku toczyłam wojnę w publicznym przedszkolu o udostępnienie mojemu dziecku wody! Doszło do tego, że stał w kącie za to, że poszedł po obiedzie do łazienki i napił się wody z kranu, bo po słodzonej herbatce nadal chciało mu się pić. Przeniosłam do prywatnego głównie ze względu na dietę. W tym roku, znowu jesteśmy w publicznej zerówce, na pierwszym zebraniu, gdzie myślałam, że może usłyszę trochę na temat edukacji naszych dzieci, głównym tematem była dieta. Największym problemem rodziców był brak naleśników i gotowana ryba, której ich dzieci nie chcą jeść. Myślałam, że jestem z innej planety, patrzę niby normalni, inteligentni ludzie, a dyskutują jak “obejść” ustawę i przemycić naleśniki i pączki. Raz się w Polsce jedna ustawa udała, a rodzice chcą wszystko zepsuć. Mnie szokuje fakt, że kawa czy chipsy w ogóle pojawiły się w sklepikach. Za moich czasów tego tam nie było i dawaliśmy radę. Autorce bloga dziękuję za ten temat, bo o dziwo w blogosferze wszystkie matki eco, a w przedszkolu czekają w szatni na swoje dzieci z jajkami niespodziankami, bo po 4 posiłkach dzieci będą się słaniały na nogach i bez czekolady do domu nie dojdą. A jeszcze przy okazji, dziękuję za fajne i zdrowe i przepisy:)
A dlaczego ten sklepik ma być zamknięty, skoro to uczniowie w nim sprzedają? rozumiem, że zysk idzie na jakieś cele szkoły, więc po prostu będzie mniejszy?
a do picia- woda. Tania, bez cukru. i zdrowa:)
Dziwne ma Pani myślenie. Pani córka je zdrowo to jej Pani zapakuje, a sklepik z batonami i drożdżówkami niech będzie bo szkoła zarobi na innych dzieciach, które będą się tym obżerać? A tu chodzi o to, żeby wszystkie dzieci uczyć zdrowo jeść, a nie tylko Pani córka czy jeszcze innych kilka osób. A reszta niech je to świństwo, a co tam. Najważniejsze, że szkoła zarobi. Ludzie co z wami
Daj spokój… Jak czytam o tym, że drożdżówki mają wrócić do szkół (a paradoksalnie biały chleb nie) to mnie krew zalewa. Hi-po-kry-zja! Ostatnio umieściłam na fp zdjęcie – dziewczynki z piankami, paczką ciastek i czekoladą w dłoni. A na pytanie “na co to kupujesz?” padła jedna odpowiedź – “na jutro do szkoły!”.
I ja się pytam, gdzie są rodzice??
Zgadzam się w 100%:-) pozdrawiam!
A ja jestem zachwycona tym, jak wygląda jadłospis w naszej szkole. Wszystko zgodnie z ustawą, owoce i warzywa co 2 dni syn przynosi do domu i wtedy je zjada. W sniadaniowce ma codziennie zdrową kanapkę, owoc lub warzywo, ulubione orzechy itd. Ale… Ostatnio kolega poczestowal go jakimiś herbatnikami z belvity… O ciasteczkach przemycanych przez rodziców nie wspomnę…
Ja mam mieszane uczucia do tej ustawy. Dobrze, że placówki dbają o zdrowe żywienie, ale to nie powinno być “od góry”, a od “dołu”. Tu potrzebna jest edukacja żywieniowa – wszystkich. Dzieci w szkole, rodziców…
a swoją drogą jak usłyszałam, że zupy na kostkach mięsnych (nie mylić z rosołowymi) max 1x w tyg, to odszłam do wniosku, że my zdrowo nie jadamy i zdrowo jeść nie będziemy. Zawsze gotuję zupę na kościach (wczoraj np. kalafiorowo- serowa na szyi kaczki). Nie stać mnie, by często jeść ryby (tj. łosoś, pstrąg…) czy wołowinę, o cielęcinie nie wspomnę. Powiem więcej, jadamy tylko w Święta. Często też są dania smażone.
Kasza, domowe ciasta i warzywa to inna kwestia :) Soki domowej roboty, kompoty też.
Oczywiście popieram ustawę. Jednak jest jakieś “ale”. Myślę że wszystko powinno się odbyć stopniowo ,nie można tak na hura. Moje młodsze dziecko chodzi do zerówki ,obiadów w szkole nie je bo wolę żeby zjadł w domu ,do szkoły nosi kanapki ,które mało kiedy zjada.
W domu prowadzimy zdrową kuchnię ,na bieżąco staram się edukować co jest zdrowe a co nie i dlaczego. Myślę że w tym całym zamieszaniu tego właśnie zabrakło. Brakuje edukacji społeczeństwa ,ludzie zwyczajnie nie wiedzą co jest niezdrowe,jakie spustoszenie w organizmach wywołuje cukier ,czy nadmiar soli i inne syfiaste produkty. W szkole powinny być pogadanki na ten temat ,może w niektórych szkołach są ,ale w naszej nie ma ,u starszego syna też nie. Żeby ocalić młode pokolenie nie wystarczy zabronić soli i cukru i czipsów w szkole. Trzeba je uświadomić ,oni muszą wiedzieć co im szkodzi a jeśli nikt w domu nie wie ,nie mówi im tego , w szkole też im nikt nie mówi to takie zakazy niewiele dadzą tak myślę. Poza tym może też potrzebne są zmiany na etapie produkcji niektórych produktów tak żeby ludzie nie musieli robić studiów z podstaw żywienia czy dietetyki i mogli spokojnie w sklepie kupić produkt nie bojąc się co tam jest w środku. Pomału ,małymi krokami ,stopniowo może się to udać .
Pozdrawiam :)
Na lekcjach przyrody jest edukacja prozdrowotna. Dzieci omawiają piramidę żywienia itd. O zdrowej diecie ja np też rozmawiam na j. angielskim czy lekcjach wychowawczych. Dzieci wiedzą, co jest zdrowe.
A że wolą słodycze- to jest chyba naturalne? Co nie znaczy, że my- dorośli mamy się na to zgadzać.
W klasie, której jestem wychowawcą, ustaliliśmy, że w sklepiku nie kupujemy słodyczy a z domu przynosimy tylko zdrowe przekąski (w kl. IV, 2 lata temu). To samo dzieci słyszały w klasach I-III.
I wszyscy tego przestrzegali!
Nie wszyscy rodzice byli tacy “światli” i pro zdrowotni, dzieci też często dyskutowały, czemu w szkole nie może, jak w domu może, ale stosowali się do tego.
Ja ze swojej strony rozmawiałam także z rodzicami, że gdy dzieci jedzą cukier prosty w postaci tych wszystkich świństw- żelków itp, to raczej nie ma szans, że zjedzą kanapkę z domu. Na dodatek mają na chwilę energię, a potem są ospali. I chociażby dlatego te przekąski nie są dobrym pomysłem, bo nie mogą się skutecznie uczyć.
WIęc da się wypracować porozumienie z rodzicami.
Nie przeceniajmy roli edukacji 6 czy 7 latkow. Mojw dziecko owszem edukuje w tym zakresie, od przedszkola ma w placowkach edukacje i zdrowe jedzenie. I co z tego, jakby jej pozwolic to zywilaby sie czekolada, lodami itp. A wyrecytowac z pamieci moze w kazdej chwili co jest zdrowe, co nie i dlaczego i jakie ma skladniki. Na urodzinach tez nie zrezygnuje z czipsow i tortu. Jedyne co to nie pije zadnych ulepkow. Bo niE lubi a jie dlatego ze tak zostala wyedukowana.
dlatego popieram brak dostepu do byle czego w szkolach, gdzie dzieci kupzja, bo widza, bo koledzy kupuja. Ot, zwykle lakomstwo i owczy ped. Normalka w tym wieku.
Ustawa jak wiele w naszym kraju wprowadzona bez przygotowania, ale i tak uważam, że super bo to oznacza, że może kilku osobom otworzyły się oczy, a może kilka osób pomyślało i zmieniło swój sposób odżywiania, a może kilka osób zaczęło zgłębiać temat i zastanowiło się co kupuje, a może kilka osób zaczęło czytać składy produktów, które wkłada do koszyka. I to jestważne, że idziemy w dobrym kierunku!
Co do pytania co rodzicom nie podoba się? Moim zdaniem to, że wszystko musi być szybko i bez zawracania głowy. Słyszę ciągle “nie mam na to czasu” bo tatuś i mamusia zarabiają pieniążki, a ty syneczku/córeczko kup sobie coś do jedzenia, a dziś nie ma obiadu to chodź na pizzę, a jak pizza to cola itd. Mamusia nie ma czasu zrobić śniadanka więc kup sobie pączusia, a jak nie będzie pączusia to batonika itd. Ponieważ mamusia i tatuś długo pracują to rekompensatą są wspólne wizyty w znanym “fastfoodzie”, pełna szafka słodyczy, soczki100% kupowane w zgrzewkach, aby zawsze były pod ręką gdy chce się pić. Myślę, że większość rodziców nawet nie zadaje sobie pytania: czy to jest dobre? Czy chcę, aby moje dziecko było świadome tego co zjada? I w końcu czy jest lepsza inwestycja niż inwestycja w zdrowie naszego dziecka?
Mój syn od urodzenia pije nie słodzoną herbatę. Teraz czasem dosładzam jakimś syropem domowym ale jak jest nie słodka to pije bez problemu kto powiedział że herbsta ma być słodka.? Wystarczy że nie będzie mocno zaparzona. :¿
Super artykuł!!!! Zgadzam się z Tobą w 100%! Moje dzieci maja zero słodyczy i jakoś nie są nieszczęśliwe…… a jak radość jak mama coś upiecze na bazie zdrowych produktów ….można wszystko tylko trzeba chcieć i poświecić trochę czasu aby nasze dzieci miały zdrowe nawyki i dobry przykład. Pozdrawiam serdecznie
Zgadzam się w 100% U nas w przedszkolu rodzice za głowy się łapią co z tym jedzeniem. Kasza jaglana? Rukola z orzechami? Sami nigdy chyba tego nie jedli;) a co dopiero ich dzieci.
Tez sie zgadzam, madrze napisane, bo tez jie pojmuje w fzym problem i po co w ogole te sklepiki. Moje dziecko jie ma w szkole, poza teren szkoly nie wolno wychodzic i kazdy zjada co przyniesiie. Naprawde te kilka godzin bez slodyczy i czipsow mozna przezyc a poza tym to kupowanie w sklepiku to wzajemne napedzanie sie dzieci a nie faktyczny glod.
To ja już wiem skąd te pieczątki na rękach mojego syna! Pewnie u nas też wprowadzili pieczątki za jedzenie warzyw, bo od jakiegoś czasu słyszę niebywałe historie o pysznej marchewce i ogórkach do chrupania, a dziś mój syn zjadł nawet buraczki na obiad :D
Jak widać, nawet jeśli rodzic nie daje rady (a przyznaję, że mimo namawiania i wielu prób przemytu poległam na tym polu całkowicie), to przedszkole/szkoła również mogą wyrobić dziecku zdrowe nawyki. Z tego powodu nie mam zamiaru trolować tej ustawy.
Te pieczątki za jedzenie warzyw to moim zdaniem strzał w kolano. Kiedy ktoś Ci proponuje nagrodę za coś co nie chcesz zrobić daje Ci do zrozumienia, że ta czynność jest nieprzyjemna dlatego trzeba ją uwarunkować nagrodą. Dając nagrodę za zjedzenie warzywa zwiększamy niechęć dzieci do nich.
Inne zabiegi powinny być stosowane. Takie jak pogadanki, opowiadania, piosenki witaminach i ich wpływie na zdrowie.
To jest kształtowanie dobrego nawyku, a nie “nagradzanie”.
A ja już widzę ile twój syn będzie miał energii i jak będzie pracował jego mózg po pięciu lekcjach, wf-ie, i dwiema kolejnymi przed nim kiedy zje to “jaglane brownie” i ryżowe coś tam. Kulam się ze śmiechu i powodzenia.
A po drożdżówce/chipsach/żelkach czy coli miałby więcej energii?? Ciekawe…
No Ty nie wiesz takich rzeczy Justyna? Cukier krzepi a mózg odżywia się glukozą… czyli drożdżówką! :D
;)
Oooo patrz nie wiedziałam!!! Dzięki za oświecenie :D
Bez przesady, kasza i ryz sa idealne na glod, po takim brownie dziecko niepredko zglodnieje i tym bardzuej bedzie miec energie a po jedzeniu z wysokim indeksem glikemicznym dzieci maja kryzys energetyczny.
Polecam poczytać np. o czymś takim jak indeks glikemiczny – może będziesz w stanie wówczas zrozumieć czy więcej energii i przez dłuższy okres czasu dziecko ma po brownie jaglanym przygotowanym na kakako czy po Snickersie.. naprawdę nie każdy rodzic musi być dietetykiem i komponować każdy posiłek zgodnie z piramidą żywieniową, ale ignorancja niektórych ludzi czasami rozbraja
Zebranie w przedszkolu u mojej czterolatki – początek to 10 minut narzekania ze strony pani dyrektor (którą odrobinę rozumiem, bo nagle cała logistyka obiadowa się zmienia) i rodziców: a po co to? a na co?
Kilka tygodni później na tablicy widzę ogłoszenie: Proszę nie dawać dzieciom słodyczy do przedszkola, poza dniami ich urodzin.
Czytam to i nie wierzę, bo jak matką roku nie jestem i kupię czasem to Kinder jajo albo coś innego, to nie wyobrażam sobie chować mojej córce do plecaka batonów codziennie. Widocznie jednak tak musiało być…Gdy prowadziłam młodą na pierwszą wycieczkę, tatuś obok szedł z córką i torebkami z chipsami i słodyczami.
Ja nie pojmuje … po co pakowac dzuecku jedzenie do p,acowki, gdzie jest pelne wyzywienie….
U nas podobnie. Zebranie w przedszkolu, które szczyci się mega-zdrowym żywieniem dzieci. Do tego prywatnym, więc teoretycznie raczej mniejsza szansa na rodziców “no trudno, że nie dają cukru, grunt, że się do państwowego dostało” ;) I pierwsze 10 minut to pogadanka: “proszę nie dawać dzieciom do przedszkola słodyczy”. Masakra.
Wydaje mi się ze problem polega na tym że wszystko robione jest od S strony. Najpierw szkolenia dla pań kucharek potem ustawa. Ubnas w szkole po ustawie córka nie zjada obiadów bo Panie chyba mię radzą sobie z nowymi przepisami.
Inną sprawa jest to jak dzieciaki są wychowywane. Żołądek mi ściska a krew zalewa jak słyszę od córki żeby nie pakować jej papryki do sniadaniowki bo dzieci się śmieją że ona je warzywa… nosz kurczę no. Dziecko jeść normalnie nie może bo reszta koleżanek i kolegów je rogale z czekoladą i chipsy. Nie wiem jak będzie dalej bo dzieci są w drugiej klasie dopiero. ..
Jakaś masakra z tymi drożdżówkami… nie mówiąc o tym, że w szkole mojego syna niezdrowe produkty nie zdążyły nawet zniknąć, dyrektor dał sklepikowi czas 2 miesięcy na wyprzedanie asortymentu tak więc chipsy, lizaki, pudrowe cukierki itp. póki co jak były tak są…
Widzę, że brana jest pod uwagę tylko oferta sklepików w podstawówkach i tutaj łatwo powiedzieć nie jedz tego, to jest dla Ciebie złe. Ale ustawa traktuje tak samo wszystkie szczeble szkolnej kariery. Licealisty nie powinno się traktować jak 6latka. Dodatkowo uważam, że problemem nie jest to co można kupić w sklepiku (jeden batonik na 5 dni chyba jest dopuszczalny;)), ale to ile dzieci dostają od rodziców pieniędzy na te przyjemności. Za moich czasów na wycieczkę (kino itp) dostawało sie 10zl na HappyMeal’a, dzisiaj rodzice potrafią dać 11 latką 100 zł. Zakazanie NIGDY nie jest najlepszą opcją .
A z opowieści kadry jednej z akcji zimowej mogę przytoczyć spostrzeżenie, od słowa do słowa mama jednego z dzieci” Mój syn nigdy nie jada słodyczy, nie pozwalamy na to.” po czym młody na wycieczce zjadł cały słodki prowiant zabrany z przez jego kolegów z domu.
ja się bardzo cieszę z tej ustawy. tym bardziej, że moje dzieci dopiero zaczynają chodzić do przedszkola, więc prawidłowe nawyki będą się u nich kształtować od samego początku edukacji. i nie mają porównania, że kiedyś było bardziej słodkie / słone / doprawione. z drugiej strony te nieszczęsne drożdżówki mnie akurat o zawrót głowy nie przyprawiają – myślę, że to też fajna sprawa, że ustawa podlega konsultacjom społecznym, że ustawodawcy są gotowi do modyfikowania rzeczy, które się ewidentnie nie sprawdzają. bo chyba o to właśnie chodzi – żeby było zdrowo i z głową!
Mam dwoje dzieci w wieku 5 i 9 lat. Nigdy nie zjadły czipsów i nie wypiły coli. NIGDY ! I jeszcze się nie spotkałam z żadnym rodzicem który by to zrozumiał. Wszyscy dookoła twierdzą że od czasu do czasu cola i czipsy nie zaszkodzą. I o dziwo mojej córce obiady w szkole smakują, nie nosi ze sobą ani cukru ani soli do poprawy smaku. Jej koledzy i koleżanki twierdza że na obiad są niesmaczne papki.
Nie wierzę, naprawdę pozwolili na drożdżówki? Czytając o tym musiałam zakląć siarczyście, choć zwykle tego nie robię. Jedna dobra rzecz udała się temu rządowi, i ludzie właśnie ją psują, ehhh.
Kochani Rodzice! Na początku proszę poczytajcie na temat zdrowego odżywiania dzieci. Można z Internetu, można iść do Biblioteki, można zamówić książkę. Najlepiej to usiąść samemu wziąć do reki lekturę i poczytać.
W skrócie Wam powiem, że związki chemiczne występujące w żywności dzieli się na odżywcze i nieodżywcze. Odżywcze po strawieniu i wchłonięciu do krwi wykorzystywane się przez organizm jako źródło energii, budulec, czynnik regulujący procesy życiowe. Nieodżwycze nie wnoszą żadnej wartości odżywczej do diety, mogą stanowić zagrożenie dla zdrowia.
Składniki odżywcze pełniące funkcję energetyczną przede wszystkim węglowodany (np. bułka grahamka, kromka chlebka razowego, makaron spaghetti pełnoziarnisty, ziemniaki), tłuszcze ( masło na kanapce, masło klarowane do jajecznicy, oliwa z oliwek do kaszy jęczmiennej, olej lniany, tłuszcz w rybie) i białka ( mięsko ekologiczne, jajka, nabiał w krowiego mleka, mleko świeże wiejskie poddane mikrofiltracji a nie UHT!, ryba).
Składniki odżywcze pełniące funkcję budulcową to głównie białka ( dlatego ważne jest aby były to białka pełnowartościowe! Te pochodzenia zwierzęcego ewentualnie dla wegetarian białka nasion komosy ryżowej i soji) i składniki mineralne, tłuszcze i niektóre cukry.
Składniki odżywcze pełniące funkcję regulujące to składniki mineralne i witaminy ( owoce i warzywa)
Sprawa cukru- cukier to węglowodany. Węglowodany są przyswajalne: proste i złożone. CUKRY PROSTE i DWUCUKRY SĄ SZYBKO WCHŁANIANIE DO KRWIOBIOGU I DZIĘKI TEMU W KRÓTKIM CZASIE DOSTARCZAJĄ ENERGIE DZIECKU. Cukier prosty to glukoza, syrop glukozo-fruktozowy, fruktoza, galaktoza. Dwucukry takie jakie sacharoza ( czyli nasz cukier biały rozkłada się do cukrów prostych glukozy), laktoza ( cukier mleczny). Inne wartościowe przyswajalne węglowodany to skrobia ( ziemniaki, kasza, makarony pełnoziarniste, mąka pełnoziarnista, powoli uwalniają glukozę do krwi), dekstryny, glikogen oraz nieprzyswajalne, ale bardzo potrzebne: błonnik pokarmowy dla dziecko ok. 10-15g/ dziennie.( orzechy, kasze, ziarna). Węglowodany powinny dostarczać dziennie 50-65% całkowitej energii spożytej z dietą, a udział sacharozy ( np.cukier biały) nie powinien być wyższy niż 10%.
CUKIER TO ŹRÓDŁO PUSTYCH KALORII. SZKODLIWOŚĆ CUKRU SPOŻYWANEGO W NADMIARZE POLEGA NA JEGO SZYBKIEJ PRZEMIANIE W TŁUSZCZ, KTÓRY MOŻE SIĘ ODKŁADAĆ W TKANKACH. SŁODYCZE HAMUJA APETYT, CO MOŻE DOPROWADZIĆ DO NIEDOBORÓW ŻYWIENIOWYCH. UNIKANIE CUKRÓW CHRONI PRZED PRÓCHNICĄ.
W CELU ZAPOBIEGANIA GROŹNYM CHOROBOM ZALECA SIĘ OGRANICZENIE PRODUKTÓW Z CUKRAMI PROSTYMI I DWUCUKRAMI ( SŁODYCZE, CUKIER, MIÓD) NA KORZYŚĆ ŻYWNOŚCI BOGATEJ W WĘGLOWODANY ZŁOŻONE ( ZIEMNIAKI, PRODUKTY ZBOŻOWE) I NIEPRZYSWAJALNE CZYLI BŁONNIK POKARMOWY( WARZYWA, ROŚLINY STRĄCZKOWE).
Ta ustawa to inwestycja w zdrowie naszych dzieci!! Naprawdę nie trujmy ich cukrem i solą. Marleno dziękuje Ci za ten post.
Jestem stanowczo za zmianami :) Zamiast marnować energię na “wynegocjowanie” drożdżówek lepiej skierować ją na EDUKACJĘ – dzieci, rodziców, kucharek (jak gotować przy użyciu ziół, żeby potrawy były smaczne), nauczycieli, i innych.
Wróciły drożdżówki, za chwilę wrócą batony, a po nich chipsy…..żałosne.
Bardzo wartościowy wpis. Przydało by się, żeby też inni autorzy blogów parentingowych poruszyli ten “kontrowersyjny” ( w sumie to nie wiem dlaczego ) temat. Ja wyszłam z domu w wieku 25 lat mając fatalne nawyki żywieniowe – niestety brak świadomości oraz czasu na przygotowanie zdrowych i wartościowych posiłków zrobiły swoje . Dziś jestem mamą 2 dzieci 5,5 roku i 3,5 roku , moja świadomość w kwestii tego jak wielki wpływ na naszą przyszłość ma zdrowe odżywianie budziła się stopniowo od momentu narodzin starszej córki. Dziś cała rodzina wsuwa warzywa , owoce , kasze , kupujemy produkty ekologiczne z zielonym listkiem , smażonego prawie nie jemy( a jeśli smażymy . Zamiast słodyczy mamy orzechy, suszone owoce , gorzką czekoladę ( 80 %), pudding jaglany z owocami . Wiem że warto i cieszy mnie że moje dzieci coraz bardziej to doceniają. Bardzo nas ciesią też zmiany w placówkach oświatowych . Pozdrawiam
Poważnie są tacy rodzice,którzy są na “nie” zmianom???? Przecież można zapakować do plecaka to co lubi dziecko najbardziej,jako dziecko pamiętam,nie kupowałam zbyt wiele w takich sklepikach…czasami jakiś sok lub coś innego a ze sobą miałam najzwyklejsze kanapki.Ale prościej dać pieniądze i powiedzieć kup sobie drożdżówkę.
Zaczynam się bać,bo moje dziecko już niedługo czeka zerówka itd.Ale bać się muszę chyba innych rodziców i ich dziwacznych pomysłów……..:)
Ogłosili szumnie bardzo dobrą ustawę, ale potem okazało się, jak piszesz, że co niektórym rodzicom się nie chce robić drugiego śniadania dziecku (ba, nawet często nawet w domu normalnego śniadania nie chce się im zrobić, lepiej dać 5 zeta do kieszonki….), a po drugie wyobraźnia i kreatywność właścicieli sklepików też coś słabiutko przęgła… Więc się ugięto..
U nas w osiedlowej podstawówce wieść się rozeszła, że na nową ustawę, najbardziej narzekali…. nauczyciele i dyrektor, bo nie mieli ochoty kupować prażonej soi i sałatek owocowych… Drożdżówka pozostała orężem nauczycielskim ;)
Drogie mamy a ja mam problem daje synkowi do szkoły kanapeczki i zawsze jakiś owoc lub warzywko ale..i tu jest problem jabłko kroje mu na kawałki lub ogóreczek zielony(bez skory) i owoce ciemnieją a warzywa schną w śniadaniówce ;/ i młody nie chce tego zjeść…
Z założenia – dobrze, ale… wyszło jak zawsze. Ja też byłam pełna optymizmu jak ustawa była przygotowana i klepnięta, ale jaka jest rzeczywistość uświadomiły mi komentarze pod postem na ten temat: http://alergicznedziecko.pl/koniec-z-junk-food-w-szkolach-i-przedszkolach/
To bardzo dziwne! Rodzice, którzy pakują ukochanym dzieciakom torebeczki z cukrem i solą do szkoły, którzy po partyzancku, w konspiracji dają im chipsy jako drugie śniadanie, którzy zachęcają by robić ustawie “na złość”. Ciekawe czy zastanawiają się komu naprawdę robią na złość. Niedawno pisałam na temat tej ustawy i tego jak została przyjęta w naszym przedszkolu. Powiem jedno: byłam w szoku gdy zobaczyłam troskę i przerażenie rodziców na wieść o tym zdrowym wstrętnym żarciu..
Brak słów.
Na urodziny dziecko nie mogło przynieść do przedszkola ani galaretki w czekoladzie, ani ciasta domowego w zdrowej wersji. Mogła marchewki! wtedy zrobiło mi się przykro i stwierdziłam że nie lubię skrajności. Cieszyłam się że zniknie bułka z nutellą, makaron z serem i cukrem,słodkie herbatki i inne zapychacze których w domu nie daję dziecku. Rzeczywistość jest taka że jest makaron gotowany bez soli z serem, kisiel bez cukru, dzieci tego nie chcą jeść a warzyw więcej ….. nie zauważyłam! Jest jeden plus! Dziecko je w domu bo w przedszkolu jej nie smakuje i je zdrowo!
Oczywiście zgadzam się w 100 procentach. Brawo. Nie pamiętam ile razy już musiałam bronić ustawy przed wzburzonymi rodzicami uczniów. Grubych uczniów. W klasie mojego syna nie ma ani jednej szczupłej dziewczynki, naprawdę, a jest w drugiej gimnazjum, więc pewnie już pojawiają się szykany i kompleksy. Po co? Naprawdę można inaczej. Ja też się boję ,że rodzice zakrzyczą ustawę i po drożdżówkach wrócą inne śmieci do szkolnych sklepików:(
Droga MM, ludziom – co normalne – nie chce się czytać ustaw, naukowych danych, czy innych szczegółowych informacji. Wiedzę czerpią z mass mediów, od sąsiadów, czasami od dzieci (które czasami ulegają wspływom tłumu). Nasze przedszkole bardzo lubię, ale – co też ludzkie – zmiana wywołała opór. I już na inauguracyjnym zebraniu Pani Dyrektor nakręciła większość rodziców – że zero soli niskosodowej (a lepsza droga), że 1 raz na tydzień to może coś usmażyć więc jak poda naleśniki to potem na parze wszystkie obiady, że dzieci nie jedzą wieloziarnistego pieczywa (bo co? bo mają nawyki z domu, wiec niech przedszkole utwierdza ich i hoduje kolejne pokolenia na bułkach wydmuszkach z chemii), że zero cukru, a kto by pił inkę z miodem (ja), ohydne to i uczula dzieci. I ona w radiu to słyszała jak rodzice mówią już, żeby rząd to się do ich dzieci nie wtrącał (do wychowania czy karmienia). Ale za to na pocieszenie obiecała, że postarają się kominowa i tak robić, żeby to obejść. Polak potrafi ;-)
A ja jestem załamana. Fakt – jestem zwolennikiem ewolucji, nie rewolucji, a tu zmiana jest szybka (chyba nie tyle ciężka dla dzieci, co dla kucharzy żeby nauczyli się wg nowych zasad gotować), jednak jak słyszę jak piersią matki bronią dzieci przed zdrowiem to myślę, że chyba nie żyjemy w dobie rozumu. I oczywiście, że ustawa nie jest idealna ale chyba lepiej “za zdrowo”, niż “za szkodliwie” karmić?
Wydaje mi się, że najważniejsza jest nauka wyniesiona z domu. Od jednego pączka czy batona w szkole nikt nie zrobi się gruby.
Sorry bardzo ustawa ustawą, ale nie można zakazać nam jeść bez soli. To jest nie normalne! Sól daje jakiś smak potrawie. Zjedz na obiad nie słone ziemniaki, nie doprawionego kotleta i surówkę z warzyw nie osoloną i do tego woda z nieobraną cytryną przez co jest gorzka po dłuższej chwili (jak się jest ostatnim w kolejce to się nie da jej wypić). To jest nie normalne, żeby każdy uczeń nosił ze sobą na stołówkę sól i cukier.
Ustawa nie zabrania używania soli. Najlepiej byłoby ją jednak najpierw przeczytać :)
Tak tak i od razu aby cały kilogram bo jeszcze zabraknie, i jak tu wytrzymać
Cześć :) trudno uwierzyć, ale dopiero dziś tu trafiłam :)
Swoje dwa grosze mogę dorzucić w tym temacie.
Pierwsza klasa, rok temu. Na zebraniu informacja o ustawie, o akcji owoce i warzywa no i tradycyjnie od wielu lat akcja “mleko”. Dzieciaczki dostają 3 razy w tygodniu mleko w kartoniku. Wszystko niby fajnie. Do czasu. Mleko do wyboru… mleczne albo smakowe. Wiadomo co mamy w mleku smakowym, prawda? Cukier, barwnik i te sprawy. Za smakowe jakaśtam dopłata za semestr i trzeba sie zadeklarować. I nagle cała klasa rusza żeby dopłacić za smakowe. Patrzymy się na siebie z jedną z mam jak na ufo, wzrok przerażony. ostatecznie słyszę tylko od tejże “jak dobrze ze moja córka nie będzie jedyna..”
Na kolejnym zebraniu prośba od Pani wychowawczyni żeby nie dawać dzieciom pączków na drugie śniadanie i ciche i delikatne wspomnienie że to nie jest właściwe drugie śniadanie. Głos od kilku rodziców że przecież pączek to nie batonik.. to nie słodycz..
Czasem się naprawdę zastanawiam, patrząc na ogół w przedszkolach/szkołach, czy to ja jestem jakaś dziwna czy reszta, szczęśliwie badając regularnie dzieci ze względów na konieczność badań zw. z uprawianiem sportów widzę że to u nas chyba jednak wszystko gra i nawet babcia vel. “nie mów mamie że dałam cukierka, to będzie nasza tajemnica” nie daje rady kiedy dzieci jasno mówią, że NIE bo takie mamy w domu zasady że słodycze w niedzielę bo słodycze są niezdrowe.