To Twój obowiązek!
dbanie o bezpieczeństwo dziecka
Co roku, w różnych okolicznościach czasowo – przyrodowych, zalewa nas fala tragicznych wypadków z udziałem dzieci. Od tych drastycznie ugotowanych w autach, przez zadławienia, uduszenia, poparzenia, wypadki drogowe związane z ignorowaniem przepisów bezpieczeństwa czy zimowe spacery nagich dzieci na śniegu.
Wypadki wśród dzieci
To żadna nowość, że dzieci ulegają przeróżnym obrażeniom. Ich wyobraźnia jest nieskończona, doświadczenie ubogie, zaś odwaga wielka. Często więc napotykają przeróżne przeszkody, które wbrew zdrowemu rozsądkowi, próbują pokonać. Na przykład kto by się tam przejmował taką grawitacją, kiedy przez balkon wypadła piłeczka. Lub dokładna analiza temperatury kawy.. czy na pewno poparzy tak jak mówiła mama? I co to w ogóle jest “poparzenie”?
Te nieskończone próby w doświadczaniu z jednej strony są naturalne, bo wyobraźmy sobie niemowlę, które szacuje, czy może lepiej byłoby nie wstawać i nie uczyć się chodzić. Bo przecież takie poruszanie się na dwóch, dość pokracznych kończynach niesie tyle niebezpieczeństw. Jednak dziecko intuicyjnie podejmuje ryzyko. Tyle, ze jak w tym wypadku jest to jak najbardziej pożądany element rozwoju, tak już wspinaczka po meblach, mniej.
Statystyki są alarmujące: ponad połowa wypadków zdarza się w domu! Co roku w naszych domostwach dochodzi do około 3 milionów takich wydarzeń!
I mimo, że większość mam ma tą świadomość, to nie wpływa ona w żaden sposób, na organizację ich życia i otoczenia.
Bezpieczeństwo dzieci w domu
Uderzyło mnie to po raz kolejny właśnie teraz, kiedy budujemy nasz dom. Jako, że kupiliśmy stan surowy (czyli już wybudowany z cegieł, obiekt), musieliśmy dokonać wielu, pracochłonnych i kosztownych zmian, aby nasz dom stał się po prostu, bezpieczniejszy dla naszych dzieci. Po pierwsze wymieniliśmy pseudo balkony z kratką (idealne do postawienia krzesełka i “odlotu”). Wymieniliśmy okna (choć oczywiście wystarczyłoby wymienić same klamki, ale to był większy projekt) na takie z kluczykiem w klamkach. Zrezygnowaliśmy z antresoli. Dobudowaliśmy ścianki tam gdzie była opcja potencjalnego skoku z wysokości.
Ogród organizujemy tak, żeby nie było w nim roślin trujących czy kłujących.
Wydawałoby się, że robimy to co każdy rodzic powinien zrobić.
Jakież było moje zdziwienie, kiedy większość naszych znajomych uznało nasze działania za… rozrzutność. “Macie, to wydajecie.. byście nie mieli to by wam takie pomysły nie przychodziły do głowy”. No i tu muszę wszystkich zmartwić. Myślałabym tak samo, gdybym miała ograniczone środki. Oczywiście skala byłaby mniejsza, ale fakt pozostawałby faktem.
Obowiązek rodzica
Obowiązkiem rodzica JEST dbanie o bezpieczeństwo dziecka. Przewidywanie zagrożeń i zapobieganie im. I ta (ciągła, ustawiczna) praca nie zaczyna się wcale od przebudowywania domu, a od odsuwania szklanki z wrzątkiem, czy zabezpieczania gniazdka. Od chowania ciężkich elementów, które dziecko może na siebie wywrócić, zabezpieczania schodów, czy mebli. Usunięcia niebezpiecznych “stopni” (krzeseł, doniczek.. wszystkiego na co dziecko może sięwspiąć) z balkonu.
Od wyprzedania wyobraźni dziecka.
Że o przewożeniu maluchów tylko i wyłącznie w fotelikach czy bezwzględnym zakazie pozostawiania dzieci samych w samochodzie, nie wspomnę.
To pewna kultura, wręcz. Kultura opiekuńczości i troskliwości. Wcale nie łącząca się z nadopiekuńczością, bo na ile mnie znacie, na tyle wiecie, że jestem od niej daleka.
Leżałam w Lenką dwukrotnie w szpitalu na dziale “oparzeniowym”. 90% rodziców/dziadków postawiła kawę/herbatę na brzegu stołu tylko raz. I tak, to może brzmieć jak wypadek, jednak kiedy zaczęłam rozmawiać z obecnymi tam rodzicami, moje złudzenia prysnęły jak bańka mydlana. “Mówiłam mu tyle razy, że to gorące! Ale gówniarz nikogo nie słucha!” – wyartykułowała mama roczniaka. “Bo wie pani.. ja mu mówiłam. Ale te dzieci to takie uparte. Z resztą miesiąc wcześniej palec rozciął. Przyniosłam takie metalowy stołek z piwnicy. Ciężki, niech jego licho, ale dobrze się na nim ziemniaki skrobie. No i mówiłam mu, żeby nie właził na ten stołek. Ale on raz, drugi się wspiął, aż się krzesło przewróciło. No i na ten palec, co na pół pękł. To czort mały. Tak samo teraz z tym wrzątkiem. Pociągnął i na brodę, klatkę piersiową wylał.” – mówiła inna o 1,5-roczniaku.
Słuchałam tych opowieści z przerażeniem. W 90% historii, złe były dzieci! To była wina ich i ich “czortowatego” zachowania. Bo jak powszechnie wiadomo, taki roczniak dokładnie przeanalizował sytuację z wrzątkiem i celowo, mając świadomość bólu i konsekwencji, ściągnął na siebie kubek.
Aż człowiek miał ochotę zawołać “Halo, ziemia! Czy wiesz, że twoje dziecko ma rok?! Że to twoim obowiązkiem jest przewidywanie i zapobieganie takim wypadkom”.
Nie unikniesz wypadków, ale …
I nie, nie jestem świętą. Moje dzieci miały mniejsze wypadki 3-krotnie. Maks rozbujał się na sprężynowym koniku i uderzył brodą, przebijając ją zębem na wylot – tu jestem raczej bez winy. Jednak o dwa następne się obarczam- Lenka spadła z naszych domowych schodów, bo bramka była niedomknięta (szczęśliwie, poszła pingwinim ślizgiem, więc nie miała nawet siniaka) no i Maks po raz drugi, kiedy to powiesił się na koszu na brudną bieliznę, przymocowanym do regału i runął razem z nim na ziemię (tu także szczęśliwie skończyło się na siniaku).
Ale za każdym razem analizowałam swoją (/naszą.. bo bramka to PT, a huśtawka to, dziadek) winę i wyciągałam wnioski. Bo to była MOJA wina.. MÓJ obowiązek.
Nie mam na celu wzbudzenia wyrzutów sumienia u rodziców, u których już jest “po ptokach”. Co się stało to się nie odstanie. Jednak warto nawet brutalnie potrząsnąć lekkoduchami. Bo skądś jednak te dzieci same, zamknięte w samochodach, maluchy na torach, w studniach i innych niedorzecznych sytuacjach, się biorą. I często wcale nie z patologii jak byśmy chcieli myśleć. Kiedy obserwuję życie moich “zwyczajnych” koleżanek, wiem, że nie jest to tak, że nie kochają swoich dzieci lub nie dbają o nie. Często mają po prostu za małe maluchy, żeby już coś im się stało, więc widzą swoje dzieci jako stadko superbohaterów, odpornych na lekkomyślność rodziców. I wiecie co jest najgorsze? Że jak coś się już stanie temu dziecko to wcale nie mamy ochoty powiedzieć “a nie mówiłem”. Bo kiedy w grę wchodzi cierpienie dziecka, nie ma miejsca na wymądrzanie się. Choć często jest ochota walnąć rodzica kapciem w łeb.
Schody
Latem usłyszałam od sąsiadki historię o maluszku który wypadł przez tralki w schodach. Ot takich zwykłych, domowych, drewnianych. A jako, że był malutki zgon nastąpił na miejscu. Przyszłam cała roztrzęsiona do domu i mówię mężowi: “kochanie, pamiętasz jak wymieniliśmy tralki na schodach i dorobiliśmy barierkę.” Bo była, ale słupki co kilkadziesiąt centymetrów, dziecko by się prześliznęło. I w dolnej części bez barierki. A! I otwarte schody, zabiliśmy dechami, żeby maluch się nie prześliznął. Nie mieliśmy już kompletnie na to finansów, ale najtaniej w Leroy dokupiliśmy sztachetki. Innymi słowy z ładnych schodów zrobiliśmy nieurodziwą twierdzo – kupę. “Pamiętasz, jak nam mówili, że ‘po co to?’ i niepotrzebne! Że ‘psujemy’ takie piękne schody, a nic się na pewno nie stanie, bo dzieci to nie samobójcy. Pamiętasz?
Pomyśl teraz ile tamta mama oddałaby za to, żeby je mieć. Nawet w najbrzydszej wersji.”
Makowa Mamo…jutro zabezpieczam te przestrzenie między tralkami na schodach, uświadomiłaś mi, że ryzykuję życiem mojego dziecka.
popieram cie w 100 % ja z moja córka miałam taki sam wypadek jak Ty z Leną na szczescie upadek ze schodów nic jaj nie zrobił ale po tym wydarzeniu sto razy sprawdzałam czy bramka zamknieta:)…. mieszkalismy u tesciow kiedy córcia była mała i gdy zaczeła sie przemieszczac zamontowalismy 2 bramki a na tralkach zamontowalismy plastikowa sieatke takze tez tanim kosztem :)
sama jestem naznaczona na całe życie-blizna na ramieniu- miałam 3 latka gdy podbiegłam gdy moja mama przenosiła z blatu na stół gorącą kawę (po drugiej stronie było pudło z zabawkami) – to był ten zły raz i nie mam żalu bo wiem, że też robili z tatą wszystko byśmy byli bezpieczni. Wypadki się zdarzają – ale to od nas, rodziców zależy by zminimalizować ryzyko prawie do zera. Dlatego też mam barierkę, a dziecięca część ogródka jest ogrodzona i zamykana (chociaż przecież nie zostają tam same tylko zawsze pod opieką), bo boimy się by nie wyleciały pod nadjeżdżające auto lub na drogę.
Mój brat ganiał się z kuzynem. Wpadł drzwiami przebiegł przez cały dom wybiegł tarasem chciał z niego zeskoczyć tylko niestety noga została między szczeblami. Wysokość nie była zbyt duża niecały metr, ale to w zupełności wystarczyło żeby złamać ręke w 3 miejscach w tym dwa z przemieszczeniem i łokieć roztrzaskać w pył. Jako starsza siostra bardzo się o niego martwiłam i za wszelką cenę to ja chciałam jechać za niego do szpitala. Codziennie po szkole jeździłam 30km żeby z nim posiedzieć i nie jednokrotnie tam spałam. Czy można było tego uniknąć? Sama nie wiem. Od tamtego czasu już tak szybko nie biegał.
Moj syn miał dwa lata, gdy u kuzynki w domu napił sie preparatu przeciw mszycom. Byłam z nim w kuchni, odwrócona tyłem, kuzynka nie miała wtedy dzieci, nie myślała o tym, ze chemii i środków trujących nie trzymamy w szafce na wysokości dziecka. Na szczescie nic sie nie stało – a mogło. Wypadkow typu zakrztuszenie, oparzenie “zimnym ogniem”, upadek z rozcięciem wargi itp było bez liku. Złamana ręka w przedszkolu – niedopilnowanie pani. Tak, wychowanie trzech synów jest arcytrudne
My też przymierzając się do zakupu domu odrzuciliśmy kilka fajnych ofert z powodu zbyt niebezpiecznych rozwiązań. Nasi znajomi pukali się w głowę, że mi odbija, bo nasz dom nie jest urządzony pięknie, ale bezpiecznie! Za kilka lat jak dzieciaki podrosną zrobimy remont i urządzimy ładniej, ale teraz liczy się bezpieczeństwo a nie wygląd! Dobrze, że napisałaś ten tekst przynajmniej wiem, że nie jestem nadgorliwą i zbyt przerażoną mamą :)
Bardzo przydatny wpis. Jak dziecko jest jeszcze malutkie, to się o tym tak nie myśli, bo maluch jeszcze mało się przemieszcza… Ja na tę chwilę zmieniłabym w moim domu to, by piekarnik był na wysokości blatu, a nie pod płytą. W nowym domu już tak będzie:)
Z racji, że Synek zaczyna stawiać już pierwsze kroczki, korzystamy z piekarnika wyłącznie wtedy, kiedy Jancio śpi.
Marzył mi się w takim miejscu piekarnik ale niestety do naszej niewielkiej kuchni ze skosami nie wszedł. Jest więc standardowo pod blatem, ale za to kupiliśmy taki, który się nie nagrzewa od zewnątrz. Tzn coś tam się nagrzewa, ale można go spokojnie ręką dotknąć bo jest letni
Zawsze dbałam o bezpieczeństwo dzieci, ale również zwracałam uwagę, żeby uczyć dzieci zachowywać się bezpiecznie. Nigdy nie pozwalałam dziecku w mojej obecności robić rzeczy, których nie chciałam, żeby robiły same. Żadnego sadzania na stole, stawiania na parapecie, później żadnego biegania po schodach etc. Uczyłam schodzić nogami do dołu z wszystkich sprzętów, uczyłam zsuwać się po schodach na brzuchu nogami do dołu. Nigdy nie wspinały się po sprzętach, nie wyrzucały z szafek etc. Ale nigdy nie zostawiłabym przy czymkolwiek naprawdę niebezpiecznym licząc na ich odpowiedzialność
mam trzy schodki z salonu do holu i cały czas je zastawiamy bo cierpne żeby moja corka przypadkiem nie wymyśliła iść na żywioł… Zamykam na klucz drzwi, chowam ciężkie rzeczy… Człowiek wielu zdarzeń nie przewidzi , ale niektórym moze zapobiec. Czy jesteście rozrzutni??? Nie! Jeśli macie taka możliwość zopobiegacie
czesto czytam i bardzo lubię ten blog, ale ten wpis ma okropny wydźwięk. tak jakbys tylko Ty jedyna dbala o bezpieczeństwo a wszyscy w około – znajomi i nie – je ignorowali i prawie celowo narażali dzieci. a juz ze “spacerami nagich dzieci po śniegu” to juz w ogóle nie wiem o co chodzi? jakie nagie dzieci?
Chyba nie doczytałaś do końca. Wymieniłam i swoje “przewinienia”. Ale fakt.. otacza mnie lekkomyślność rodziców małych dzieci. Może człowiek tak ma ‘do pierwszego wypadku’.
Niby swoje, bo zaraz zaznaczylas, ze maz i dziadek… ja swoje mieszkanie zabezpieczylam jak tylko syn zaczal pelzac i nikt sie temu nie dziwil. Wszystkie mamy małych dzieci jakie znam pozabezpieczaly domy i to nigdzie nie jest poddawane wątpliwościa.
Dziadek- bujak, mąż- schody, ja kazałam Maksowi wyjąć coś z szafki i na niego poleciała..
Ale to nie licytacja. To WYPADKI. Taka potknął się na schodach niosąc Lenkę. Asekurował ją przed upadkiem i porwał spodnie od garnituru. Zaś ja kiedyś spadłam ze schodów z dzieckiem znajomych. WYPADKI. Ale to co innego niż olewanie i lekkomyślność.
Np. moje dziecko. Córka miała 2 latka kiedy zimą wyszła w majteczkach i podkoszulce na podwórko. Wydaje się to niemożliwe, mieszkamy na piętrze, klamka wysoko, jak jej się udało? Nie wiem jak. Pamiętam, że ładowałam pranie do pralki, kiedy wyszłam z łazienki w domu było dziwnie cicho…. drzwi uchylone… poszłam tym tropem, zeszłam na dół, drzwi wejściowe otwarte…. a tam bosa dwulatka w majtkach na śniegu. Od tamtej pory nie zdarzyło się, by w drzwiach klucz pozostał nieprzekręcony….
Zgadzam się w 100% i też o tym pisałam jakiś czas temu u siebie. Dziecku można pozwolić się sparzyć, np. płomieniem świecy. To już podziała na jego wyobraźnie. W innych przypadkach trzeba chronić.
Przyszedł do mnie sąsiad z pretensjami, że moja konstrukcja ze sznurków zabezpieczajaca zbyt duże ostępy pomiędzy szczebelkami jest nieestetyczna i on chce ją zdjąć. powiedziałam tylko tyle: bardzo proszę, ale na jej miejsce proszę natychmiast zrobić coś estetyczniejszego, ja nie będę ryzykować upadku mojego dziecka z pierwszego piętra.
W ogóle nie dyskutował, zrozumiał, choć wielu innych rzeczy nie rozumie do dziś.
Ojj dałas do myslenia a u mnie gniazdka nie pozabezpieczane …
Jutro sprawdze co jeszcze jest nie tak :/
kiedyś o mały włos… nie udaje mi się nawet tego napisać, bo na samo wspomnienie oblewam się zimnym potem…dokładnie tak jak piszesz, trzeba wybiegać z wyobraźnią na wyrost, bo WSZYSTKO jest możliwe niestety.
Kurcze masz racje oczywiście, ale ja mam w swojej rodzinie i otoczeniu bardzo dużo rodzin z dziećmi i każdy ma odpowiednią bramkę przy schodach, pozabierane krzesła i stołki z balkonów, pozabezpieczane kontakty. Jakoś to u nas jest najzupełniej normalna rzecz na świecie
My po wprowadzeniu sie do nowego domu z 2 latkiem i 8 mczna corka rowniez musielismy wprowadzic wiele zmian zabezpieczajacych. Przede wszystkim schody z tarasu na ogrod nie byly zabezpieczone, wiec trzeba bylo zalozyc siatke, postawic plotek a i tak corka raz miala wypadek taki, ze myslalam ze to juz koniec! MIala prawie 4 lata i obserwowalam ja z okna co robi, na moj krzyk ze ma uwazac i nie isc tylem bylo za pozno. Huknela glowa metr w dol.. Tego nie zapomne do konca zycia.
Raz tez moj tesc wykazal sie wspanialomyslnoscia i postawil mojego malego syna na balustradzie balkonu na 3cim pietrze. Ani tesciowa, ani nawet moj maz nie zareagowali, a widzieli to wczesniej niz ja. Boze jak ja sie darlam, jeszcze mieli pretensje o co mi chodzi, przeciez go trzymal.
Po przeczytaniu artykulu mialam podobne odczucia jak wiekszosc komentujacych, choc moja corka ma dopiero 5 miesiecy, nie moglam przestac myslec o tym co musze koniecznie zrobic w moim nowowykanczanym mieszkaniu aby uczynic je ultra bezpiecznym.
Zaczelam rozmowe na ten temat z mezem i po krotkiej wymianie zdan jego argumenty przekonaly mnie. Oczywiscie, podstawowe zasady bezpieczenstwa nalezy zachowac, ale my matki mamy tendencje nadgorliwosci. Nie popadajmy w paranoje!
Roslin silnie trujacych w ogrodzie oczywiscie nie sadzmy, ale klujacych? Czemu nie? Czy wolimy aby nasze dziecko pierwszy raz zobaczylo taka rosline na wycieczce szkolnej i wtedy bez nas przy boku zrobilo z niej uzytek?
Wymieniac okna w calym domu tylko dlatego ze otwieraja sie “normalnie”? Rozumiem ze w zadnym innym miejscu, np. szkole nie ma zwyklych okien ktore dziecko jak zakazany owoc bedzie chcialo otworzyc, bo tych w domu sie nie da?
Nie mozemy chuchac i dmuchac na nasze dzieci.
Przypominam ze nasze pokolenie (lata 80) wychowalo sie “na dworzu” i na trzepaku i oprocz strupow na kolanach i poscieranych lokci na prawde nie przypominam sobie aby ktos sie otrul jakas roslina ( a na osiedlu bylo wiele cisow, zlotokapow i innych), nie przypominam sobie aby ktos sie polamal na trzepaku, nie pamietam tez aby ktos w domu zostal porazony pradem z gniazdek, a przeciez nie bylo wtedu jeszcze specjalnych oslonek zabezpieczajacych.
Takze podstawowe zasady bezpieczenstwa – owszem. Ale nie dajmy sie zwariowac!
Poważnie nie pamiętasz takich zdarzeń? Nie wierzę, że nikomu z Twoich znajomych nic się nie wydarzyło. Ja pamiętam ze swojego dzieciństwa mnóstwo takich wypadków z udziałem moich małych kolegów i koleżanek., albo rodzeństwa ciotecznego. Mój mąż z kolei stracił w dzieciństwie swojego najlepszego przyjaciela, który połknął klocek i się udusił. Na trzepaki chodziły jednak starsze dzieci, a tu mowa o małych dzieciach… Może jednak przemyśl to jeszcze raz.
Osobiście miałam wstrząs mózgu i szytą głowę – na trzepaku robiąc fikołka do tyłu puściłam ręce. To że nie pamiętasz to nie znaczy że nie było. Czy garstka dzieci na twoim podwórku daje obraz całej Polski?To argumenty typu: ja też dostawałam klapsy i żyję! Poza tym trzylatki to trochę inna bajka niż dzieci szkolne. Pomimo, że wyrecytują Ci że nie wolno i dodadzą dlaczego to nim się obejrzymy to TO zrobią. Okna w szkole się otwierają ale dzieci mają przynajmniej 7 lat a te najmłodsze nie pozostają same w salach. Masz jeszcze malutkie dziecko więc wszystko przed tobą. Zobaczysz jak ” kreatywny” będzie 2, 3, 4 latek a gdy jeszcze będzie mieć kompana to dopiero jest zabawa.
Przesada w żadna stronę nie jest wskazana chodzi o wyeliminowanie realnych zagrożeń a nie o chuchanie.
Może zamiast zrobić mieszkanie ultra bezpieczne po prostu zrób bezpieczne.
Sama osobiście złamałam rękę na trzepaku, ale to była moja lekkomyślność. Miałam wtedy 9 lat.
Boże jak ja Cię rozumiem, ja swojej przyjaciółce kupiłam klamki na kluczyk do nowego mieszkania, bo tak się bałam, że jej albo nasze razem dzieciaki wylecą przez okno… Mogłabym podać tysiące przykładów, gdzie wszyscy dookoła pukają się w głowę, że ja przewrażliwiona jestem, ale już wolę być przewrażliwiona, niż potem rwać włosy z głowy… i dobija mnie ludzka lekkomyślność, że aż strach…
A jak zmieniliście balkon? Bo mnie nasz przyprawia o zawał, mieszkamy w bloku, teraz zima, to wiadomo, ale zrobi się ciepło i człowiek chciałby powietrzyć ;)
Dodałabym jedno zdanie: nigdy nie ufaj za bardzo swojemu małemu dziecku. My mówiliśmy ‘nie, no przecież ta nasza to taka rozumna dziewczynka i wszystkim się bawić może i nic nigdy niczego do buzi nie wkłada’ … Do czasu. Do czasu, aż dostała monetę na ‘lizaka’ (wielkości 2zl) od sprzedawcy. Ale nasza madra dziewczynka włoży do kieszonki przecież… I ogromną moneta utkwila w przełyku.. Na nasze, bezmyślnych rodziców szczęście, ułożyła się w pionie, dzięki czemu dziecko oddychalo.. Rodziców już nie krytykuję, bo wiem, że przy byciu nawet na maxa uważnym (bo generalnie za takich się uwazalismy) i tak mogą się cuda przytrafic. I rzeczywiście trzeba nauczyć się przewidywać, bo dziecięce pomysły zwalaja z nog…
O matko, ja swojej też tak ufam… Malutkich przedmiotów ma mnóstwo.
My wynieśliśmy niski stolik z domu, bo mała ucząc się chodzić uderzyła i rozcięła dziąsło. Leciutko ale krew i płacz były. Kontakty obowiązkowo, szafki i szuflady no i najbardziej kontrowersyjna rzecz w naszym przypadku… fotelik tyłem do kierunku jazdy. Jestem kosmitką w oczach większości ludzi ;)
Fajnie, iż temat fotelików tyłem do kierunku jazdy coraz częściej się przebija i przewija w wypowiedziach ;)
Tyłem jest bezpieczniej dla dzieci.
O matko! Myślę,że takich przypadków jest bardzo dużo. I często rodzice popełniają błędy, a nie właśnie dzieci.
Przecież one się uczą,wszystko jest dla nich nowe,wszystko chcą sprawdzić!
To my rodzice musimy uważać,zwiększyć Czujność! Wiadomo,nie zawsze łatwo. Ale trzeba!!
Też mieliśmy to samo z tralkami. Jak tylko maluch zaczął się przemieszczać raczkujac dolozylisny wszędzie tralek i założyliśmy barierki!!! O zgrozo! Tralek aż po dwie sztuki w przerwie! Ja bym się tam zamieściła, a co dopiero dziecko!!
Jeśli chodzi o upadek że schodów -to raz mąż spadł z 1,5rocznym synkiem,poślizgnal sie.nowe schody,nowo obłożone,tuż po remoncie! Myślałam,że zawału serca dostanę,bo to widziałam.skończyło się na tym,że obaj mieli guzy! Ale ten guz u synka bardziej nas bolał…. I co? Też uwazalismy, zwykły wypadek,strachu dużo!
My,rodzice musimy dołożyć wszelkich starań, by zabezpieczyć te nasze małe latorosle przed zagrożeniami. Wiadomo,nie zawsze Wychodzi. No ale trzeba dołożyć wszelkich starań! ;)
Wszystko co piszesz, to prawda i zgadzam się z Tobą w 100%. Pisz dalej, bo mądrze gadasz i oczy ludziom otwierasz! Tak sobie myślę, że powinnam się cieszyć z mojej zdolności przewidywania co może zrobić moja Córka, bo jak widać nie każdy taką zdolność ma.
Pozdrawiam
rozumiem jak najbardziej, że trzeba mieszkanie/dom zabezpieczać przy dzieciach, przewidywać, dbać, żeby im się nic nie stało.. wyprzedzać jak to napisałaś..
Nie mam jeszcze dzieci ale nie wyobrażam sobie, że miałabym mieć niezabezpieczone kontakty (choć sama nigdy paluchów nie wkładałam do kontaktu, ani mój brat), kanty czy nie wymienić klamek w oknach na zamykane na klucz itp.
Ale moim zdaniem niektóre matki zaczynają już przeginać.. To tak jak ze wszystkim, z każdym zjawiskiem: będzie grupa “umiarkowana”, totalnie olewająca (która nauczy się po pierwszym wypadku, albo i nie) i ta przewrażliwiona, wychowująca dzieci w sterylnych warunkach bo bakterie, bez żadnych kantów nawet ścian bo niebezpieczne, i mająca pół mieszkania w folii bąbelkowej..
co prawda jeszcze wiele zależy od dziecka, bo czasem to może i rzeczywiście potrzebne :)
ciekawe co Ci rodzice zrobią jak dziecko pójdzie do przedszkola i zacznie wracać pokaleczone, poobijane itp. bo skoro w domu może biegać, przewracać się na co popadnie i nic mu się nie stanie, będzie myślało, że tak samo może wszędzie… do wszystkiego trzeba moim zdaniem podchodzić z umiarem.. nawet do takiej kwestii jak ich bezpieczeństwo..
bo trzymanie dziecka pod kloszem – bo niebezpieczeństwa – do niczego dobrego nie doprowadzi.. skoro są matki, które dzieciom biegać nie pozwalają bo się przewrócą.. bo coś sobie złamie bo się posiniaczy… to normalny proces do ch*y ciężkiej.. skoro są matki, które nie pozwolą dziecku jeździć na łyżwach/rolkach/nartach – bo niebezpieczne..
dbać o dziecko i jego bezpieczeństwo trzeba, ale nie popadajmy w paranoje..
Mnie wszyscy się dziwią dlaczego kategorycznie zabraniam Lenie wchodzić do naszej kuchni, ale po prostu z mojego punktu widzenia nie jest ona dla niej bezpieczna ze względu na starego typu kuchnię gazową z piekarnikiem na dole, który bardzo mocno nagrzewa się w trakcie używania. Wolę przewidywać i ma odgórny zakaz tam wchodzić do czego na szczęście się stosuje. Jej wyprawy są tylko do kosza i z powrotem, a ma 20 miesięcy. Pod Twoim tekstem mogłabym się podpisać rękoma i nogami.
Przeczytałam Twój tekst MM, wszystkie komentarze i sama nie wiem co mam na ten temat myśleć.
Oczywiście bezpieczeństwo dzieci jest naj naj najważniejsze ale nie przesadzajmy!
Klamki z zamkiem w oknach? Mieszkałam na 10 piętrze i takich nie miałam, balkon miałam otwarty dziecko na balkonie ale ZAWSZE byłam przy nim. Kontakty także przy synu miałam nie zabezpieczone bo wiedziałam, że on tam paluszków nie pcha, zaś przy córce muszę je mieć zabezpieczone. Zalezy jakie mamy dziecko, jedno wejdzie na parapet, drugie nie.
Piekarnik mam na dole pod kuchnią gazową (teraz mamy możecie mnie zlinczować), nawet gdy jest piekarnik włączony to córa normalnie do niego podchodzi, raz pozwoliłam jej dotknąć, przekonała się, że to gorące i więcej tego nie robi. Mało tego…. obok kuchenki mam butlę z gazem w szafce i dzieci WIEDZĄ, że nie wolno tej szafki otwierać!!!
Możecie mnie zabić ale dziecko powinno znać zagrożenia, wiedzieć, że jak dotknie gorącego kubka czy piekarnika to będzie bolało. Więcej tego nie zrobi!!
Kiedyś syn namolnie chciał dotknąć gorącej patelni po 20x powiedzenia, że nie wolno dałam mu dotknąć paluszkiem, nigdy więcej nie chciał ani nie zbliżył się na krok!!
Na krzesła też dzieciom nie wolno wchodzić? Bo może spaść? to kiedy dzieci się mają tego nauczyć? Widelcem też nie mogą jeść bo sobie do oka wsadzą?
Dziecko musi się uczyć!
Pójdzie taki wychuchany do przedszkola a tam same zagrożenia… zamków w oknach brak, regały i stoły z krawędziami, wieszaki na ręczniki mogą w oko wpaść, płot na dworze z dziurami matko ile zagrożeń….
Bez przesady!!!!
Właśnie po to ZABEZPIECZAMY dom, żeby, jak to ujęłaś, nie musieć być ZAWSZE przy dziecku :).
Ja przedwczoraj przekonalam sie, ze dzieciom nie mozna ufac. Moja coreczka dwuletnia uwielbia moje pomadki i blyszczyki. Ostatnio kleilam cos kropelka i ona wpadla w histerie, ze to na usta do malowania. A gdybym tak zostawila ten klej w zasiegu jej rak? Nawet nie chce sobie tego wyobrazac bo zaczyna mnie sciskac w zoladku.
Ojej :(
Marlena, nie wiem, jak Ty to zrobiłaś, że Cię bezdzietni czytają. Ba! Jeszcze Ci rację przyznają.
:*
Co za ciężki temat. Przyznam szczerze, że jako początkująca blogerka mam gotowy post do publikacji o bardzo podobnym temacie (draft powstał zanim opublikowałaś swój i od razu przepraszam za autoreklamę). Przedstawiam w nim jednak trochę inny punkt widzenia a mianowicie to że nie możemy i nie jesteśmy w stanie naszego dziecka ochronić przed wszystkimi niebezpieczeństwami w związku z tym powinniśmy je ich uczyć. Musi je poznawać pod naszym nadzorem, musi doświadczać bo to najlepsza nauka. W taki sposób sprawimy, że będzie ono bezpieczniejsze.
Oczywiście nie zmienia to faktu, że dzieci są nieprzewidywalne i nigdy nie wiadomo co akurat w danym momencie strzeli im do głowy dlatego należy stosować zasadę ograniczonego zaufania a mieszkanie i własne zwyczaje dostosować do nowego domownika. U mnie w domu na czas nauki chodzenia i wstawania zniknęły stoliki kawowe bo były za lekkie i dziecko mogłoby je na siebie przewrócić, kontakty mam wszystkie pozabezpieczane, kable ukryte. Nawet goście muszą się stosować do zasad i wszystkie gorące napoje są stawiane poza zasięgiem małego (sama mam po oparzeniową bliznę na ręce – 3 lata, obrus, stół, gorąca kawa). pozdrawiam
Dzieci są totalnie nieprzewidywalne. I jeśli mój Maks (a jest naprawdę, mądry, dojrzały) zrobił w ostatnim roku dwa takie głupstwa.. sekundowe, przypadkowe, które mogły go kosztowac życie, to ja jednak wolę ciut pochuchać.. i tak przygotować mój dom, żeby wypadek.. był naprawdę wypadkiem a nie moją lekkomyślnością.
Chcialabym sie odniesc do pewnego fragmentu Twojego tekstu. Tego ktory mowi o zyczliwych przyjaciolach wytykajacych nam fundusze. Borykam sie caly czas z takimi docinkami. Nie dotycza moze wypadkow, ale zdrowia mojego dziecka mimo to straszliwie mnie denerwuja. Moj synek urodzil sie w 32 tygodniu ciazy. Jako wczesniak borykal sie z licznymi “opoznieniami” w rozwoju. Chodzimy z nim na rehabilitacje do dzisiaj (mimo tego, ze w tej chwili 8 miesieczny synek rozwija sie normalnie) i wydajemy srednio 500 zl miesiecznie. Wszyscy zyczliwi twierdza, ze wymyslamy, ze to nie potrzebne, ze przeciez juz jest dobrze. Mnie to strasznie denerwuje, bo skoro widze postepy to place i nie potrzebuje zlosliwych koentarzy. Tak samo z Twoim domem. Skoro chcesz to robisz i tyle.
:( to jest koszmar i ból.
Chyba największy kiedy przyjaciel mówi Ci, że nie może się z Tobą kolegować bo masz za dobrze w życiu i ciężko patrzeć… :(
Z mężem od zawsze myśleliśmy wprzód co się może stać. Były barierki, zatyczki w kontaktach. Zawsze herbatę stawiam daleko od krawędzi pomimo iz dzieci mają już ponad pieć lat. Mąż zawszepamiętał o tym aby wszelkie chemiczne środki były na gorze niedostepne dla dzieci. Często rodzina i znajomi jednak mowią że przesadzam. no coż jedni zbają o dzieci drudzy liczą na to ze dwu latek przewidzi skok z e schodów bez barierki
Ciekawe co ta sama rodzina mówiłaby nam jakby stał się jakiś wypadek?
Zdecydowanie bardzo mądry tekst, który każdy z rodziców powinien wziąć sobie do serca. To prawda, że nikt inny tylko my sami jesteśmy odpowiedzialni za nasze dzieci i to nasz obowiązek zapewnić im bezpieczeństwo. Wypadki się zdarzają…ale my musimy starać się robić wszystko żeby do tych wypadków nie dopuścić… Pozdrawiam Cię serdecznie:)
http://www.homeonthehill.pl/
Zgadzam się z każdym słowem! Też miałam jeden wypadek i to tylko z mojej winy, Pola pozostawiona w naszym łóżku dosłownie na chwilę, jak to zwykle bywa, jeszcze wtedy niemobilna, akurat w tamtej chwili mobilną być zaczęła…i skończyła na podłodze :( Na szczęście nic jej nie było, ale nie zapomnę nigdy tego poczucia winy, mojego roztrzęsienia, bo ja to taka panikara jestem…I tak, to była tylko i wyłącznie moja wina. Rodzic musi mieć wyobraźnie, która pozwoli być mu o krok przed dzieckiem plus kilka par oczu…:> Pozdrawiam
Masz zupełną rację… przede wszystkim trzeba myśleć… ja w dzieciństwie nie miałam w domu wielkich zabezpieczeń, ale rodzice na mnie uważali i obyło się bez wypadków :) dziś wygląda to tak, że zabezpieczenia są, ale rodzice czasem zapominają o pewnych rzeczach
Przeczytałam cały tekst i komentarze i stwierdzam, że nic tak nie podnosi ciśnienia jak bzdurne komentarze z typu “lepiej uczyć niż wprowadzać zabezpieczenia”. Przecież jedno nie wyklucza drugiego!!!!Czy ktoś sądzi, że MM montując okna na kluczyk powie Maczkom : No dawać Maki!!!Bujajcie się na klamkach bo i tak ich nie otworzycie!!! A przynajmniej robiąc (teoretycznie jeszcze śpiącym dzieciom)śniadanie na dole nie będzie się zastanawiać czy Lenka nie wstała po cichutku i nie postanowiła przewietrzyć pokoiku ( bo mama tak robi a dzieciaki uwielbiają naśladować, pomimo że pewnie 100 razy słyszała że NIE WOLNO). A może ktoś podpowie jak zrobić kontrolowany upadek z okna żeby się dziecko NAUCZYŁO?W przypadku okien ryzyko jest takie że zrobi to tylko RAZ. To samo z kontaktami, to że zabezpieczamy nie znaczy, że pozwalamy na zabawę nimi. Poza tym mamy, które twierdzą że – moje dziecko nigdy nie robi…….to mogą się rozczarować kiedy to zrobi po raz pierwszy a nas nie będzie w pobliżu bo pewnie 99% osób ma więcej niż jedno pomieszczenie w domu. Zgadzam się że nie jesteśmy w stanie zabezpieczyć przed wszystkim nawet NIE Powinniśmy !!! Upadki, drobne skaleczenia, siniaki, otarcia to wszystko musi nasze dziecko spotkać. Ale prąd,okna,rzeczy które mogą poparzyć NIE MA Litości. Sama przeżyłam poparzenie starszego synka jak miał roczek. Trzymając go na rękach w pobliżu stołu, zauważył jak siostra przynosi gorącą herbatę. Wygiął się mocno do tyłu i idealnie trafił w ucho kubka i pociągnął na siebie. To był moment. Nie zdążyłam zrobić nic. Poparzone 12% powierzchni ciała klatka piersiowa i brzuszek, skóra zeszła razem z koszulką. Koszmarny widok, żywa rana,tydzień w szpitalu. A NIGDY WCZEŚNIEJ TEGO NIE ROBIŁ. Także uczulam mamy około roczniaków, które tak lubią zasiadać do stołu i próbować wszystkiego.
Zgadzam się w 100% i aż skopiuję z dołu:
“Ja przyłapałam Maksa na samodzielnym zamykaniu okna (uchylone od góry)… Kiedy weszłam stał na parapecie i akurat mu się otworzyło okno na oścież. Dodajmy prosty fakt, ze mieszkamy na (III) i IV piętrze i mamy matczyny zawał.”
Mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony – trzeba przewidywać pomysły dzieciaków i ewidentnie niebezpieczne miejsca zabezpieczać (u nas to bramka na schodach i siatka na balkonie z tralkami), z drugiej strony uważam jednak, że nie należy dać się zwariować, wszystkiego nie przewidzimy, dziecku trzeba przede wszystkim tłumaczyć co wolno, a czego nie. Niepodważalnie potępiam “obwinianie” dzieci o wyobraźnie i wypadki, jednak zamki w oknach wydają mi się drobną przesadą. Dziecko, które otworzy samo okna nie jest roczniakiem, już coś rozumie i jak będzie chciało to i system z kluczem obejdzie, albo znajdzie inne miejsce do wyżycia się ułańskiej fantazji.
Podobny dylemat miałam, kiedy zastanawiałam się nad bankiem krwi pępowinowej. Ostatecznie podjęłam decyzję, że nie jestem w stanie przed wszystkim się zabezpieczyć, ale kiedyś mogę tego żałować. Bycie rodzicem to ogromna odpowiedzialność.
czy to nie trochę przesada z tym bezpieczeństwem? Tyle się teraz mówi o tym, że dzieci są zbyt “wydmuchane”, że przez nadmierną troskę rodziców stają się niesamodzielne. Oczywiście, zabezpieczajmy przed roczniakiem schody, ale jeśli w domu zaokrąglimy wszystkie ostre kanty, skąd dziecko będzie wiedziało, żeby uważać na nie w przedszkolu? Co z tego, że stworzymy mu bezpieczny mikroświat w domu, skoro od pewnego momentu dzieciak będzie spędzał większość czasu poza nim?
U nas w domu nie było specjalnych zabezpieczeń. Młodemu zdarzyło się zlecieć z kanapy, nabić sobie megaguza itd. Dotknął gorącego piecyka i JUŻ WIE, że lepiej tego nie robić. W przedpokoju na ścianie mamy powieszone rowery na hakach. Jak urodził się młody, wszyscy nam radzili, żeby je zdjąć. Nie zrobiliśmy tego i odkąd młody zaczął raczkować, doskonale je omija, jakby były stołem czy krzesłem. Po prostu przywykł do tego, że tam są.
Moim zdaniem, w bilansie zysków i strat lepiej jest pozwolić dziecku na właśnie względne niebezpieczeństwo, bo to je nauczy samodzielności. Oczywiście pod czujnym okiem rodzica.
“Moim zdaniem, w bilansie zysków i strat lepiej jest pozwolić dziecku na właśnie względne niebezpieczeństwo, bo to je nauczy samodzielności. Oczywiście pod czujnym okiem rodzica.”
Zakładając, że stratą jest śmierć… wolę jednak nadopiekuńczość. Choć daleko mi do mamy biegającej za dzieckiem :)
Myślę, że generalnie po to zabezpieczamy względnie dom, żeby właśnie nie musieć biegać za dzieckiem. Kiedy wiemy, że na malucha nie czekają przepaście, kable, norze i tabletki, możemy dać mu maksimum wolności :)
Zgadzam się oczywiście z Tobą. Dom powinien być zabezpieczony odpowiednio do wieku dziecka, choć pewnie nie wszystko uda się przewidzieć. Ja mam 6-latkę. W sumie bardzo mądrą, odpowiedzialną, ale… Dwa wypadki zaliczyliśmy. Pierwszy, kiedy miała 10 miesięcy. Położyłam ją do łóżeczka śpiącą i zasnęła. Obudził mnie przeraźliwy płacz i co zobaczyłam – dziecko na podłodze. Moje niestojące jeszcze samodzielnie dziecko wstało, postawiło nóżkę na taki zwykły ochraniacz łóżeczkowy, podciągnęło się i wypadło, a raczej wyskoczyło na podłogę. Skończyło się na silnych potłuczeniach i SOR. I potem jeszcze, kiedy uczyła się chodzić, potknęła się o zwykły, kanciasty taboret. Mocno rozbiła brodę i niestety blizna choć niewielka to jednak pozostała. A dziś w zasadzie nie mam zabezpieczeń w mieszkaniu. Jedynie silnie żrące płyny typu domestos zabezpieczam, bo choć powtarzam, że nie wolno bez pozwolenia, pytania – mała lubi je testować w kąpieli i myślę nad oknami. Mieszkamy wysoko i niby nie powinna, jest już duża, ale…
Ja przyłapałam Maksa na samodzielnym zamykaniu okna (uchylone od góry)… Kiedy weszłam stał na parapecie i akurat mu się otworzyło okno na oścież. Dodajmy prosty fakt, ze mieszkamy na (III) i IV piętrze i mamy matczyny zawał.
Od 6 lat w domu antresolę i piękne kręcone schody z symboliczną barierką. Takie mi się podobały i takie wybrałam zanim urodziłam dzieci. Teraz mam w domu dwa maluchy i długo myslałam jak zabezpieczyć dzieci przed upadkiem i jednoczesnie nie oszpecić antresoli i domu na kilka lat. Wymysliłam coś bardzo prostego: wysoki pas z przezroczystej pleksi na całej antresoli (przytwierdzony do balustrady za pomocą zaciskowych pasków)+barierka pod kolor schodów. Pleksi nie widać z dołu z salonu, nie rzuca się w oczy, a dzieci nie mogą się na to wspiąć, nic nie przeleci na dół: żadna zabawka mogąca zrobić dziurę w parkiecie itp. , nie da się wsadzić rączki ani głowy itp. Moim zdaniem jest to lepsze i tańsze rozwiązanie nić dorabianie tralek.
No i genialnie! Ważne to a) mieś świadomość niebezpieczeństwa, b) działać!
Matka co prawda zostane dopiero za 2 msc ale dopiero kilka dni temu przekonalam sie ze nasza wyobraznia powinna nas duzo bardziej wyprzedzac. Zawsze wydawalo mi sie, ze bedac ciotka x4 a 2 z tych slodkich dzieciakow po czesci wychowujac bede wiedziala co jest niebezpieczne w naszym mieszkaniu dla naszego potomka. Rok temu wprowadzka do mieszkania. Malo mebli bo po co zagracac niepotrzebnie 50m2. Najbardziej sie cieszylam z parawanu nawannowego. No bo jakze w bloku miec tylko prysznic. Wanna bedzie praktycznejsza. Na przyszlosc. A ze oboje z mezem lubimy tez czasem postac pod strumieniem goracen wody to stwierdzilismy ze kupimy parawa nawannowy. SZKLANY! tak. Szklany. Przez mysl mi nawet nie przeszlo ze jest niebezpieczny. Tak o to kilka dni temu robiac reczne pranie w wannie delikatnie go przesunelam gdy ten poprostu runal. Nie wiem jak to zrobilam ze odskoczylam i wyszlam bez szwanku bedac w krotkich spodenkach na bosaka w 8 msc ciazy. Meza nastrszylam bo zadzwonilam i wydukalam ledwo przez placz ze szyba poleciala na mnie. W 5 min byl w domu bo bal sie ze urodze ze strachu. A teraz sie ciesze ze tez upragnionej sciany w naszym domu juz nie ma. Bo co by bylo gdyby sie poluzowala w trakcie kapieli naszego dziecka? Nie wybaczylabym sobie nigdy!
Masz całkowitą rację. Jestem ratownikiem i faktycznie potwierdzam, że większość wypadków spowodowana jest lekkomyślnością dorosłych. Niestety my mamy podobne schody z szeroko rozstawionymi tralkami. Jeśli dziecko wychyliłoby się z nich na piętrze, spadłoby z wysokości na parter. Na razie mamy zamontowaną bramkę, która uniemożliwia przybliżenie się do schodów. Musimy przemyśleć jak dodatkowo to zabezpieczyć, na razie moje dziecko nie otworzy bramki, ale za jakiś czas może to nastąpić. Usłyszeliśmy od jednej osoby, że u niej w domu nigdy nie było i nie będzie bramek, bo jej dzieci były chyba geniuszami, że od małego wchodziły i schodziły same po schodach. Sugerowało to, że my mamy przygłupie dziecko, bo zabezpieczamy je przed schodami. Moje dziecko umie już wchodzić lub schodzić po schodach, ale ma dopiero 22 miesiace i zawsze trzymam je wtedy za rękę. Tralki na górze spędzają mi sen z powiek, na razie bramka wystarcza, ale bedziemy szukac jeszcze dodatkowego zabezpieczenia.
Czasem czytam na fp o ratownictwie opisów wyjazdów. Ostatnio właśnie było o historii kilkulatka, który w ten sposób spadł z 2 metrów. Może to niewiele, ale wystarczyło, aby złamał kręgosłup, podstawę czaszki i nie dotlenił się, ponieważ opiekunka nie potrafiła udzielić pierwszej pomocy. Reanimowany przez godzinę w karetce zmarł.
*przydusił się
Polecam mój sposób z arkuszami pleksi przymocowanymi do balustrady na piętrze/antresoli. Tanio, w miarę ładnie i skutecznie. Pleksi mam od samej podłogi aż do poręczy ( kupiłam najszersze dostępne arkusze) . Maź wywiercił dziurki w okolicach słupków i przyczepił pleksi paskami samozaciskowymi na trzech wysokościach. Nie ma opcji,żeby dziecko je zerwało. Nawet jeśli uderzy z impetem w pleksi to za nią jest jeszcze nasza symboliczna barierka , która utrzyma pleksi na miejscu. Nam zależało także na tym, żeby dziecko nie miało możliwości przypadkowego zepchnięcia zabawki z antresoli, bo nasz parkiet w salonie mógłby tego nie wytrzymać. Pasków mocujących nie widać z dołu. Pleksi goście mylą z szybą, wiec jest ok. Gdy dzieci zaczynają kombinować przy pleksi ona głośno uderza w barierkę, wiec od razu wiem,, że mały czlowiek jest na antresoli. Do tego mam bramkę z gęsto osadzonymi prętami.
Polecam mój sposób z arkuszami pleksi przymocowanymi do balustrady na piętrze/antresoli. Tanio, w miarę ładnie i skutecznie. Pleksi mam od samej podłogi aż do poręczy ( kupiłam najszersze dostępne arkusze) . Maź wywiercił dziurki w okolicach słupków i przyczepił pleksi paskami samozaciskowymi na trzech wysokościach. Nie ma opcji,żeby dziecko je zerwało. Nawet jeśli uderzy z impetem w pleksi to za nią jest jeszcze nasza symboliczna
Co do kwestii “lepiej uczyć niż zabezpieczać” to myślę, że nie do wszystkiego można to odnieść. Moje dziecko było jak najbardziej zainteresowane czajnikiem i szklankami z gorącą herbatą. Pewnego dnia przyłożyłam jej paluszki do mocno ciepłej szklanki, (nie gorącej, aby nic jej się nie stało, po prostu chciałam, aby poczuła przez sekundę temperaturę) i powiedziałam, że to jest gorące i można się oparzyć. Od tamtego czasu na gorące rzeczy mała mówi si i nie podchodzi. Nie oznacza to, że mogę sobie stawiać wrzatek na brzegu szafki. Nie, mimo to, stawiam zawsze poza zasiegiem. Dziecko może wiedzieć, że tego nie można, ale wystarczy, że sięgając po coś innego zaczepi ręką.
W pierwszej chwili pomyślałam, że podpisuję się pod tym postem obiema rękami, a potem zrozumiałam, że każde dziecko musi kiedyś zrozumieć, że piekarnik jest gorący, zabawki nie służą do jedzenia, a bieganie po mokrej podłodze grozi upadkiem. Musi też nauczyć się schodzić po schodach, używać widelca i noża oraz samodzielnie wychodzić z wanny. Naszym obowiązkiem jest zapewnić mu bezpieczną przestrzeń do tej nauki. Tylko jak daleko ten obowiązek sięga? Wychowując starszą córkę korzystaliśmy często z książeczki “To niebezpiecznie” i wystarczyło… Przynajmniej do czasu, gdy biegając za kolegą po ogromnej sali rozcięła sobie łuk brwiowy o nóżkę krzesła. Widziałam ją cały czas.
Młodsza córka jest odkrywcą, który wszystkiego musi spróbować. Pozwalam jej więc na dotykanie piekarnika i smaruję siniaki altacetem. Dbam o bezpieczeństwo, ale one też muszą zdawać sobie sprawę z ryzyka.