W naszym domu nie można dostawać 4-rek! Liczą się tylko 5 i 6 :)
Kilka dni temu, na instastories, w rozmowie z dziećmi, padło wyznanie Maksa, że dostał danego dnia szóstkę i piątkę i że to norma, bo w naszym domu nie można dostawać ocen poniżej 5 i 6. W wiadomościach powstała lekka aferka. Czy Makowa postradała zmysły i została neurotyczną matką z parciem na oceny? Czy ma wizję posiadania obowiązkowo, klasowego/szkolnego prymusa? I co w takim jazie z tą jej bliskością i empatią do dzieci?
Już tłumaczę :)
Zasada to jest skierowana tylko do Maksa. To nie jest coś co promuję i propsuję i “koniecznie róbcie tak ze swoimi dziećmi”. Absolutnie! Wręcz rzekłabym, cieszę się, że zareagowałyście. Sama patrzyłam na rodziców moich kolegów z wiecznym parciem na naukę, zakuwaniem dniami i nocami, poprawkami itp. jak na oszołomów. Jakbym teraz miała brutalnie ocenić kariery tych dzieci, to mogłabym się przenieść w przeszłość i krzyknąć donośnie do rodziców “odczepcie się od nich, to nie ma sensu”. Moi rodzice, a przynajmniej tata byli dość wyluzowani nt. moich ocen, wierząc, że cytuję – “Ty to z gówna bicz ukręcisz”. Zakładam, że chodziło o moją niezgłębioną inteligencję i szelmowski spryt. Lub o zupełnie coś innego, ale nie wyprowadzajcie mnie z błogiej nieświadomości.
Skąd więc pomysł na tak radykalne rozwiązanie jakim jest zasada – ‘tylko 5 i 6’? Zbiera się na nią kilka faktów. Po pierwsze Maks jest naprawdę zdolnym dzieckiem. Takim naprawdę, naprawdę zdolnym, a nie tak jak 99,9% mówi o swoich dzieciach ;). Wierszy uczy się na przerwach, lektury czyta w jeden wieczór, ma doskonałą pamięć i logiczne myślenie. Większość rzeczy przyswaja na lekcjach, bo jak coś raz usłyszy to zazwyczaj już to zapamiętuje. Małe klasy szkoły prywatnej sprawiają, że – póki co – słucha i słyszy. Nie ma więc jakiejś potrzeby wiecznego kucia w domu. W tym roku powtórzył sobie przypadki i potęgi przed klasówką.
Druga sprawa – nie sprawdzam z nim notorycznie lekcji i zeszytów (co sprawia, że okresowo dostaję zawału sprzątając jego tornister). Podjęłam tą decyzję dość dawno i opisałam ją w poście —> “Nie wiem co mój syn ma zadane, nie odrabiam z nim pracy domowej”:“(…) Kiedy więc (Maks) poszedł do II klasy w nowej szkole wprowadziłam nowe zasady – szkoła jest obowiązkiem ucznia, nie rodzica i to on ma dbać o wszystko co z nią związane (w ramach umiejętności). (…)
Najbardziej spodobało się Maksowi samodzielne odrabianie prac domowych. Pewnie głównie dlatego, że nikt nie poprawiał jego bazgroł (a pisze naprawdę brzydko). Uznałam jednak, że w skali życia, a nie danego miesiąca, czy roku ważniejszą umiejętnością jest samodzielna organizacja pracy, systematyczność, pilność, niż kaligrafia. (…)”
Prace domowe odrabia nieodmiennie sam i pilnuje – wybitnie się złoszcząc – kiedy się wtrącam w jego projekty (od tego roku jest w klasie IV, więc trochę się wtrącam pilnując, np. żeby wypracowania były odpowiednio rozbudowane).
Trzecia sprawa – w szkole prywatnej nauczyciele nie mają w sobie jakiejś… nie wiem jak to dobrze ubrać w słowa… misji? dawania słabych ocen. Wiedzą, że rodzice, którzy płacą niemałe sumy za naukę wymagają, żeby te dzieci… uczyć. Małą grupę DA SIĘ nauczyć. Więc sprawdzian jest dla dziecka, ale też nauczyciela. Wierzę nauczycielom, że uczą jak najlepiej i jak dziecko przyswoi materiał to dostanie dobrą ocenę. Piszę to jako zdziwienie, bo jestem na tyle młoda, że pamiętam jak nauczyciele z dumą stawiali nam 2 i 3. A to przecież ich porażka – nie nauczyli nas! Nie wykonali dobrze swojej pracy! Nic takiego nie ma miejsca w Maksa szkole. Oceny są imho uczciwe, choć każdy nauczyciel ma jakieś tam swoje kryteria (niektórzy np. nie stawiają 6).
[ Mały PS – w szkole Maksa, jednego z przedmiotów (którego Maks jeszcze nie ma) uczy moja pani z LO! Nie napiszę zbyt wiele, bo bloga czyta dyrekcja i nauczyciele Ci młodsi – pozdrawiam! Ale już mam dreszczyk na plecach na myśl o tej przygodzie :P Ja miałam u niej 2 i 3 ;) i co się od niej o sobie nasłuchałam… cóż, ciężko by ją nazwać skutecznym, nowoczesnym czy empatycznym nauczycielem. Ciekawe czy się zmienia na potrzeby prywatnej placówki, jak lekarze – jak im płacisz -supermili, idziesz na nfz i mają muchy w nosie ;)) ]
Biorąc pod uwagę te fakty, nie ma żadnych sensownych przesłanek, żeby synek dostawał oceny poniżej 5 i 6. Daję mu pełen szkolny luz- odrabia co chce i jak chce. Pisze nadal super brzydko – jego sprawa. Uczy się po swojemu, na swoich zasadach. Koła dodatkowe wybierał sam. Nie kontroluję go, nie męczę. Ma pełną dowolność w podejmowaniu decyzji. Jedynym więc wyznacznikiem tego jak sobie radzi – są oceny.
Biorąc pod uwagę jego zdolności i naprawdę fajnych nauczycieli, oceny poniżej 5 dostawałby wtedy, kiedy olałby temat. Tylko i wyłącznie. Na tę chwilę, bo w przyszłości może być różnie i system będziemy adaptować na potrzeby sytuacji. Np. już zgłasza problemy z niemieckiego – materiał idzie dość szybko, a on nigdy nie miał styczności z językiem. Jak się okaże, że i reszta klasy ma problem, możliwe, że pójdę do dyr. z prośbą o koło z j. niem. Niech się douczają. Lub o powtórki czy powtórzenie czegoś. I jak przyniesie 3 czy 4 – bo realnie było coś trudne – błagam Was, już bardziej wyluzowanego rodzica niż ja (w ramach interesowania się dzieckiem, a nie patologicznego olania) to chyba nie ma i moje dzieciaki to wiedzą.
Także spokojnie, nie oszalałam ;). Synek bardzo lubi ten system (on ogólnie lubi wolność, ale w jakiejś ramce) i póki co działa on znakomicie.
A co z Lenką? Pewnie mamy pierwszaków są ciekawe. Niestety jeszcze nic sensownego nie umiem powiedzieć, bo uczę się współpracy szkolnej z moim dzieckiem nr. II, które jest zgoła inne od dziecka nr. I. Póki co widzę, że w tym wieku to czy jesteś ze stycznia czy z grudnia robi całą różnicę życia. Lenka nie skończyła jeszcze 7 r.ż a część dzieci za 2-3 miesiące będzie miało już 8 lat! Inne ogrywanie emocji, pilność, przemyślenia, praca ręka- oko. No 1/7 życia więcej. Biorąc pod uwagę, że większość umiejętności dzieciaki nabywają po 3 r.ż., ten ‘dodatkowy’ rok, naprawdę znaczy wiele. Lenka powinna urodzić się ok 10 stycznia 2012 (jako wcześniak wyskoczyła 9 grudnia 2011) i być obecnie w zerówce.
Taka sytuacja nie jest dobra ani dla dziecka ani dla rodzica, bo dziecko jest nie gotowe na wiele sytuacji, a rodzic albo je popycha i się irytuje albo się lituje i taplają się w tym ‘jesteś taka malutka’. Ja sama wciąż się lekko motam i czekam na jakąś prostą. Bo te 3 lata podstawówki zacierają już te różnice wiekowe, które obecnie jeszcze widać.
A jak sobie radzi? No świetnie! Pisze literki, mówi wierszyki, dostaje słoneczka, nie chce wstawać co rano, nie chce odrabiać prac co wieczór i ogólnie wolałaby się jeszcze całe dni bawić i rysować ;)
Moja jest w zerowce. I też jest z końca roku z grudnia i aż się zastanawiam Jak To będzie w 1 klasie czy będzie widać jakaś różnicę. Oglnie po 4 latach przedszkola przed szkołą.mam stres.
Nic dziwnego że w prywatnej szkole za którą się płaci nie małe pieniądze nauczyciele stawiają same 5 i 6. Ciekawa jestem jakie miał by oceny gdyby chodził do szkoły państwowej.
Wybacz, że napisze brutalnie, ale to strasznie ograniczone myślenie. Program szkoł prywatnych jest często bardziej rozszerzony niż państwowych. Np. Lenka w klasie I ma na ang. native speakera, który nie mówi po PL. Do tego mają masę kół poszerzających wiedzę. Klasa Maksa zajęła bodajże II miejsce w mieście w teście 3-klasisty. Także – choć wiele ludzi ma nadzieję, że te wredne bogate ludzie ;) – płacą za oceny, może być dokłądnie odwrotnie.
BTW Maks chodził do państwowej szkoły i stamtąd wysłano go do klasy dzieci wybitnych O.o bo pani nie miało pomysłu jak sobie z nim poradzić (diagnoza – 3 lata do przodu).
PS- wiele dzieci ma 2 i 3 ;)
Czyli porażka nauczycieli :)
Dlatego są douczane i piszą poprawki? :)
Troszkę się nie zrozumiałeś my, bo chyba źle to napisałam…sorki. Właśnie chodzi mi o to że w prywatnej szkole nauczyciele są inni i praktycznie nie stawiają złych oceń bo uczą dziecko aż zrozumie. Na pewno w takiej szkole dzieciom jest dużo łatwie. Dlatego napisałam że ciekawe jak by się uczył w szkole panstwowej. Bo sama wiesz jak jest traktowane dziecko w takiej szkole.
A to przepraszam bo mnie tu atakują ;)
Nie wiem jakby się uczył, bo – choć wiedzę by przyjmował tak samo – to nie wiem w jakim stanie byłyby jego emocje. W szkole państwowej było słaaabo… :(
A jak są traktowane?
To nie Pani nauczycielka nie miała pomysłu,tylko w szkołach państwowych nie ma warunków dla dzieci wybijających się. Dlatego Pani placi w prywatnej szkole za warunki. Nauczyciele teraz są dobrze wykształceni. Z tego co obserwuje. Dużo chodzi na szkolenia, doskonali się. Pani artykuł jest moim zdaniem niesprawiedliwy. To nie jest tak, ze tylko dobrze opłacony ( choć to nie reguła) nauczyciel nauczy Pani dziecko, a taki z państwowa pensja sobie bimba. Znam wielu kochających swoją prace po prostu. W prywatnej tez jest rotacja z tego co wiem, wiec nie trafiają tam tylko wielcy pasjonaci i Bóg wie jacy zdolni itp. itd. Ps. W szkole państwowej w dużych miastach można dobrze zarabiać. Można mieć naprawdę wysoki dodatek motywacyjny. Problemem jest przede wszystkim liczebność klas.
To nie tak
Ostatnio rozmawiałam z pedagogiem pracującym w państwowej szkole. I Pani powiedziała mi tylko jedno: bo tam się rodzicom chce.
Nie mówię o odrabianiu lekcji ale o pobudzaniu dziecka do rozwijania swoich pasji i angażowaniu się w życie szkoły ( przedstawienia, wycieczki, pikniki)
Kilkanaście lat temu chodziłam na prywatne zajęcia z angielskiego. Dostawałam 3 i 4. Później studiowałam amerykanistykę (na państwowej uczelni) i byłam jedną z najlepszych studentek- taka pokrętna logika
Kiedy czytałam, że posłałaś dziecko do prywatnej szkoły byłam przekonana, że poprzewracało Ci się w głowie.
A w tym roku moja córka po kilku latach w kameralnym prywatnym przedszkolu trafiła do publicznej zerówki.
I teraz wiem jedno. Nigdy więcej. I od września moja córka idzie do małej prywatnej skoły. Niektórzy mówią o różnorodności, samodzielności, … a ja widzę zaniedbanie i patologię z którą nic nie można zrobić.
Moja córka już samodzielnie pisze, czyta i liczy. A innym rodzicom szkoda pieniędzy na teatrzyk czy wycieczkę.
Wyłowiłam Cię ze spamu.. wypacz, że tak późno.
Mam podobne obserwacje, ale bardzo ciężko się o tym pisze. Rodzicom nie chce się często ogólnie ‘wychowywać’ dzieci. Komputer, telefonik i podśmiechujki z ‘tych durnych rodziców co to odbierają dzieciom dzieciństwo bo wożą na zajęcia dodatkowe’. Temat rzeka…
Marleno jak to niektórzy nauczyciele nie stawiają 6? W Polsce skala ocen jest jednolita od 1 do 6 włącznie. Nauczyciel musi uwzględnić ocenę 6 i to za opanowanie 100% realizowanego materiału, a nie za treści ponadprogramowe.
Co do Maksa… skoro jest tak zdolny, to masz rację, od takiego dziecka trzeba wymagać. Dla jednego dziecka “4” jest sukcesem, a dla innego porażką… to zależy od jego możliwości.
Nie przejmuj się głosami, które robią z Ciebie neurotyczną matkę albo rozkapryszoną bogaczkę, której się w głowie poprzewracało. Olej to. :D
Ps. Ja jestem tym “lekarzem na nfz”, ale uwierz mi… bardzo mi zleży na sukcesie moich uczniów i nie sprawia mi absolutnie żadnej satysfakcji stawianie słabych ocen. ;)
Pozdrawiam!
Kochana, źle się wyraziłam. Za niektóre kartkówki czy prace domowe nie ma 6. Coś takiego…
Ps- Gdzieżeś Ty była jak ja byłam w szkole? :P
A ja jestem nauczycielem z NFZ i chce mi się uczyć i robię to. Źle się czyta ten tekst,niestety. To,że uczeń ma słabe oceny to nie wina nauczyciela. Nauczyciel mając 25 osób w klasie, z czego kilkoro ma dysleksję lub upośledzenie robi co może. Do rodzica należy , aby to,co było w szkole powtórzyć,utrwalić.
Przeczytałaś to emocjami, a nie realną treścią. Ja pisałam z tym NFZ o nauczaniu MNIE – 15-20 lat temu ;). Myślę, że teraz może to wyglądać inaczej.
Co do drugiej części to już się nie zgodzę. Dzieci mają się nauczyć w szkole. Część rodziców nie będzie umiała nauczyć dziecka całek czy nawet potęg, nie wspominajac o chemii i fizyce. Jak dziecko nie zrozumie w szkole to pozamiatane. Zaczynają się wieczne korki i frustracja.
Co więcej napisałam także, że łatwiej uczyc 15 osób, a Ty piszesz o 25… więc jakby w ogóle nie o moim tekście ;)
Jezeli rodzic posyła dziecko do szkoły, to dlatego , ze nie chce iść w nauczanie indywidualne w domu, którym sam miałby sie zajmować. To, o czym piszesz, to choroba trawiącą polskie szkoły. Rodzic jest od wychowywania i uczenia, ale życia, nie materiału szkolnego. Nauczyciel ma uczyć, przekazać wiedzę naukowa. Taka jest różnica. A polski nauczyciel żyje w przekonaniu, ze on wyłoży na lekcji ile da rade, a rodzice zrobią resztę. Horror
Bzdura
Nie podoba mi się myślenie, że jeśli uczeń ma słabe oceny, to wina nauczyciela a nie ucznia. Mam wykształcenie nauczycielskie (polonistyka), wiele moich koleżanek uczy w szkołach i znam ten problem bardzo dobrze. Rodzice oskarżający nauczycieli o niepowodzenia edukacyjne dzieci to jest plaga i największy problem w szkołach. Rodzice są gorsi od dzieci, dlatego nie chciałam pracować jako nauczyciel. ;)
Zgadzam się w 100%
Cóż ja też zdecydowałam się na szkołę prywatną i mam mieszane uczucia. Szkoła bardzo ciśnie na wyniki, bardzo i rodzice dzieci też. Moja córka poszła do szkoły jako 6-latka więc nawet dwa lata dzieli ją od niektórych dzieci. Nie jest wybitnie zdolna, ale jest pracowita i daje radę. Pewnie z dziećmi w swoim wieku i normalnej szkole byłaby jedną z lepszych uczennic, a tak jest prawie najgorsza. Ma zwykle średnią okolo 4,5 i to są ciężko zapracowane oceny, ale nigdy nie miała swiadectwa z paskiem, podczas gdy na 17 cioro dzieci w jej klasie ma je 13-14. Nie wiem jaki to będzie miało na nią wpływ. Na jej poczucie wartości. Martwi mnie to. Przez 8 lat być najgorszą w klasie to ciężki bagaż. Nie mialam zamiaru jej cisnąć. Sama bylam kujonem i chciałam, żeby miala lajtowe podejcie do nauki. Uczyla się tego co lubi, by nie zabijac w niej pasji i nie przemęczyć. Myślałam, że takie podejście umożliwi jej prywatna szkoła ale się pomylilam. Od czwartej klasy 90% dzieci z klasy korzysta z korepetycji. Języki, matematyka, potem chemia, fizyka. Ci ludzie poszaleli. Potem nauczyciel zakłada, że wszyscy rozumieją i leci dalej z programem kolejnych zmuszając do wzięcia korepetycji… Paranoja.
Cóż ja też zdecydowałam się na szkołę prywatną i mam mieszane uczucia. Szkoła bardzo ciśnie na wyniki, bardzo i rodzice dzieci też. Moja córka poszła do szkoły jako 6-latka więc nawet dwa lata dzieli ją od niektórych dzieci. Nie jest wybitnie zdolna, ale jest pracowita i daje radę. Pewnie z dziećmi w swoim wieku i normalnej szkole byłaby jedną z lepszych uczennic, a tak jest prawie najgorsza. Ma zwykle średnią okolo 4,5 i to są ciężko zapracowane oceny, ale nigdy nie miała swiadectwa z paskiem, podczas gdy na 17 cioro dzieci w jej klasie ma je 13-14. Nie wiem jaki to będzie miało na nią wpływ. Na jej poczucie wartości. Martwi mnie to. Przez 8 lat być najgorszą w klasie to ciężki bagaż. Nie mialam zamiaru jej cisnąć. Sama bylam kujonem i chciałam, żeby miala lajtowe podejcie do nauki. Uczyla się tego co lubi, by nie zabijac w niej pasji i nie przemęczyć. Myślałam, że takie podejście umożliwi jej prywatna szkoła ale się pomylilam. Od czwartej klasy 90% dzieci z klasy korzysta z korepetycji. Języki, matematyka, potem chemia, fizyka. Ci ludzie poszaleli. Potem nauczyciel zakłada, że wszyscy rozumieją i leci dalej z programem kolejnych zmuszając do wzięcia korepetycji… Paranoja.
Potrzebny jest tutaj głos matki ze wsi – typowej polskiej wsi, to ja ;)
Moi chłopcy są obecnie w 3 klasie publicznej podstawówki. Dlaczego publicznej? Bo tylko taka funkcjonuje na terenie naszej gminy. Gdybym miała wybór, płaciłabym za edukację moich dzieci. Niestety, tego wyboru nie mam.
Z zajęć dodatkowych w najbliższej okolicy mamy do wyboru zaledwie karate (odpada) i piłkę nożną, która też odpada. Nic “domóżdżającego”.
W tym roku udało nam się zapisać na jedyny w tej części województwa uniwersytet dziecięcy i to tylko dlatego, że jesteśmy ze wsi. Będziemy trochę jeździć km do “miasta” ale cieszę się, że doświadczą takiej WOW nauki i że mają na to szansę. Ja skorzystam z warsztatów dla rodziców.
Na szczęście ratuje nas internet i od września wykupię lekcje z native speakerem.
Zazdroszczę, tak zwyczajnie po ludzku, zazdroszczę rodzicom “miastowym” możliwości. Tego, że ich dzieci mogą chodzić do szkół z wyboru a nie przymusu, że mają pełen zakres ciekawych zajęć pozaszkolnych, że mają basen. Jasne, w mieście też trzeba dojechać ale to zupełnie inaczej wygląda.
Nie zamieniłabym stylu życia i nie mogłabym mieszkać w mieście, natomiast jeśli chodzi o edukację – polska prowincja jest daleko w tyle.
Mam pytanie. Zdziwiło mnie stwierdzenie “ta zasada jest tylko dla Maksa”. “Rozumiem”, że Maks musi mieć same 5 i 6 bo jest wybitnie zdolny i uczy się w prywatnej szkole (rozumiem w cudzysłowiu bo nie rozumiem tak naprawdę , ale staram się zrozumieć dlatego dopytuję) Lenka juz moze przynosić oceny nizsze niż 5 czyli 4 , 3 .. bo jest mniej zdolna i uczy się w szkole państwowej? i Jak to tłumaczycie dzieciom? Ze Maks musi miec 5 i 6 bo jest bardziej zdolny niż Lena?? Czy Lena nie ma od razu wpajanego że jest gorsza mniej zdolna od Maksa bo mniej sie od niej wymaga?
W ogóle jej z domu nie wypuszczamy. I nie karmimy :D
Serio, jesteś tu po raz pierwszy? Lenka chodzi do szkoły z Maksem. Maks w 1 klasie miał pełen luz i taki ma obecnie Lenka, bez parcia na idealnie proste literki. Sama pilnuje swoich prac domowych jak brat. Ale uczy się całe 2 miesiace, więc po prostu mam niewiele do powiedzenia na jej temat jeśli chodzi o szkołę.
Marlena nie można wkladac wszystkich szkół panstwowych do jednego worka- wybralam panstwowa dla swoich chlopcow ale z rozmyslem. I obecnie chlopcy klasa 7 i klasa 5 (lat niespelna 12 i niespelna 10)sa laureatami i finalistami konkursow kuratoryjnych. W tym roku oczywiscie tez startuja.Maja cudownych,zaangazowanych nauczycieli-wspierajacych i rozwijajacych.Szkola z duzym doswiadczeniem w rozwijaniu tych najzdolniejszych,wspolpracujaca z liceum z top 5 rankingu Perspektyw.Nie mam przekonania do szkol prywatnych z racji ich krotkiej historii,braku wspolpracy z LO i uczelniami wyższymi.
Marta ja pisałam o SWOJEJ szkole, która i w podstawówce i w LO była porażką. Tam nikt nas nie uczył (poza wyjątkami). Była musztra, wymioty przed biologią i średnia klasowa w fiz/chem – 3.0
Ja nienawidzilam podstawówki. Moj syn wg reformy poszedl wczesniej choć jest z konca roku. W przedszkolu pielesze a w szkole pani z rozdarta mordą. Przez 3 lata dzieci miały bole brzucha i rwały wlosy.
Moj syn jest dobrym uczniem ale szkoly jako miejsca i nauczycieli nie lubi. Juz zrazony jest pomimo sukcesów w nauce.
Po co te niektóre nauczycielki kurczowo trzymają sie szkoly skoro nie lubia dzieci. Narzekaja na niskie pebsje to niech ida gdzie indziej szczescia szukac
Nie lubię ocen. Uważam, że często mają mało wspólnego z faktyczną wiedzą i umiejętnościami. Prowokują wyścig za “5 i 6” oraz porównywanie się dzieci od samego początku….Moja córka ma powiedziane, że oceny nie są istotne, że istotna jest wiedza – ot – zupełnie inne podejście….
Właśnie bardzo podobne :). Gdybym miała wybór to wolałabym nauczanie bez ocen, dla wiedzy. No ale wybrałam szkołę tradycyjną, więc musiałam ją kupić i z systemem oceniania.
Natomiast w klasach I- III Maks się wdrażał i miał maksimum luzu. Pamiętam naszą wieczorną rozmowę
Ja- Maks to jak tam dziś było w szkole?
Maks- Spoko, dwie 6-tki dostałem?
Ja- Ooooo nieźle, to co wcześniej nie mówiłeś?
Maks- A to ważne?
:D
Obecnie klasa trzecia i on musi się już trochę w domu przygotowywać i nauczyć się uczyć, bo to moment w którym musi zrozumieć, że nie zawsze da się czerpać z wiedzy własnej ogólnej.
Ja jeszcze swoich dzieci nie mam, ale moi rodzice podchodzili do tematu dokładnie jak Ty. Ja jak spadałam poniżej 5 czy 4 to znaczy, że olałam, zapomniałam, nie dopilnowałam. Nigdy nie zapomnę jak w 4 klasie dostałam pierwszą jedynkę i mama jak to zobaczyła to zapytała najpierw za co. Ja zaryczana (bo to trauma dla mnie była wzorowej uczennicy :P), że zapomniałam jakiegoś wiersza, bo tak nas z mamą wciągnęło wtedy robienie drzewa genealogicznego, że no jakoś wyleciało. A ta w śmiech, ja osłupiała o co chodzi i mówi mi, że życie to sztuka wyborów i następnym razem zapamiętam. I pamiętałam.
Z kolei mój brat był zupełnie inny. Nie uczył się źle, ale 4 były na porządku dziennym. Na 5 czy 6 musiał się natrudzić, bo nie szło mu tak jak mi zapamiętywanie i kumanie na lekcjach. Ja startowałam w olimpiadach przedmiotowych – on jeździł na zajęcia sportowe i zawody. Ja miałam tysiąc zajęć dodatkowych, on chciał chodzić zaledwie na 100. Zupełnie różni. Ale nigdy rodzice nas nie porównywali, nie kazali mu ciągnąć do mnie (co czasami powtarzali jednak nauczyciele) i nie było biedy jak przyniósł 3 czy 2, jeśli oczywiście to się zdarzało sporadycznie.
Dlatego totalnie rozumiem wymagania wobec Maksa, bo wobec mnie istniały takie same. Czasem się zastanawiałam czemu rodzice mieli wobec nas tak różne standardy, ale zawsze odpowiadali, że każdy z nas jest inny i nie można każdego oceniać tak samo. I mi to wystarczało.
Powodzenia dla Maksa, bo ciężko jest być w naszym systemie edukacji wybitnym :) Znam z autopsji :) Sredniakom jest zdecydowanie łatwiej.
Kolejne wielkie Love Mamo Makowa. Mam dokladnie taka sama zasade “wymagalnosci” od dzieci! Najstarsza córka jest dzieckiem bardzo zdolnym, uczacym migiem i jakby niechcący! Jest rok mlodsza od Maksia, ale rowniez w 4klasie(niestety szkoly państwowej ;( ) Wyłożyłam jej temat bardzo podobnie, ze to jej oceny, jej starania i jej obrazek ale kazda ocene ponizej 5 bede odbierac jako brak zainteresowania tematem. Ona to doskonale rozumie i wie o co kaman ;) Srednia corka.. no coz. Dzien jest BOSKI jesli ciocia w przedszkolu nie leci od progu ” proszę chwilke poczekac, Corka dzisiaj znowu…” ;)
Tak na prawdę oceny ważne są tylko pod koniec szkoły, ostatnie klasy lub koniec szkoły. W klasach 1-3, może i nawet 4 nie powinno się wymagać dobrych ocen od dzieci. To jest tylko głaskanie ega rodziców. Z prawdziwą nauką niema to kompletnie nic wspólnego. To jest najlepszy czas na to oby dziecko mogło znaleźć najlepszy system nauki dla siebie. To jest czas eksperymentów jak się uczyć. Jeśli zdarzy się wpadka to trzeba się zastanowić co poszło nie tak i wprowadzić poprawki do sposobu uczenia się. Jeśli ktokolwiek chodził do szkoły wie, że lepiej jest działać na 80%, a 120% wyciskać wtedy kiedy jest to potrzebne. A szlify zdobyte w klasach 1-4 pomogą wycisnąć z siebie max w klasach 5-6 (a teraz to 7-8 :D) kiedy oceny będą najważniejsze.
Zgadzam się. Każdy musi wypracować taki rodzaj współpracy z dzieckiem, jaki mu pasuje i jaki jest najlepszy dla umiejętności i charakteru dziecka. Uważam za skandal chore ambicje rodziców przerzucane na dizeci, ale też zbytnie “cackanie się”. Wazny jest złoty środek i nie zamęczanie dziecka swoim udziałem w jego życiu – nie zawsze i nie we wszystkich dziedzinach jest on nieodzowny.