Życie po stracie dziecka (/poronieniu)…
Temat mam przerobiony. Nie odrzucony w kąt i wyparty. Z pełną osobistą żałobą, która trwa często latami, jeśli się nad nią nie pochylimy i nie pozwolimy jej poczuć i odejść. U mnie trwała pół roku, sześć miesięcy żalu i smutku. Potem jeszcze 9 miesięcy lęku. A następnie nastąpiło uleczenie.O wpis zostałam poproszona. Nie czuję już potrzeby zwierzania się na ten temat, jednak dziewczyny zaczęły głośno mówić o problemie i prosić o podzielenie się moją historią, ku pokrzepieniu serc. Pomoc kobietom, które przeżyły to samo, tylko taka jest więc moja intencja. Mamom, rozpaczonym, zbolałym. Wciąż będącym w polu straty, nie mogącym zrobić kroku w przód.
Zawsze chciałam mieć dużo dzieci. Jako jedynaczka marzyłam o porannym gwarze przy stole, bochenku schodzącym na jedno śniadanie. Tysiącu par butów porozrzucanych w korytarzu. O dzieciakach, które po równo będą się kochały i lały. Tym wszystkim czego – jako jedynaczka – nie doświadczyłam, a wydawało się spełnieniem marzeń. Szybko przeszłam więc w małżeństwie do działania i już po roku po ślubie pojawił się Maks. Miał być małą córeczką, więc kiedy w połowie ciąży podmieniono jego płeć na męską doznałam lekkiego szoku. Był dzieckiem modelowym, lepszego nie dało się wymarzyć – przesypiał noce odkąd skończył 1 czy 2 miesiące. Nigdy nie płakał, nie miewał kolek i był okazem zdrowia. Dlatego szybko, bo po 1,5 zdecydowaliśmy się na kolejne dziecko. Znowu ‘robiliśmy’ córeczkę ;).
W ciążę – tak jak za pierwszym razem – zaszliśmy w pierwszym cyklu starań. Nasza płodność nie zna(ła) granic ;). Był zachwyt męża, szczęście że zdrowy maluch w 12 tc. Około 15 tc okazało się, że będzie drugi synek. Wyobrażaliśmy sobie, że tym razem może podobny do Wojtka, jako, że Maksio to mój mały klonik. Może miałby ciemniejszą karnację, oczy wpadające w zieleń i włosy, które nie są platynową burzą loków jak u Maksia. Marzyliśmy o nim. Zmieniliśmy mieszkanie, rozmawialiśmy o tym gdzie ustawimy łóżeczko i że chłopcy będą dzielić pokoiki.
Czułam jego ruchy. To najbardziej bolesna część. Zazdroszczę kobietom, które nie doszły do tego etapu. Niewidzialna obecność potwierdzona usg i rosnącym brzuchem jest lepszą opcją, niż skrzydła motyla pod pępkiem. On tam był.. we mnie. Czułam to wyraźnie. Choć nie za długo…
Kilka dni od momentu, kiedy mogłam cieszyć się z jego ruchów, dostałam plamienia. Pojechałam do szpitala. Takie akcje już mi się zdarzały w pierwszej ciąży, więc zakładałam, że dostanę mocniejsze hormony i nakaz leżenia.
Szpital okazał się koszmarem. To jak mnie zbadano i potraktowano, doczekało się pozwu z mojej strony. Przegrałam. Dziecko do 24 tc nie jest człowiekiem i nie można złamać jego praw, a procedury zastosowane wobec mnie były teoretycznie standardem. Wieczorne badanie wziernikiem metalowym było tak bolesne, że zemdlałam w trakcie…
Rano odeszły mi wody.
Ten moment bezsilności kiedy nagle zaczęły się sączyć. Krzyk i panika… Największy ból jaki można sobie wyobrazić. Myśli w głowie, że to koniec. Nie ma wyjścia z tej sytuacji. Nikt mi wód nie doleje. Nie da się nic robić. Tracę moje dziecko.
Pielęgniarki w pełnej znieczulicy (zakładam, że tak muszą, to ich codzienność), wmawiały mi przez 10 minut, że może popuściłam, może to nie to. Na Boga! Byłam inteligentnym i wykształconym człowiekiem z podstawową wiedzą medyczną i znajomością własnego ciała! Dyskusja z nimi doprowadzała mnie na skraj rozpaczy. Wkładki, analiza wilgotności. Chciałam ich wszystkich wywalić w kosmos, żeby móc zacząć żegnać się z synkiem na swoich zasadach.
Nie było mi to dane.
Lekarz (który imho powinien iść na kurs empatii) zabrał mnie na – ostatnie – usg. Z uśmiechem na ustach pokazywał mi bijące serduszko mojego dziecka… i jego ruchy. Chciałam go rozszarpać. Sadyzm tej sytuacji rozrywał mi serce, a lekarz jakby nic nie kumał! Pokazywał mi dziecko, któremu za chwilę przyjdzie się we mnie udusić bez wód. Lub które urodzę żywe i za minutę umrze. Po co miało być te usg? Zakładam, że do sprawdzenia afi, ale gdzie jakieś podstawy umiejętności rozmowy z człowiekiem, który właśnie traci dziecko? “Proszę zobaczyć serduszko.. jak pięknie bije” Serio? Może raczej “czy chce pani patrzeć na usg czy to za ciężkie i woli pani kotarę?” “bardzo mi przykro ale nie ma już wód płodowych.. nic nie da się zrobić”. Dlatego kocham Amerykę. A niech będzie to i wyuczone! Ale za dobre słowo byłam wtedy w stanie oddać majątek. Mąż pędził z pracy (miał do mnie 70km), rodzice skądś tam, a ja byłam w tym wszystkim sama. Nie mieć w sobie żadnego dobrego słowa.. Cały personel? To jest dramat polskiej służby zdrowia, a nie niedofinansowanie.
Kiedy przyjechał mąż mogliśmy razem tylko cierpieć w ciszy. Nie ma słów, które można powiedzieć matce tracącej dziecko. Nie wymyślono takich. Nawet nie warto próbować. Po prostu być. Blisko, z miłością. Lepiej nic nie mówić, niż powiedzieć coś idiotycznego jak “młoda jesteś, masa dzieci przed tobą” lub “dobrze, że tak wcześnie, a nie w 30/40tc”. Zamilknijcie. Ewentualnie powiedzcie o swoich uczuciach. I bądźcie.
To co wydarzyło się dalej to trauma mego życia. Jako, że synek miał 12 cm w 20 tc, krokiem następnym jest.. poród. Poród, którego nigdy nie chciałam. Wiecie, że wybrałam 2x cc na życzenie. Nie planowałam porodów, a przyszło mi ten jedyny przejść właśnie w takich okolicznościach. Tona oksytocyny, skurcze z piekła rodem. Teraz jak o tym myślę, to cieszę się że kazali mi rodzić. Ten cały ból i krzyk i wicie się po podłodze pozwoliło mi wyrzucić z siebie ten bagaż emocji. Psychoterapia na miejscu. W okropnych warunkach. Bo choć mogłam ściany gryźć z bólu (skórcze jak przy normalnym porodzie, pomijając parte, ale to pełnego rozwarcia szyjki) starałam uciszać samą siebie. Porody poronieniowe odbywają się na … patologii ciąży. Z ciężarnymi obok. Cały blok opłakiwał moją stratę… Tak bardzo było mi ich żal, że muszą tego słuchać. I myśleć o tym, że jedna już weszła pełna, wyjdzie pusta. Może i im to się przytrafić.
Miłość jaką w czasie porodu otrzymałam od męża, można liczyć w tonach. Jego ból w oczach… on też tracił syna. I strach o mnie, chęć ulżenia mi w jakiś sposób. Takie sytuacje mogą małżonków scalić lub rozdzielić, jeśli mąż oleje temat. Nasze małżeństwo dostało od Olka taki prezent pożegnalny. To co zobaczyłam wtedy w moim partnerze, to miłość na lata.
Poród był szybki. Poprosiłam, żeby mi go nie pokazywano.. wolę żeby żył w moich marzeniach, jako męska wersja Lenki.. taki miał właśnie być. Pamiętam tylko jego zapach… zapach wód płodowych i (za)małego ciałka.
Aleksander Wróblewski, został pochowany 2 dni później. Musieliśmy wybrać trumnę, ubranko, lub pieluszkę do zwinięcia. Wszystko załatwiał mąż, bo ja nie byłam w stanie. Wcześniej była sekcja związana z moim pozwem. Pochować chcieliśmy go sami, cierpieć jako para, pożegnać go razem.
Maksymilianek był za mały, żeby cokolwiek zrozumieć.
Najcięższe dni nastąpiły później. Ten moment, kiedy życie zaczyna się toczyć dalej, a Ty nie do końca wiesz co ze sobą zrobić. Wrócić na etat? Zostać z młodszym? Na gwałt potrzebny jest jakiś nowy plan. Choć lepsza byłaby opcja pozwolenia sobie na traumę i żałobę…
Krótko później przeprowadziliśmy się do większego mieszkania, jakoś blisko miesiąca w którym Olek miał się urodzić. I na nowym, byłam gotowa zajść w ciążę po raz drugi. Chciałam, żeby poród nowego dziecka nastąpił w tym samym roku, w którym miał się urodzić Olek. W kwietniu to wymyśliłam ;) i jak zwykle przy pierwszych staraniach od razu zaszłam w ciążę. Pomyślcie o wszystkich tych lękach kolejnej ciąży. O tym samym tygodniu w którym poroniłam Olka. O każdym następnym, który miał doprowadzić do tego 32, 33, 34, 35, gdzie już nawet jak by odeszły wody to dziecko byłoby zdrowe!
Psychologia mówi, że przedwczesne porody są wtedy kiedy rodzic nie może się wręcz doczekać dziecka. Ja nie mogłam! Chciałam już mieć ją na zewnątrz całą i zdrową. Póki była w moim brzuchu, była zagrożona… Wiem, to trauma poporonieniowa, ale łatwo mi to pisać po 7 latach. Wtedy to była walka o życie… mojego dziecka. Lenka urodziła się miesiąc za wcześnie. Cudem! Nie było łatwo, ale moja matczyna intuicja tym razem dała radę – wydarłam ją śmierci. Okoliczności porodu Lenki możecie przeczytać– TU.
To Lenka odczarowała moją żałobę. Dopiero kiedy trzymałam ją w rękach mogłam pozwolić Olkowi odejść. Gdyby nie umarł, nie miałabym jej, więc jak mogłabym rozpaczać z powodu straty. On odszedł i – niejako – dał mi ją. Efekt motyla. A Lenka od pierwszego dnia była moim cudem! Pewnie dlatego uwielbiam ją tak do granic możliwości. Tu skończyła się trauma, a zaczęła wdzięczność. Sześć miesięcy później zaczęłam prowadzić bloga, więc resztę (po części) znacie…
;( łzy same napływają do oczu, wiesz jeśli można tak powiedzieć to masz “szczescie” że udało Wam się zajść w ciąże w pierwszym cyklu starań, u Nas ta żałoba trwa nadal ponieważ 6 cykl i nadal nic…. mam jednak nadzieję, że również i nam się uda. ściskam bardzoo mocno.
Trzymam kciuki.
Tak od siebie, nieśmiało.. nie wiem ja ile lubisz procesy psychologiczne, ale polecam http://birthintobeing.com.pl
Sama byłam na wszystkich częściach. Wiele osób po jedynce, zachodzi w ciążę, nawet po wielu latach starań.
Wiem, co czujesz… W 11 tygodniu ciazy przezylismy szok… Okazalo sie, ze serduszko przestalo bic w 7 tyg 5 d, a usg bylo robione 3 dni wczesniej… miesiac chodzilam ze swiadomoscia, ze rosnie we mnie nowe zycie… dobrze, ze mamy synka, wtedy 4letniego, wiec musialam szybko stanac na nogi dla niego. My niestety nie zdecydowalismy sie wtedy na szybkie staranie sie o kolejne. nie wiem, moze to wlasnie strach, przez ktory teraz – jestem obecnie w 28 tyg ciazy, przechodzilam do 20 tyg ciazy… co jakis czas plamienia, mimo ze stwierdzono polipa, budzilam sie ze strachem czy to aby nie koniec czy tylko ten polip… moj bol po stracie tamtego Aniolka na pewno nie byl tak wielki jak Twoj, gdyz jeszcze nie czulam ruchow. Potwarzalam sobie jedynie, ze dobrze ze teraz a nie wlasnie jakbym czula ruchy…
ten strach sprawia, że pewnie nie zdecydowaliśmy się już na kolejną pociechę. paraliżujący! :/
Szczęśliwego donoszenia <3
Tak, mysle ze na dwójce poprzestaniemy. Nie wiem, czy byłabym w stanie przechodzić przez to samo na początku ciąży… Dziękuje Kochana ❤️
Czytam i płaczę… I nawet nie wiem co mogę więcej napisać…
przytulam :*
Dogłębnie poruszona… Najbardziej niesamowita rzeczą w ludziach jest to ile mogą znieść cierpienia ile przelac łez i umierać wielokrotnie emocjonalnie a mimo to… Mimo ciemności w której przyszło się im znaleźć pewnego dnia pojawi się słońce i uśmiech wróci do życia… I są bogatsi o to świadomości tego jak bardzo trzeba doceniać się to co się ma i jak bardzo trzeba szanować tu i teraz. Doświadczenia sprawiają że można szczęście poczuć bardziej…
Pozdrawiam ciepło cała wasza rodzine i wysyłam dużo pozytywnej energii. M.
Przepiękny i jakże prawdziwy komentarz. Dziękuję.
Witam u dziękuję za ten wpis. Twoja historia jest bardzo podobna do mojej. W grudniu minie 7 lat od straty mojej córeczki. Po tylu latach w pewnym sensie pogodziłam się z tym, ale nieraz nachodzą mnie wspomnienia i ten ból powraca. I gdy widzę 6/7 letnią dziewczynkę gdzieś to ta myśl że tak mogłaby wyglądać moja córka. Straciłam ciążę w 28tc. W szpitalu, leżąc na podtrzymaniu z powodu odklejenia się łożyska. Mogłam się z nimi sądzić, bo gdyby wcześniej zareagowali (gdy zgłaszałam objawy że coś się dzieje) moglaby żyć, a tak to zmarła we mnie, poten tylko cesrako na Cito by mnie ratować, gdzie student anestezjolog próbował się trzy razy wkłuć by dać znieczulenie i nie dawał rady, ja słaniąca się tym czasie na łóżku gdzie położne musiały mnie podtrzymywać bo bym spadła z łóżka, zaczynie cięcia zanim jeszcze znieczulenie całkiem nie zadziałało +zaraz po tym całkowicie mnie uśpili i te krzyki rodzącej z boksu obok gdy ja oplakiwalam swoją stratę. Byłam po bardzo trudnym CC, ciężko dochodziłam do siebie fizycznie i psychicznie i w tamtym czasie nie miałam siły na sądy. W ostatniej chwili zrezygnowałam z wzięcia małej na ręce, pamiętam tylko położną jak trzymała maleńką w ramionach i widziałam dużo ciemnych włosków na główce. W ciągu tych lat plułam sobie w twarz że stchórzyłam i się z nią nie pożegnałam. Potem też pogrzeb…
Ogromna depresja i jedyna myśl w głowie, kolejna ciąża. Po obowiązkowym pół roku przerwy po CC, po pierwszym cyklu starań udało się 2 kreseczki. Rok wcześniej w tym samym dniu wyszedł taki sam. Uznałam to za dobry znak, ale cała ciąża jak u ciebie to strach i o obawa. Przez pierwsze tyg nawet myśli że jesli ma się źle skończyć to lepiej teraz niż pod koniec. Na szczęście tym razem wszystko dobrze się skończyło i podczas CC jak tylko zobaczyłam synka całego i zdrowego to ryczalam jak bóbr. Ten okruszek stał się lekiem na ten cały ból i w pewnym sensie uratował mnie. Teraz ma 5lat i jest strasznym urwisem i oczkiem w głowie całej naszej rodziny :)
2 lata temu też straciłam ciążę, (która była ogromnym zaskoczeniem) 7tydz i puste jajo, potem zabieg ale szybko się pozbierałam, w domu czekał na mnie synek któremu byłam potrzebna więc otrzesniecie się było dużo szybsze. Może też dlatego że jestem już silniejsza psychicznie?
Teraz staramy się o rodzeństwo dla naszego synka, już nam nie idzie tak szybko jak kiedyś ale może w końcu się uda i mam nadzieję że wszystko dobrze się skończy.
Ja straciłam pierwsze dziecko w 10 tygodniu. Nie znaliśmy jeszcze płci ale widzieliśmy bijące serduszko i zdążyliśmy już przyzwyczaić się do myśli, że będziemy rodzicami. Bylam w takim szoku ze gdy zapytano mnie czy chce pochować szczątki dziecka, czy zostawić je w szpitalu, odruchowo zaznaczyłam, że zostawiam je w szpitalu. W tamtym momencie ani mi, ani Mężowi nie mieścił się w głowie pogrzeb. Ale gdy wróciłam do domu, po pewnym czasie zaczęłam po prostu odchodzić od zmysłów. Gdzie jest moje dziecko? Umarło, ale gdzie jest jego grób? Czy ja wrzuciłam go na śmietnik??? Miałam myśli samobójcze. Trafiłam na psychoterapię. Przezylam, znajomy ksiądz odprawił Mszę za nasze dziecko. I wrócił spokój. 10 mięsiecy po poronieniu zaszłam w ciążę. Dziś mam 2 cudownych Synkow. Pozdrawiam i ściskam Cię mocno Marlenko!
Dziękuję
Współczuję, popłakałam się . Dosłownie przedwczoraj myślałam, że jestem w takiej samej sytuacji. 26 tydzień, podejrzewałam odejście czopu . Natychmiast do szpitala, panika, łzy bo wiedziałam że jeśli mam rację to będzie bardzo źle:-( dziękuję Bogu, że to “tylko” infekcja. Pozdrawiam serdecznie:-*
Boże jak wszystko odżyło… Minęło kilka lat, ale w takich momentach wraca z niezwykłą siłą. Moja historia jest inna, a jednak ta sama. Dla mnie jedynym pocieszeniem wtedy było współodczuwanie. Między poziomem zrozumienia kogoś kto to przeżył i stopniem niezrozumienia tego, kto nie doświadczył, jest przestrzeń rozległa jak wszechświat. Dlatego czytanie o doświadczeniach podobnych może uleczyć zbolałą duszę.
Nie poruszałaś tu aspektu poczucia winy, który gdzieś w tle towarzyszy każdej z nas. Nie chcemy się zadręczać, ale ta myśl wraca co ze mną jest nie tak, że nie potrafię donosić dziecka?
Choć to głupie i nielogiczne podstępnie wraca i dręczy.
Moja Anielka miałaby 10 lat. Jest dla mnie dzieckiem, które straciłam, ale i wszystkimi dziećmi, których więcej nie mogłam mieć…
Przeżyłam coś podobnego- w 22 tc. Szpital, opieka, położne- koszmar. Dodam że jeden z bardziej polecanych w Polsce- czemu ? Nie mam pojęcia. Ból straszny – zarówno fizyczny jak i psychiczny , a już po wszystkim Pani “psycholog ” powiedziała mi tylko – jesteś młoda, zrobisz sobie drugie. Nie wiem jaką szkołę skończyła i kto ją wpuścił do takiego szpitala. Ale to nieważne. Pół roku później dwie kreski na teście. Potem usg i …bliźniaki. Cała ciąża to bezgraniczny strach, Ale również dlatego że cała była z komplikacjami. Jednak w 37 tc urodzili się ONI :) Moje Aniołki :) A ich Brat czuwał i czuwa nadal :)
Piękny, mądry wpis i trudny temat.Dla mnie, kobiety, która nie ma dzieci, która czyta Twój wpis i próbuje to wszytsko wyobrazić. Nie ma słów. Nie da się tego skomentować. Tak wiec wysyłam buziaki! ❤️
Dziękuję za podzielenie się historią. Jutro idę na próbę poronnej indukcji farmakologicznej, w ostateczności łyżeczkowanie [sic!]. Zamiast bicia serduszka usłyszeliśmy ciszę, która nigdy tak bardzo nie bolała. Fasola nie żyje od ok. 2 tygodni. I masz rację, do d..y z radami “następnym razem na pewno się uda”, “masz już jedno dziecko”, “młoda jesteś”. Moja jedyna wyszlochana odpowiedź “i co z tego??”. Tego nikt i nic mi nie wróci. Ale jak już się podniosę, to z utęsknieniem będę wyczekiwać swojej “Lenki”. Szkoda tylko, że i ze strachem…
Jestem jedna z dziewczyn, ktore prosily o ten wpis. Dziekuje!
Czytajac go lzy splywaly mi po policzkach i serce sie lamalo na Twoj bol, jak i rowniez innych dziewczyn czytajac pozniej komentarze. Jedyne co moge powiedziec, to jak z calego serca Tobie i pozostalym dziewczynom wspolczuje. Przytulam!!
Znam ten ból doskonale. 4 miesiące temu straciłam Córeczkę. Urodziła się martwa (40tc+2). Ważyła 3860g i miała 59cm. Całą idealną i wzorcową ciążę pięknie się rozwijała i baaardzo dużo ruszała. Wieczorem w Niedzielę Palmową miałam już skurcze, ale po prysznicu przeszły. Malutka kręciła się jak zawsze dużo. Położyłam się spać około północy czując Jej kopniaki, ale rano zdziwiłam się,że poranne ruchy mnie nie budzą. Pomyślałam, że pewnie jeszcze śpi. Zadzwoniłam do położnej czy mogę przyjść na KTG, na które byłam umówiona na następny dzień. Pomyślałam, że to dobry pomysł, bo wieczorem miałam już poważne skurcze. Miałam być na 8:30. Mąż chciał mnie zawieźć do przychodni, ale powiedziałam że poranny spacer dobrze mi zrobi, że Malutka szybciej się obudzi i może wreszcie urodzę. Położna 5 minut nie mogła znaleźć tętna, ja już płakałam i dzwoniłam do męża. Po chwili był już ze mną Mąż i karetka. Gdy jechałam na sygnale przekonywali mnie, że pewnie położna miała stary sprzęt,co było nieprawdą. W szpitalu szybki wywiad i badanie usg. Zapytałam “Panie doktorze,ale czy serduszko bije?”,a on odpowiedział :”Nie wiedzę”. Moje serce pękło!!! A mojej Córeczki nie wiadomo dlaczego… przestało bić tej nocy. Ordynator powiedział, że muszę urodzić naturalnie. Płakałam cały czas, dobrze że mój Mąż był ze mną, gdyby nie On, nie wiem jak bym dawała radę.
Od podania oksytocyny,aż do porodu minęło 6 godzin, godzin ciągłego płaczu, cierpienia i bólu psychicznego, bo ten fizyczny przy tym to naprawdę nic!!! Modliliśmy się, żeby to była pomyłka, modliliśmy się o pierwszy krzyk!
Położne bardzo pomagały. Urodziłam naturalnie, bez żadnego pęknięcia czy nacięcia. Dostałam Córeczkę do przytulenia do piersi.Gdy tuliłam i całowałam Ją Położne płakały razem z nami. Potem zostawiły nas samych. Cierpieliśmy strasznie, pierwszy raz w życiu widziałam mojego Męża zapłakanego, gdy tulił Córeczkę w ramionach. Potem położne przyniosły wodę, żeby ochrzcić Malutką. Gdy Ją od nas wzięły obchodziły się z Nią bardzo delikatnie i z wielkim szacunkiem. Same zaproponowały, że zrobią dla nas odcisk stópki i wypiszą karteczkę ze wszystkimi wymiarami. Potem zostałam umieszczona w osobnej sali na ginekologii. Parę razy pytano nas czy chcemy skorzystać z pomocy psychologa. Następnego dnia rano mogłam już opuścić szpital. Nie zgodziliśmy się na sekcję zwłok. Ordynator powiedział, że nie da się wyjaśnić tego przypadku tak jak nagłej śmierci łóżeczkowej. Malutka nie była owinięta pępowiną, wody płodowe idealne,a serduszko po prostu przestało bić…
Gdyby nie to, że w domu czakała na mnie 2 dzieci, nie wiem jak bym to zniosła. Czekali na mamę i siostrę,a wróciła tylko mama z pustym brzuszkiem.
Z trudem uczestniczyłam z Mężem we wszystkich formalnościach i przygotowaniach do pochówku,ale bardzo tego chciałam. Bardzo chciałam ubrać naszą Córeczkę do trumny. Całość odbyła się z ogromnym szacunkiem. Położne po porodzie starannie owinęły ją w materiały. Jesteśmy Im ogromnie wdzięczni za Ich empatię i serce.
Rodziłam w szpitalu na ul.Lutyckiej w Poznaniu.
To były bardzo ciężkie chwile i trudne rozmowy, na które nikt wcześniej nie był przygotowany, bo nie tak to miało wyglądać.
Marzyliśmy z Mężem o 3 dzieci, teraz marzymy o czwartym. Dzięki ogromnej miłości, wsparciu i zrozumieniu jesteśmy gotowi na Mały Cud. Dwa tygodnie temu zrobiłam test ciążowy…2 kreski :) Modlimy się o zdrowie i szczęśliwie rozwiązanie.
Łączę się w bólu ze wszystkimi rodzinami, które straciły swoje dzieci.
Znalazłam artykuł, którego autorem jest prof. dr hab. Marta Makara-Studzińska, Zakład Psychologii Stosowanej Uniwersytetu Medycznego w Lublinie, który bardzo mi pomógł.
http://www.zdrowiewciazy.pl/index.php/zdrowie-w-ciazy/dobrostan-psychiczny/756-urodzenie-martwego-dziecka
Dziękuję za ten wpis, że zrobiłaś to dla nas, bo o to poprosiłyśmy. 6 lipca minął rok odkąd przeżyłam to samo… Po przeczytaniu Twojego tekstu jest mi tak jakoś lżej. Dziękuje!
Leżałam w 5mc, już około drugi miesiąc na patoligii ciąży. Obok mnie, łóżko obok, w wielkim bólu, niewyobrażalnym, całą noc rodziła martwe dziecko Kobieta… tak ogromnie jej współczułam. Było nas 6 na sali, 5 ciągle z nadzieją, że będzie dobrze, jedna z zupełnym brakiem nadziei. Ta jedna noc do końca życia zostanie w głowie, jaki to jest koszmarny, koszmarny brak człowieczeństwa ze strony personelu! jak ja chciałam bardzo stanąć i wykrzyczeć tym położnym i lekarce że nadają się tylko… nie wiem gdzie… zero ludzkich odruchów, zero absolutne, tylko ordynarne rozkazy, żeby była cicho bo noc!! Miałam wrażenie, że nikt tam nie zdał egzaminu, ani człowiek, ani system, ani rodzina, ani lekarz, ani my.. nikt nie wiedział jak się zachować, nikt się nie odważył, nikt.. totalny upadek człowieka.
Co można powiedzieć przyjaciółce, która straciła dziecko? Co kobieta może chcieć usłyszeć w takim momencie? Wiem czego nie mogę jej powiedzieć, ale nie umiem znaleźć słów, które mogłabym użyć… Chcę żeby wiedziała, że rozumiem jej stratę, że jestem z nią, chociaż fizycznie jestem daleko. Tylko jak to powiedzieć…
Podziwiam za chciała się Pani podzielić tą historią z Nami czytelnikami.
Ciężko się czyta takie historie…
Pozdrawiam serdecznie!
Niestety znam to uczucie. Niestety…
Jejku straszny taki niy porod, wspolczuje przejsc.
Ale ciekawe co piszesz o wplywie psyche na termin porodu. Mnie pod koniec ciazy dopadly rozne obawy i nie chcialam, zeby sie dziecko urodzilo, jeszcze nie reraz, pozniej, ja sie w ciazy dobrze czulam i chcialam zatrzymac ren beztroski czas. Dziecko urodzilo sie kilka dni po terminie.
Odczarowałaś mi Dziewczyno siebie tym wpisem:( Ja też mam swojego Aniołka:(
Kochana ja też straciłam swoje szczęście i to pierwsze !😢 pamiętam do dziś minę pani doktor ze serduszko juz nie bije !!!! Nie moglam sobie z tym poradzić , ale po 7 miesiacach zaszlam w kolejną ciążę 😊 był strach i lek okropny !!!! Ale urodzilam cudownego synka ❤ (Miłosz ma dzisiaj 13 lat )a po trzech latach przyszła ukochana córeczka Milenka (10 lat terAz ma)
My mamy córkę …Ala ma 5 lat była ciężkim dzieckiem …ciągły płacz nie wiadomo o co…wieczne komentarze dlaczego to dziecko płacze …co ona jej robi😪przyszłam traumę…Tak się zaparłam w sobie,że o drugim dziecku nie bylo mowy… Ale jednak ciągle pytania córki o rodzeństwo…przyczyniły się do myślenia jednak o drugim dziecku….nie było łatwo 2 lata starania, 2 lata płaczu i rozczarowania kiedy jednak nic nie wyszło….Jednak udało się…czułam się rewelacyjne, żadnych wymiotów, żadnych objawów ciąży …u lekarza byłam w 7 tyg wszystko dobrze następna wizytą za 3 tyg…przed wizytą zaczęłam plamić…płacz, krzyk rozpacz…skierowanie do szpitala, tygodniowy pobyt,leki na podtrzymanie…kolejne 3 tyg przeleżone plackiem w domu. Teraz jestem w 14 tyg, ciągle myślę, ciągle męczą mnie sny, że to koniec, w domu pełno krwi.lekarz mówi że wszystko już dobrze ja jednak szaleje z niepokoju
Ryczę, beczę, wzruszam się… :( Ściskam mocno :*
A czy lekarze stwierdzili przyczyne smierci Olka w Twoim brzuchu?
Piękne to, że odwazylas się O tym napisać. Jestem po 3 stratach (1 – 5 TC, 2-9 TC no i 3-15 TC 😥). 4 ciaza donoszona. Mam zdrowa, piekna i radosna coreczke, ktora kocham nadzycie.
… ja miałam dwóch chłopców, dwujajowa ciąża, obaj rośli jednakowo, aż do usg w 27 tygodniu.. na którym usłyszałam że jeden nie żyje, jego serce już nie bije :( I tak przeleżałam w szpitalu z jednym żywym, drugim martwym w brzuchu przez 43 dni. Nie muszę pisać co przechodziłam, każdy dzień, minuta, sekunda były straszne. Nikt nie wiedział ja kto się skończy. Urodziłam cc dwa miesiące przed terminem, jeden żywy, drugi martwy. Później jeden leżał w inkubatorze na intensywnej terapii, drugi w prosektorium, a ja sama. Później były wizyty lekarskie, rehabilitacje, wir ciężkiej pracy. Niedługo minął dwa lata, ten cudem ocalony, cudowny, zdrowy, radosny, drugi na cmentarzu. Ból, żal, jest nadal, w wirze codzienności na chwilę dłuższą czy krótszą się zapomni, ale wraca, i wracać będzie zawsze.